Makuszyński Kornel - Po mlecznej drodze.pdf

(841 KB) Pobierz
SCAN-dal.prv.pl
K ORNEL M AKUSZYŃSKI
P O MLECZNEJ DRODZE
W ARSZAWA 1921
I NSTYTUT W YDAWNICZY „B IBLJOTEKA P OLSKA
M ÓJ CZYTELNIKU !
Jest dla mnie sprawą doskonale obojętną, czy weźmiesz do ręki książkę tę z miłością,
czy z należytą pogarda., książka bowiem jest to stworzenie żywe i tak przezorne, ze serce
swoje zostawia w rękach tego, co ją pisał, na pokaz rynku zaś ma twarz jedynie. Chodzi
wśród ludzi, jak biedna sierota, której przed zbiegowiskiem ludzkiem każe tańczyć
oprowadzający ją po świecie cygan—wydawca i tańczy i śpiewa, zwykle na temat z
,,Mignon”. Godną jest tedy poklasku gentelmana, lub westchnienia opasłej damy, która ma
dobrą duszę i otłuszczenie osierdzia, serce zaś swoje, takie czyste, jak łza, ukaże książka temu
jedynie, kto zna mowę serca, oczy zaś ma tak przenikliwe, ze dojrzeć je potrafi w głębi
siedmiu skrzyń, na siedem zamkniętych zamków, w gąszczu słów, splątanych misternie za
zasłoną z dziwnej mgły, co na oczy pada i na duszę. Do tego książka przemówi, jakby
zaklęciem, jednem jakiemś cichutkiem słowem, w którem najbiedniejszem z tysiąca, słowem,
w którem zazwyczaj drukarska jest pomyłka, niepozornem i niewymyślnem. Przez nie
właśnie, jak przez serce, wycięte w okiennicy, pada tysiąc i jeden promieni.
Nie dlatego ci to mowię, czytelniku, aby mi obłąkaną radość sprawiała rozmowa z
człowiekiem, który miał dwa ruble i nie wiedząc, co z nimi uczynić, kupił książkę. Dlatego to
mówię, że mi się tak podoba i że mi smutno. A dlatego mi smutno, żeby się krytykom moim
zdawało, ze mi jest wesoło, krytyk bowiem jest to człowiek szanowny, który zawodowo nie
wierzy, lubi paradoksy i nie zna anatomji, zółć bowiem uważa za serce; jeśli się, zaś
uśmiecha, to uśmiechem posążku Buddy, który patrzy w środek swego brzucha i mniema, ze
to środek wszechświata. Poza tem jest to człowiek tragiczny, który boleśnie kiwa głową;
dlaczego to czyni, nie wiem, lecz wtedy jest podobnym do wielkiego wahadła, które mierzy
kroki śmierci. Śmierć zaś, największy krytyk na tym padole łez i kobiecej twórczosci
literackiej, nie znosi śmiechu i radosnego śpiewu. Jest to niezbitym dowodem jej
talmudycznej genealogji i źródłem rabinackiej, śmiertelnej powagi krytyków literackich, Ten
tragiczny stan rzeczy jest początkiem handlowego artykułu, który się zowie „śmiechem przez
łzy”; produkt ten posiada popularność miętowego proszku do zębów, wody kolońskiej lub
gumowych obcasów Bersona, mających przeszkadzać wstrząśnieniom mózgu. Heu me
miserum! Jak zbrodniarz z Cayenny, jak nieszczęsna Manon, kochanka kawalera de Grieux,
noszę na sobie piętno, etykietę „przylepioną i przypiętą”, na której widok gentleman, który za
dwa zbywające ruble kupił książkę, powiada boleśnie: „ten człowiek śmieje się, smutno!”
Przeto tęsknię za śmiechem radosnym, czynię to zaś z wielu, wielu powodów. Myślę
tak sobie, że maluczko, a trzeba się będzie przestać śmiać albowiem nie będzie czasu na to,
trudno zresztą śmiać się człowiekowi, co zęby zacisnął i w wielkiem milczeniu usuwa
niezwęglone belki. Trzeba więc będzie, aby ktoś śpiewał potężnie tym, co pracują.
A tym, co się dziś smucą i tęsknią i żalą, posyłam książkę tę, która się uśmiecha tym
uśmiechem, co umrze niedługo, uśmiechając się jeszcze. Proste są w niej historje i
niewymyślne, co jedno tylko pragną: aby kogoś od jego bolących oderwać myśli, aby dać
jedną chwilę wytchnienia i przez niezgrabnie wycięte serduszko okiennic pokazać snop
słonecznych promieni. Jeśli się kto na chwilę jedną uśmiechnie za moją sprawą, —
szczęśliwy będę. A jeśli w kim serce żywiej zabije — będę szczęśliwszy jeszcze. Więc komu
z tych, wytchnienia pragną, trzeba będzie uśmiechu, zbierze nawet łzy z tej książki cichej i
niech w uśmiech przetopi, niech wszystkie smutki jej i biedy wydadzą mu się radosne.
Albowiem to jest wszystko, co mogę dać ludziom smutnym: ciche serce moje, co się
uśmiecha na wspomnienie dawnych dni, kiedy nam skrzydła rosły i kiedy się zdawało, ze
słońce jest blisko ziemi, uwiązane promieniami do szczytów drzew. Oto jest grosz mój
wdowi, oto historja dni szczęśliwych, mizerna, biedna, opowiedziana z lękiem, bez ozdoby
słów i bez strojenia ich w, kwiaty. Jest to bajeczka, opowiadana tym, co są na popasie
tułactwa, aby choć na noc jedną odegnać od nich tęsknotę, co ich żre.
Poto te wstępy czynię i poto mowię to wszystko, aby wyjawić, czemu na
zapomnianych ugorach kwietnych szukam wspomnień i uśmiechów. Nie dla siebie… nie dla
siebie… (Jeśliby zaś kto łzę zabłąkaną wśród biednych słów moich dojrzał, niechaj wie, ze to
nie łza, lecz radość wspomnienia i niechaj wtedy mnie uwierzy, nie krytykowi, który jest
tragediante!…)
A potem, postawiwszy krzyżyk na wspólnym grobie ,,ludzi śmiechu”, pójdziemy — o
przyjaciele!. — siać zboże.
——————————————————————————————————
Teraz zasię spraszam wszystkich na uczty radosne, ja .i mój niechlujny przyjaciel,
Eustachy Szczygieł, niestety malarz. On to, nieboszczyk Szymon Chrząszcz i ja
zajmowaliśmy się w bujnej młodości raczej czynieniem najwymyślniejszych wstrętów życiu,
indywiduum to bowiem, zezowate z przyrodzenia, zachowywało się wobec tak dostojnego
zgromadzenia jak nasze, wcale niegodnie. Chłodem i głodem starało się nas pognębić,
oduczyć radości i śmiechu, wyjałowić w nas serca i skrzywić duszę. Odeszło jednak we
wstydzie i pohańbieniu, co opowiedziałem niezręcznie i nudnie w ostatniej książce mojej,
nazywającej się, Bóg raczy wiedzieć, dlaczego? — ,,Perły i wieprze”. Tam tez znajduje się
historja znajomości mojej i srogiej przyjaźni z malarzem Szczygłem, osobą godną
pokazywania jej we wszystkich menażerjach świata. Ponieważ los sprzągł mnie z nim na
długo i ponieważ zamierzam właśnie opowiedzieć dalszą sprośnego żywota naszego historję,
nie od rzeczy będzie powtórzenie krótkiego opisu osoby Szczygła dla owych, którzy mieli
szczęście nieczytania wymienionej powyżej ze słusznym wstydem z mej strony — mojej
książki.
Eustachy Szczygieł tedy był to ,,malarz smutny”. Człowiek ten w wolnych chwilach
ilustrował polskie pismo humorystyczne i z przyzwyczajenia zesmutniał tak śmiertelnie, że
żal było na niego patrzeć; bali się ludzie, że ten człowiek uśmiechnie się po raz pierwszy w
życiu wtedy, kiedy się powiesi w przystępie radosnego obłędu. Pił zawsze na smutno i tańczył
na smutno. Wtedy wyglądał, jak nieboszczyk, który z własną pląsa trumna.. Bardziej
stylowego człowieka nie widziałem w mojem życiu; znajomi jego opowiadali, ze wewnątrz
jest on zupełnie obłąkanie wesoły, melancholijny jest tylko na fizjognomji, to niby tak, jak
gdybyś cyrk ustawił na środku cmentarza. Kiedy był szczerze i pogodnie wesołym, czynił
wtedy coś z gębą, wykrzywiał ją, na moment tak, jakby miał skonać, zadławiwszy się ością, i
wydawał dziwny jęk, niemożliwy do powtórzenia. Byłto nędzarz pierwszej klasy i do tego
wszystkiego miał kochankę, do której nie powiedział w życiu ani słowa. Żyliśmy w przyjaźni
ścisłej, on zaś do tego związku wniósł serce złote i duszę byłby z siebie dał, by poratować
przyjaciela w czasach, kiedy dobry Pan Bóg w zupełności zapomniał o takich, jako my,
gorliwych chrześcijanach. Lecz nam radośnie zawsze było i niebo nas błogosławiło: jednego
suchotami, nędzą innych, by nas nauczyć tęsknoty za rajem, dokąd nam wcale nie było
spieszno, żadne więc fałszywe obietnice nie zdołały uczynić z nas świętych. ze sztuczną
palmą w prawej dłoni, chodziliśmy tedy po ziemi, jako bogowie, serca niosąc w dłoni.
Wędrowaliśmy po mlecznej drodze, licząc gwiazdy, łzy i pocałunki. Inne rachunki nigdy nas
nie obowiązywały, stąd urosła pewna do nas niechęć ze strony życia, kapituły i policjantów.
Serca jednak mieliśmy czyste i dusze radosne, co się jasno okaże na następnych tej księgi
stronicach.
I
Pogrzeb przyjaciela naszego malarza Szymona Chrząszcza, odbył się po
chrześcijańsku i bez mów pochwalnych, gdyż przyjaciel nasz niczego w życiu nie ukradł,
nikogo nie skrzywdził i nie był prezesem żadnej instytucji, aby go trzeba było dobijać w
trumnie kamieniem młyńskim pogrzebowej mowy. Otarłem łzę ja i stu przyjaciół; Szczygieł,
który w pierwszej chwili od zmysłów odchodził, nad grobem załkał jakoś dziwnie i tylko z
tajoną pasją patrzył na księdza. Zdawało mi się bowiem, ze ten urzędnik boży, ekspedjujący
dusze na drugi świat, śpiewa nad grobem z pewną, niedbałością i pod nosem jakgdyby z laski.
Był to bowiem pogrzeb wielce tani, nieboszczyk zaś miał na sobie garderobę w której mógł
odrazu rozpocząć wszystkie czynności świętego, taka była przewiewna i tak bardzo
przypominała apostolskie chlamidy z samodziału. Wytłumaczyłem jednakże później
Szczygłowi, że nasz przyjaciel poszedł wprost do nieba i bez protekcji, Pan Bóg bowiem,
choć srodze nas doświadczał, jednakże stanowczo miał do nas słabość.
Mieszkanie, które zaszczycaliśmy dotąd naszą obecnością, słusznie mniemając, że
zaszczyt ten uwalnia nas od płacenia czynszu, miało dla nas zbyt przykre wspomnienia, tu
bowiem umarł najmilszy nasz przyjaciel. Postanowiliśmy tedy przenieść się do dzielnicy
bardziej arystokratycznej, wysokość bowiem wydatku na mieszkanie nie przerażała nas
nigdy. Tą sprawą martwił się zawsze właściciel domu, którego Bóg pokarał kamienicą —
nigdy my. Upatrzyliśmy sobie tedy ze Szczygłem jeden z wytworniejszych domów, w którym
na dole była pralnia i szynk, pod dachem zaś wygodne apartamenty, zbliżające człowieka do
niebios, uczące go podniesienia ducha i wzniosłych myśli. Ludzie, miłujący samotność,
miłują też takie mieszkania wśród gwiazd. W wieku romantycznym zwałoby się ono ,,orlem
gniazdem”, harcujące zaś po dachu koty nie miałyby na tę piękną nazwę najmniejszego
wpływu. Myśl ludzka jednakże podobną jest do jadowitej żmii, co pełza w prochu ziemi,
dlatego też owe przybytki gwiezdne są w niesłusznej pogardzie, w miłości zaś jedynie u ludzi
wielkiej pracy, ludzi wolnych i szlachetnych: szwaczek, malarzy, filozofów i poetów.
Z radością tedy zajęliśmy apartament na wzniesieniu pięciu piętr nad poziomem
morza, apartament już przez to samo niezmiernie miły, że niczem nie przypominał szablonu
ordynarnych pałaców i miał w swojej konfiguracji cudowny rozmach fantazji. Jest rzeczą
nieprawdopodobną, aby człowiek, który to zbudował, skończył inaczej, niżeli w zakładzie
warjatów, przez co samo już zasługiwał na nasz szacunek, jako człowiek genjalny.
Apartament ten szczególny składał się z trzech wspaniałych komnat, z których ani jedna nie
Zgłoś jeśli naruszono regulamin