Roberts_Nora_-_rodzina_O'Hurleyów_-_Opetanie__03.rtf

(388 KB) Pobierz

Nora Roberts

 

 

 

OPĘTANIE

 

 

Skin Deep


PROLOG

 

– I co my mamy zrobić z tą dziewczyną?

– Daj spokój, Molly, za bardzo się przejmujesz – odparł Frank O'Hurley, nakładając na twarz warstwę pudru.

– Mam się nie przejmować? – Molly zapięła suwak sukienki i stanęła w drzwiach garderoby, by wyjrzeć na ciągnący się za sceną korytarz. – Mamy czwórkę dzieci, Frank, i dobrze wiesz, że tak samo kocham każde z nich. Ale z Chantel naprawdę mamy poważny kłopot.

– Chyba jesteś dla niej zbyt surowa.

– Bo ty nie jesteś dość wymagający.

Frank roześmiał się beztrosko, odwrócił się i wziął żonę w ramiona. Dwadzieścia lat małżeństwa nie zdołało osłabić siły jego uczuć. Ta kobieta wciąż była jego śliczną i pełną dziewczęcego wdzięku Molly, mimo że miała już dwudziestoletniego syna i trzy córki nastolatki.

– Kochanie, Chantel jest po prostu prześliczną dziewczyną, która...

– ... aż za dobrze o tym wie!

Molly zerknęła ponad ramieniem męża na drzwi. Miała nadzieję że lada chwila wreszcie stanie w nich Chantel. Gdzie też się podziewa ta dziewczyna? Do wyjścia na scenę pozostało piętnaście minut, a jej wciąż nie ma.

I pomyśleć, że jej siostry były pod tym względem zupełnie inne – bardziej posłuszne i znacznie bardziej odpowiedzialne. Gdy w kilkuminutowych odstępach rodziła swe córki-trojaczki, nie wiedziała, że to właśnie pierwsza z nich przysporzy jej w przyszłości najwięcej zmartwień.

– To wszystko przez tę jej urodę – burknęła. – Wokół dziewcząt takich jak ona zawsze kręci się mnóstwo chłopców.

– Ale musisz przyznać, że radzi sobie z tym doskonale.

– To właśnie mnie niepokoi. Zbyt dobrze sobie radzi, Frank. Ma dopiero szesnaście lat, a już niejednego faceta owinęła sobie wokół palca.

– No dobrze, a ile ty miałaś lat, gdyśmy... ?

– To było co innego! – przerwała mu pospiesznie i zaraz roześmiała się, widząc jego sceptyczną minę. Poprawiła mu krawat, starła puder z klap marynarki i dodała: – Boję się, że ona może nie mieć tyle szczęścia co ja, i nie trafi na takiego wspaniałego mężczyznę.

Frank mocno ujął ją za łokcie.

– A jaki powinien być ten mężczyzna?

Oparła mu dłonie na ramionach i popatrzyła poważnie w jego twarz. Choć jego szczupłą twarz znaczyły już zmarszczki, w oczach wciąż palił się ogień, żywioł, temperament. Patrząc tylko w te błyszczące źrenice, mogłaby pomyśleć, że wciąż ma przed sobą owego zwariowanego, pełnego fantazji, wygadanego chłopaka, który przed laty zawrócił jej w głowie.

Owszem, to prawda, że nigdy nie spełnił swej młodzieńczej obietnicy i nie przyniósł jej księżyca na srebrnej tacy, ale mimo prozy życia przez wszystkie te lata byli partnerami w pełnym tego słowa znaczeniu, na dobre i na złe – a złych chwil było przecież wiele.

– Przede wszystkim musi być uczciwy – powiedziała, całując go w usta. – I serdeczny... pogodny. I taki przystojny jak ty.

Gdy trzasnęły drzwi prowadzące za kulisy, Molly oderwała się od męża.

– Tylko zanadto jej nie strofuj. – Frank przytrzymał ją za rękę. – Sama wiesz, że to tylko pogorszy sprawę.

Molly odburknęła coś pod nosem i popatrzyła na wchodzącą tanecznym krokiem Chantel. Dziewczyna miała na sobie jaskrawoczerwoną bluzę i obcisłe, czarne spodnie uwydatniające jej szczupłą, młodzieńczą figurę. Rześkie, jesienne powietrze sprawiło, że na policzki wystąpiły jej rumieńce, podkreślające dodatkowo nieskazitelną urodę jej dziewczęcej twarzy. Oczy miała niebieskie, wyraziste, a na jej twarzy malował się wyraz samozadowolenia.

– Chantel!

– Tak, mamo? – Z naturalnym wdziękiem przystanęła przed drzwiami przebieralni. Dojrzała, że ojciec puszcza do niej oko ponad ramieniem Molly, i uśmiechnęła się jeszcze szerzej. Na tatę zawsze mogła Uczyć. – Och, wiem, troszeczkę się spóźniłam. Ale za sekundę będę gotowa. Bawiłam się cudownie, wiesz? Michael pozwolił mi kierować swoim samochodem.

– Tym czerwonym, który...? – zaczął Frank, lecz po chwili zamilkł pod groźnym spojrzeniem Molly i zakrył dłonią usta.

– Czy ty masz dobrze w głowie, Chantel? Prawo jazdy zrobiłaś zaledwie kilka tygodni temu. To nieostrożność!

Boże, jakże Molly nie znosiła wygłaszać takich kazań. Dobrze wiedziała przecież, jak to jest, gdy ma się szesnaście lat. Wiedziała też, niestety, że nie ma innego wyjścia – po prostu musi powiedzieć to wszystko, co miała do powiedzenia, mając przy tym świadomość, że zachowuje się w tej chwili jak zrzęda.

– Zarówno ojciec, jak i ja uważamy, że nie powinnaś samodzielnie siadać za kierownicę, jeśli nie ma przy tobie kogoś z nas. Poza tym – dodała szybko – nie jest rozsądnie jeździć cudzym samochodem.

– Jeździliśmy tylko po bocznych drogach – wyjaśniła dziewczyna i pocałowała matkę w oba policzki. – Nie przejmuj się, mamuś. Poza tym muszę mieć choć trochę rozrywki. W przeciwnym razie uschłabym z nudów.

Molly, która dobrze wiedziała, czym pachną takie przejażdżki, postanowiła być twarda.

– Posłuchaj, Chantel, powiem wprost: moim zdaniem jesteś jeszcze za młoda na samochodowe wyprawy z chłopcami.

– Michael nie jest chłopcem. Ma już dwadzieścia jeden lat.

– Tym bardziej!

– To gnojek – oznajmił spokojnie Tracę, który pojawił się właśnie u wejścia. Uniósł brew na widok gniewnego spojrzenia siostry i dodał, nie zmieniając tonu: – Jeśli dowiem się, że cię dotknął, urwę mu głowę. Możesz mu to powtórzyć.

– Nie wtykaj nosa w cudze sprawy, dobrze? – oburzyła się Chantel. Inna rzecz wysłuchiwać kazań matki, a co innego, gdy przeciwko tobie staje rodzony brat. – Skończyłam szesnaście lat, nie sześć, i mam serdecznie dosyć ciągłego pouczania!

– To źle. – Chwycił ją za podbródek i mimo że próbowała odtrącić jego dłoń, przytrzymał go mocno. On też miał niepospolitą urodę, też budził ponadprzeciętne zainteresowanie u płci przeciwnej. I podobnie jak siostra, naturę miał gwałtowną, upartą, nieokiełznaną.

– W porządku, dzieciaki – odezwał się Frank, biorąc na siebie rolę rozjemcy. – Do tej sprawy jeszcze wrócimy. Teraz Chantel musi się przebrać. Za dziesięć minut zaczynasz występ, księżniczko. Chodźmy, Molly, rozgrzejemy trochę publiczność.

Molly spojrzała na córkę surowo, jakby chciała powiedzieć, że nie wyczerpali tematu. Zanim jednak wyszła, podeszła do niej raz jeszcze i z łagodniejszym wyrazem twarzy dotknęła policzka dziewczyny.

– Chyba rozumiesz, że musimy się o ciebie troszczyć.

– Naprawdę nie ma takiej potrzeby. Potrafię sama o siebie zadbać.

– To właśnie mnie niepokoi, córeczko. – Molly westchnęła cicho i ruszyła za mężem w kierunku sceny, na której mieli zarobić pieniądze na resztę tygodnia.

Gdy rodzice wyszli, Chantel popatrzyła buńczucznie na brata.

– Ja decyduję o tym, kto mnie dotyka, Tracę. Zapamiętaj to sobie raz na zawsze.

– Więc niech ten twój koleś z eleganckim samochodem zachowuje się odpowiednio. W przeciwnym razie połamię mu kości.

– Idź do diabła! – wrzasnęła i gwałtownie zatrzasnęła mu drzwi przed nosem, zamykając się w przebieralni.

Jej siostra Maddy, która zapinała właśnie guziki od kostiumu drugiej z sióstr, Abby, zerknęła na nią przez ramię.

– A więc postawiłaś na swoim.

– Nie zaczynaj.

– Ani mi się śni.

– Mam serdecznie dosyć tego wszystkiego. Chantel rozłożyła ostrożnie kostium i szybko ściągnęła bluzę. Skórę miała jasną i gładką, sylwetkę kształtną i mimo młodych lat dojrzałą już i kobiecą.

– Popatrz na to z innej strony – zachichotała Maddy. – Rodzice są tak zajęci tobą, że na mnie i Abby w ogóle nie zwracają uwagi.

– Zaciągacie więc u mnie dług.

– Chyba przesadzasz. Matka naprawdę była niespokojna – wtrąciła się Abby, wręczając Chantel zestaw do makijażu.

Chantel zajęła miejsce przed lustrem, które dzieliła z siostrami.

– Nie było powodu. Nic się nie stało. Po prostu dobrze się bawiłam.

– Naprawdę pozwolił ci usiąść za kierownicą? – zainteresowała się Maddy, sprawnie rozczesując włosy Chantel.

– Jasne. Przekonałam go, że strasznie mi na tym zależało... sama nie wiem, dlaczego. A może wiem? – Rozejrzała się po zagraconym, pozbawionym okien pomieszczeniu o wyblakłych, brudnych ścianach. – Chyba nie chcę spędzić reszty życia w takim chlewie.

– Gadasz jak tata – odpowiedziała ze śmiechem Abby.

– Wcale nie. – Z wprawą świadczącą o wieloletnim doświadczeniu Chantel zaczęła nakładać róż na policzki. – Zamierzam kiedyś mieć własną garderobę, trzy razy większą od tej. Ściany i sufit będą białe. Na podłodze położę puszysty jasny dywan i będę chodzić po nim boso...

– Ja tam wolę zdecydowane kolory – odparła z rozmarzeniem Maddy. – Dużo, dużo żywych, wyrazistych kolorów.

– Biel – odparła z uporem Chantel. Wstała od lustra i sięgnęła po sukienkę. – A na drzwiach każę wymalować złote gwiazdy. Będę jeździć limuzyną, a w garażu postawię sportowe auta, przy których zblednie nawet samochód Michaela. – Zmarkotniała, widząc, że sukienkę, którą włożyła, stanowczo zbyt wiele razy cerowano. – Ogród będzie olbrzymi, z sadzawką, fontanną i kamiennym basenem – dokończyła z determinacją.

Wszystkie trzy uwielbiały marzyć, więc Abby chętnie podjęła wątek:

– A w wytwornej restauracji szef kuchni zaprowadzi cię do najlepszego stolika i na początek poda butelkę szampana.

– I będziesz uprzejma dla fotografów – włączyła się do zabawy Maddy. – Nikomu nie odmówisz wywiadu ani autografu.

– Jasne. – Chantel założyła szklane kolczyki, wyobrażając sobie, że to brylanty. – W moim domu każda z kochanych sióstr będzie miała do dyspozycji olbrzymi pokój. A na kolację opychać się będziemy kawiorem.

– Właściwie wystarczyłaby pizza – roześmiała się Maddy.

– Albo pizza z kawiorem – uściśliła Abby i objęła siostry serdecznie. Znów stanowiły jedno, tak jak kiedyś, w łonie swej matki.

– Wysoko zajdziemy i będziemy kimś!

– Już jesteśmy – oświadczyła Abby, z dumą zadzierając głowę. – Szanowne panie, mili panowie, oto przed państwem znakomite trio taneczno-wokalne „O'Hurleys”!


Rozdział 1

 

Dom był rozległy, biały, wypełniony przyjemnym chłodem. Przez uchylone drzwi wpadały z tarasu podmuchy ciepłego wiatru, niosąc z ogrodu zapach kwiatów i skoszonej trawy. W ogrodzie, zasłonięta od strony domu szpalerem drzew, znajdowała się pomalowana na biało altanka, po której pięły się wisterie, na środku zaś – wymyślna, marmurowa fontanna i kamienny basen o kształcie ośmiokąta, który jednym bokiem przylegał do niewielkiego, również białego budynku. W oddali, w cieniu drzew, krył się kort tenisowy i wydzielona przestrzeń do mini-golfa.

Całą posiadłość otaczał kamienny, prawie czterometrowej wysokości mur, który z jednej strony zapewniał Chantel poczucie bezpieczeństwa, z drugiej zaś sprawiał, iż czuła się samotna i osaczona. Z reguły udawało jej się zapomnieć i o murze, i o systemach bezpieczeństwa, i o elektronicznie otwieranej bramie z kamerą – wszystko to w końcu stanowiło cenę, jaką płaciła za sławę, której tak bardzo zawsze pożądała. Ostatnio jednak coraz częściej czuła się tu jak więzień, a nie korzystająca z uroków życia gwiazda.

Pomieszczenia dla służby mieściły się na pierwszym piętrze w zachodnim skrzydle głównego domu. W tej chwili jednak panowała tam cisza i bezruch, gdyż godzina była bardzo wczesna.

Chantel wsunęła pod kapelusz niesforne kosmyki włosów i sięgnęła po torebkę. Włożyła dzisiaj długą, prostą sukienkę i buty na płaskim obcasie, które wybrała bardziej ze względu na wygodę niż dla elegancji. Na twarzy, która wprawiała w zachwyt tak wielu wielbicieli i miłośników jej talentu, nie było nawet śladu makijażu. Rankiem cerę chroniła jedynie nasuniętym głęboko na oczy rondem kapelusza i przeciwsłonecznymi okularami. Właśnie zerknęła na zegarek, gdy rozległ się brzęczyk bramofonu.

Nacisnęła guzik przy słuchawce i usłyszała:

– Dzień dobry, panno O'Hurley.

– Dzień dobry, Robercie. W samą porę. Już schodzę.

Po naciśnięciu innego guzika, który otwierał główną bramę, ruszyła szerokimi, podwójnymi schodami prowadzącymi na parter. Mahoniowa poręcz pieściła jej dłoń niczym najgładszy jedwab. Oczy cieszył imponujący żyrandol, którego kryształowe wisiorki pobłyskiwały łagodnie w przyciemnionym świetle klatki schodowej, oraz marmurowa posadzka, lśniąca niczym szkło. Tak, ten dom stanowił należytą oprawę dla urody i blasku sławnej gwiazdy filmowej, jaką udało jej się zostać.

Gdy szła w stronę drzwi wyjściowych, zadzwonił telefon. Do Ucha, czyżby jakaś nieoczekiwana zmiana harmonogramu?

Pełna złych przeczuć podniosła słuchawkę.

– Halo? – odezwała się, sięgając automatycznie po długopis.

– Och, jak bardzo chciałbym cię zobaczyć... – rozległ się po drugiej stronie znajomy szept. Chantel w jednej chwili powilgotniały dłonie, a ze zdrętwiałych palców wysunął się długopis. – Dlaczego zmieniłaś numer telefonu, niegrzeczna dziewczynko? Chyba się mnie nie boisz, co? Nie wolno ci się mnie bać. Przecież wiesz, że nie wyrządzę ci krzywdy. Ja chcę cię tylko dotknąć. Tylko dotknąć. Czy już się ubrałaś? Czy zasłoniłaś już przed światem swoje słodkie...

Ze zdławionym krzykiem rzuciła słuchawkę na widełki i oddychała teraz ciężko, przerażona tym, co usłyszała.

A więc wszystko zaczyna się od początku...

Szofera nie powitała zwykłym, zalotnym uśmiechem, usiadłszy zaś w środku długiej limuzyny, odchyliła głowę do tyłu, oparła ją o miękki zagłówek i zamknęła oczy, próbując zapanować nad lękiem, który wypełniał jej serce. Kilkanaście najbliższych godzin spędzić miała przed kamerami w jaskrawym świetle jupiterów. Musi być rumiana, uśmiechnięta i szczęśliwa, a nie blada ze strachu. Na tym w końcu polega jej praca, to jest jej życie. Powinna się uodpornić na lubieżne szepty w słuchawce czy anonimowe listy.

Gdy limuzyna mijała bramę studia, Chantel odzyskała spokój i równowagę. Tu była bezpieczna. Tu bez reszty mogła oddać się pracy, która ją pasjonowała i która stanowiła jedyną treść jej życia. Tu wszystkie nieszczęścia kończyły się happy endem, przemoc zaś i morderstwa były jedynie udawane. Jej siostra Maddy nazwała kiedyś Hollywood krainą ułudy – i w pełni miała rację.

O wpół do siódmej skończyła nakładać makijaż i natychmiast wzięła ją w obroty stylistka. Zaczął się właśnie pierwszy tydzień zdjęć do nowego filmu i wszystko jeszcze wydawało się podniecające, nowe i świeże. Chantel czytała scenopis, a charakteryzatorka układała jej włosy w powiewną, srebrno-blond grzywę, jaką miała nosić grana przez Chantel bohaterka.

– Co za wspaniałe włosy – westchnęła stylistka, sięgając po suszarkę. – Znam kobiety, które oddałyby za nie wszystko. A ten kolor! Nawet ja nie mogę uwierzyć, że to naturalna barwa.

– To po babci – wyjaśniła Chantel, odwracając lekko głowę, by sprawdzić lewy profil. – W tej scenie mam dwadzieścia lat. Jak myślisz, Margo, uda mi się ta sztuka?

Charakteryzatorka parsknęła śmiechem.

– To akurat najmniejsze zmartwienie. Najgorsze, że na planie kompletnie zmoczą ci tę wspaniałą fryzurę. – Po raz ostatni dotknęła ułożonych starannie włosów i zdjęła z ramion Chantel ręcznik.

– Skoro tak twierdzisz... – powiedziała z uśmiechem aktorka i wstała od lustra. – Dziękuję, Margo.

Zdążyła uczynić ledwie dwa kroki, gdy obok niej wyrósł jak spod ziemi Lany Washington, jej osobisty asystent. Chantel zatrudniła go, gdyż był młody, ambitny, pełen najlepszych chęci i nie próbował udawać aktora.

– O co chodzi? Zamierzasz od razu strzelać we mnie z bata, Lany? – zażartowała.

Lany zaczerwienił się i zaczął nieskładnie bąkać coś pod nosem, jak zawsze skrępowany bliskością Chantel. Był niski, dobrze zbudowany, prosto po wyższej uczelni i bardzo skrupulatny. Jego największą życiową ambicją było dorobienie się własnego mercedesa.

– Och, panno O'Hurley, sama pani wie, że nigdy nie odważyłbym się na coś takiego.

Chantel poklepała jego mocną pierś, wprawiając go w jeszcze większe zmieszanie.

– Czasami ktoś musi to robić, Lany. Bądź tak dobry i znajdź asystenta reżysera. Powiedz mu, że do chwili rozpoczęcia próby jestem w garderobie.

Przerwała, widząc, że korytarzem nadchodzi właśnie jej partner z planu filmowego. Palił papierosa i od razu było widać, że ma koszmarnego kaca.

– To może przyniosę pani kawę, panno O'Hurley? – zaproponował szybko Lany i natychmiast wycofał się na bezpieczną odległość. Każdy, kto miał choć odrobinę oleju w głowie, wiedział, że należy jak najdalej trzymać się od Seana Cartera, kiedy ten walczy ze swymi porannymi demonami. – Tak, bardzo proszę – odparła odruchowo i poszła w swoją stronę, witając się po drodze z grupą pracowników technicznych, którzy montowali dekoracje do pierwszej sceny – stację kolejową z torami, pociągami osobowymi i poczekalnią. Na tej właśnie stacji miało nastąpić rozdzierające serce pożegnanie zakochanych. Ukochaną miała być ona; ukochanym – Sean Carter. Oby tylko do tego czasu ustąpił mu ból głowy...

Kiedy przedarła się przez plątaninę kabli i metalowych stelaży, ponownie dopadł ją Lany. Miał ze sobą termos z kawą, jednorazowe kubeczki i serwetki z papieru.

– Jest kawa, panno O'Hurley! Cały termos! Aha, chciałbym pani przypomnieć o popołudniowym wywiadzie. O wpół do pierwszej ma przyjść dziennikarz ze „Star Gazę”. Dean, ten z działu reklamy, powiedział, że chętnie będzie pani towarzyszył.

– Nie musi. Sama sobie poradzę. Gdybyś mógł tylko zorganizować jeszcze jakieś owoce, kanapki i kawę... Och, nie, kawy wystarczy! Może mrożona herbata? Niech ten dziennikarz przyjdzie do garderoby...

– Jak pani sobie życzy, panno O'Hurley – odparł Lany i z zapałem zaczął zapisywać wszystko w notesie. – Czy ma pani jeszcze jakieś życzenia?

Chantel zatrzymała się przed drzwiami.

– Lany, od jak dawna ze mną pracujesz?

– Od ponad trzech miesięcy, panno O'Hurley.

– A więc chyba najwyższy czas, byś zaczął mówić mi po imieniu. Po prostu Chantel, zgoda? – ] uśmiechnęła się promiennie i zatrzasnęła mu przed ~_ nosem drzwi, na twarzy Lany'ego zaś rozlał się pełen błogiego szczęścia uśmiech.

Chantel tymczasem minęła niewielki salonik i przeszła do garderoby. Nie chciała tracić czasu, szybko więc przebrała się w dżinsy i bluzę, w których miała wystąpić w pierwszej scenie. Grala dwudziestoletnią studentkę sztuk pięknych, przeżywającą właśnie swój pierwszy poważny zawód miłosny, już doświadczoną przez los, lecz wciąż niepokorną i pełną młodzieńczych marzeń.

Wyśmienita rola – tak właśnie myślała o niej od początku. Będzie miała okazję zaprezentować cały swój aktorski kunszt, wykazać się intuicją, talentem i solidnym aktorskim rzemiosłem. Podejmie to wyzwanie. Zagra tę rolę wzorcowo. Włoży w nią całą siebie i podbije nią cały świat.

Już przy pierwszym czytaniu scenariusza do „Nieznajomych” – bo taki właśnie tytuł miał nosić film – zafascynowała ją postać głównej bohaterki. Filmowa Hailey była osobą niepospolitą – utalentowaną, pewną swych umiejętności, a jednocześnie wrażliwą i szczerą jak dziecko. No i nieszczęśliwą. Zdradzaną przez jednego mężczyznę, zadręczaną przez innego, spragnioną prawdziwej miłości, której musiała się wyrzec, by osiągnąć zawodowy sukces.

Nie trzeba było być psychologiem, by spostrzec, że Chantel w postaci Hailey odnajdywała po prostu siebie. Rozumiała bohaterkę filmu, bo sama wiedziała, co to zdrada. Los Hailey poruszał nią, gdyż i jej udziałem stał się sukces, za który przyszło zapłacić zbyt wysoką cenę.

Rolę od dawna znała już na pamięć, teraz więc przeszła do saloniku, by przed wyjściem na plan napić się kawy. To był jej eliksir życia podczas długich godzin spędzanych na kręceniu kolejnych filmów. Kawa, lekkie przekąski i jeszcze raz kawa.

Usiadła przy stoliku i dopiero teraz dostrzegła ustawiony na ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin