03 - Panna młoda - Posażna panna młoda.rtf

(710 KB) Pobierz
PROLOG

Catherine Coulter

POSAŻNA PANNA MŁODA

PROLOG

Vere Castle, 1807

W pobliżu Loch Leven, Półwysep Fife, Szkocja

Spoglądał przez wąskie okno na podwórzec swego zamku. Mimo że był już kwiecień, wiosna nie zagościła jeszcze na dobre, z wyjątkiem dziko kwitnącego wrzosu, który poprzez strzępy mgły bił w oczy żywym fioletem. Szkocki wrzos, podobnie jak tutejsi ludzie, rozkwitał nawet wśród nagich skał. Owego ranka nad kamiennymi umocnieniami wisiała gęsta mgła; zbita, szara i wilgotna. Z wysokości drugiego piętra okrągłej wieży północnej wyraźnie słyszał głosy swoich ludzi - starą Marthę nawołującą kurczęta, żeby sypnąć im ziarna, Burniego wrzeszczącego co tchu w płucach na młodego Ostle'a, który był jego siostrzeńcem i nowym chłopcem stajennym w jednej osobie. Słyszał, jak krzywonogi Crocker gniewa się na swego psa, Jerzego II, grożąc mu, że skopie tę ospałą kreaturę, chociaż wszyscy doskonale wiedzieli, że zabiłby każdego, kto by się ośmielił powiedzieć na Jerzego choć jedno złe słowo. Ranek rozbrzmiewa! dźwiękami znanymi od dzieciństwa. Wszystko wydawało się takie, jak zwykle.

Ale takie nie było.

Odwrócił się od okna i podszedł do małego kamiennego kominka, wyciągając ręce w stronę płomieni. Był w swojej samotni. Nawet jego brat, Malcolm, kiedy jeszcze żył, trzymał się z dala od tego pomieszczenia. Pomimo mizernego ognia w pokoju było ciepło, bo pokrywające ściany grube wełniane kilimy, utkane przez jego prababkę, skutecznie chroniły przed wilgocią i przeciągami. Zastanawiał się, jak to możliwe, że jego marnotrawny ojciec i przeklęty brat przeoczyli przepiękny dywan Aubusson pokrywający większą część kamiennej podłogi; był sporo wart i można by za niego choćby i tydzień grać w karty lub barłożyć z dziwkami, a nawet robić jedno i drugie. W każdym razie dywan i kilimy jakimś cudem ostały się. Ale niewiele więcej. Ponad kominkiem, na niemal sparciałym kilimie, wisiał herb rodu Kinross: Ranny, lecz Niezwyciężony.

On także był kiedyś prawie śmiertelnie ranny. Znalazł się w wielkich tarapatach i jedynym ratunkiem było małżeństwo z dziedziczką, i to natychmiastowe. A on nie miał ochoty na żeniaczkę. Prędzej wypiłby miksturę ciotki Arleth, niż poszedł do ołtarza.

Nie miał jednak wyboru. Długi zaciągnięte przez ojca i zmarłego starszego brata pogrążyły go w rozpaczy. Był teraz jedyną osobą odpowiedzialną za rodzinne dobra. Był teraz nowym hrabią Ashburnham, przeklętym siódmym hrabią, pogrążonym w długach aż po swoją szlachetną szyję.

Jeżeli nie zadziała szybko, wszystko zostanie stracone. Jego ludzie będą głodować albo wyemigrują. Jego dom popadnie w ruinę, a rodzina pogrąży się w nędzy. Dobrze wiedział, że nie może na to pozwolić.

Spojrzał na swoje dłonie. Były silne, ale czy wystarczająco silne, aby ustrzec klan Kinrossów od skręcającego kiszki głodu, jaki stał się udziałem pradziada po roku 1746? Cóż, jego pradziad był przebiegłym człowiekiem, szybko przystosowującym się do nowych okoliczności, kumającym się z kilkoma potężnymi hrabiami, którzy jeszcze pozostali w Szkocji. Był sprytny i nie pogardzał przemysłem; te kilka groszy, które mu pozostały, zainwestował w powstające na północy Anglii fabryki żelaza i tekstyliów. I odniósł niewiarygodny sukces, o jakim nawet nie śnił. Ale odszedł, tak jak wszyscy. Na swoje szczęście dożył sędziwego wieku, zadowolony z siebie, nie zdając sobie sprawy, że jego syn to nicpoń, który znów pogrąży Vere Castle w nędzy.

Do diabła, cóż to takiego żona, pomyślał, a zwłaszcza Angielka? Jeśli zechce, po prostu zamknie ją w jednej z wilgotnych komnat i ukryje klucz. Jeżeli okaże się dumna i nieugięta, będzie ją po prostu bił. Krótko mówiąc, ze swoją przeklętą żoną będzie mógł robić, co tylko zechce. A może dopisze mu szczęście i okaże się bezwolna jak owca, pozbawiona sprytu niczym krowa i łagodna jak koza, której największą przyjemnością jest przeżuwanie starych butów. Jakakolwiek mu się trafi, da sobie z nią radę. Nie ma innego wyjścia.

Colin Kinross, siódmy hrabia Ashburnham, wyszedł ze swego pokoju na szczycie północnej wieży. Następnego ranka wyruszył do Londynu na poszukiwanie panny posiadającej posag równy skarbowi Aladyna.

ROZDZIAŁ 1

Londyn, 1807

Sinjun spostrzegła go po raz pierwszy w środę wieczorem, w połowie maja, w sali balowej na raucie wydawanym przez Księcia i Księżną Portmaine. Znajdował się o jakieś trzydzieści stóp od niej, częściowo przesłonięty bujnie rozrośniętą palmą, ale to jej nie przeszkadzało. Widziała go wystarczająco wyraźnie i nie mogła od niego oderwać oczu. Śledziła każdy jego gest, gdy wdzięcznie zbliżył się do grupki dam, skłonił przed jedną z nich i zaprosił do kotyliona. Był słusznego wzrostu; dama sięgała mu zaledwie do ramienia. Chyba że owa dama była karlicą, ale Sinjun mocno w to wątpiła. Z pewnością był wysoki, o wiele wyższy niż ona sama, Bogu niech będą dzięki.

Wpatrywała się w niego, nie wiedząc dlaczego to robi i nie troszcząc się o powód, aż poczuła dłoń na ramieniu. Uderzyła tę dłoń i odeszła z oczami utkwionymi w nieznajomym. Usłyszała za sobą kobiecy głos, ale się nie obejrzała. Nieznajomy uśmiechał się do swojej partnerki i Sinjun poczuła, że w jej wnętrzu coś się poruszyło. Podeszła bliżej, okrążając parkiet. Mężczyzna tańczył teraz oddalony o niecałe trzy metry od niej i Sinjun uznała, że jest wspaniały - równie wysoki jak jej brat Douglas i podobnej masywnej budowy: z kruczoczarnymi, ciemniejszymi niż u Douglasa, włosami, a jego oczy - dobry Boże - mężczyzna nie powinien mieć takich oczu. Były intensywnie ciemnoniebieskie; bardziej niebieskie niż szafiry w naszyjniku, który Douglas ofiarował Alex na urodziny. Gdybyż znajdowała się dość blisko, by go dotknąć, aby przyłożyć palce do dołka w jego brodzie, pogładzić te jego lśniące włosy. Wiedziała, że będzie szczęśliwa, mogąc na niego patrzeć do końca życia. Oczywiście to szalona myśl, niemniej jednak prawdziwa. Był dobrze zbudowany; mając dwóch starszych braci znała się na tym. O tak, posiadał ciało atlety, silne, twarde i nabite, i był młody, prawdopodobnie młodszy niż Ryder, który właśnie zaczął trzydziesty rok życia. Cichy, natarczywy głosik mówił jej, że jest głupia, że powinna spojrzeć na sprawę realistycznie, skończyć z tym zaślepieniem, bo przecież to tylko mężczyzna, taki jak wszyscy inni, i pomimo wspaniałej aparycji, najprawdopodobniej obdarzony podłym charakterem. Lub, co gorsza, jest kompletnym nudziarzem albo pozbawionym rozumu głupkiem, z którym nie można porozmawiać, albo ma popsute zęby. Lecz nie, bo właśnie odrzucił do tyłu głowę i roześmiał się serdecznie, ukazując piękne, równiutkie, białe zęby, a co więcej, ów śmiech świadczył według niej o wielkiej inteligencji - wspaniały głęboki śmiech, zupełnie jak jego oczy, a czyż one nie świadczyły o inteligencji? Tak, lecz mimo wszystko mógł być moczymordą albo hazardzistą lub rozpustnikiem, czy Bóg jeszcze wie kim.

Ale ona o to nie dbała. Po prostu wpatrywała się w niego. Poczuła wielkie pragnienie - pragnienie, którego nie pojmowała.

Wreszcie kotylion dobiegi końca, a on skłonił się przed swoją partnerką i odprowadził ją na miejsce, po czym przyłączył się do grupki rozmawiających dżentelmenów. Powitali go głośnymi, radosnymi okrzykami. A więc cieszył się popularnością wśród innych mężczyzn, zupełnie jak jej bracia, Douglas i Ryder. Ku jej rozczarowaniu, panowie przeszli do pokoju, w którym grano w karty.

Znowu poczuła dłoń na ramieniu.

- Sinjun?

Obejrzała się z westchnieniem.

- Tak?

- Dobrze się czujesz? - dopytywała się jej szwagierka, Alex. - Stoisz tu jak posąg. Już raz próbowałam cię zagadnąć, ale ty w ogóle nie zareagowałaś.

- Nic mi nie jest - odparła Sinjun, spoglądając na miejsce, w którym widziała go po raz ostatni.

A potem usłyszała męski śmiech i wiedziała, że to on się roześmiał, czysto i dźwięcznie. Ów śmiech napełnił ją ciepłem i podnieceniem, sprawił, że to coś w jej wnętrzu znów się poruszyło. Czuła to w calutkim ciele.

Żaden mężczyzna nie mógł być tak doskonały, by wprawić ją w zachwyt od pierwszego wejrzenia. Nie, to zupełnie niemożliwe. Nie była przecież ani głupia, ani naiwna, ani niedoświadczona, miała wszakże dwóch starszych braci, celujących w bezwstydnym zachowaniu i odzywkach.

- Sinjun, co się z tobą dzieje? Masz jakieś zmartwienie?

Westchnęła głęboko i postanowiła zamknąć usta na kłódkę, co całkowicie nie zgadzało się z jej usposobieniem. Lecz to co czuła, było takie nowe, takie nieznane... Uśmiechnęła się szeroko.

- Podoba mi się ta księżna Portmaine. Błagała mnie, żebym się do niej zwracała per Brandy i nie wymawiała tego okropnego imienia Brandella. Nie uważasz, że to bardzo sprytne zdrobnienie? - Sinjun nachyliła się do ucha szwagierki. - I spójrz na jej biust. Jeszcze bardziej imponujący niż twój. Jest oczywiście nieco starsza od ciebie, jak przypuszczam.

W odpowiedzi usłyszała głośny śmiech swego brata, Douglasa:

- Na Boga, Sinjun, nie przypuszczasz chyba, że wiek jest tutaj decydującym czynnikiem? Myślisz, że lata przydają kobiecie wdzięków? Mój Boże, koło sześćdziesiątki Alex nie będzie w stanie spojrzeć na własne nogi. Ale to mnie zachęca do bliższych oględzin księżnej. I jako starszy brat muszę ci zwrócić uwagę, Sinjun, że twoja uwaga na temat atutów księżnej i braków Alex jest całkowicie nie na miejscu.

Sinjun także się roześmiała, słysząc słowa brata, który ciągnął żałobnym tonem:

- Zawsze myślałem, że jesteś najszczodrzej wyposażoną damą w całej Anglii. Być może jednak dotyczy to tylko południowej części Anglii. A może wiedziesz prym tylko w najbliższym sąsiedztwie Northcliffe Hall. Jak mogłem się aż tak pomylić!

Jego oddana małżonka trąciła Douglasa w ramię.

- Proponuję, żebyś zajął się swoimi sprawami, mój panie, i pozostawił księżnę i jej biust księciu.

- Otóż to - zgodził się hrabia i zwrócił ku siostrze, która wydała mu się jakaś inna niż zwykle. Wcześniej tego wieczoru wyglądała normalnie, ale teraz zaszła w niej jakaś zmiana. Sprawiała wrażenie roztargnionej, tak, właśnie tak, i to było dziwne, naprawdę bardzo dziwne. Zazwyczaj Sinjun była przejrzysta niczym woda w stawie, na jej wyrazistej twarzy malowały się wszelkie emocje; ale teraz trudno było zgadnąć, o czym rozmyśla. Wytrąciło go to z równowagi. I Douglas raptem poczuł się tak, jakby zupełnie nic znał tej wysokiej, całkiem ładnej młodej damy.

- I jak tam, brzdącu, dobrze się bawisz? - zagadnął obojętnym tonem. -Ostatni kotylion był jedynym tańcem, którego nie tańczyłaś.

- Ona ma dziewiętnaście lat - stwierdziła Alex. - Z całą pewnością nie powinieneś nazywać jej brzdącem.

- Nawet jeśli nadal odgrywa Ducha Dziewicy, żeby nie dać mi pospać?

Podczas gdy Alex i Douglas sprzeczali się na temat nieszczęsnego ducha siedemnastowiecznej dziewicy z Northcliffe Hall, Sinjun miała czas do namysłu i zdecydowała, co ma im powiedzieć. Kiedy wreszcie zamilkli, podeszła do brata i oświadczyła:

- Ani mi w głowie duchy, przynajmniej w Londynie. Och, nadchodzi Lord Castlebaum ze swoją mamusią. Zapomniałam, że zamówił u mnie taniec. Okropnie się poci i ma wilgotne ręce...

- Wiem. Jest również bardzo sympatycznym młodym człowiekiem. Ale, Sinjun - dodał Douglas, pospiesznie unosząc dłoń, aby ją zatrzymać. - Nawet gdyby w ogóle się nie pocił, wcale nie musisz od razu za niego wychodzić. Postaraj się zaakceptować jego skłonność do pocenia się oraz miłe usposobienie, i po prostu dobrze się baw. Pamiętaj, że jesteś w Londynie dla przyjemności i nic poza tym. Nie słuchaj, co mówi matka.

Sinjun westchnęła ciężko.

- Matka - powtórzyła. - Trudno jej nie słuchać. Wciąż mi powtarza, że muszę sama doprowadzić się do ołtarza, bo w przeciwnym razie zostanę odstawiona na półkę. Półkę Staropanieństwa. Stale wylicza mi okropieństwa związane z niezamężnym stanem, łącznie z tym, że po jej śmierci stanę się popychadłem w domu Alex. Zauważyła nawet, że wydłużyła mi się szczęka. A kiedy spojrzałam w lustro, ze zgrozą stwierdziłam, że faktycznie, moje siekacze stały się nieco dłuższe.

- Nie słuchaj jej. To ja jestem głową rodziny Sherbrooke'ów. Masz się bawić, śmiać i flirtować, ile dusza zapragnie. A jeżeli nie znajdziesz dżentelmena, który ci się spodoba, to nic nie szkodzi.

Głos starszego brata brzmiał surowo i bardzo władczo, więc Sinjun zmusiła się do uśmiechu.

- Mam już dziewiętnaście lat, a to niezbicie oznacza, że powinnam wkrótce wyjść za mąż lub co najmniej znaleźć sobie narzeczonego. Matka suszy mi głowę, że Alex w wieku dziewiętnastu lat wyszła za ciebie. A potem dodaje, że Sophie miała szczęście schwytawszy Rydera w ostatniej chwili, mając prawie dwadzieścia lat, bo inaczej zostałaby starą panną do końca życia. Twierdzi, że poślubienie Rydera było najmądrzejszą rzeczą, jaką Sophie mogła uczynić. Na dodatek to jest już mój drugi sezon. Matka mówi, że powinnam trzymać język za zębami, bo panowie nie lubią kobiet, które wiedzą więcej od nich. Powiada, że to ich skłania do picia i hazardu.

Douglas bąknął coś niewyraźnie i nie bardzo elegancko.

Sinjun roześmiała się, ale był to śmiech pozbawiony wesołości.

- Cóż, nigdy nie wiadomo.

- Wiem jedno. Matka z pewnością za dużo gada. Słuchając brata, Sinjun ujrzała oczyma wyobraźni tamtego nieznajomego mężczyznę i tym razem uśmiechnęła się szczerze, a jej oczy stały się cieple i rozmarzone. Spostrzegła, że jej szwagierka, Alex, przypatruje się jej z uwagą i zaciekawieniem.

- Gdybyś mnie potrzebowała, zawsze cię chętnie wysłucham, Sinjun - powiedziała Alex.

- Może już wkrótce. Ach, oto i Lord Castlebaum o wilgotnych dłoniach. Ale przynajmniej dobrze tańczy. Zobaczymy się później.

Rozglądając się za owym nieznajomym, trzykrotnie nastąpiła Lordowi Castlebaumowi na palce. Wreszcie zaczęła podejrzewać, że oszukały ją własne oczy, bo żaden mężczyzna nie mógł być aż tak niesłychanie wspaniały.

Ale tej nocy śniła o nim. Byli razem, a on śmiał się i stał blisko niej, dotykał palcami jej policzka. Wiedziała, że go pragnie i nachylała się, bo miała ochotę go dotknąć, i jej spojrzenie wyrażało wszystkie uczucia, a on to zauważył i teraz już miał pewność. Obrazy łagodniały, kontury zacierały się, kolory stapiały, a ich ciała splatały się ze sobą. Sinjun obudziła się przed świtem. Serce biło jej gwałtownie, była spocona. Czuła się osłabiona i omdlewająca. W głębi brzucha odezwał się dziwny ból. Wiedziała, że przyśniło jej się owo tajemnicze „uprawianie miłości”, ale tylko w niewyraźnych zarysach. Musiała jednak odkryć tę tajemnicę, poznać pięknego nieznajomego, spleść się z jego ciałem. Żałowała, że nie zna jego imienia, bo taka intymność z bezimiennym mężczyzną wydawała się jej nie na miejscu.

Po raz drugi ujrzała go trzy dni później, na wieczorku muzycznym, w domu państwa Ranleagh przy Carlysle Square. Mediolańska śpiewaczka o bardzo donośnym sopranie uderzała pięścią w fortepian, podczas gdy wiedeński akompaniator usiłował trafić drżącymi palcami w klawisze i wydobyć z instrumentu mocne brzmienie. Sinjun wkrótce poczuła nudę i niepokój. Aż nagle dosięgła ją jakaś dziwna fala i Sinjun wiedziała, po prostu wiedziała, że to on wszedł do pokoju. Odwróciła się ostrożnie. Rzeczywiście, to był on. Na jego widok wstrzymała oddech. Zdejmował właśnie czarny płaszcz i mówił coś cicho do innego dżentelmena. Wydał jej się jeszcze wspanialszy niż na balu u Portmaine'ów. Był cały w czerni, z wyjątkiem śnieżnobiałej batystowej koszuli. Gęste włosy miał zaczesane do tyłu; może nieco zbyt długie, jak na ówczesną modę, ale Sinjun uznała je za skończenie doskonałe. Zajął miejsce po przekątnej, tak więc, zwracając się profilem do zawodzącej śpiewaczki, Sinjun mogła patrzeć na niego do woli. Usiadł i zastygł bez ruchu. Pozostał niewzruszony nawet wówczas, gdy śpiewaczka nabrała powietrza w płuca i wyciągnęła przenikliwe wysokie C. To mężczyzna odznaczający się odwagą i hartem ducha, pomyślała Sinjun z aprobatą. Dobrze wychowany i o nieskazitelnych manierach.

Palce ją świerzbiły, by dotknąć dołka w jego brodzie. Stwierdziła, że posiada wyrazisty i mocny podbródek, że jego nos jest wąski i ma szlachetny kształt, a jego usta sprawiają, że ogarniają ochota... nie, musi się opanować. Przez chwilę powróciły sceny ze snu i zrozumiała, że jest stracona. Na Boga, przecież on mógł być żonaty lub zaręczony. Udało jej się zachować pozory spokoju do chwili, gdy wreszcie przeniesiono się do jadalni.

Sinjun zajęła miejsce obok przyjaciela Douglasa z Klubu Czterech Koni, Lorda Clintona, który jej towarzyszył.

- Kim jest tamten mężczyzna, Thomas? Wysoki, z bardzo czarnymi włosami? O tam, z tymi trzema.

z których żaden nie jest równie wysoki, ani równie wspaniały.

Thomas Mannerly, czyli Lord Clinton, spojrzał w kierunku, który mu wskazywała. Miał krótki wzrok, ale dojrzał kogo trzeba. Mężczyzna był bardzo wysoki i stanowczo zbyt dobrze zbudowany.

- Ach, to Colin Kinross. Od niedawna w Londynie. Jest hrabią Ashbumham i Szkotem. - Ostatnie słowo wypowiedziane zostało z odrobina, pogardy.

- Co robi w Londynie?

Thomas spojrzał na śliczną dziewczynę u swego boku, która niemal dorównywała mu wzrostem, co z pewnością było nieco deprymujące, ale przecież nie musiał się z nią żenić, a tylko towarzyszył jej podczas wieczoru.

- Na Boga, Sinjun, chyba cię nie obraził? - zapytał troskliwie, strzepując sobie z rękawa nieistniejący pyłek. - Ci przeklęci Szkoci to barbarzyńcy, nawet jeżeli kształcili się w Anglii, jak to było w jego przypadku.

- O, nie. Spytałam ot tak, z ciekawości. Paszteciki z homara są bardzo smaczne, prawda?

Lord przyznał jej rację, a Sinjun pomyślała: przynajmniej wiem, jak się nazywa. To już coś. Miała ochotę krzyczeć z radości. Thomas Mannerly spojrzał na nią właśnie w tym momencie i na widok najpiękniejszego uśmiechu, jaki widział w całym swoim życiu, zaparło mu dech w piersi. Zapomniał o pasztecikach z homarem. Powiedział jej coś, coś nienagannego i odrobinę intymnego, i ze smutkiem stwierdził, ze w ogóle go nie słuchała. Wpatrywała się, jeżeli się nie mylił, w tego przeklętego Szkota.

Sinjun zasępiła się. Musi dowiedzieć się o nim czegoś więcej. T dlaczego ten Thomas Mannerly nie jest tym zachwycony?

Tego wieczoru nie udało jej się dowiedzieć niczego więcej o Colinie Kinrossie, ale nie rozpaczała z tego powodu. Wkrótce nadejdzie czas. żeby działać.

*

Douglas Sherbrooke, hrabia Northcliffe, siedział w bibliotece wtulony w swój wygodny, skórzany fotel i czytał „London Gazette”, kiedy przypadkowo uniósł wzrok i dostrzegł stojącą w drzwiach siostrę. Czemuż ona, do diabła, stoi w progu? Zazwyczaj wkraczała radośnie śpiewając, śmiejąc się i szczebiocząc, zanim jeszcze zwrócił na nią uwagę; i Douglas uśmiechnął się na myśl, że taka była beztroska, śliczna i niewinna. Zazwyczaj pochylała się nad nim, całowała w policzek i mocno obejmowała. Ale teraz się nie śmiała. Dlaczego, u diabła, wygląda tak zupełnie inaczej? Jakby zrobiła coś niewiarygodnie złego? Zmarszczył czoło.

- O co chodzi, brzdącu? Nie, jesteś już w zbyt zaawansowanym wieku, by nazywać cię brzdącem. , A więc, moja droga, wejdź, wejdź. Co się stało? Alex mówiła, że coś cię bardzo zaprząta. Wyrzuć to z siebie. Nie podoba mi się twoje zachowanie. Jakbyś nie była sobą. To mnie niepokoi.

Sinjun powoli weszła do biblioteki. Było już bardzo późno, prawie północ. Douglas wskazał jej fotel obok swojego. To dziwne, myślała podchodząc do brata. Zawsze zdawało jej się, że Douglas i Ryder są najprzystojniejszymi mężczyznami na całym świecie. Myliła się. Żaden z nich nawet się nie umywał do Colina Kinrossa.

- Sinjun, zachowujesz się jakoś dziwnie. Nie poznaję cię. Źle się czujesz? A może matka znów ci dokuczyła?

Pokręciła głową i odpowiedziała:

- Dokuczyła, ale to nic nowego, a poza tym zawsze mi powtarza, że to dla mego dobra.

- Porozmawiam z nią jeszcze raz.

- Douglas.

Zamilkła, a on nie wierzył własnym oczom: jego siostra wpatrywała się we własne stopy i mięła w palcach muślinową spódnicę.

- Mój Boże - powiedział powoli, bo w końcu rozjaśniło mu się w głowie. - Poznałaś jakiegoś mężczyznę.

- Nie, nie poznałam.

- Sinjun, wiem, że nie żyjesz ponad stan. Nie szastasz pieniędzmi i za kilka lat będziesz bogatsza ode mnie. Matka trochę ci dokucza, ale przeważnie spływa to po tobie jak woda po gęsi. Prawdę mówiąc, nic sobie z niej nie robisz. Alex i ja kochamy cię bezgranicznie i robimy wszystko, żeby ci było jak najlepiej. W przyszłym tygodniu przyjadą Ryder i Sophie...

- Wiem jak się nazywa, ale go nie poznałam!

- Ach, tak - powiedział Douglas, opadając na oparcie fotela, uśmiechając się i splatając palce. - I jak się nazywa?

- Colin Kinross i jest hrabią Ashburnham. To Szkot.

Douglas zmarszczył brwi. Przez chwilę miał nadzieję, że spodobał jej się Thomas Mannerly. Omylił się.

- Znasz go? Czy jest żonaty? Zaręczony? Czy jest hazardzistą? Zabił kogoś w pojedynku? Czy jest kobieciarzem?

- Zawsze musisz być oryginalna, prawda, Sinjun? Szkot! Nie, nie znam go. Ale skoro go nawet nie poznałaś, to dlaczego jesteś nim tak bardzo zainteresowana?

- Nie wiem. - Zamilkła i sprawiała wrażenie niesłychanie wrażliwej. Wzruszyła ramionami, usiłując zachowywać się jak zazwyczaj, i dodała: - Po prostu tak jest.

- W porządku - powiedział Douglas przyglądając się jej. - Dowiem się wszystkiego o tym Colinie Kinrossie.

- Ale nikomu nie powiesz, prawda?

- Powiem tylko Alex, ale nikomu więcej.

- Nie przeszkadza ci, że to Szkot, prawda?

- Nie, dlaczego miałoby mi przeszkadzać?

- Thomas Marmerly mówił o nim z lekką pogardą, nazwał go barbarzyńcą.

- Ojciec Thomasa jest święcie przekonany, że prawdziwy dżentelmen musi być zrodzony w czystym, niczym nie skażonym powietrzu Anglii. Wygląda na to, ze Thomas przejął te bezsensowne, arystokratyczne brednie.

- Dziękuję, Douglasie. - Sinjun pochyliła się i ucałowała brata w policzek.

Marszcząc czoło patrzył, jak wychodziła z biblioteki. Przeciwko Szkotowi miał tylko jedno, Sinjun będzie mieszkała bardzo daleko od rodziny.

Wkrótce on również poszedł na górę. W sypialni zastał Alex szczotkującą włosy przy toaletce. Wymieniu w lustrze uśmiechy i Douglas zaczął się rozbierać.

Alex przestała się czesać, odłożyła szczotkę i zwróciła się w stronę męża.

- Będziesz mi się przyglądać aż się całkiem rozbiorę - spytał.

Skinęła głową z uśmiechem.

- Sprawdzasz, czy nie przybrałem na wadze? Chcesz sprawdzić, czy nadal jestem szczupły i wszystkie części ciała mam na miejscu?

Uśmiechnęła się szerzej, a potem potrząsnęła głową i powiedziała:

- O, nie. Myślę, że wszystko jest w idealnym stanie. Tak było ostatniego wieczoru i dzisiaj rano i... - zachichotała.

Rozebrał się do naga, podszedł do żony, wziął ją na ręce i zaniósł do łóżka.

Kiedy znów mógł mówić, wyciągnął się obok Alex i oznajmił:

- Nasza Sinjun jest zakochana.

- Ach, więc dlatego tak dziwnie się zachowywała - odparła, ziewając szeroko, i podparła się na łokciu.

- On nazywa się Colin Kinross.

- Dobry Boże.

- Co takiego?

- Ktoś pokazał mi go na wieczorze muzycznym. Wygląda na bardzo silnego i na uparciucha.

- Odgadłaś to wszystko na pierwszy rzut oka?

- Jest słusznego wzrostu, może nawet wyższy od ciebie. To dobrze, bo jak na kobietę, Sinjun jest bardzo wyrośnięta. Bezwzględny, oto, co chciałam powiedzieć. Sprawia wrażenie kogoś, kto zrobi wszystko, aby zdobyć to, czego zapragnie.

- Alex, nie możesz wiedzieć tego wszystkiego tylko na kogoś patrząc. A teraz, jeżeli nie przestaniesz gadać głupstw, zabiorę ci ubranie na całe dwa dni.

- Nic o nim nie wiem, Douglasie.

- Jest wysoki i wygląda na twardego. Bezlitosnego. Bardzo dobry początek.

- Sam się przekonasz, że mam rację - roześmiała się Alex. - Mój ojciec pogardza Szkotami. Mam nadzieję, że ty nie masz nic przeciwko nim.

- Nie, nic mam. Sinjun powiedziała mi, że jeszcze go nie poznała.

- Wkrótce go pozna. Nie mam co do tego wątpliwości. Jest, jak wiesz, bardzo przedsiębiorcza.

- Na razie będę się starał jak najwięcej dowiedzieć na temat tego szkockiego dżentelmena. Bezwzględny, powiadasz. Hmmm...

Następnego wieczoru Sinjun miała ochotę tańczyć z radości. Douglas zabierał ją i Alexandrę do Teatru Drury Lane na Makbeta. Jako Szkot i Kinross, z tłumem kuzynów o nazwiskach MacJakiśtam, on na pewno lam będzie. Przedstawienie premierowe. Na pewno, och, na pewno tam będzie. Ale jeśli przyjdzie w towarzystwie damy? A jeśli... Nie będzie o tym myślała. Spędziła całą godzinę na przygotowaniach do wyjścia, aż w końcu jej pokojówka, Doris, z aprobatą skinęła głową.

- Pięknie panienka wygląda - powiedziała wiążąc jasnoniebieską wstążkę na włosach Sinjun. Dokładnie w kolorze jej oczu.

Spoglądając po raz ostatni na swoje odbicie w lustrze, Sinjun uznała, że wygląda zupełnie nieźle. Miała na sobie suknię z ciemnoniebieskiego jedwabiu oraz jaśniejszą narzutkę. Rękawy były krótkie i bufiaste, a poniżej biustu udrapowano jasnoniebieską, aksamitną szarfę. Sinjun była wysoka i szczupła i miała jasną cerę. Dekol...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin