Rafał Ziemkiewicz - Felietony - Monidło.pdf

(60 KB) Pobierz
Minidło
17 grudnia 2003
Monidło
Nie bardzo wiem, czy wydawanie tabloidów ma w Polsce w ogóle sens. W krajach
zachodnich istnienie tego rodzaju gazet wynika z faktu, że tam nawet ludzie niewykształceni mają
nawyk czytania. Oczywiście, męczą ich słowa mające więcej niż pięć liter i chcą czytać głównie o
pikantnych szczegółach z życia gwiazd - ale czytają. W Anglii czy Niemczech regularnie sięga po
prasę codzienną 70 proc. obywateli. U nas, wedle najnowszych badań, ledwie 30 proc. Polski
głupek nie czyta w ogóle, nawet jeśli teoretycznie umie, wystarcza mu telewizja, więc model
gazety, który w zachodniej Europie zapewnia sprzedaż liczoną w milionach, u nas pozwala liczyć
na widownię 300-, góra 400-tysięczną. To też dużo, ale żadna gazeta nie żyje przecież ze
sprzedaży, tylko z reklam, a ludzie, którzy sięgają po tabloidy, raczej nie stanowią atrakcyjnego dla
mediaplanerów „targetu”. Są przeważnie ubodzy, kupują więc mało i najczęściej w tanich sklepach,
a ileż można zarobić na reklamach dyskontów i hipermarketów? Krótko mówiąc - nie rozumiem, o
co cała ta wojna na rynku prasowym. Mam nadzieję, że wiedzą to ludzie, którzy zaangażowali w
nią miliony dolarów.
Ciekawi mnie w polskich tabloidach co innego: najwyraźniej mają one kłopoty z władzą. To
znaczy: z podjęciem decyzji, jak piszą o władzy, jak ją pokazują i jaki w ogóle mają do niej
stosunek. Zderzają się w nich bowiem, czasem z efektem komicznym, dwie sprzeczne zasady. Z
jednej strony - tabloidy na całym świecie starają się przemawiać głosem ludzi z ulicy. Są za karą
śmierci i surowym traktowaniem przestępców, domagają się od rządów radykalnych posunięć,
ujawniają listy pedofilów itd. Idą tym śladem także polskie tabloidy, a polską specyfiką jest
generalna niechęć ulicy do elit politycznych. Kolorowe gazety nastrajają się więc na ton, że
politycy to w czambuł ponura banda i należałoby wszystkich tych „złodziejów” wsadzić do pudła, a
już tych z rządu zwłaszcza. Z drugiej jednak strony - prominentni politycy to dla tabloidów, tak
samo jak na Zachodzie, „celebrities”, gwiazdy, funkcjonujące, jak wszystkie znane osoby, na
zasadzie atrakcji. W efekcie często jednego dnia wali taka gazeta ostry do granic przyzwoitości ar-
tykuł o jakimś ministrze, grzmocąc go za „antyspołeczną politykę” i afery, a drugiego - robi z nim
przesłodzoną laurkę o jego ukochanym piesku albo przepisie na ulubioną potrawę świąteczną.
Wszystkie rekordy w tej ostatniej dziedzinie pobiło, oczywiście, rozgrywanie w kolorach
cudownego ocalenia premiera. Naturalnie, działał tu rządowy pijar, ale właśnie tabloidy okazały się
na te działania najbardziej podatne. Czołówki z Millerem. Udręczonym, leżącym w bandażach na
łożu boleści można by jeszcze znieść, podobnie jak rysującą mu laurki wnuczkę (nawet fajnie
wiedzieć, że w szkole za kilkadziesiąt tys. czegoś dziecię nauczono; byłoby jeszcze fajniej, gdyby
wraz z wnuczką przyszedł do Millera również syn, żeby, ja wiem... podpisywać przy łożu seniora
czeki albo poprawiać projekty ustaw). Ale numer z cudownym ocaleniem Millera przez figurkę św.
Barbary po prostu przekroczył wszelkie granice śmieszności. Podobno św. Barbary szukają teraz po
całym niebie i nie mogą
znaleźć, tak się gdzieś przybunkrowała ze wstydu.
Na fali ogólnej głupawicy powypadkowej w którymś z tabloidów, chyba w superaku, w
każdym razie na pewno w środę 10 grudnia, zamieszczono zdjęcie, które powinno być
reprodukowane we wszystkich przyszłych podręcznikach historii. Zdjęcie przedstawia
obandażowanego Leszka Millera w pozycji półleżącej na uniesionym szpitalnym łóżku, ze stojącą
za jego plecami żoną, która czułym gestem kładzie premierowi dłoń na głowie (względnie gładzi go
po włosach). To jeszcze nic, teraz dopiero clou całego obrazu: za nią stoi, jak na straży, dwóch
górników w czarnych, barbórkowych mundurkach z pióropuszami. Zdecydowanie, powinien tę
kompozycję wziąć na warsztat pan Olbiński, wsławiony ostatnio szeroko reprodukowanym
monidłem z panią prezydentową. Jego niepowtarzalna kreska i kolor pasowałyby tu jak ulał.
Oczywiście, nie od rzeczy byłoby jeszcze lekko wzbogacić obraz: przy premierze powinna stać jego
wnuczka, w nogach łoża pluszowy tygrysek, a jeden z górników niech trzyma figurkę św. Barbary.
Bo w ogóle, podobno ostatnio jest to główny problem stawiany „na rządzie”. Czy Miller
powinien teraz nosić znaczek ze św. Barbarą w klapie - czy jeździć wszędzie z figurą, jak, nie
przymierzając, ks. Rydzyk.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin