Roberts_Nora_-_Klucze_02_-_Klucz_wiedzy.rtf

(674 KB) Pobierz
Ruth i Mariannie, które ofiarowały mi najcenniejszy dar -

Roberts Nora

Klucz wiedzy

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Ruth i Mariannie, które ofiarowały mi najcenniejszy dar -

przyjaźń

 

Aby mówić prawdę, potrzeba dwojga:

mówiącego i słuchacza.

Thoreau

Rozdział pierwszy

Dana Steele uważała się za kobietę o elastycznym, otwartym umyśle, z dużą dozą cierpliwości, tolerancji i poczucia humoru.

Kilka osób mogło nie zgadzać się z tak naszkicowanym autoportretem.

Ale cóż one wiedziały?

W ciągu jednego miesiąca jej życie - choć nie ponosiła za to odpowiedzialności - uległo gwałtownej zmianie i wkroczyła na obce, niezbadane terytorium, nie potrafiąc samej sobie wytłumaczyć przyczyny i celu.

Czyż jednak nie płynęła z prądem?

Dzielnie zniosła cios, kiedy Joan, złośliwa dyrektorka biblioteki, awansowała siostrzenicę swojego męża, pomijając inne, bardziej wykwalifikowane, niezawodne, sprawne i niewątpliwie atrakcyjniejsze kandydatki. Przełknęła to i dalej robiła, co do niej należy, nieprawdaż?

A gdy ów zupełnie niezasłużony awans spowodował ograniczenie funduszy i tym samym doprowadził do drastycznego obcięcia wynagrodzenia i godzin pracy pewnej wykwalifikowanej pracownicy, czy stłukła wredną Joan i bezczelną Sandi na krwawą miazgę?

Otóż nie. Co, zdaniem Dany, dowodziło niesłychanej powściągliwości.

Kiedy ten chciwy krwiopijca, gospodarz domu, równolegle z obniżką pensji podniósł jej czynsz, czy zacisnęła ręce na jego chudej szyi, tak że chytre oczka wyszły mu z orbit?

Tu ponownie wykazała się heroiczną samokontrolą.

Zalety te mogły być same w sobie nagrodą, Dana wolała jednak bardziej wymierne korzyści.

Ktokolwiek wymyślił powiedzenie o okazjach stukających do drzwi, niewiele wiedział o celtyckich bogach. Okazja nie zastukała do drzwi Dany. Po prostu je wyważyła.

Niezależnie od tego, co widziała i zrobiła, i w czym uczestniczyła przez ostatnie cztery tygodnie, trudno jej było uwierzyć, że rozpiera się właśnie na tylnym siedzeniu samochodu swego brata, ponownie przemierzając stromą, krętą drogę ku rezydencji na Wzgórzu Wojownika.

Tym razem nie szalała burza, jak wówczas, gdy jechała po raz pierwszy, jako jedna z trzech kobiet, które otrzymały intrygujące zaproszenie na bankiet od Roweny i Pitte'a, ekscentrycznych właścicieli posiadłości. I nie była sama. Ponadto teraz dokładnie wiedziała, w co się pakuje.

Dla zabicia czasu otworzyła notatnik i zaczęła czytać własne streszczenie opowieści, którą usłyszała podczas pierwszej wizyty na Wzgórzu Wojownika.

„Młody celtycki bóg, który ma zostać królem, zakochuje się w ziemskiej kobiecie podczas tradycyjnej wycieczki do świata śmiertelnych. (Co przypisuję wiosennej przerwie wakacyjnej). Rodzice owego młodego ogiera ulegają jego zachciance, łamią reguły gry i pozwalają mu sprowadzić wybrankę do królestwa bogów, za tak zwaną Zasłonę Snów lub Zasłonę Mocy.

Jednym bogom to się podoba, a innych wkurza.

Następuje wojna, niesnaski, intrygi polityczne.

Młody bóg zostaje królem, a jego ziemska żona królową. Rodzą im się trzy córki.

Każda z tych półbogiń posiada jakiś talent czy raczej dar. Uogólniając, można rzecz sprowadzić do tego, że pierwszy to sztuka, inaczej - piękno; drugim jest wiedza bądź prawda; trzecim zaś odwaga, czyli męstwo.

Siostry dorastają zgodnie i szczęśliwie, i tra la la, pod czujnym okiem guwernantki oraz strażnika, których wyznaczył król - bóg.

Guwernantka i wojownik zakochują się w sobie; miłość ich zaślepia, przez co nie zwracają należytej uwagi na podopieczne.

Tymczasem czarne charaktery knują intrygę. W ich oderwanym od rzeczywistości świecie nie toleruje się ludzi czy nawet pół ludzi, pół bogów, zwłaszcza gdy chodzi o władzę. Mroczne siły wkraczają do akcji. Dowodzenie obejmuje bardzo zły czarnoksiężnik (zapewne spowinowacony z Ohydną Joan z Biblioteki). Rzuca zaklęcie na trzy córki, podczas gdy strażnik i guwernantka trwają we wzajemnym zauroczeniu. Wykrada dusze wszystkich córek i zamyka je w szklanej szkatułce, zwanej Szkatułą Dusz, którą mogą otworzyć tylko trzy klucze przekręcone ludzką ręką. Bogowie wiedzą, gdzie szukać kluczy, lecz nie potrafią przełamać zaklęcia ani uwolnić dusz.

Strażnik i guwernantka, skazani na wygnanie, trafiają za Zasłonę Snów, do świata śmiertelnych. Tamże w każdym kolejnym pokoleniu rodzą się trzy kobiety zdolne odnaleźć klucze i zdjąć klątwę. Guwernantka i strażnik muszą odszukać owe kobiety, te zaś dokonują wyboru: mogą podjąć poszukiwania lub odmówić.

Każda ma tego dokonać w ciągu jednej fazy księżyca. Jeśli pierwsza zawiedzie, gra skończona. Za karę wszystkie utracą rok życia w bliżej nieokreślonym terminie. Jeżeli natomiast tej pierwszej się uda, druga podejmuje poszukiwania i tak dalej. Przed ich rozpoczęciem szczęściara otrzymuje irytująco zagadkowe wskazówki - jedyną pomoc, jakiej strażnikowi i guwernantce pozwolono udzielić.

Jeśli poszukiwania zostaną uwieńczone powodzeniem, dusze Szklanych Cór uwolnią się z więżącej je szkatuły. A każda z trzech kobiet dostanie na czysto milion dolarów”.

Ładna historyjka - tyle że nie była to historyjka, lecz fakt. Dana zaliczała się do owych trzech kobiet, które potrafiły otworzyć Szkatułę Dusz.

Potem wszystko się pochrzaniło.

A na dodatek ta niezwykła aktywność mrocznego, potężnego boga - czarnoksiężnika o imieniu Kane, który szczerze pragnął ich niepowodzenia i zsyłał wizje rzeczy nieistniejących, zasłaniając istniejące, przez co cała sprawa stawała się groźna.

Nieprawdopodobne zdarzenie miało jednak swoje plusy. Tamtego pierwszego wieczoru Dana poznała dwie kobiety, które okazały się całkiem interesujące i wkrótce potem miała już wrażenie, że zna je od dzieciństwa. Dobrze, pomyślała, że właśnie z nimi zakładam wspólną firmę.

A jedna z tych kobiet została wybranką jej własnego brata.

Malory Price, zorganizowana osoba o duszy artystki, nie tylko przechytrzyła czarnoksiężnika, któremu stuknęło już parę tysięcy lat, lecz także odnalazła klucz, otworzyła zamek i wykiwała gościa.

A wszystko to w niespełna miesiąc.

Danie i ich przyjaciółce Zoe trudno będzie zakasować to osiągnięcie.

Mimo wszystko, przypomniała sobie Dana, ani jej, ani Zoe żaden romans nie zaciemniał perspektywy. A ona sama nie musiała się martwić o dziecko, jak Zoe.

Nie, Dana Steele była wolna jak ptak i nic nie odciągało jej uwagi od obiecanej nagrody.

Jeżeli teraz ona weźmie kij do ręki, pośle Kane'owi bardzo długą piłkę.

Nie żeby miała coś przeciw romansom. Lubiła mężczyzn. Większość mężczyzn. Zamknęła notatnik i patrzyła na migające za szybą kontury drzew.

W jednym facecie nawet się zakochała, wieki temu. Wynikło to, rzecz jasna, z młodzieńczej głupoty. Teraz była o wiele mądrzejsza.

Jordan Hawke mógł sobie przyjechać do Pleasant Valley na krótki czas; mógł również wkręcić się do ich grona i brać udział w poszukiwaniach. Ale w świecie Dany nie było już dla niego miejsca.

W jej świecie po prostu nie istniał. A jeżeli nawet, to wił się w męczarniach, uległszy jakiemuś strasznemu wypadkowi lub ciężkiej chorobie, wywołującej przykre i nieodwracalne zmiany.

Fatalnie się złożyło, że jej brat Flynn przejawiał nie najlepszy gust, jeśli chodzi o dobór przyjaciół. Wybaczała mu to jednak, co więcej, przyznawała punkty za lojalność, ponieważ on, Jordan i Bradley Vane byli kumplami od dzieciństwa.

Ponadto w taki czy inny sposób Jordan i Brad stali się uczestnikami poszukiwań. Musiała się z tym na pewien czas pogodzić.

Poprawiła się na siedzeniu, gdy Flynn skręcił w stronę otwartej żelaznej bramy, i przechyliła głowę, by popatrzeć na jednego z dwóch kamiennych wojowników, strzegących wejścia do domu.

Postawny, przystojny i niebezpieczny, pomyślała Dana. Zawsze podobali jej się tacy mężczyźni, dlatego zwróciła uwagę na posąg.

Wyprostowała się, lecz nie zsunęła długich nóg z siedzenia - jedynie w tej pozycji mogła podróżować wygodnie.

Była wysoką kobietą o figurze Amazonki, którą kamienny wojownik z pewnością by docenił. Przeczesała palcami grzywę brązowych włosów. Odkąd Zoe, obecnie bezrobotna fryzjerka i od niedawna bliska przyjaciółka Dany, podcięła jej włosy i zrobiła pasemka, układały się jakby od niechcenia w kształt dzwonu, bez specjalnego wysiłku ze strony Dany. Oszczędzało jej to czasu rano, co potrafiła docenić, jako że poranków nie uważała za najlepszą porę dnia. Prócz tego fryzura była twarzowa, co zaspokajało próżność Dany.

Zbliżali się już do wytwornej budowli z czarnego kamienia, rezydencji mieszkańców Wzgórza Wojownika. Podobna do zamku lub baśniowej fortecy, królowała na szczycie wzniesienia, rysując się ostro na tle nieba niczym wieża z ciemnego szkła.

Odblask świateł zalśnił w licznych oknach, a Dana pomyślała, jak wiele tajemnic kryje się pośród cieni.

Całe swoje dwudziestosiedmioletnie życie spędziła w leżącej poniżej dolinie. A Wzgórze Wojownika od zawsze stanowiło źródło fascynacji. Jego sylwetka i cień rzucany na urocze małe miasteczko wydawały się Danie czymś wyjętym z baśni - i to nie w bladej, ugrzecznionej wersji.

Często się zastanawiała, jak by to było mieszkać w tym domu, przechadzać się po jego pokojach, stanąć na balkonie albo spoglądać w dół z wieży. Przebywać na co dzień w dostojnym odosobnieniu, wśród wyniosłych wzgórz i tajemniczych lasów, rozciągających się niemal tuż za progiem.

Przesunęła się na tylnym siedzeniu, tak iż jej głowa znalazła się między głowami Flynna i Malory.

Pomyślała, że cholernie sympatyczna z nich para. Pozornie niefrasobliwy jej brat i zawsze dbająca o porządek Malory. Flynn o leniwym spojrzeniu zielonych oczu i niebieskooka Malory, która patrzyła bystro i śmiało. Mal w swoich eleganckich, dopasowanych kostiumach i on, któremu tylko szczęśliwym trafem udawało się znaleźć obie skarpetki tego samego koloru.

Tak, uznała Dana, byli stworzeni dla siebie.

Los i przypadek sprawiły, że myślała teraz o Malory jak o siostrze. Czyż nie w podobny sposób, wiele lat temu, Flynn stał się dla niej bratem, gdy jego matka i jej ojciec pobrali się i połączyli rodziny?

Kiedy tata zachorował, szukała pociechy u Flynna. Przez te wszystkie lata obydwoje niejeden raz znajdowali w sobie oparcie. Na przykład wtedy, gdy lekarze zalecili ojcu zmianę klimatu na cieplejszy i gdy matka Flynna przekazała obowiązki redaktora naczelnego „Dispatcha” synowi, który ni stąd, ni zowąd został wydawcą małomiasteczkowej gazety, zamiast wcielić w życie swe marzenia i doskonalić warsztat dziennikarski w Nowym Jorku.

I gdy porzucił ją chłopak, którego pokochała.

I gdy odeszła kobieta, z którą Flynn zamierzał się ożenić.

Tak, mogli na siebie liczyć, w dobrych i złych chwilach. A teraz jeszcze każde z nich mogło liczyć na Malory. Miłe dopełnienie całości.

- No i popatrzcie. - Dana położyła im dłonie na ramionach. - Znowu to samo.

Malory z lekkim uśmiechem odwróciła głowę.

- Denerwujesz się?

- Nie za bardzo.

- Dziś kolej na ciebie lub Zoe. Wolisz być pierwsza? Dana wzruszyła ramionami, ignorując mrowienie w żołądku.

- Wszystko jednak, byle sprawy posuwały się naprzód. Nie rozumiem, po co nam te ceremonie. Przecież dobrze wiemy, na czym rzecz polega.

- Ej, a darmowy posiłek? - przypomniał Flynn.

- Faktycznie. Ciekawe, czy Zoe już przyjechała. Cokolwiek Rowena i Pitte wyszukali w krainie mlekiem i miodem płynącej, zmieciemy to ze stołu i ruszamy w drogę.

Gdy tylko Flynn zahamował, wyskoczyła z auta i stanęła z dłońmi wspartymi na biodrach, przyglądając się domowi. Starzec o gęstych białych włosach pospieszył ku nim, by odebrać kluczyki.

- Może ty się nie denerwujesz. - Malory podeszła i wzięła Dane pod rękę. - Ale ja tak.

- Dlaczego? Już zrobiłaś swoje.

- Nadal tkwimy w tym wszystkie trzy - odparła, spoglądając na białą flagę z emblematem klucza, która powiewała na wieży.

- Po prostu myśl pozytywnie. - Dana odetchnęła głęboko. - Gotowa?

- Kiedy sobie tylko życzysz. - Malory poszukała dłoni Flynna. Ruszyli ku masywnym drzwiom, które otworzyły się przed nimi. Rowena stała w potokach światła, a jej włosy spływały niczym rzeka ognia na stanik szafirowej aksamitnej sukni. Usta rozchylały się w powitalnym uśmiechu, tajemnicze zielone oczy błyszczały. W uszach, na przegubach i palcach połyskiwały klejnoty. Na długim, niemal sięgającym talii łańcuchu wisiał przejrzysty jak woda kryształ wielkości piąstki niemowlęcia.

- Witajcie. - Jej cichy, melodyjny głos jakby wywoływał obraz leśnych ostępów i grot zamieszkanych przez wróżki i elfy. - Bardzo jestem rada, że was widzę. - Wyciągnęła ręce do Malory, pochyliła się i ucałowała ją w oba policzki. - Wyglądasz wspaniale i zdrowo.

- Ty również. Jak zawsze. Z niefrasobliwym śmiechem Rowena ujęła dłoń Dany.

- I ty. Jaka piękna kurtka. - Musnęła palcami gładką, miękką skórę. Jednocześnie jej spojrzenie powędrowało w stronę drzwi. - Nie zabraliście Moego?

- Wydawało mi się, że tym razem wielkie, niezdarne psisko nie będzie tu mile widzianym gościem - wyjaśnił Flynn.

- Moe jest tutaj zawsze mile widziany. - Rowena wspięła się na palce, by cmoknąć Flynna w policzek. - Musisz mi przyrzec, że wkrótce go przywieziesz - powiedziała, ujmując gościa pod ramię. - Chodźmy do salonu, tam będzie nam wygodnie.

Przecięli rozległy hol z mozaikową podłogą i przeszli pod szerokim łukowym sklepieniem do przestronnego pokoju, w którym płonął ogień na ogromnym kominku i paliły się dziesiątki białych świec.

Pitte z kieliszkiem bursztynowego płynu w dłoni stał tuż przy kominku. Strażnik u bramy, pomyślała Dana. Był wysoki, smagły, niebezpiecznie przystojny, a wytworny czarny garnitur nie zdołał zatuszować jego muskularnej, sprężystej sylwetki.

Dana z łatwością mogła go sobie wyobrazić w lekkiej zbroi, dzierżącego miecz. Albo galopującego na wielkim czarnym koniu i ubranego w pelerynę, która wydyma się na wietrze.

Gdy weszli, powitał ich lekkim, dwornym ukłonem.

Dana już otwierała usta, lecz nagle dostrzegła kątem oka czyjś ruch w kącie pokoju. Przyjazny uśmiech zniknął z jej twarzy, zmarszczyła brwi, a w oczach pojawiły się iskierki gniewu.

- Co on tutaj robi?

- On - odparł Jordan oschle, unosząc kieliszek - został zaproszony.

- Oczywiście. - Rowena zręcznie wsunęła kieliszek szampana w dłoń Dany. - Obydwoje, Pitte i ja, jesteśmy zachwyceni, że możemy dzisiaj gościć was wszystkich. Proszę, czujcie się jak u siebie. Malory, musisz mi opowiedzieć o swoich planach związanych z galerią.

Łagodne szturchnięcie i drugi kieliszek szampana skierowały Malory w stronę fotela. Zerknąwszy ukradkiem na siostrę, Flynn przedłożył rozwagę nad odwagę i ruszył za Malory i Rowena.

Powstrzymując chęć ucieczki, Dana upiła łyk trunku i obrzuciła Jordana gniewnym spojrzeniem znad brzegu kryształowego kieliszka.

- Twoja rola w tym przedsięwzięciu dobiegła końca.

- Może tak, a może nie. W każdym razie, jeżeli otrzymuję zaproszenie na kolację od pięknej kobiety, która na dodatek jest boginią, nigdy nie odmawiam. Ładny ciuch - zauważył, dotykając rękawa kurtki Dany.

- Precz z łapami. - Gwałtownym ruchem cofnęła ramię, a potem wybrała przekąskę z tacy. - I zejdź mi z drogi.

- Nie stoję ci na drodze. - Leniwie uniósł kieliszek do ust, a jego głos nadal brzmiał spokojnie.

Mimo iż Dana miała na nogach kozaczki na wysokich obcasach, był od niej wyższy o kilka cali. To ją dodatkowo irytowało. Podobnie jak Pitte, stanowił idealny model dla twórcy tych kamiennych posągów u wejścia. Mierzył sześć stóp i trzy cale, nie miał grama zbędnego tłuszczu. Jego ciemne włosy mogłyby być nieco krótsze, lecz ta falująca, lekko rozwichrzona i trochę przydługa czupryna pasowała do ostrych rysów twarzy.

Zawsze był postawnym, przystojnym mężczyzną o roziskrzonych niebieskich oczach, ciemnych brwiach, wydłużonym nosie, szerokich ustach i wyrazistych rysach; mężczyzną, który mógł - w zależności od przyświecającego mu celu - czarować lub onieśmielać.

Co gorsza, pomyślała Dana, w tej twardej czaszce krył się lotny i błyskotliwy umysł. A także wrodzony talent, dzięki któremu jeszcze przed trzydziestką stał się znanym i cenionym pisarzem.

Kiedyś miała nadzieję na wspólne życie. On jednak wybrał sławę i majątek, a ją odrzucił.

I w głębi serca nigdy mu tego nie wybaczyła.

- Pozostają jeszcze dwa klucze - przypomniał jej. - Jeżeli ich odnalezienie jest dla ciebie ważną sprawą, powinnaś być wdzięczna za pomoc. Ktokolwiek jej udziela.

- Nie potrzebuję twojej pomocy. W każdej chwili możesz wracać do Nowego Jorku.

- Zamierzam dotrwać do końca. Lepiej oswój się z tą myślą. Prychnęła i wrzuciła do ust kolejną tartinkę.

- Co na tym zyskasz?

- Naprawdę chcesz wiedzieć? Wzruszyła ramionami.

- W sumie niewiele mnie to obchodzi. Ale wydaje mi się, iż nawet ktoś tak niewrażliwy jak ty powinien zdawać sobie sprawę, że zwalając się Flynnowi na głowę, przeszkadza tym oto dwóm gołąbkom.

Jordan zerknął we wskazanym kierunku i przyjrzał się Flynnowi siedzącemu obok Malory. Przyjaciel bawił się w roztargnieniu pasmem jej jasnych włosów.

- Staram się nie wchodzić im w drogę. Ona dobrze na niego wpływa - zauważył Jordan.

Cokolwiek by o nim mówić - a Dana miałaby wiele do powiedzenia - nie można było zaprzeczyć, że kochał Flynna. Przełknęła zatem gorycz, spłukując jej smak szampanem.

- Owszem. Obydwoje dobrze na siebie wpływają.

- Ale ona nie chce z nim zamieszkać. Dana zamrugała.

- Poprosił ją o to? Żeby się wprowadziła? A ona mu odmówiła?

- Niezupełnie. Dama stawia pewne warunki.

- Jakie?

- Umeblowanie salonu i remont kuchni.

- Żartujesz? - Rozbawiło ją to i wzruszyło zarazem. - Cała Mai. Zanim Flynn się połapie, będzie mieszkał w prawdziwym domu, a nie wśród czterech ścian z drzwiami, oknami i stertą pudeł.

- Kupił naczynia. Takie, które się zmywa, a nie wyrzuca do śmieci.

Jej rozbawienie rosło, w policzkach pojawiły się małe dołeczki.

- Niemożliwe.

- Oraz noże i widelce, które nie są z plastiku.

- O mój Boże. Następne będą kieliszki.

- Obawiam się, że tak. Wybuchnęła śmiechem i wzniosła toast w stronę pleców brata.

- Z dobrodziejstwem inwentarza.

- Brakowało mi tego - mruknął Jordan. - Po raz pierwszy, odkąd wróciłem, usłyszałem twój szczery śmiech.

Spoważniała natychmiast.

- To nie ma nic wspólnego z tobą.

- Jakbym nie wiedział. Zanim zdążyła otworzyć usta, do pokoju wbiegła Zoe McCourt, a tuż za nią wszedł Bradley Vane. Zoe była zarumieniona, rozdrażniona i zakłopotana. Wygląda, pomyślała Dana, jak seksowny leśny duszek, który miał wyjątkowo zły dzień.

- Przepraszam, że się spóźniłam. Bardzo przepraszam. Włożyła krótką, obcisłą czarną sukienkę z długimi rękawami i skręconym rąbkiem, która podkreślała jej smukłą, ponętną figurę. Czarne, lśniące włosy, proste i krótko przycięte nad czołem, kontrastowały z bursztynowymi oczami o migdałowym wykroju. Postępujący tuż za nią Brad sprawiał wrażenie księcia z bajki, wystrojonego we włoski garnitur.

Spojrzawszy na nich, Dana uznała, że stanowiliby wspaniałą parę - jeśli nie brać pod uwagę frustracji Zoe i nietypowej sztywności Brada.

- Nie bądź niemądra. - Rowena już zmierzała w ich stronę. - Wcale się nie spóźniłaś.

- Ależ tak. Moje auto... coś się w nim popsuło. W warsztacie mieli to naprawić, ale... no cóż, akurat nadjechał Bradley i jestem mu bardzo wdzięczna, że mnie podwiózł.

Wcale nie jest wdzięczna, pomyślała Dana. Jest wkurzona, a w jej głosie słychać ten delikatny akcent Wirginii Zachodniej.

Rowena posadziła Zoe w fotelu, starając się ją uspokoić, i podała kieliszek szampana.

- Dałabym sobie z tym radę - mruknęła Zoe.

- Być może. - Bradley przyjął trunek z wyraźną wdzięcznością. - Ale ubrudziłabyś sukienkę smarem, w związku z czym musiałabyś się przebrać i spóźniłabyś się jeszcze bardziej. To chyba nie policzek, jeśli...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin