Kociół coraz powszechniej postrzegany był jako jedyny rzeczywicie silny i konsekwentny przeciwnik zarówno ideologiczny, jak i polityczny monokratycznej partii, a opinia taka wykraczała daleko poza ludzi wierzšcych. Nawet w opinii lewicowej Zachodu postawa polskiego kleru znajdowała, jak się wydaje, coraz większe zrozumienie. PZPR natomiast - a Gierek osobicie - zbierała w dalszym cišgu "punkty" za liberalizm, wyrany (i rzeczywisty) na tle tego, co działo się w innych krajach socjalistycznych. Toteż władze przez palce, a może nawet przychylnie, patrzyły na takie inicjatywy, jak wizyta w RFN licznej delegacji polskiego Episkopatu (20-25 wrzenia 1978 r.), co w latach Gomułki byłoby nie do pomylenia. W końcu Niemcy były głównym dostarczycielem kredytów. W takim stanie rzeczy zaszło wydarzenie o trudnych do przecenienia konsekwencjach: 16 padziernika 1978 r., w ósmym głosowaniu, Konklawe wybrało na papieża metropolitę krakowskiego, kardynała Karola Wojtyłę, który przyjšł (dla uczczenia swego panujšcego zaledwie miesišc poprzednika) imię Jan Paweł II. Wybór Polaka na głowę Kocioła katolickiego był ogromnym zaskoczeniem, tym większym, że od 455 lat papieżami byli wyłšcznie duchowni włoscy. Dla Polaków był to radosny szok. Prestiż polskiego Kocioła w jednej chwili wzrósł niepomiernie, a kardynał Wyszyński stał się "Prymasem Tysišclecia". Dla wielu, w tym dla rodowisk opozycyjnych i kontestatorskich twórców, wyniesienie profesora KUL było także wywyższeniem polskich intelektualistów, fakt za, że arcybiskup Krakowa blisko współpracował z "Tygodnikiem Powszechnym" dawał nadzieję, że Kociół nie zaniecha swej, dyskretnej, pomocy. Władze natychmiast zareagowały pozytywnie niedwuznacznie przypominajšc, że kardynał Wojtyła pochodzi z "socjalistycznej Polski". Jeszcze w dniu wyboru wysłano depeszę gratulacyjnš i wyrażono zgodę na bezporedniš transmisję z całej uroczystoci inauguracji pontyfikatu, w której uczestniczył przewodniczšcy Rady Państwa PRL. Nie ulegało wštpliwoci, że pojawienie się Polaka na czele Kocioła katolickiego było dla PZPR trudnym do zgryzienia orzechem i zapowiadało dalsze, coraz większe kłopoty. Władze trzymały się jednak twardo dotychczasowej linii, a wyraniejsze "poluzowanie" następowało właciwie tylko w sprawie budownictwa sakralnego. Naturalny - i oczekiwany - projekt odwiedzenia przez papieża ojczystego kraju, stał się przedmiotem rozlicznych zabiegów, a za zgodę na pielgrzymkę władze starały się wytargować neutralizację Kocioła wobec coraz bardziej aktywnej opozycji. Toczyły się poufne i trudne rozmowy co do trasy pobytu Jana Pawła II, tonu i kierunku jego wypowiedzi publicznych, liczby spotkań z władzami państwowo-partyjnymi, terminu rozpoczęcia wizyty (władze odrzuciły projekt połšczenia jej z obchodami ku czci w. Stanisława, biskupa krakowskiego zabitego przez króla Bolesława). Zdarzały się zaognienia sytuacji, jak np. w zwišzku z kontynuowaniem - oprotestowanej przez diecezję - budowy tunelu u wylotu głównej arterii pielgrzymkowej na Jasnš Górę. Wzmocniono kontrolę SB nad klerem, co nie mogło być nie zauważone przez inwigilowanych i podsłuchiwanych. W sumie jednak odmowa byłaby - jak uznano - bardziej szkodliwa niż wizyta. Trwajšca od 2 do 10 czerwca 1979 r. pielgrzymka stała się - z czym władze chyba tylko częciowo liczyły się - jednym wielkim pasmem triumfów: na równi Kocioła, papieża i prymasa jak i wielomilionowych tłumów, które stawiły się na mszach papieskich i trasach przejazdu. Obserwatorzy podziwiali masowy udział i absolutny porzšdek, którego strzegli - ramię w ramię - milicjanci i ochotnicy ze "straży papieskiej". W swych homiliach Jan Paweł II nie wkraczał bezporednio na teren polityczny, niemniej w każdym nieomal z jego kazań znajdowały się elementy, które SB z łatwociš zaliczyłaby do "negatywnych". Tak było np. w Warszawie, gdzie papież stwierdził, że "Chrystusa nie można wyłšczyć z dziejów człowieka", czy w pożegnalnym wystšpieniu w Krakowie, gdy nawoływał, "abycie nigdy nie zwštpili i nie znużyli się i nie zniechęcili". Specyficzny aspekt miało kazanie w Gnienie, którego jednym z głównych elementów była zachęta do wspólnoty z narodami wschodnioeuropejskimi. Równoczenie papież akcentował przynależnoć przez chrzecijaństwo do wielkiej wspólnoty europejskiej. Przedstawiciele władz byli kordialni, czynili wszystkie należne honory, w widoczny sposób chcieli zdyskontować swojš obecnoć u boku - jak mawiano - "wielkiego rodaka". Jednoczenie jednak precyzyjnie ustawiono całš machinę propagandowš tak, aby umniejszyć znaczenie wizyty, a przede wszystkim ukryć masy rozentuzjazmowanych ludzi. Sprawozdania były cile sterowane, w transmisjach telewizyjnych "wycinano" tłumy koncentrujšc uwagę widzów na księżach, zakonnicach i starszych niewiastach. Manipulacja była oczywista dla każdego, kto uczestniczył w jednym bodaj spotkaniu z papieżem, a ostrożne szacunki wymieniały liczbę 8-10 mln osób. Po wyjedzie papieża zewnętrznie nic się nie zmieniło, a linia postępowania obu głównych protagonistów została utrzymana. Także rodowiska opozycyjne, które nie podjęły żadnych prób wykorzystania pielgrzymki dla propagowania swoich założeń, kontynuowały dotychczasowe formy działania. Jednak wpływ osoby i słów Jana Pawła II oraz obecnoć na placach i ulicach niezliczonych rzesz zdyscyplinowanych uczestników mszy papieskich, niewštpliwie zmieniły atmosferę psychicznš kraju. "Klękajšc przed Ojcem więtym, Polska podniosła się z kolan" - zauważył jeden z obserwatorów. Stojšcemu łatwiej walczyć. `tc "Fasada i tyły" `tc Na odbywajšcym się w końcu 1977 r. w Wenecji Biennale powięconym ruchom niezależnym i dysydenckim w komunistycznej częci Europy, eksponaty z Polski - przemycone przez ludzi z KOR - wystawione zostały pod tytułem "Fasada i tyły". Znalazły się tam druki i czasopisma "drugiego obiegu", fotoreportaże z pielgrzymek na Jasnš Górę i do Piekar lšskich, zdjęcia z obchodów żałobnych po mierci Stanisława Pyjasa, kilka grafik. Stanisław Barańczak, współzałożyciel KOR, napisał w referacie na towarzyszšcš wystawie sesję, że w Polsce "poza martwš bryłš fasady [...] w całkowitej opozycji do tego trwa goršczkowy ruch". Jakkolwiek nie brakło przesady w przeciwstawieniu "martwej fasady" żywotnoci tego, co nieoficjalne, cechš tej włanie dekady było nie tylko powstanie i wiadome kształtowanie się kultury niezależnej, ale także fakt, iż coraz więcej twórców uciekało z kręgu zamkniętego cenzurš. Przesada sformułowania Barańczaka wynikała z polemicznej retoryki, a także z użycia nieprecyzyjnego pojęcia "fasada". Jeli bowiem uznać za "fasadowe" wszystko to, co ukazywało się w poddanych cenzurze wydawnictwach, wystawiano w państwowych teatrach, pokazywano w państwowych kinach (i było zrobione za "państwowe" pienišdze) bez trudu można dojć do wniosku, iż "fasada" nie była bynajmniej martwa. Sam Barańczak przed 1976 r. wiele publikował w czasopismach cenzurowanych jak wszystkie inne. W polityce kulturalnej PZPR nie brakowało bowiem ambiwalencji i wahań, podobnych zresztš do tych, które cechowały jš od mniej więcej 1955 r. Istniała i dawała się we znaki cenzura, twórcy, którzy w jaki sposób "wychylili" się politycznie, napotykali trudnoci czy tracili dostęp do rynku wydawniczego lub publicznoci, ale wystarczało zachowanie neutralnoci i pewna doza autocenzury, aby nie tylko funkcjonować bez przeszkód, lecz także otrzymywać nagrody państwowe. Jeli za tworzšcych "fasadę" uznać tych twórców, którzy otrzymywali nagrody, to trzeba by powiedzieć, że - przy oczywistym premiowaniu posłusznych lub usłużnych miernot - "fasadowe laury" wręczono m.in. Jerzemu Grotowskiemu (1972 r.), Marii Ossowskiej (1972 r.) Stanisławowi Lemowi (1973 r., 1976 r.), Marianowi Brandysowi (1974 r.), Konradowi Swinarskiemu (1974 r.), Bogdanowi Wojdowskiemu (1975 r.), Andrzejowi Wajdzie (1975 r.), Kazimierze Iłłakowiczównie (1976 r.), Ryszardowi Kapucińskiemu (1976 r.), Gustawowi Holoubkowi (1978 r.), Tadeuszowi Łomnickiemu (1978 r.), Leopoldowi Buczkowskiemu (1979 r.), Teodorowi Parnickiemu (1979 r.) czy Zygmuntowi Hbnerowi (1979 r.). Rzeczywicie pomijani byli z reguły ci, którzy jednoznacznie opowiadali się po stronie opozycji lub wyranie kontestowali przeciwko władzom. Nie "zauważono" (ale "widziano") Jerzego Andrzejewskiego, Jacka Bocheńskiego, Kazimierza Brandysa, Andrzeja Kijowskiego, Tadeusza Konwickiego czy Jana Józefa Szczepańskiego, lecz przecież wymienieni wyżej laureaci - a można by wskazać na innych jeszcze - należeli bez wštpienia do "pierwszej gildii" polskiej kultury. Liberalizm był wštły i selektywny oraz sterowany taktykš politycznš Tak było w przypadku "amnestii" dla twórczoci Sławomira Mrożka która wróciła na polskie sceny w 1973 r., czy dramaturgii Witold Gombrowicza, znów obecnej od polskiej prapremiery lubu (reżyser Jerzy Jarocki) w 1974 r. W 1977 r. doszło do pierwszego wykonania - i to w Filharmonii Narodowej - kompozycji Andrzeja Panufnika który "wybrał wolnoć" w 1954 r. W 1972 r. "rehabilitowano" - po miertnie i wybiórczo - Kazimierza Wierzyńskiego dajšc zgodę na wydanie tomu jego liryki. Orodki dyspozycji politycznej brały też pod uwagę zagranicznš renomę twórców. Rozważano np. zachowa nie Krzysztofa Pendereckiego, który po wykonaniu jednego z jego utworów - a większoć obracała się wokół tematyki biblijnej i chrystologicznej - uklškł i ucałował piercień obecnego na koncercie prymasa Wyszyńskiego. Ówczesny szef "pionu kultury" w KC PZPR, Wincenty Krako, uznał, iż pozycja Pendereckiego na forum wiatowym (zamawiał u niego kompozy...
jagaw7