Cooper Edmund - Testament Overmana.doc

(613 KB) Pobierz
Czas teraźniejszy i czas, który odszedł,

Czas teraźniejszy i czas, który odszedł,

Na równi chyba tkwią w czasie, co przyjdzie.

W czasie minionym zawiera się przyszłość.

T.S. Eliot (przekład Andrzeja Piotrowskiego)

Prolog

Państwo   Faradayowie mieszkali w Londynie w miłym domku przy Buckingham Palace Road. Mieli śliczny ogró­dek różany, a w nim uroczy staw ze złotymi rybkami. Byli posiadaczami radia i kolorowego telewizora, słuchali mu­zyki tanecznej w wykonaniu orkiestry Henry Halla i obser­wowali, jak Amerykanie lądują na Marsie. Przez szerokie okno weneckie, w którym kwitły kwiaty w doniczkach, wi­dywali poduszkowiec królowej Wiktorii lub samego Sir Winstona, Churchilla zmierzającego pieszo w stronę pa­łacu.

Mieli ładne meble, magnetofon, aparat fotograficzny, elektroniczną kuchenkę i dwa doskonałe rowery. Chodzi­li czasami w sobotę do kina i codziennie słuchali wiado­mości wojennych.

Mieli też syna imieniem Michał. Oto jego dzieje. Oto jak rósł, dojrzewał i jak w końcu odkrył prawdę.

Ale kiedy zobaczył zamrożone ciała, przez tysiąclecia pozostające poza granicą życia i śmierci, kiedy usłyszał głos mówiący: „Oto ludzkość", przeraźająca istota tej prawdy okazała się niemal nie do zniesienia.

Rozdział pierwszy

 

Michał miał dobrą pamięć. Pamiętał różne rzeczy ważne i nieważne. Pamiętał — choć dość mgliście — jak był taki mały, że karmiono go samym mlekiem. Pamiętał dziwne dziecko, które pewnego dnia znikło z przedszkola, i pamię­taj inne dziecko, które wypadło (a może je wypchnięto?) z okna na piętrze — leżało na ziemi powykręcane i po­łamane, ale nie krwawiło. Pamiętał, że zawsze interesom wał się słowami, chciał je w jakiś sposób zatrzymać, utrwa­lić — może na wzór rysunku?

Pamiętał dręczące go koszmary, dziwne wizje i narastające poczucie obcości. Pamiętał, kiedy zaczął wyczeki-

wać z nadziejo, że ktoś się przy nim skaleczy i że będzie mógł zobaczyć, czy leci mu krew. Pamiętał pytania, na które dostawał niejasne odpowiedzi. Pamiętał, że rodzice nigdy nie podnosili głosu. Pamiętał pierwszy spacer nad Tamizą, pierwszą wizytę w kinie, pierwszą wiadomość o na­lotach. Pamiętał, jak budziło się w nim pożądanie i jak pokochał Emilię Bronte.

Czasami myślał, że jest szalony. Później sądził, że mimo wszystko jest przy zdrowych zmysłach. W końcu zaczął podejrzewać, że jedno i drugie jest prawdą.

Mlekiem z butelki karmiła go zawsze matka. Był tego pewien. Zawsze matka. Zawsze z tym samym uśmiechem na ustach. Czasem, zwłaszcza kiedy był zmęczony i prze­bywał na granicy między snem a jawą, widział jej twarz taką, jaka musiała mu się wydawać wtedy: duża, spokoj­na, miła, wypełniająca pół świata.

Matka zawsze była spokojna, jest spokojna i będzie spokojna. Jednakże z jakichś powodów, których nie rozu­miał, to również wydawało mu się przerażające.

Ojciec był inny — nieco oschły, a nawet surowy. Zaw­sze taki był i zawsze tak! będzie.

Czasami rodzice się śmiali. Głównie wtedy, kiedy Mi­chał zadawał głupie pytania. Michał nie wiedział, dlacze­go te pytania są głupie, ale ponieważ ojciec tok twierdził, uznał, że widocznie tak jest.

Później nadszedł czas na inne, ważniejsze pytania, a w końcu i na to. które było najistotniejsze ze wszy­stkich.

Gdzie kończy się dzieciństwo i zaczyna dojrzałość? Co jest snem, a co jawą? Jak odróżnić fantazję od praw­dy? — oto problemy, które nurtowały Michała. Nurtowały go już na długo przedtem, zanim umiał Je wyrazić sło­wami. Jeszcze zanim się przestał bawić klockami, zanim wyrzucił mówiącego misia, bo czuł, że to jakieś oszustwa.

Wczesne wspomnienia i sny. Dziecinne radości i zmo­ry. W sobotnie wiosenne popołudnia mały chłopiec sia­dywał na kamiennym nabrzeżu pięknej, błękitnej Tamizy i patrzył, jak w jej przejrzystych wodach ławice pstrągów bawią silę w chowanego wśród kamieni i wodorostów. Czuł ciepłe promienie słońca padające z przymglone­go nieba i choć zza pola siłowego dochodziły głuche od­

głosy bombardowania i wybuchów, przypominające o to-czącej się wojnie, w samym Londynie było rozkosznie ci­cho. Tę niedz!elną ciszę lubił najbardziej. Wszystko wokół zdawało się nią pulsować.

— Ojcze, co to jest pole siłowe?

— To zbyt trudne pytanie dla takiego małego chłopca... Popatrz, łabędzie gonią pstrągi. Jak myślisz, uda im się jakiegoś złowić?

— Łabędzie nie gonią pstrągów, ojcze. Po prostu pły-wają. Pstrągi nie lubią, kiedy rusza się nad nimi jakiś cień... Co to jest pole siłowe?

— Michale, są pewne rzeczy, których nie możesz jeszcze zrozumieć. Pole siłowe to coś, czego nie możesz zobaczyć, a co osłania nas niczym wielki, ochronny parasol. Żyjemy pod nim i nawet jeśli działa laserowe nie zniszczą poci­sków wroga, to te pociski ii tak nie przedostaną się przez pole siłowe. Może pójdziemy już do domu? Wydaje mi się, że zanosi się na deszcz.

— Dobrze, ojcze.

Ojciec bardzo dobrze przepowiadał pogodę. Zadziwia­jąco dobrze.

Matka miała elektryczną maszynę do szycia. Lubiła szyć i sama szyła prawie wszystkie ubranka Michała, lecz, co najdziwniejsze, większość czynności wolała przy tym wy­konywać ręcznie. Lubiła też haftować, wieczorami siady­wała z igłą w ręku i słuchała radia - orkiestry Palm Court, Beatlesów, Nelsona Eddyego albo Jeanette Mac­Donald.

Szczególnie utkwiła Michałowi w pamięci jedna z tka­nin hartowanych przez matkę. Miała z niej być nowa ka­pa na jego łóżko. Cała była pokryta malutkimi jedwabny­mi zwierzątkami i jej wykonanie zajęło bardzo dużo czasu. Przez kilka wieczorów z rzędu Michał obserwował, jak matka pilnie wyszywa małego słonika. Miał wrażenie, że co wieczór na nowo hartuje ten sam fragment, który ukończyła już poprzedniego dnia.

Bardzo go to zaintrygowało. Przyszło mu na myśl, że matka być może źle widzi przy świetle lampy i potem w ciągu dnia, niezadowolona z wyników swojej pracy, pruje wyhaftowany wzór.

W końcu ja o to zapytał. Roześmiała się tylko.

- Dziwny z ciebie chłopiec, Michale. Chyba nie obser­wowałeś mnie zbyt uważnie. Oczywiście, że nie pruję haf­tu, kiedy jesteś w szkole. Byłoby to niemądre.

Jednakże po tej rozmowie praca nad kapą posuwała się naprzód o wiele prędzej.

Matka miała złote włosy, ojciec ciemnoblond, natomiast Michał miał włosy czarne. Pewnego razu spytał rodziców, dlaczego tak jest. Ojciec odpowiedział:

- Tak to się właśnie dzieje. Po prostu tak jest. Włosy mają różne kotary, tak jak nosy mają różne kształty. Nie ma dwóch identycznych rzeczy ani dwóch identycznych lu­dzi. Zapamiętaj to, Michale, bo to ważne, l posłuchaj... Zadajesz moc pytań. To znaczy, że myślisz. Ale czasem ludzie myślą zbyt wiele ! są przez to nieszczęśliwi. Szczę­ście to wielka rzecz, Michale. Szczęście i zadowolenie. Te­go właśnie dla ciebie pragniemy. Chcemy, żebyś był szczęśliwy. Dlatego nie zaprzątaj sobie głowy tyloma py­taniami, najważniejsze, żeby ci było dobrze i przyjemnie. Idź teraz na powietrze i pobaw się trochę. Jak się zmę­czysz, będziesz dobrze spał i nie będą ci dokuczać złe sny.

Ale Michał pamiętał, że dziecko, które wypadło z okna i leżało roztrzaskane na ziemi, nie roniąc kropli krwi, miało jasne włosy. A dziewczynka, która upadła na boisku, stłukła sobie kolano i zobaczywszy krew rozpłakała się, miała włosy ciemne.

Wiedział też, że bardzo ją lubi, i zastanawiał się, czy to dlatego, że ona ma w sobie krew.

On sam również miał krew. Czasami kaleczył się ukrad­kiem, żeby sprawdzić, czy jeszcze ma krew. Odczuwał dziwny lęk, że może się to zmienić. Bał się, że pewnego dnia nie będzie już miał krwi.

Rozdział drugi

Michał wolał być w przedszkolu niż w domu. To również go dziwiło. Bo przecież powinno mu było zależeć na tym, żeby więcej czasu spędzać z matką i z ojcem.

Przedszkole mieściło się w dużym budynku w Hyde Par­

ku. Codziennie — oczywiście oprócz soboty i niedzieli -matka odwoziła go tam na rowerze. Wszystkie matki od­woziły na rowerach swoje dzieci do przedszkola.

W przedszkolu było mnóstwo dzieci. Niektóre miały ja­sne włosy, inne brązowe, a jeszcze inne czarne. Niektó­rym płynęła krew, kiedy zdarzyło im się skaleczyć. Te dzie­ci Michał lubił najbardziej.

Pewnego razu zapytał jasnowłosą dziewczynkę, która miała na imię Wirginia, czy się kiedyś spróbowała skale­czyć. Wirginia potrząsnęła tylko głową i śmiejąc się uciek­ła.

Później tego dnia, kiedy inne dzieci spały po lunchu, do Michała podeszła panna Nightingale. Panna Nightingale była bardzo ładna. Miała kasztanowate włosy.

— Michale, dlaczego zapytałeś Wirginię Woolf, czy się kiedyś naumyślnie skaleczyła?

— Żartowałem tylko, proszę pani.

— Nie wygląda mi to na żart, Michale. A czy ty sam się kaleczysz?

— Nie — skłamał,

— Więc dlaczego ją o to zapytałeś?

— Nie wiem, proszę pani — skłamał znowu. Panna Nightingale uśmiechnęła się.

— No już dobrze. Najważniejsze w życiu jest szczęście, Michale. Dziwne pomysły mogą człowieka unieszczęśliwić. Postaraj się być taki jak inne dzieci.

— Dobrze, proszę pani.

— A teraz idź spać. Po południu urządzimy piknik w parku, zagramy w różne ciekawe gry i wszystkim nam bę­dzie wesoło.

— Tak, proszę pani. Dziękuję pani.

Najlepszymi przyjaciółmi Michała byli Horacy Nelson, Ernest Rutherford, Jane Austen i Emilia Bronte. U każde­go z nich widział choć raz trochę krwi.

W przedszkolu było przyjemnie, choć czasem dość nud­no. Rysował! tu, malowali, urządzali przedstawienia, śpie­wali, bawili się i spali. Nauczyciele i dzieci opowiadali różne bajki, chodziło się na spacery do parku.

Ale Michał wciąż miał ochotę zadawać pytania. Na py­tania jednak nigdy nikt nie miał dość czasu, gdyż nauczyciele zawsze byli zajęci organizowaniem jakiejś gry,

rozdawaniem zabawek albo rozdzielaniem farb, a dzie­ci były zajęte tym, że są dziećmi i że są szczęśliwe, bo nie zadają pytań. Większość z nich dawno już uznała, że pytania to strata czasu. Sadziły, że prędzej czy później naturalna koleją rzeczy same się wszystkiego dowiedzą. Podobnie jak ,nauczyły się wielu zabaw, dzięki którym czu­ły się szczęśliwe i zmęczone, a w nocy mocno spały i nie miały złych snów.

Michał miał złe sny. Nie przyznawał się już do tego rodzicom — myśleliby, że nie jest dość zmęczony, żeby czuć błogie znużenie i dobrze spać.

Czasami śniło mu się, że pole siłowe zostało zniszczone i machina wojenna Niemców, Japończyków i Włochów wtargnęła z hukiem do Londynu, paląc wszystko wokół i zostawiając po sobie w miejsce pięknego miasta jedynie wielki, czarny dół. Czasem śnił, że idzie, idzie i idzie przed siebie, aż dochodzi do krawędzi świata i koziołku­jąc spada w ciemną otchłań. Kiedy indziej znów śnił, że jest zupełnie sam w opustoszałym Londynie i że na ca­łym świecie tylko on ma w sobie krew.

Potem wkroczył do jego snów i już w nich został dziw­ny chłopiec, który pewnego dnia znikł z przedszkola. Sta­ło się to po incydencie, jaki miał miejsce w czasie zajęć, i Michał postanowił, że chłopiec nie może zniknąć na zaw­sze bez żadnego śladu. Dlatego też od czasu do czasu, tuż przed zaśnięciem, odtwarzał sobie w pamięci tę prze­raźliwą scenę, aby chłopiec, którego imienia nawet nie znał, ukazywał mu się w snach i na zawsze pozostał w jego pamięci.

Incydent wydarzył się pewnego dnia podczas lekcji ry­sunków. Rozdano już farby, rozpięto na sztalugach papier i panna Nightingale powiedziała dzieciom, że byłoby bar­dzo milo, gdyby namalowały portrety swoich rodziców.

Przez chwilę cała grupa dzieci malowała radośnie, ro­biąc przy tym wesoły rozgardiasz. Nagle ten dziwny chło­piec zamazał farbą swój obrazek, rzucił pędzel na pod­łogę, po czym stanął na środku sali trzęsąc się i głośno płacząc.

Panny Nightingale nie było wtedy w pokoju, ale szyb­ko nadeszła i usiłowała pocieszyć chłopca.

- Co ci jest, aniołku? - pytała łagodnie. „Aniołek"

to było jej ulubione słowo. - Co się stało? Czy ktoś był niegrzeczny ! zniszczył twój śliczny obrazek?

— Nienawidzę wszystkich dzieci! — łkał dziwny chło­piec. - Nienawidzę chłopców i dziewczynek! Nienawidzę siebie!

— Dlaczego? — zapytała panna Nightingale. - Skąd ta straszna nienawiść?

— Bo nie jesteśmy prawdziwym! ludźmi! - krzyknął. -Nie jesteśmy prawdziwymi ludźmi... Nikt z nas nie może zdjąć sobie głowy!

Panna Nightingale nie próbowała nawet perswazji. Nie powiedziała ani słowa. Bardzo delikatnie wzięła go na rę­ce i choć krzyczał i wyrywał się, spokojnie wyniosła go z pokoju.

Od tej pory Michał nigdy go już nie widział. Panna Nightingale powiedziała później, że chłopiec za­chorował, bo zbyt często miał złe sny. l prosiła dzieci, żeby zapomniały o tym, co się stało, ponieważ lepiej jest pamiętać rzeczy przyjemne niż nieprzyjemne. Właśnie my­ślenie o przykrych rzeczach sprowadza złe sny i nieszczę­ścia.

Po kilku dniach dzieci zapomniały o wszystkim, a jeśli nawet coś sobie przypominały, to każdemu z nich pamięć podsuwała inną wersję tego zdarzenia.

Ale Michał pamiętał, l przyrzekł sobie, że zawsze będzie pamiętał. Ponieważ w głębi ducha czuł, że należy pamię­tać także rzeczy złe.

Nawet sny. 

Rozdział trzeci

Michał nie wiedział, ile ma lat, ale miał spory zasób wia­domości o tym, co się dzieje na świecie. Dowiadywał się tego z dziennika radiowego, a czasami również z progra­mów telewizyjnych.

Wiedział, że Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Ro­sja prowadzą wojnę z Niemcami, Włochami i Japonią. Wiedział, że główne miasta po obu stronach chronione tą przez pola siłowe, które nie przepuszczają bomb ani pocisków wroga. Wiedział też, że w tych innych, nie chro­nionych częściach świata ludzie giną i zostają ranni, a armie ścierają się ze sobą. Żal mu było tych ludzi, któ­rych nie osłaniało pole siłowe, ale ojciec wytłumaczył mu, że takie pole zużywa moc energii i trudno jest je utwo­rzyć, dlatego stosuje się je tylko przy najważniejszych miastach.

Michał uważał się za szczęściarza, bo mieszka w Lon­dynie i chroni go pole siłowe, którego nie może zoba­czyć.

Bardzo lubił to miasto. Było czyste, spokojne, piękne i nic mu tu nie groziło. Był już dość duży, aby mógł je sam po trochu zwiedzać, ale nie wolno mu byto jeszcze jeździć na rowerze. Rowery były dla dorosłych. W swoim czasie, kiedy Michał będzie starszy, dostanie swój własny rower. Ojciec mu to obiecał.

Ale może do tej pory wojna się skończy i pole siłowe nie będzie -już potrzebne, l może rząd zezwoli na powrót autobusów, samochodów i pociągów. Oczekiwał tego z niecierpliwością, lecz zarazem trochę się bał. Jak tu przejść na drugą stronę ulicy, kiedy ze wszystkich stron pędzą samochody i autobusy? A jednak dorosłym i dzie­ciom jakoś się to udawało. Widział to na filmach i w te­lewizji.

Pamiętał, jak pierwszy raz poszedł do kina. Była sobo­ta wieczór i szykowała się wielka uroczystość. Matka by­ła wystrojona w elegancką zieloną suknię, która ciągnęła się po podłodze, a ojciec w ciemny garnitur i cylinder. Jego samego wykąpano i włożono mu marynarskie ubran­ko.

Była to ważna uroczystość, powiedział ojciec, bo szli na premierę, na której miała być królowa.

Rowery specjalnie na tę okazję wypolerowano do po­łysku i kiedy jechali na nich wzdłuż Buckingham Palace Road, Michał, przytwierdzony szelkami do swojego krze­sełka za siodełkiem matki, czuł, że jest to pierwsze na­prawdę wielkie wydarzenie w jego życiu.

Tylu rowerów, ile tego wieczora stało przed Odeonem na .Leicester Sąuare, nigdy jeszcze nie widział. Sporą przestrzeń ogrodzono dla poduszkowca królowej Wiktorii. Michał z rodzicami przyłączył się do tłumu czekającego

na przybycie królowej. Kiedy niebawem nadjechała, wszy­scy zaczęłi wydawać radosne okrzyki, niektórzy powiewali flagami, a inni śpiewali hymn narodowy.

Sir Winston Churchill przywitał królową i przedstawił jej panów Spencera Trący i Freddieego Bartholomew. Po­tem weszli do kina, a tłum podążył za nimi. Trwało to bardzo długo, zanim wszyscy znaleźli się w środku. W foyer pełno było dorosłych i dzieci. Michał widział wiele dzieci, których nie znał, ale dostrzegł też z daleka Hora­cego Nelsona. On również był w marynarskim ubranku i wyglądał niezwykle czysto. Horacy pomachał do niego, uśmiechnął się i wraz z rodzicami znikł w tłumie.

W foyer wisiały zdjęcia słynnych gwiazd filmowych. 0-bejrzał je j zapytał matkę, jak się ci ludzie nazywają. Niektóre nazwiska brzmiały dziwnie, inne były ładne. Gre-ta Garbo brzmiało ładnie, a Dustin Hoffman jakoś dziw­nie. Były tam także zdjęcia Charlie Chaplina, Jane Fon-dy, Georgea Ariissa, Brigitte Bardol, Normy Shearer i Ru­dolfa Valentino.

Film był czarno-biały, jednakże dzięki dużemu ekra­nowi dostarczał o wiele więcej emocji niż filmy oglądane w kolorowym telewizorze. Michał był przekonany, że wszy­stkie dzieci płakały tak jak on, kiedy pod koniec filmu Spencer Trący w roli rybaka Manuela umierał na morzu, podczas gdy stary Lionel Barrymore przyglądał się temu bezradnie, a Freddie Bartholomew żegnał się z przyja­cielem na zawsze.

Po filmie była kronika, w której pokazywano, jak Niem­cy bombardują małe, smutne wioski w Wietnamie, a po­tem zdjęcia radzieckich naukowców i kosmonautów, któ­rzy budują na Księżycu bazę wojskową.

Kiedy program się skończył, na sali rozbłysły światła i królowa Wiktoria stanęła w swojej loży. Wtedy orkiestra zagrała „Boże, chroń królową" i wszyscy przez czas hymnu stali bez ruchu.

Michał był zmęczony. Bardzo podniecony i bardzo zmę­czony. W drodze powrotnej omal nie zasnął na rowerze. Głowa pękała mu od nadmiaru wrażeń. Ale później, kie­dy usiłował zasnąć, głowa rozbolała go z innego powodu, Czuł, że tego wieczoru odkrył coś ważnego.

Nie wiedział jednak co.

Rozdział czwarty

To panna Shelley, nie panna Nightingale, opowiedziała dzieciom legendę o Overmanie. Panna Shelley była tak samo ładna jak panna Nightingale, ale miała jasne wło­sy. Michał lubił ją, ponieważ nauczyła go liczyć do dzie­sięciu. Prosił ją o to wielokrotnie. Z początku mówiła, że jest jeszcze za mały. W końcu pewno znudziło jej się ciągle odmawiać. Liczenie okazało się całkiem łatwe, kie­dy się poznało, na czym ono polega. O ile wiedział, oprócz niego żadne inne dziecko nie umiało liczyć. Może nie dość długo naprzykrzały się pannie Shelley.

Legendę o Overmanie opowiedziała im pewnego po­południa, żeby dzieci, zmęczone po grach i zabawach, od­poczęły trochę, zanim matki zabiorą je do domu.

— Kiedyś dawno temu — mówiła panna Shelley — na całym świecie nie było nikogo, tylko sam Overman. Bar­dzo mu się nudziło, więc tak sobie powiedział: „Muszę zrobić coś interesującego". Długo, długo myślał i w koń­cu postanowił, że zrobi człowieka. Bo sądził, że człowiek będzie interesujący. Toteż pracował bardzo pilnie, aż wre­szcie zrobił człowieka.

Człowiek był bardzo wdzięczny za to, że go stworzono i że może żyć. Ale niebawem i jemu zaczęto się nudzić, i powiedział sobie: ,,Muszę zrobić coś interesującego". Długo myślał i postanowił, że zrobi maszynę. Potem pra­cował i pracował, aż w końcu zrobił maszynę.

Była to bardzo dobra i skomplikowana maszyna, toteż człowiek był z niej ogromnie dumny.

Powiedział do Overmana: ,,Ty mnie stworzyłeś, a teraz ja też potrafię tworzyć. Popatrz, stworzyłem maszynę".

Overman roześmiał się i powiedział: ,,Maszyna jest bar­dzo dobra, ale ty jesteś bardziej skomplikowany. Umiesz robić rzeczy, których maszyna nie zrobi. Moje dzieło jest

lepsze od twojego".

Człowiek stysząc to, trochę się zmartwił. Powziął moc­ny zamiar ulepszenia swojego wynalazku. Przyszedł mu do głowy znakomity pomysł. Postanowił, że zbuduje ma­szynę, która będzie umiała zbudować inną maszynę. Było to bardzo trudne zadanie i zajęło mu dużo czasu. Ale w końcu udało się. Zbudował naprawdę wspania-

łą, bardzo skomplikowano maszynę. Był z niej ogromnie dumny.

Powiedział do Overmana: „To prawda, stworzyłeś mnie, ale sądzę, że ja zrobiłem coś jeszcze lepszego. Stworzy­łem maszynę, która umie budować inne maszyny".

Overmana znów to ubawiło. Roześmiał się. A potem stworzył kobietę. Wtedy powiedział: „Popatrz, stworzy­łem kobietę. Będziesz mógł mieć z nią dzieci. A one z kolei wyrosną na dorosłych mężczyzn i dorosłe kobiety i będą mieć swoje dzieci. Widzisz więc, że mój wynalazek jest nadal lepszy".

,,Zobaczymy — odrzekł człowiek. — Moja maszyna zbu­duje inne maszyny, a te zbudują następne maszyny. Zo­baczymy, czyj wynalazek jest lepszy".

Wtedy Oyerman znów się roześmiał i powiedział: „Żeg­naj, mój synu, jestem z ciebie naprawdę zadowolony. Do­starczyłeś mi dobrej rozrywki. A teraz zostawię cię, żebyś się przekonał, jakie skutki będzie miała cała ta zaba­wa".

,,0 czym ty mówisz?" — zapytał zdumiony człowiek.

„Rzuciłeś mi wyzwanie, synu — powiedział Overman — to dobrze. Ale stworzyłeś coś więcej, niż myślisz. Stwo­rzyłeś problem. A brzmi on następująco: «Czy ludzie bę-dą panować nad maszynami, czy maszyny będą panować nad ludźmi?*"

Potem Overman ziewnął i rzekł: „Jestem zmęczony. Chy­ba pójdę spać na najbliższe dziesięć tysięcy lat. A kiedy już ludzie albo maszyny znajdą odpowiedź na to pytanie, niech mnie obudzą".

Panna Shelley rozejrzała się po otaczających ją dzie­ciach. Niektóre wpatrywały się w nią z napięciem, inne szeptały i śmiały się między sobą, jeszcze inne kręciły się niespokojnie, a kilka drzemało.

Michał słuchał jak zaczarowany. Potem zapytał;

— Proszę pani, czy ta historia o Overman!e jest praw­dziwa?

Panna Shelley uśmiechnęła się.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin