080. Harper Madeline - Zakochani detektywi.doc

(569 KB) Pobierz

MADELINE HARPER

 

 

 

Zakochani detektywi

 

 

 

 

The Jade Affair


PROLOG

 

Chatka stała na opustoszałym krańcu plaży w pobliżu Monterey. Oddzielona od drogi sosnowym zagajnikiem, wyglądała z daleka jak kamyk wyrzucony przez ocean na brzeg.

Słońce zniżało się do linii horyzontu. W czerwonej poświacie z morza wynurzało się dwoje ludzi: szczupła, długonoga, jasnowłosa dziewczyna i muskularny, ciemnowłosy chłopak, który opiekuńczym, acz zdecydowanym gestem objął swoją towarzyszkę.

– Jesteś nimfą wodną – stwierdził i pocałował ją w słone od morskiej wody usta. – Znów popłynęłaś szybciej ode mnie.

– Lubię wygrywać – odparła i rzuciła się biegiem do chatki.

Ruszył za nią. Zaraz za drzwiami chwycił ręcznik i osuszył jej włosy.

– A ja lubię ciebie – powiedział, całując ją po każdym słowie. – Lubię być z tobą, lubię naszą chatkę, a nawet lubię Charliego, bo to on znalazł dla nas ten domek.

Stała spokojnie jak posłuszna dziewczynka, pozwalając się wycierać. Rozkoszowała się dotykiem szorstkiego ręcznika na zimnej skórze.

– Starsi bracia okazują się czasem pożyteczni.

– Tak, Charlie potrafi być wspaniały, tak jak... ból głowy.

– Ale to on nas poznał ze sobą – zaoponowała z figlarnym uśmiechem.

– Przecież mówię, że to wspaniały facet. Chłopak zaśmiał się cicho i odrzucił ręcznik. Objął dziewczynę i poprowadził w stronę łóżka. Ciepłe, słodkie ciało ufnie garnęło się do niego. Pod kostiumem kąpielowym kryły się krągłe młode piersi i twardniejące brodawki. Zadrżał.

– Och, Cleo, tak cię kocham.

– Ja też cię kocham, najdroższy.

Podniosła twarz, świeżą jak pączek róży. Musnęła wargami jego usta, podbródek, szyję, barczyste ramiona. Wpatrywał się w nią z napięciem.

– Jak to możliwe, że kochasz właśnie mnie, faceta znikąd, z pokręconą przeszłością i bez przyszłości?

Zarumieniła się.

– Bo jesteś cudowny, Reeve Holden! Jesteś najcudowniejszym człowiekiem na świecie. Nie obchodzi mnie, co mówią ludzie, nawet moi rodzice. Obchodzisz mnie tylko ty, nic więcej.

Clea zakochała się po raz pierwszy w życiu. Jej miłość była czysta jak piasek na plaży i szczera jak jej promieniejąca radością twarz.

– Czym zasłużyłem na takie szczęście? – spytał Reeve i, nie czekając na odpowiedź, złożył na wargach Clei namiętny pocałunek.

Serce zaczęło mu walić jak młotem, a krew żywiej krążyć w żyłach. Bliskość Clei rozpalała jego ciało.

– Bardzo cię teraz pragnę – odezwał się głosem ochrypłym z pożądania.

Chwyciła jego dłoń i położyła sobie na piersi. Poczuł ciepło kobiecej skóry i zadygotał. Powoli zsunął ramiączka kostiumu Clei. Teraz mógł dotknąć ustami różowych brodawek.

Zdjął z niej kostium. I oto stała przed nim naga, oczekująca, z wyciągniętymi rękami.

– Cleo, będę cię kochał aż do śmierci – oświadczył, wzruszony.

– Nigdy nie pokocham innego mężczyzny, Reeve. Nigdy.

Pociągnęła go na łóżko. Czuła żar bijący od Reeve’a. Pomogła mu uwolnić się z kąpielówek, a potem drżącymi dłońmi pieściła go. Była podniecona, a jednocześnie pełna niepewności. Nie miała w tych sprawach doświadczenia.

Przez chwilę wydawało się, że czas stanął w miejscu. Tyle pragnęła Reeve’owi powiedzieć, lecz nie mogła znaleźć słów, aby wyrazić swoje uczucia. Liczył się tylko on. Płonęła z pożądania. Chciała krzyczeć, płakać.

Reeve położył się i delikatnie rozsunął jej nogi. Dotarł do miejsca, z którego biorą swe źródło kobiece żądze, i znalazł się wewnątrz. Powitała go z radością – oczekująca, gotowa.

Przywarli mocno do siebie. Opalone, młode ciała poruszały się rytmicznie w idealnej harmonii. Clea oplotła Reeve’a nogami i ramionami, dając się unieść fali niewiarygodnej rozkoszy.

 

– Dobrze się czujesz? – spytał cicho, głaszcząc ją delikatnie.

– Coś cudownego! – odrzekła i zaśmiała się. – To znaczy, czuję się cudownie. Chciałabym, aby ta noc nigdy się nie skończyła.

Miłość przepełniła serce Reeve’a. Tyle chciał powiedzieć Clei... Język plątał się od pospiesznie wypowiadanych słów.

– Kocham cię od chwili, kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy. Pamiętasz, jak Charlie przyprowadził mnie do waszego domu w Święto Dziękczynienia?

– Oczywiście, że pamiętam – zapewniła żarliwie. Jakże by mogła nie pamiętać pierwszej chwili, pierwszego spojrzenia, pierwszego dotyku? Reeve także nosił w pamięci moment ich spotkania. Nie mógł jednak zdradzić, że w bogatej rezydencji Moore’ów w Beverly Hills czuł się całkiem nie na miejscu. Tam właśnie ujrzał Cleę, piękną, czarującą blondynkę, miłą i bezpośrednią – w przeciwieństwie do jej rodziców, którzy zachowywali się z dystansem. Bez wątpienia od początku Moore’owie żywili przekonanie, że Reeve nie dorasta ich córce do pięt.

Ale zdarzył się cud. Clea pokochała go. Reeve natomiast czuł podświadomy lęk, że ją utraci. Nigdy nie wyjawił swoich obaw, aby słowa nie sprowadziły nieszczęścia.

– Wyglądałeś bardzo przystojnie w mundurze – oświadczyła. – Zrobiłam ci zdjęcie, udając, że chcę sfotografować Charliego w galowym stroju. Podstęp typowy dla psotnych dziewczynek!

– Ale teraz jesteś starą kobietą – zażartował.

– Mam prawie osiemnaście lat – odparła zaczepnie – a ty zaledwie dwadzieścia jeden. Trudno cię nazwać starym.

– Jestem pełnoletnim mężczyzną, mogę głosować w wyborach i... – przerwał i odetchnął głęboko. – Mogę się ożenić. Och, Cleo, chcę się z tobą ożenić.

Padła mu w ramiona i obsypała pocałunkami.

– A ja chcę wyjść za ciebie. Niczego tak nie pragnę, Reeve!

Przytuliła się do niego. Złote włosy zawisły nad jego twarzą niczym jedwabna zasłona.

– Kiedy skończę służbę w marynarce, kupię jacht – oznajmił z chłopięcym entuzjazmem. – Wyruszymy we dwoje w rejs dookoła świata.

Clea dała się unieść jego śmiałym marzeniom. Nie potrafiła oddzielić uczuć od zdrowego rozsądku. Zbyt kochała Reeve’a.

– Musielibyśmy zdecydować się na ucieczkę – przypomniała z wahaniem w głosie.

– Tak – szepnął.

– Moi rodzice nigdy nie zaakceptowaliby... Przynajmniej nie teraz...

Chwycił ją mocno za rękę.

– Ani teraz, ani potem, Cleo, ale tu chodzi o nas, nie o twoich rodziców. Jeśli się kochamy, będziemy musieli to zrobić natychmiast, bo w przeciwnym razie wszystko stracimy.

Clea usiadła i zmarszczyła czoło.

– Może udałoby się po prostu wytłumaczyć im, że bardzo się kochamy...

Reeve potrząsnął ją za rękę.

– Twoi rodzice nigdy nie okażą nam zrozumienia. Dobrze o tym wiesz.

W głębi serca Clea była o tym przekonana, chociaż umysł buntował się wobec okrutnej prawdy.

– Musimy natychmiast się pobrać. Jeszcze podczas tego weekendu.

– Bardzo chcę wyjść za ciebie, Reeve, ale... – zawahała się – sądzę, że lepiej będzie, jeśli zaczekamy, aż skończę szkołę. Rodzice nigdy nie wybaczyliby mi ucieczki.

– Wiem.

Clea z trudem powstrzymywała łzy.

– Co się dzieje? – zawołała. – To najcudowniejsza noc w moim życiu, a ty chcesz wszystko zepsuć?

Reeve wstał z łóżka. Spostrzegła, że usiłuje zapanować nad nerwami.

– Będziesz musiała wybrać, Cleo.

– Nie chcę im sprawiać bólu.

– A czy chcesz sprawić ból mnie?

– Kocham cię nad życie, Reeve, ale kocham również rodziców. Dlaczego to takie trudne? – krzyknęła.

– Dlatego że oni stoją nam na drodze do szczęścia. Zdajesz sobie z tego sprawę?

Nie zdążyła odpowiedzieć. Natarczywe pukanie do drzwi położyło kres ich rozmowie. Intuicyjnie czuli, co ono oznacza.

– Muszę otworzyć – stwierdził Reeve głucho. Przestraszona Clea owinęła się prześcieradłem i wtuliła w kąt łóżka. Rozległ się groźny, gruby męski głos.

– Jesteśmy z biura szeryfa, młody człowieku. Złożono doniesienie o ucieczce dziewczyny. Przyszliśmy po nią.


ROZDZIAŁ 1

 

Clea Moore położyła na podłodze studia torbę z kamerą, statyw i stojaki na reflektory, i zamknęła drzwi. Resztę sprzętu fotograficznego postanowiła zostawić na noc w samochodzie. Była zbyt wyczerpana, aby nosić ciężkie przedmioty. Miała za sobą zwariowany dzień.

Odgarnęła z twarzy kosmyk włosów i głęboko odetchnęła. Nareszcie wolna, po tylu godzinach harówki! Przekręciła klucz w zamku i weszła po schodach na piętro, do swojego mieszkania.

Dom, który zajmowała, sprawiał wrażenie nieco zaniedbanego, lecz Clea uważała go za najpiękniejszą budowlę w Venice, nadmorskim miasteczku kalifornijskim. Mieszkało się w nim i pracowało bardzo wygodnie, a dodatkową zaletę stanowił fakt, że stał z dala od deptaka, gdzie przewalały się latem tłumy plażowiczów.

Lekki wietrzyk wiejący od oceanu przyniósł zapach jaśminu, odcinający się wyraźnie od czystego, chłodnego nocnego powietrza.

Właściwie to cud, że zdołała zrobić parę niezłych zdjęć. Zasługiwała na medal. Z początku wszystko szło jak po grudzie. Modelka skarżyła się na garderobę, klientowi nie odpowiadała modelka, zaś charakteryzatorowi nie podobało się nic i przez cały czas skarżył się na niepowodzenia w życiu erotycznym.

Cóż, musiała jakoś dać sobie z tym wszystkim radę. Sama wybrała sobie takie zajęcie. Chciała pracować jako fotografik. Dobrze jej płacono. I tyle!

Weszła do mieszkania i od razu włączyła automatyczną sekretarkę, ciekawa, kto dzwonił. Usłyszała:

– Cześć, Cleo. Mówi Penny z czasopisma „Trends”. Chcemy, żebyś zrobiła dla nas zdjęcia w przyszły wtorek. Zostaw rano wiadomość, czy możesz. Chodzi o sfotografowanie pewnego domu w Bel Air, wiesz, bogactwo stylów architektonicznych, wygodne życie i tak dalej. Koniecznie daj mi znać jutro.

Clea skrzywiła się i wyjęła terminarz. Niezbyt lubiła takie zadania, choć, oczywiście, miała w tym duże doświadczenie.

– Cleo, tu tatuś – odezwał się głos następnego rozmówcy. – Nie dajesz znaku życia od tygodnia. Zadzwoń do mnie albo do mamy.

Clea uśmiechnęła się. Miała dwadzieścia siedem lat, a jej rodzice wciąż się martwili, jeśli przez dzień czy dwa się nie odzywała.

Słuchając następnych nagrań, przeglądała pocztę. Nagle podniosła wzrok i zamarła. Poznała znajomy głos.

– Cześć, siostrzyczko. Oto znów się pojawia twój brat marnotrawny. Założę się, że dostałaś moją kartkę, co? No cóż, dalej tkwię w Santa Inez, a sprawy nieco się skomplikowały. Bądź dobrym kumplem i znajdź mi Reeve’a Holdena. Od tygodnia usiłuję się z nim skontaktować, a nie chodzi tu bynajmniej o wspólne łowienie ryb. Ja naprawdę potrzebuję jego pomocy. Cleo, znajdź go. Liczę na ciebie!

Taśma skończyła się. Clea cofnęła ją i jeszcze raz przesłuchała nagranie brata. Nerwowo przerzuciła stertę korespondencji, którą ostatnio otrzymała. Znalazła pocztówkę sprzed paru dni. Na stemplu widniał napis: Santa Inez, Półwysep Baja, Meksyk. Zdawkowe pozdrowienia i postscriptum: „Spróbuj znaleźć Reeve’a Holdena i ściągnąć go do mnie. Ryby świetnie tu biorą”.

Powinna się już wcześniej zorientować, że nie chodzi o ryby. Charlie znów wpadł w tarapaty. Jej brat miał istny dar ściągania na swoją głowę kłopotów. Nigdy nie wydoroślał.

Rzucał się na kolejne projekty i żadnego z nich nie realizował. Beztroski, nieobliczalny, nieodpowiedzialny, czarujący raptus – taki był Charlie.

Swoją najnowszą propozycją po prostu obraził siostrę. Clea z niechęcią zerknęła na pocztówkę. Charlie z pewnością liczył się z tym, że skreślone mimochodem słowa nie zrobią na niej wrażenia, odczekał więc parę dni i ponowił prośbę telefonicznie. „Spróbuj znaleźć Reeve’a Holdena...”

Oczy Clei pociemniały. Potrząsnęła głową, jak gdyby chciała odpędzić przywołany w pamięci ból. Minęło prawie dziesięć lat, odkąd widziała Reeve’a po raz ostatni. Dziesięć lat od niezapomnianych przeżyć tamtego lata.

Odłożyła pocztówkę i poszła do kuchni przygotować coś ciepłego na kolację. Głowę miała zaprzątniętą myślami o Reevie.

Przez te wszystkie lata Charlie przyjaźnił się z Holdenem jak gdyby nigdy nic. Kiedy wymieniał jego imię, Clea udawała brak zainteresowania, chociaż w duchu była spragniona wieści o ukochanym.

Wiedziała, że się ożenił, przeprowadził do Newport Beach, kupił jacht „Argosy” i wynajmował go na wycieczki. Clea nigdy się z nim nie spotkała, a Reeve nigdy się do niej nie odezwał, a przecież mieszkali o godzinę drogi od siebie.

Bezwiednie weszła do salonu i otworzyła szafkę. Na górnej półce leżał album ze zdjęciami. Zdmuchnęła kurz z okładki i otworzyła go. Na pierwszej fotografii widać było ich oboje i Charliego stojących na trawniku przed domem Clei. Chłopcy mieli białe galowe mundury, a ona żółty kostiumik. Ubrali się tak elegancko z okazji dwudziestych pierwszych urodzin Charliego. Clea i jej brat robili wrażenie potomków zamożnej, wpływowej rodziny. Ciemnowłosy, muskularny Reeve nie pasował do tła – starannie przystrzyżonego trawnika i basenu.

Delikatnie pogładziła fotografię. Byli wtedy tacy młodzi! Tacy zakochani! Miała siedemnaście lat, a Reeve dwadzieścia jeden. Jej pierwsza niepowtarzalna miłość. Tylko wtedy czuła się naprawdę szczęśliwa, a ból rozstania nigdy nie zniknął, chociaż wmawiała sobie, że to zamknięty rozdział w jej życiu.

Teraz musiała powrócić do przeszłości. Charlie wpadł w kłopoty, a ona powinna mu pomóc, mimo wewnętrznej niechęci, aby odnawiać znajomość z Reeve’em. Charlie nie zdawał sobie sprawy z niezręczności sytuacji. Odłożyła stary album na półkę i westchnęła ciężko. Wolałaby się w to wszystko nie mieszać.

 

W barze „Stuft Sailor” panowała senna atmosfera. Właściciel, Pokey Barstow, miał mnóstwo czasu na rozmowę z jedynym klientem, ale gość nie kwapił się do pogawędki.

– Zobacz, ten facet dzwoni do ciebie z Meksyku prawie codziennie.

Reeve Holden zerknął od niechcenia na zapisane kartki, które wręczył mu barman.

– Faktycznie. Nalej salsy, Pokey. Jakoś mi nie smakuje ta jajecznica.

– Co ty mówisz? – obruszył się Pokey. – Mam najlepszych hodowców drobiu w tej części Stanów. Nie zamierzasz oddzwonić do tego Charliego?

Kiedy Reeve nie odpowiedział, Pokey, nie zrażony, snuł dalej refleksje. Wydawało się, że został barmanem tylko dlatego, aby bez przeszkód głośno filozofować. Pokey potrzebował słuchacza, nie rozmówcy.

– Nie rozumiem cię, Reeve. Ten facet wciąż tu wydzwaniał, kiedy wypłynąłeś w rejs.

– Już taki jest namolny – odparł Reeve. – Możesz mi dolać kawy?

Pokey spełnił prośbę, lecz nie przestał go wypytywać.

– A wiec znasz tego typka? Jakiś bogaty facio chce wynająć jacht, a ty go olewasz?

– Niezupełnie. Widzisz, Pokey, to dłuższa historia.

– No to wal, bracie. Rozerwiemy się.

– A co to za rozrywka! Takich jak on możesz spotkać na pęczki! Przyjaźniliśmy się kiedyś, chociaż miałem z tego powodu właściwie same kłopoty. Jak go znam, znów pewnie wplątał się w jakiś romans z mężatką i ściga go zazdrosny małżonek. A ja już jestem za stary, aby wyciągać go z tej dziecinady.

– No cóż, dzisiaj prawdziwych przyjaciół trzeba szukać ze świecą – oświadczył Pokey.

– Podpisuję się pod tym obiema rękami – odrzekł Reeve i sięgnął po rachunek. – Poke, dopisz tu jeszcze sześć butelek piwa, dobra? Ostatni klient kompletnie opróżnił mi lodówkę.

Kiedy Reeve wychodził z baru, Pokey znów spróbował zaspokoić swoją ciekawość.

– A skąd ten facet wiedział, gdzie cię szukać?

Reeve wzruszył ramionami.

– Każdy wie, że mam tu jak gdyby drugi dom. Charlie to nicpoń, ale nie głupek.

– Co mu powiedzieć, jeśli znów zadzwoni? Podać kontakt z radiostacją na jachcie?

– Jeśli jeszcze zadzwoni, powiedz, że wypłynąłem na Tahiti.

Reeve, niosąc piwo, kroczył ulicą w stronę doku. Miał za sobą udany rejs. Trzech zapalonych wędkarzy wynajęło jacht na tydzień. Dobrze zapłacili, a nawet dodali suty napiwek.

Zatrzymał się przy końcu nabrzeża i spojrzał na „Argosy”, swoje spełnione marzenie. Był to dwunastometrowy jacht, mogący płynąć i pod żaglami, i przy włączonym silniku. Kupił go wiedziony impulsem, przeczuciem, cudowną intuicją. Coś takiego zdarza się tylko raz w życiu. A Reeve trafił właśnie na „Argosy”. Wchodząc na pokład, przypomniał sobie okoliczności, w jakich kupił łódź.

Po rozwodzie rzucił świetnie płatną posadę i włóczył się trochę po świecie, niezdecydowany, co ma dalej robić. Nie miał rodziny, zobowiązań. Mógł zostać włóczęgą, ale chyba nie leżało to w jego naturze.

Przyzwyczajenie do ciężkiej pracy i miłość do morza przywiodły go pewnego dnia do Dana Point. „Argosy” właśnie zawinął do portu.

Był na sprzedaż, lecz Reeve’owi brakowało dobrych kilku tysięcy dolarów do proponowanej ceny. Tego popołudnia pił z Charliem piwo w „Stuft Sailor” i żalił się, że nie stać go na „Argosy”. Nazajutrz Charlie zjawił się z czekiem. Reeve odmówił przyjęcia pieniędzy, lecz przyjaciel nie ustępował.

– To tylko pożyczka, stary. Oddasz mi ją w ratach.

Reeve spłacił dług z procentami – Charlie nawet zarobił na tej transakcji – i nie zapomniał, co uczynił dla niego bogaty kumpel. A ten, co chwila wpadając w tarapaty, zawsze zwracał się o pomoc do Reeve’a. Wreszcie przebrał miarę. Reeve postanowił z tym skończyć.

Otworzył piwo i skierował się na dziób jachtu, skąd widać było całą załogę. Wspomnienie Charliego wywołało z jego pamięci jeszcze jedną osobę. Clea.

Kiedy ostatnio rozmawiał z przyjacielem, Charlie napomknął mu o zaręczynach Clei. Reeve przypuszczał, że jest już po ślubie. Powinien o niej zapomnieć, lecz nie potrafił.

Mieszkali blisko siebie, dawno jednak stracił nadzieję na spotkanie czy odwiedziny. Obracali się przecież w zupełnie różnych środowiskach. Clea piła pewnie szampana, jadła kawior i jeździła limuzyną, a jemu pozostało piwo, bułki i zadowolenie się pickupem.

– No i dobrze – stwierdził głośno. – Nie pasowaliśmy do siebie. Miłość to nie wszystko.

 

Clea nie podejrzewała, że będzie tak zdenerwowana. Wysiadła z samochodu na parkingu Newport Marina. Nie miała pojęcia, gdzie szukać Reeve’a. Wiedziała tylko, że ma tu jacht. Zdała się na los szczęścia.

Gdyby uprzedziła go telefonicznie o swojej wizycie, mógłby się spłoszyć. A Clea robiła to wszystko dla Charliego i nie życzyła sobie, by nieprzewidziane wypadki pomieszały jej szyki.

Powoli poszła nabrzeżem w stronę „Argosy”, łodzi Reeve’a. Jacht wyglądał pięknie. Był świeżo odmalowany, wypolerowany, mosiężne okucia błyszczały w porannym słońcu. Clea podziwiała łódź, odwlekając chwilę wejścia na pokład.

Nagle zobaczyła Reeve’a. Zgięty wpół majstrował przy silniku. Raz po raz prostował się i wycierał dłonie ręcznikiem przewieszonym przez reling. Potężne mięśnie prężyły się pod nagą skórą torsu.

Opalony, proporcjonalnie zbudowany mężczyzna prezentował się imponująco. Clea pamiętała dobrze siłę, a zarazem delikatność, do jakiej był zdolny.

Podniósł wzrok dokładnie w momencie, gdy wymówiła jego imię.

– Reeve...

Głos zabrzmiał cicho, nieco piskliwie, jak gdyby zabrakło jej nagle powietrza w płucach.

Nie poruszył się. Spojrzał tylko na nią. Wydawało się, że wcale go nie zaskoczyła. Jak gdyby przez minione lata coś między nimi żyło w uśpieniu.

– Cleo, na Boga...

Wyraz zdziwienia zbyt późno pojawił się na jego twarzy. Clea już wiedziała, że na nią czekał.

– Chodzi o Charliego – odezwała się. Spostrzegła w jego oczach rozczarowanie. Natychmiast jednak pokrył je lekceważeniem.

– No tak, starszy braciszek znów ma kłopoty i trzeba go ratować.

Zdjął z relingu podkoszulek i wciągnął przez głowę. Niecierpliwym ruchem zaczesał potargane włosy. Świetnie znała ten gest. Poczuła nagle bolesny skurcz żołądka.

– Charlie próbował się z tobą skontaktować – wyjaśniła.

Zauważyła z ulgą, że jej głos odzyskał naturalne brzmienie.

– Tak, wiem. – Ciemnoniebieskie oczy Reeve’a wyrażały jedynie znużenie i obojętność. – Skończyły się czasy, kiedy wyciągałem twojego brata z tarapatów, Cleo. Przez wiele lat przybywałem n...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin