Lalka36.txt

(145 KB) Pobierz
812






























       Rozdzia� 9
 
       Dusza w letargu

       Le��c albo siedz�c w swoim pokoju Wokulski machinalnie przypomina� sobie, 
       w jaki spos�b ze Skierniewic powr�ci� do Warszawy. Oko�o pi�tej rano kupi� 
       na dworcu bilet pierwszej klasy, nie by� jednak pewny, czy takiego ��da�, 
       czy dano mu go bez ��dania. Nast�pnie wsiad� do przedzia�u drugiej klasy i 
       zasta� tam ksi�dza, kt�ry przez ca�y czas podr�y wygl�da� oknem, tudzie� 
       rudego Niemca, kt�ry zdj�� kamasze i opar�szy nogi w brudnych skarpetkach 
       na przeciwleg�ej �awce, spa� jak zar�ni�ty. Wreszcie naprzeciw siebie mia� 
       jak�� star� dam�, kt�r� tak bola�y z�by, �e nawet nie obra�a�a si� na 
       post�powanie swego s�siada w skarpetkach. Wokulski chcia� porachowa� 
       liczb� os�b jad�cych w przedziale i z wielkim trudem zmiarkowa�, �e bez, 
       niego jest ich trzy, a z nim cztery. Potem zacz�� rozmy�la�: dlaczego trzy 
       osoby i jedna osoba stanowi� razem cztery osoby - i zasn��. W Warszawie 
       opami�ta� si� dopiero w Alejach Jerozolimskich, ju� jad�c doro�k�. Kto mu 
       jednak wyni�s� walizk�, jakim sposobem on sam znalaz� si� w doro�ce? o tym 
       nie wiedzia� i nawet nic go to nie obchodzi�o. Do swego mieszkania dosta� 
       si� ledwie po p�godzinnym dzwonieniu, cho� by�a blisko �sma rano. 
       Otworzy� mu s�u��cy zaspany, rozebrany, przera�ony jego nag�ym powrotem. 
       Wszed�szy za� do sypialni Wokulski przekona� si�, �e wierny s�uga spa� na 
       jego w�asnym ��ku. Nie robi� mu jednak wym�wek, lecz kaza� poda� samowar. 
       S�u��cy, otrze�wiony, ale i zak�opotany, szybko zmieni� prze�cierad�a i 
       poszewki, Wokulski za� zobaczywszy �wie�o pos�ane ��ko nie pi� herbaty, 
       ale rozebra� si� i leg� spa�. Spa� do pi�tej po po�udniu, a potem, umywszy 
       si� i ubrawszy jak do wyj�cia, ca�kiem mimo woli usiad� na fotelu w 
       salonie i drzema� do wieczora. Gdy za� na ulicach zap�on�y latarnie, 
       kaza� poda� �wiat�o i przynie�� befsztyk z restauracji. Zjad� go z 
       apetytem, popi� winem i oko�o p�nocy znowu poszed� spa�. Na drugi dzie� 
       odwiedzi� go Rzecki, ale jak d�ugo siedzia� i o czym rozmawiali, nie 
       pami�ta. Tylko nast�pnej nocy, kiedy obudzi� si� na chwil�, zdawa�o mu 
       si�, �e widzi Rzeckiego z twarz� bardzo zafrasowan�. Potem zupe�nie 
       straci� rachub� czasu, nie spostrzega� r�nic pomi�dzy dniem i noc�, nie 
       uwa�a�, a�eby godziny mija�y za pr�dko albo za wolno. W og�le nie zajmowa� 
       si� czasem, kt�ry dla niego jakby nie istnia�. Czu� tylko pustk� w sobie i 
       naoko�o siebie i nie by� pewny, czy nie powi�kszy�o si� jego mieszkanie. 
       Raz przywidzia�o mu si�, �e le�y na wysokim katafalku, i zacz�� my�le� o 
       �mierci. Zdawa�o mu si�, �e musi umrze� koniecznie na parali� serca; ale 
       ani przera�a�o go to, ani cieszy�o. Niekiedy z ci�g�ego siedzenia na 
       Fotelu cierp�y mu nogi, a w�wczas my�la�, �e idzie �mier�, i z oboj�tn� 
       ciekawo�ci� uwa�a�, jak szybko owo cierpni�cie posuwa si� do serca? 
       Obserwacje te chwilowo robi�y mu jakby cie� przyjemno�ci, ale i one 
       rozp�ywa�y si� w apatii. S�u��cemu nakaza� nie przyjmowa� nikogo; pomimo 
       to kilka razy odwiedzi� go dokt�r Szuman. Na pierwszej wizycie wzi�� go za 
       puls i kaza� pokaza� j�zyk. - Mo�e angielski?... - spyta� Wokulski, lecz 
       wnet opami�ta� si� i wyrwa� r�k�. Szuman bystro popatrzy� mu w oczy. - Nie 
       jeste� zdr�w - rzek� - co ci dolega? - Nic. Czy znowu zajmujesz si� 
       praktyk�? - Spodziewam si�! - zawo�a� Szuman"- a pierwsz� kuracj� zrobi�em 
       na samym sobie: uleczy�em si� z marzycielstwa. - Bardzo pi�knie - odpar� 
       Wokulski. - Rzecki wspomina� mi co� o twoim wyleczeniu. - Rzecki jest 
       p�g��wek... stary romantyk... To rasa ju� gin�ca! Kto chce �y�, musi 
       trze�wo patrze� na �wiat... Uwa�aj no i po kolei zamykaj oczy. Kiedy ci 
       powiem: lewe... prawe... prawe... Za�� nog� na nog�... - Co ty robisz, 
       m�j kochany?... - zapyta� Wokulski. - Badam ci�. - O!... I masz nadziej� 
       zbada�? - Spodziewam si�. - A potem? - B�d� ci� leczy�. - Z marzycielstwa? 
       - Nie, z neurastenii. Wokulski u�miechn�� si� i rzek� po chwili: - Czy 
       mo�esz wyj�� cz�owiekowi jego m�zg i w�o�y� na to miejsce inny? - 
       Tymczasem nie... - No, to daj spok�j leczeniu. - Mog� podsun�� ci nowe 
       pragnienia... - Ju� je mam. Chcia�bym zapa�� si� pod ziemi�, cho� tak 
       g��boko jak... studnia w zas�awskim zamku... I jeszcze chcia�bym, a�eby 
       mnie zasypa�y gruzy, mnie i m�j maj�tek, i nawet �lad tego, �e 
       kiedykolwiek istnia�em. Oto moje pragnienia, owoc wszystkich poprzednich. 
       - Romantyzm!... - zawo�a� Szuman klepi�c go po ramieniu. Ale i to 
       przejdzie. Wokulski ju� nic nie odpowiedzia�. Gniewa� si� za swoje 
       ostatnie wyrazy i dziwi� si�: sk�d nagle przysz�a mu taka otwarto��?... 
       G�upia otwarto��!... Co komu do jego pragnie�?... Po co on to m�wi�?... Po 
       co jak bezwstydny �ebrak ods�oni� swoje rany? Po wyj�ciu doktora 
       spostrzeg�, �e co� si� w nim zmieni�o; oto na tle dotychczas bezwzgl�dnej 
       apatii pojawi�o si� jakie� uczucie. By� to bezimienny b�l, z pocz�tku 
       bardzo ma�y, kt�ry szybko powi�kszy� si� i stan�� w mierze. W pierwszej 
       chwili mo�na go by�o por�wna� do delikatnego uk�ucia szpilk�, a p�niej do 
       jakiej� zawady w sercu, nie wi�kszej od laskowego orzecha. ju� �a�owa� 
       apatii kiedy przysz�o mu na my�l zdanie Feuchterslebena: "Radowa�em si� w 
       mojej bole�ci; bo zdawa�o mi si�, �em spostrzeg� w sobie t� p�odn� walk�, 
       kt�ra tworzy�a i tworzy wszystko na tym �wiecie, gdzie bez przerwy walcz� 
       niesko�czone si�y." "Jednak�e co to jest?" - spyta� siebie czuj�c, �e w 
       jego duszy miejsce apatii zajmuje g�ucha bole��. I wnet odpar�: "Aha, jest 
       to budzenie si� �wiadomo�ci..." Powoli w jego umy�le, dotychczas jakby 
       zasnutym mg��, pocz�� zarysowywa� si� obraz. Wokulski ciekawie wpatrywa� 
       si� w niego i dostrzeg� - sylwetk� kobiety w obj�ciach m�czyzny... Obraz 
       ten mia� z pocz�tku s�aby blask fosforycznego �wiat�a, potem sta� si� 
       r�owym... ��tawym... zielonawym... b��kitnym... wreszcie zupe�nie 
       czarnym jak aksamit. Potem znikn�� na kilka chwil i znowu zacz�� ukazywa� 
       si� kolejno we wszystkich barwach, pocz�wszy od fosforycznej, ko�cz�c na 
       czarnej. Jednocze�nie b�l wzmaga� si�. "Cierpi�, wi�c jestem!..." - 
       pomy�la� �miej�c si� Wokulski. Tak up�yn�o kilka dni na wpatrywaniu si� 
       ju� to w �w obraz zmieniaj�cy barw�, ju� to w b�l, kt�ry zmienia� 
       nat�enie. Czasami zupe�nie gin��, pojawia� si� drobny jak atom, r�s�, 
       wype�nia� serce, ca�� istot�, ca�y �wiat... I w chwili kiedy ju� 
       przekroczy� wszelk� miar�, znowu nikn�� ust�puj�c miejsca absolutnemu 
       spokojowi i zdziwieniu. Z wolna zacz�o si� rodzi� w duszy co� nowego: 
       pragnienie pozbycia si� i tych b�l�w, i tych obraz�w. By�o to podobne do 
       iskry zapalaj�cej si� na tle nocy. Jaka� s�aba otucha b�ysn�a 
       Wokulskiemu. "Czy tylko aby potrafi� jeszcze my�le�?" - rzek� do siebie. 
       A�eby sprawdzi� to, zacz�� przypomina� sobie tabliczk� mno�enia, potem 
       mno�y� liczby dwucyfrowe przez jednocyfrowe i dwucyfrowe przez dwucyfrowe. 
       Nie dowierzaj�c sobie zapisywa� rezultaty dzia�a�, a potem sprawdza� je... 
       Mno�enia na papierze zgadza�y si� z pami�ciowymi i Wokulski odetchn��. 
       "Jeszcze nie straci�em rozumu!" - pomy�la� z rado�ci�. Zacz�� wyobra�a� 
       sobie rozk�ad w�asnego mieszkania, ulice Warszawy, Pary�... Otucha ros�a; 
       spostrzeg� bowiem, �e nie tylko dok�adnie pami�ta, ale �e jeszcze 
       �wiczenia te przynosz� mu pewien rodzaj ulgi. Im wi�cej my�la� o Pary�u, 
       im �ywiej przedstawia�y mu si� tamtejszy ruch, budowle, targi, muzea, tym 
       mocniej zaciera�a si� sylwetka kobiety spoczywaj�cej w obj�ciach 
       m�czyzny... Ju� zacz�� spacerowa� po mieszkaniu i oczy jego przypadkowo 
       zatrzyma�y si� na stosie ilustracyj. By�y tam kopie z galerii drezde�skiej 
       i monachijskiej, Don Quichot z rysunkami Dor�go, Hogart... Przypomnia� 
       sobie, �e skazani na gilotyn� najzno�niej przep�dzaj� czas ogl�daj�c 
       rysunki... I odt�d ca�e dnie schodzi�y mu na przegl�daniu rysunk�w. 
       Sko�czywszy jedn� ksi��k�, bra� si� do drugiej, trzeciej... i znowu 
       powraca� do pierwszej. B�l g�uchn��; widziad�a ukazywa�y si� coraz 
       rzadziej, otucha ros�a... Najcz�ciej jednak przegl�da� Don Quichota, 
       kt�ry robi� na nim pot�ne wra�enie. Przypomnia� sobie t� dziwn� histori� 
       cz�owieka, przez kilkana�cie lat �yj�cego w sferze poezji - tak jak on, 
       kt�ry rzuca� si� na wiatraki jak on, by� druzgotany - jak on, kt�ry 
       zmarnowa� �ycie uganiaj�c si� za idea�em kobiety - jak on, i zamiast 
       kr�lewny znalaz� brudn� dziewk� od kr�w - znowu jak on!... "A jednak�e ten 
       don Quichot by� szcz�liwszy ode mnie! - my�la�. - Dopiero nad grobem 
       zacz�� budzi� si� ze swych z�udze�... A ja?..." Im d�u�ej przypatrywa� si� 
       rysunkom, im bardziej oswaja� si� z nimi, tym mniej poch�ania�y jego 
       uwag�. Spoza don Quichota, Sancho Pansy i mulnik�w Dor�go, spoza Walki 
       kogut�w i Ulicy pijackiej Hogarta coraz cz�ciej pokazywa�o mu si� wn�trze 
       wagonu, drgaj�ca szyba, a w niej niewyra�ny obraz Starskiego i panny 
       Izabeli... Wtedy odrzuci� ilustracje i zacz�� czyta� ksi��ki znane mu 
       jeszcze z epoki dzieci�stwa albo z piwnicy Hopfera. Z niewymownym 
       wzruszeniem od�wie�a� w pami�ci: �ywot �w. Genowefy, R�� z Tannenburg...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin