Pojednanie na cmentarzu.pdf

(34 KB) Pobierz
Dokument4
Pojednanie na cmentarzu
Tygodnik "Wprost", Nr 1076 (13 lipca 2003)
śołnierz AK podaje rękę dowódcy UPA Jadwiga Nowakowska Dziennikarka TVP SA,
autorka kilkunastu filmów dokumentalnych o tematyce polsko-ukraińskiej, w tym "Wołyń -
zapis zbrodni", zrealizowanego w czerwcu w 2003 r. Kiedy w 1967 r. stanęłam po raz
pierwszy od 1943 r. na Wołyniu, to ucałowałam ziemię. Przywiozłam jej grudkę i kwiaty,
które zasuszyłam, Ŝeby chociaŜ powąchać i przytulić do serca - mówi Zofia Szwal. - Mam tę
ziemię i zapowiedziałam dzieciom, Ŝeby włoŜyły ją do mojej trumny. Bo jeśli jest coś
dobrego we mnie, to chyba dała mi to ta ziemia. Zofia Szwal od ponad trzydziestu lat szuka
kości swoich rodziców i najbliŜszych sąsiadów, którzy zostali rozstrzelani w ich rodzinnej
Orzeszynie. Wie dobrze, gdzie znajduje się zbiorowa mogiła. Na skraju wsi pod lasem
Ukraińcy kazali wykopać dół i wrzucali zabitych. PrzyjeŜdŜa z łopatą. Udało się jej odkopać
pojedyncze kości. Miejscowe władze ukraińskie boją się podjąć jakąkolwiek decyzję, a Kijów
odmawia zgody na ekshumację. - PrzecieŜ kości zmarłych nikomu nie mogą zagraŜać - kręci
głową Zofia Szwal. - Dawniej było łatwiej - dodaje Teresa Radziszewska. Dziesięć lat temu
przeniosła kości swoich rodziców i trójki rodzeństwa z Aleksandrówki koło ukraińskiego
Kowla na cmentarz w okolice Zamościa. Gdy przyjechała do Aleksandrówki, Ukrainka, która
pamiętała jej rodzinę, powiedziała, Ŝe jej najbliŜsi leŜą tam, gdzie rośnie dzika róŜa
samosiejka. Wszyscy we wsi wiedzieli, Ŝe to mogiła zamordowanych Polaków. Zgodę na
ekshumację wydały lokalne władze. Nie było Ŝadnych problemów. Tu była wieś Zagaje
Helena Busiakiewicz bała się wcześniej przyjechać na Wołyń. Ojciec uratowany, podobnie
jak ona, przed śmiercią prosił, by kiedyś zobaczyła rodzinne Zagaje. Zdecydowała się dopiero
w tym roku w czerwcu. Gdy wysiadła z auta, nie mogła uwierzyć, Ŝe to jej rodzinna wioska.
PrzecieŜ to jest puste pole, nie ma ani jednego drzewa. - Tutaj było z 50 domów, szeroka
droga między nimi - pokazuje. - A dzisiaj bezgraniczna pustka. Do dziesiątego roku Ŝycia
tutaj mieszkałam. Tu była szkoła. Był piękny, słoneczny dzień, 11 lipca, godzina piętnasta.
Razem z siostrą byłyśmy w polu. Nagle przybiegła kuzynka i kazała nam uciekać - wspomina
Helena Busiakiewicz. - Straszny popłoch się zrobił. Tato zaczął zaprzęgać konie, ale
przyszedł Szewczyk, nasz nauczyciel, i powiedział: "Nie jedźcie, oni nas celowo wypędzają".
Zaczęliśmy uciekać. Prababcia została, staruszka nie mogła biec. Nasz stryj miał kryjówkę.
Wykopał wcześniej dół przykryty gałęziami. Schowałam się, ze mną jeszcze 14 osób. I
myśmy się uratowali. Resztę zabili. Całą rodzinę. Doznałam szoku, patrząc, jak zabijają moją
mamę. ziemia pachniała chlebem Wołyń sprzed lat sześćdziesięciu, siedemdziesięciu. Na
starych fotografiach widać eleganckich, uśmiechniętych ludzi. Miasta, takie jak Kowel, Łuck,
Włodzimierz, we wspomnieniach pozostały jako schludne i urokliwe miasteczka. Dzisiaj nie
mają Ŝadnego charakteru. Wszędzie brudno, z głośników ryczą sowieckie pieśni. Hotele, z
zewnątrz eleganckie, w środku kompletnie zdewastowane. W restauracji trudno cokolwiek
zamówić, cały personel pijany. JuŜ o siódmej rano kaŜdy zamawia przynajmniej dwa kieliszki
czystej, a kasjerka musi się trzymać szuflady. Jest tak pijana, Ŝe inaczej nie ustoi. Trudno się
doprosić o kromkę świeŜego chleba. Jeszcze mają pretensje, Ŝe przychodzimy i robimy
zamieszanie. W pamięci Leokadii Grzybowskiej pozostały Ukrainki, którym zazdrościła
czystości w domu i wokół niego. Trudno się jej pogodzić ze zmarnowaniem wszystkiego, co
było w jej Aleksandrówce koło Łucka. Połowę mieszkańców stanowili Zawilscy, rodziny
synów i braci jej babki Aleksandry, od której imienia nazwano wieś. Dzisiaj do
Aleksandrówki nie ma drogi. Jedziemy tam, posługując się mapą, którą Wołyniacy
narysowali na podstawie przedwojennych planów, bo po polskich miejscowościach nie ma
śladu. Jedziemy wzdłuŜ lasu, potem przez środek pola. Mamy wraŜenie, Ŝe się gubimy, ale
dawna mieszkanka tych ziem po linii lasów i sobie tylko znanych znakach wskazuje drogę.
Docieramy do Aleksandrówki. Wokół gładkie pole, nie zaorane i nie zasiane. - Na wiosnę, jak
się orało, ta ziemia pachniała chlebem - mówi Leokadia Grzybowska. - Śliczna była ta ziemia,
sady, piękne kwiaty, pasieki przy kaŜdym domu, ogromne pola dojrzałych winogron.
Wszystko Ukraińcy zniszczyli. Tu były eksportowe młyny, które mełły na eksport mąkę.
Wołyńską mąkę uwaŜano za najlepszą. Mykoła, porządny człowiek Leokadia Grzybowska
moŜe, jak powiada, podziękować Ukraińcom, Ŝe jest ślepa, a w nodze i całym boku ma pełno
śladów po odłamkach od granatu, który do jej domu 2 kwietnia 1943 r. wrzucił sąsiad o
nazwisku Wołoszyn. Pamięta, Ŝe ojciec powtarzał: "Zawsze pamiętaj, brat daleko, siostra
daleko, a sąsiad za miedzą". I właśnie ten sąsiad powiedział potem, Ŝe szkoda mu Lodzi i
Antosi, tylko ojca chciał zabić. Leokadia Grzybowska ma wielu przyjaciół Ukraińców.
Prowadzi nas do Mykoły Stasiuka. Jego rodzice schowali Irenkę, której matka postrzelona
umarła w polu. Irenka długo leŜała przy matce, ale gdy się zorientowała, Ŝe ona nie Ŝyje,
przybiegła do Stasiuków. Znała ich, bo z Mykołą razem się bawili. - Ja jeszcze mały byłem.
To straszne bandyctwo było. To nie po naszemu - mówi Stasiuk. Po dwóch tygodniach jego
matka zawiozła Irenkę do Polaków w Łucku. Irena do dzisiaj mieszka w Polsce i dwa lata
temu przyjechała mu podziękować. Za bardzo porządnych Ukraińców Leokadia Grzybowska
uwaŜa rodzinę Romana Łukaszenki z miejscowości śabcze. On sam twierdzi, Ŝe nie poszedł
do partyzantki, bo Niemcy i Rosjanie prowadzili taką politykę, Ŝeby skłócić Polaków z
Ukraińcami. Dwie kobiety przypadkowo spotkane na drodze do Kowla powiedziały nam, Ŝe
Filemon Procyniuk jest znany we wsi, bo zawsze chwalił się, Ŝe własnymi rękami
wymordował Polaków. - Pan Bóg pokarał go kalectwem - dodają, Ŝegnając się trwoŜliwie.
Pani Leokadia znajduje dom Procyniuka. Pyta go, czy to prawda, Ŝe był w Ukraińskiej
Powstańczej Armii. - A gdzie się miałem podziać - odpowiada jej starszy, kulejący
męŜczyzna. - Matka mi umarła i poszedłem do UPA. Byłem tylko woźnicą. Woziłem oddział
tam, gdzie mi kazali - dodaje. Kiedy pytamy, czy to prawda, Ŝe w tej wsi wymordował
Polaków, kategorycznie zaprzecza. Powtarza, Ŝe tylko woził swój oddział i niczego nie
widział, niczego nie słyszał. KatorŜnik z krwią na rękach Mełetij Semeniuk, przewodniczący
UPA na Wołyń, przesiedział w więzieniach 26 lat. Był w Kazachstanie i Norylsku w
katorŜniczej zonie. Członkami dzisiejszej organizacji UPA są najczęściej ci, którzy sami nie
brali udziału w walce, uczestniczyły w niej ich rodziny. Tłumaczą, Ŝe na Ukrainie UPA to tak
jak w Polsce AK. Oni musieli walczyć o niepodległą ojczyznę. Mełetij Semeniuk był - jak
sam mówi - wychowany w nacjonalistycznym duchu. Jego ojciec walczył u Petlury. W
sierpniu 1941 r. wstąpił do OUN. - Wołyń - mówi - to były ziemie ukraińskie. Polacy
stanowili tylko 16 proc. ludności. Polityka władz polskich była szczególnie represyjna.
Likwidowali szkoły, burzyli cerkwie na Chełmszczyźnie, przeprowadzali pacyfikacje. Jego
brata polscy policjanci pobili i aresztowali tylko dlatego, Ŝe miał ksiąŜki Szewczenki. - Polacy
tego nie chcą zrozumieć, ale nienawiść narastała wiekami - powiada. Semeniuk wywieszał
plakaty, które wzywały Polaków do opuszczenia Wołynia, ale równieŜ - jak twierdzi - by
razem z UPA walczyli przeciw Niemcom. Ma pretensje, Ŝe rząd londyński wprawdzie
przysyłał delegatów na rozmowy z UPA, ale w Londynie nie wyobraŜano sobie nowych
granic Polski bez Wołynia i Galicji. Powtarza, Ŝe to nie UPA zaczęła zabijać AK, ale AK
zaczęła zabijać UPA. Henryk Kata, Ŝołnierz 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK,
kategorycznie temu zaprzecza. On właśnie ubezpieczał dwóch delegatów podziemia, którzy
pojechali na rozmowy z UPA. Z tych rozmów juŜ nie wrócili - zostali rozerwani końmi w
Kustyczach. Do dziś nie wiadomo, gdzie jest ich grób. Kiedy na jego oczach wybito 11 lipca
całą wieś Dominopol, zrozumiał, Ŝe musi wstąpić do oddziału samoobrony. Rozpoczęli walkę
31sierpnia. KaŜdy przychodził z jakimś karabinem. W Zasmykach jego oddział odbył chrzest
bojowy. Dwie sotnie UPA zostały rozbite, a oni dozbroili sobie drugi pluton 120 ludzi i mogli
juŜ robić wypady dające poczucie siły. Podkreśla, Ŝe w polskich oddziałach zabójcy groził
natychmiast sąd polowy. Ale takie rzeczy się zdarzały. Byli tacy, którym na ich oczach
wymordowano rodziny. - Dowództwo zabraniało zemsty, a nasi księŜa głośno nawoływali:
"Tylko nie zemsta" - mówi Henryk Kata. Zastanawia się, czy mógłby podać rękę UPO-
wcowi. Po namyśle odpowiada, Ŝe takiemu, który nie zabijał cywilnych bezbronnych
Polaków, moŜe tak. Gdy doszło do spotkania Mełetija Semeniuka, przewodniczącego UPA na
Wołyń, i Henryka Katy, Ŝołnierza 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK, Ukrainiec wyciągnął
rękę i powiedział, Ŝe powinni połoŜyć kres nienawiści, wybaczyć wzajemną krew, objąć się,
pocałować, bo Ukraina nie moŜe Ŝyć bez Polski, a Polska bez Ukrainy. Henryk Kata zapytał
wtedy, co skłoniło UPA do tego, Ŝe okrąŜali wsie i zabijali niewinnych ludzi w bestialski
sposób. W odpowiedzi usłyszał przykłady miejscowości, w których Polacy zabijali
Ukraińców. Przypomniane zostały teŜ zbrodnie, jakie popełniali Polacy słuŜący w policji
niemieckiej. Było jasne, Ŝe dla obu męŜczyzn waŜne jest wyrzucenie z siebie wszystkich
nagromadzonych przez lata krzywd. Wreszcie Henryk Kata, Ŝołnierz AK, powiedział, Ŝe jeśli
podanie ręki moŜe połoŜyć kres tej historii, dzielącej ich od dziesiątek lat, to on podaje rękę.
Jadwiga Nowakowska
Zgłoś jeśli naruszono regulamin