Williamson_Penelope_-_Gorące_pożadanie.pdf

(1018 KB) Pobierz
40192478 UNPDF
Penelope Williamson
„Gorące pożądanie”
Boston, kolonia nad zatoką Massachusetts Maj 1721 roku
_ Delia, ty cholero, wracaj mi tutaj! Bo jak będę musiał pójść po ciebie ...
Gwałtownie pchnięte drzwi trzasnęły o ścianę i z wnętrza doomu wypadła ciemnowłosa
dziewczyna. Potknęła się o próg i uupadła z hałasem, lądując na czworakach na deskach
werandy . Przez chwilę klęczała tak, skulona, oddychając chrapliwie.
Hałas przyciągnął uwagę wyrostków grających w monety w głębi zaułka. Na widok dziewczyny z
włosami w dzikim nieeładzie i przerażeniem w oczach pośpiesznie zgarnęli swoje drobbniaki i
pobiegli w stronę portu.
- Delia!
Wściekły wrzask pijanego mężczyzny poderwał dziewczynę na nogi. Trzymając się
rozchwierutanej balustradki, zeskoczyła z werandy na ziemię, odwróciła się na pięcie ... i stanęła
jak wryta.
Bo oto od strony portu nadchodził konstabl Dunlop, klucząc między schnącymi na słońcu
rybackimi sieciami. Przysadzisty, choć krzepki, o potężnie rozrośniętej piersi, znajdował się
dookładnie na drodze ucieczki dziewczyny.
Właśnie przystanął i zwrócony do niej plecami obserwował królewską fregatę podchodzącą do
nabrzeża. Dziewczyna ostrożżnie postąpiła krok naprzód i zamarła, widząc, że konstabl odwraca
się powoli.
Z tyłu dobiegł odgłos przewracanego stołka i okrzyk:
- Bodaj to wszyscy diabli!
Zagrzechotały spadające na podłogę blaszane naczynia, coś grzmotnęło ciężko o ścianę.
- Wiem, że jeszcze coś tu schowałaś. I oddasz mi to, zarazo, albo pożałujesz ... Delia!
Konstabl drgnął, niczym lis, którego nozdrza pochwyciły woń królika. Dziewczyna zdusiła w
gardle jęk rozpaczy, opadła na kolana i wczołgała się pod werandę.
Wysoka ledwie na pół metra weranda, zbudowana z desek, które już dawno zaczęły próchnieć,
kończyła się schodami proowadzącymi z nadbrzeżnej uliczki do domu. Jego parter zajmoował
podupadły warsztat bednarski, pokoje mieszkalne znajdowały się na piętrze. Kryjówka Delii było
to miejsce odpowiednie dla szczurów, pająków - i szczupłej siedemnastoletniej dziewczyny,
uciekającej przed biciem.
- Delia! Gdzieś to, do kroćset, schowała?!
Posłyszała odgłos niepewnych kroków ojca na schodach i chwilę później skrzypienie butów
konstabla Dunlopa, pokonuującego ostatnie metry uliczki. W obawie, że głośny oddech zdraadzi
jej kryjówkę, wtuliła twarz w mokrą ziemię. Poczuła na pooliczku śliski dotyk błota, cuchnącego
pleśnią i zgniłą rybą.
Nogi konstabla znalazły się w polu widzenia Delii. Był tak blisko, że dokładnie widziała plamki
błota, zdobiące jego kamasze z bielonej skóry.
Dunlop odchrząknął i splunął śliną oraz przeżutym tytoniem w piasek kilka cali od twarzy Delii.
- Hej, McQuaid! - zawołał. - O co te krzyki?
Deski nad głową Delii wygięły się i zaskrzypiały. Ojciec wyyszedł na werandę.
- A, to pan, konstablu ... - Na widok przedstawiciela prawa Ezra McQuaid jakby wytrzeźwiał. Za
pijaństwo w miejscu pubblicznym i zakłócanie spokoju można było pójść w dyby na dwaanaście
godzin. - Nie widział pan przypadkiem mojej Delii? Gdzieś mi, cholera, czmychnęła.
Konstabl ponownie odchrząknął i splunął.
- Ano, nie widziałem. Patrzyłem na zatokę. Właśnie przypłyynęła "Moravia". Będzie dziś spokojna
noc. Kiedy łapacze zejdą na ląd, żaden chłop, który ma dwie zdrowe nogi i nadaje się choćby na
chłopca okrętowego, nie wystawi nosa za drzwi ... A więc co ta dziewucha znowu zmalowała?
_ Znalazła sześć pensów, którem schował na czarną godzinę Ŕodrzekł Ezra McQuaid tonem
człowieka ciężko i niezasłużenie skrzywdzonego. _ Znalazła i zabrała, ot co. Mam zamiar
wygarrbować jej za to skórę. Toż to grzech okradać własnego ojca.
Ty łgarzu _ pomyślała Delia. Te sześć pensów należało do niej. Schowała monetę w garnku ze
smalcem, ale tatko wywąchał ją bezbłędnie, jak zawsze, kiedy pragnienie dało mu się we znaki.
Tylko że tym razem sześć pensów nie wystarczyło, chociaż kuupował najtańsze piwo, galon za
pensa. Tak to już było z jej tatkiem. Jak mu się zebrało na picie, nie przestawał, dopóki nie urżnął
się do nieprzytomności. Piwo się skończyło, więc zażądał od niej pieniędzy. Ale ona nie miała już
ani pensa. Wtedy rzucił
się na nią z pięściami.
_ Już dawno trzeba było dziewczynisko wydać za mąż. - Konstabl Dunlop zrobił współczującą
minę· - Niech kto inny uczy ją dyscypliny.
Ezra McQuaid zaśmiał się gromko z głębi ogromnego brzucha.
_ A co, chce pan prosić o jej rękę, konstablu?
_ Kto, ja? Broń Boże. Nadto zuchwała, jak na mój gust.
Mężczyźni zaśmiali się zgodnie.
Potem Dunlop westchnął nieznacznie i rzekł:
_ No, dobrze. Muszę iść na obchód. Jeśli natknę się na twoją dziewczynę, nie omieszkam jej tu
przyprowadzić. Niech odpokutuje za swoje grzechy.
_ Z góry dziękuję, panie konstablu. Ale gdyby była w pracy, w szynku "Pod Dziarskim Lwem",
niech pan jej da spokój. Pootrzebujemy pieniędzy, a baty zawsze zdążę jej sprawić.
Konstabl zarechotał ubawiony i raz jeszcze strzyknął przez zęby tytoniowym sokiem.
_ Ano zdążysz. W takim razie bywaj, McQuaid.
Ubłocone kamasze wykonały zwrot i zniknęły Delii z oczu.
Zatrzeszczały deski werandy, szczęknęła klamka zamykanych drzwi.
W zaułku panowała cisza, ale jeszcze przez dobrą chwilę Delia leżała w bezruchu. Łagodny wiatr
przyjemnie chłodził jej spoconą twarz. Wraz z wiatrem pod werandę docierał zapach solonych
dorszy i stukanie drewnianego młotka kotlarza z sąsiedniego warrsztatu. Tatko był kiedyś
kotlarzem, dopóki pociąg do gorzałki nie zawładnął nim bez reszty.
Wytknęła głowę spod werandy i rozejrzała się powoli, niczym kot wypuszczony z koszyka.
Następnie wparła dlonie w bloto i jęła się wyczołgiwać na otwartą przestrzeń.
Chwilę później czyjaś dłoń zacisnęła się na jej wlosach. Jedno bolesne szarpnięcie i Delia stała
już na nogach. Krzyknl(la, kiedy Ezra McQuaid przysunął twarz do jej twarzy.
W gęstwinie czarnej brody, całkowicie kryjącej usta, zabłysły zęby, wyszczerzone w triumfalnym
grymasie.
- Myślałaś, że wróciłem do domu, co? A ja cię nabrałem. Taa, nabrałem cię, jak się patrzy. Gdzie
pieniądze?
- Nie ma już pieniędzy, tato. Przysięgam ...
- Parszywa kłamczucha!
Trzymając dziewczynę za włosy, uniósł ją nad ziemię i bruutalnie potrząsnął. Następnie puścił ją,
ale nim upadła, zamachnął się i trzasnął pięścią w bok.
Palący ból przebiegł jej ciało, pozbawiając oddechu. Poczuła w gardle gorzki smak wymiocin. Siła
ciosu zakręciła nią i głową naprzód cisnęła na słupki balustrady. Spróchniałe drewno pękło pod
jej ciężarem, kalecząc rękę, którą próbowała złagodzić impet upadku.
Ojciec znów ruszył w jej stronę. Odwróciła ku niemu głowę i przez krótką chwilę jak
zahipnotyzowana wpatrywała się w jeego żółte oczy, płonące pod strzechą zmierzwionych
włosów. Jej umysł wypełniła jedna myśl: tym razem nie przestanie, dopóki mnie nie zabije.
Sięgnęła za siebie, rozpaczliwie próbując wstać i uciekać, ucieekać, gdzie oczy poniosą ... i jej
palce zacisnęły się na kawałku połamanej balustrady. Zerwała się i z półobrotu palnęła nim ojca
w głowę.
Chwilę później biegła uliczką, ślizgając się na nierównościach gruntu i zalegających wszędzie
nieczystościach. Gonił za nią głos ojca, pełen zaskoczenia i bólu, stopniowo. przechodzący w ryk
wściekłości. Biegła więc coraz szybciej. Niebawem znalazła się na nabrzeżu i jej bose stopy
zadudniły na deskach pomostu. Klucząc między skrzyniami i beczkami, spłoszyła parę świń,
ryyjących w stosie rybich wnętrzności.
Biegła, dopóki nie minęła stoczni Seara i nabrzeża Ship Street.
Potem oparła się o ścianę powroźni i sporo czasu minęło, nim udało jej się opanować oddech.
Bok, na którym wylądowała
ojcowska pięść, bolał niczym rana zadana nożem. Ostrożnie przeesunęła dłonią po żebrach,
przestraszona, że może jej coś złamał. - Och, tatku ...
Oczy Delii wypełniły się łzami. Odchyliła głowę do tyłu, zamknęła oczy - i wnet je otworzyła, bo
ktoś stojący przed nią oparł się o ścianę, kładąc dłonie po obu stronach jej twarzy.
- Tu jesteś, kochanie. Wszędzie cię szukałem.
Delia zajrzała w bystre niebieskie oczy, patrzące na nią spod szopy kędzierzawych, jasnych
włosów, częściowo przykrytej czerrwoną płócienną czapką.
- Tom ... Przestraszyłeś mnie.
Młodzieniec zaczął się uśmiechać, ale w otatniej chwili przyybrał poważną minę i spytał:
- Co ci się stało?
Delia otarła łzę, która nie wiedzieć kiedy wymknęła się jej spod powieki.
- Nic. - Odetchnęła głęboko i uśmiechnęła się z przymuusem. - A ty dlaczego szwendasz się po
porcie w poniedziałkowe popołudnie? Co będzie, jak stary Jake cię tu przyłapie?
Tom Mullins służył u Jake'a Steerborna, miejscowego kowala.
Gdyby majster dowiedział się, że jego terminator spaceruje sobie po nabrzeżach zamiast
pilnować kuźni, Tom dostałby baty.
- Stary łajdak poszedł coś przekąsić i łyknąć rumu - odrzekł Tom. - Nie będę sterczał w
rozgrzanej kuźni i dął w miechy, jeśli nie ma kowala. Gdzie się ostatnio podziewałaś? Tęskniłem
za tobą ...
Zbliżył usta do jej ust, ale odwróciła głowę. On jednak ujął ją za podbródek, odwrócił twarzą ku
sobie, i w końcu pozwoliła mu się pocałować.
Ale kiedy zaczął rozwiązywać tasiemki jej gorsetu, kiedy na języku poczuła dotyk jego języka,
przypomniała sobie, dlaczego ostatnio unikała Toma Mullinsa, i cofnęła się o krok.
- Przestań, Tom. Nie powinniśmy ... - powiedziała. - A zresztą i tak nic by z tego nie wynikło -
dodała po chwili, bo jako terminator Tom nie mógł się ożenić. - Jeszcze cztery lata musisz
przepracować u swojego majstra. Dopiero wtedy moglibyśmy się pobrać ...
- Pobrać się! A kto tu mówi o małżeństwie? - przystojna twarz Toma stężała w grymasie gniewu.
Uderzył pięścią w ścianę
tuż obok jej głowy, tak że podskoczyła ze strachu. - A niech cię, Delio! Dlaczego się ze mną
drażnisz? Niejednemu już uleglaś. Czemu mnie odmawiasz?
Gwałtownie wciągnęła powietrze.
- Kto mówi o mnie takie rzeczy?
- Wszyscy. Każdy, kto bywa w szynku ,,Pod Dziarskim ł,wem".
Odepchnęła go tak gwałtownie, że, zaskoczony, musiał się cofnąć, aby nie upaść.
- A więc wszyscy kłamią! Nie jestem ladacznicą, Tomie Mulllinsie, a skoro mogłeś tak o mnie
myśleć, nie chcę cię więcej znać!
Odwróciła się, chcąc odejść, ale chwycił ją za ramię i zmusił, by na powrót stanęła twarzą do
niego. Myślała, że chce ją uderzyć, i zesztywniała w oczekiwaniu ciosu. Tymczasem jednak
gniew go opuścił.
- Przepraszam, Delio ...
- Puść mnie - rozkazała, z trudem poruszając zmartwiałymi wargami.
Puścił, ale najpierw mocno ścisnął jej ramię; dostatecznie moccno, by pozostawić siniec.
- Na Boga, Delio, czyżbyś nie wiedziała, jak działasz na mężczyzn? - Wsunął dłonie za pas
samodziałowych spodni i spuuścił wzrok na bose stopy. Zaraz się jednak wyprostował, twarz miał
dziwnie ściągniętą. - Na pewno wiesz. Tak, myślę, że wiesz. Patrzysz na nich zachęcająco tymi
dziwnymi złotymi oczyma. Oczyma kota. I ten twój głos, gardłowy i ochrypły, jak głos chłopaka.
Cholernie dobrze wiesz, jak bardzo to wszystko spraawia, że. mężczyzna chce ...
Delia nie mogła już tego słuchać. Odwróciła się i uciekła.
I chociaż wołał za nią, nawet się nie obejrzała.
Widziała w jego oczach ten zamiar. Gotów był mnie uderzyć Pmyślała. Och, tym razem jej nie
uderzył i pewnie nie uderzyłby przy następnej okazji. Ale pewnego dnia złość weźmie nad nim
górę i rzuci się na nią z pięściami ... Jak tatko.
Szynk "Pod Dziarskim Lwem" był po prostu jedną z wielu portowych knajp oferujących tanie
trunki "skórzanym fartuuchom" - rzemieślnikom w rodzaju kowali, bednarzy czy sztaueerów,
którzy zarabiali na życie, obsługując statki kursujące po zatoce. To tutaj Delia McQuaid
pracowała od piętnastego roku życia.
Jednakże wbrew temu, co zgodnie z powszechną opinią sądził Tom Mullins, nie była dziwką.
Zwyczajnie podawała do stołu, a od tego do łajdactwa daleka droga - powinien to przyznać nawet
naj gorszy świntuch. Tak więc, stojąc w krzywych drzwiach zadymionej, tłocznej sali barowej,
Delia starała się zgadnąć, który z tych roześmianych, podpitych mężczyzn pierwszy zaczął
rozzpuszczać o niej wstrętne plotki.
Owszem, każdy z nich prędzej czy później proponował jej pójście do pokoju na piętrze, ale tacy
już byli mężczyźni. Nikomu nie miała za złe tych propozycji, o ile mężczyzna trzymał ręce przy
sobie i umiał się pogodzić z odmową. Od dwóch lat nie miała butów, chociaż mogła na nie
zarobić, raz tylko wchodząc po schodach na tyłach szynku. Duma jej na to nie pozwalała. Duma i
przeświadczenie, że gdyby jeden jedyny raz położyła się z mężczyzną za pieniądze, natychmiast
pogrążyłaby się w bagnie, z którego już nigdy ·by się nie wydostała.
Niemniej jakiś mężczyzna nazwał ją dziwką i wszyscy mu uwierzyli. Ta myśl raniła dumę Delii,
sprawiała jej ból dotkliwszy niż posiniaczone żebra.
- Spóźniłaś się, dziewczyno - usłyszała nad uchem. Po cuchhnącym kiełbasą oddechu poznała
Sally Jedrup, właścicielkę szynnku "Pod Dziarskim Lwem" i dwu innych okolicznych szynków.
Podbródek Sally zdobiła okazała fałda tłuszczu, która marszczyła się, gdy szynkarka mówiła. -
Nie płacę ci za to, żebyś sobie spacerowała, kiedy masz ochotę ...
- Wcale się nie spóźniłam - odburknęła Delia, choć dzisiejjszego wieczoru nie czuła się na siłach
wojować z Sally. Wzięła z tłustych łap szynkarki drewnianą tacę zastawioną kwaterkami rumu. -
Dla kogo to?
- Dla tych hałaśliwych prostaków tam, pod ścianą - odrzekła Sally i dodała w ślad za odchodzącą
Delią: - I nie rozlewaj, bo za każdą kropelkę potrącę z zapłaty.
Delia poniosła tacę w kierunku grupy podpitych mężczyzn siedzących na ławach w głębi sali.
Spostrzegła, że jednym z nich jest Jake Steerborn. Mimo iż rozczarowała się co do intencji Toma,
cieszyła się, że jego majster nie wrócił do kuźni i chłoopakowi nie grozi lanie za wałęsanie się w
godzinach pracy.
Nad głową Jake'a wisiał na kółku skórzany worek, z którego wystawała głowa koguta. Z gardła
ptaka dobywalo sil; radosne gruchanie - prawdopodobnie oznaka podniecenia przed zbliżającą
się walką· Na tyłach szynku ,,Pod Dziarskim Lwem" znajdowała się arena do walk kogutów i
wszyscy bywalcy nabrzeży wiedzieli, że tego wieczoru odbędzie się wysoko obstawiany
pojedynek między niezwyciężonym dotąd ptakiem Jake'a a jednym z koogutów Sally Jedrup.
Kiedy Delia schyliła się, by rozstawić kwaterki z rumem na zachlapanym stole, kowal położył
uwalaną sadzą dłoń na jej pośladku. Okrężnym ruchem głaskał szorstki materiał spódniczki,
uszytej z pokrycia starego siennika.
- Delia, postawisz dziś trzy pensy na mojego dzielnego ptaszka?
Dziewczyna odepchnęła dłoń natręta i rzuciła cierpko:
- Nie postawiłabym nawet dwu pensów, skoro sprawa jest z góry przegrana.
W pewnym sensie było to ostrzeżenie dla Jake'a. Sally Jedrup miała zwyczaj nacierać gorczycą
dzioby swoich kogutów, aby zadawały boleśniesze rany, i poić je brandy dla wzmożenia
boojowego zapału.
Tymczasem Jake objął Delię w pasie, przyciągnął do siebie i wymamrotał:
- Miej serce, dziewczyno. Co ty na to, żebyśmy się potem trochę zabawili? - Zanurzył dłoń w
kieszeni skórzanego fartuucha. - Popatrz, daję ci dwa srebrne szylingi. Dwa szylingi za kilka
minut twojego czasu ...
- Puść mnie, Jake - warknęła Delia, odpychając kowala.
On jednak wzmocnił uścisk, zmuszając ją, by się pochyliła.
I oto w miejscu, gdzie jej pierś wydostała się z uwięzi ciasno zasznurowanego stanika, poczuła
mokry, lepki pocałunek. Taka obraza to już było za wiele. Sięgnęła w stronę stołu, chwyciła jedną
z napełnionych rumem kwaterek i wylała jej zawartość na głowę Jake'a Steerborna.
Kowal puścił dziewczynę i przez chwilę siedział ogłupiały, a piekący, gęsty trunek ściekał z wolna
po jego mięsistej twarzy. Wreszcie zerwał .się z ławy, wybuchając stekiem przekleństw.
Delia była przygotowana na taką reakcję. Zamachnęła się i ciężką drewnianą tacą ugodziła w bok
wielkiego, płaskiego nosa kowala. Siedzący wokół mężczyźni ryknęli śmiechem. Jake uniósł
dłonie do twarzy, oczy wypełniły mu łzy bólu.
- Jezu, Delia - zajęczał spod dłoni, którą miętosił gigantyczny nochal, upewniając się, czy nie jest
złamany. - Za co mi to zrobiłaś?
Nie speszona swoim postępkiem, Delia zaczęła się jednak wyycofywać, starając się utrzymać
bezpieczny dystans między sobą a rosłym kowalem.
- Na drugi raz będziesz pamiętał, żeby swoje wstrętne łapy i usta trzymać z dala ode mnie, Jake'u
Steerbornie.
- Nie miałem złych zamiarów.
- Akurat! - Delia odwróciła się, by odejść, ale okazało się, że drogę do szynkwasu tarasuje grube
cielsko Sally Jedrup.
- Co ty, do diabła, wyprawiasz, zdziro? - zasyczała szynkarka prosto w twarz Delii. -
Awanturujesz się, żeby mi się tu policje zleciały?
Delia uniosła tacę nad głowę.
- Zejdź mi z drogi, obrzydła rajfuro, albo, jak mi Bóg miły, rozwalę ci łeb.
- Ja mam ci zejść z drogi?! - zawołała Sally. - Niedoczekanie twoje! - Niemniej cofnęła się o krok,
poza zasięg morderczej broni Delii. - Zabieraj się stąd, dziewczyno. Już dla mnie nie pracujesz. I
dopóki mam tu coś do powiedzenia, nie dostaniesz roboty w żadnym szynku.
Delia bez wahania podeszła do drzwi, otworzyła je i wyszła na światło przedwieczornego słońca.
Sally Jedrup wrzasnęła jeeszcze za nią:
- Mam nadzieję, że ty i ten twój zapijaczony ojciec zdechhniecie z głodu!
Dopiero nieopodal nabrzeża Ciarka Delia zorientowała się, że wciąż trzyma w ręku drewnianą
tacę. Doszła do końca pirsu, cisnęła tacę w morze i zaczęła się śmiać. Coś jednak ścisnęło ją w
gardle i śmiech zamarł jej na ustach.
Mój Boże, ależ dziś narozrabiała! Rozbiła ojcu głowę i teraz nieprędko odważy się wrócić do
domu. A kiedy już wróci, może mieć tylko nadzieję, że tatko będzie zbyt pijany, by wyładować na
niej swoją wściekłość. Albo zbyt trzeźwy,. by mieć na to ochotę.
Tom - to osobna sprawa. Jak głupia marzyła o chwili, gdy odsłuży swoje u majstra i będą się
mogli pobrać. Wyobrażała sobie ich wspólne mieszkanko nad kuźnią, gromadki; dzieci
sieedzących wokół kuchennego stołu i siebie, mieszającą coś aroomatycznego i bulgocącego w
garnku na płycie. W tym czasie on siedziałby w kącie z fajką w zębach i kieliszeczkiem rumu w
dłooni i przyglądał się jej sennym, zadowolonym wzrokiem. Delia z trudem stłumiła łkanie. Jakaż
była głupia, dając się wziąć na słodkie słówka, ulegając urodzie Toma! Sama już nie wiedziała, co
sprawiło, że łuski spadły jej z oczu: to, że tak pochopnie uznał ją za dziwkę, czy wyraz nienawiści
i furii w jego oczach, gdy - jak sądziła - gotów był ją uderzyć.
I wreszcie ostatni kłopot - utrata pracy w szynku "Pod Dziarrskim Lwem", a wszystko przez
głupotę i pijaństwo Jake'a Steerrborna, który chciał po prostu trochę pożartować i naprawdę nie
miał złych intencji.
- I z czego będziesz teraz żyła, kapuściany głąbie? - powieedziała Delia na głos. - Myślisz, że
najesz się swoją dumą?
Stała na krańcu pirsu, aż słońce jęło zachodzić za omotane pajęczyną want i wyblinek maszty
statków w porcie. Wracająca z połowu łódź rybacka zmierzała w stronę ujścia rzeki. Niesione
przypływem łodygi wodorostów skalnych czepiały się obrośnięętych muszlami pali pirsu. Tuż nad
głową Delii przeleciała mewa, skrzecząc przeraźliwie. Nie wiedzieć czemu ten swojski dźwięk
sprawił, że łzy znów napłynęły jej do oczu. Czuła się taka saamotna; jak mewa szybująca ponad
falami.
Uwagę Delii zwrócił jakiś ruch w części nabrzeża, gdzie wznoosiły się magazyny portowe.
Dostrzegła kilku oficerów z fregaty "Moravia", zmierzających w kierunku tablicy ogłoszeń, na
której widniały nazwy statków przebywających obecnie w porcie. Kilku miejscowych studiowało
oferty pracy dla marynarzy i podoficeerów. Teraz rozchodzili się pośpiesznie. Royal Navy, z jej
werrbownikami-łapaczami, nie cieszyła się sympatią mieszkańców Bostonu.
Delia stłumiła westchnienie i z wolna ruszyła pomostem w kierunku brzegu. Wieczorna bryza
Zgłoś jeśli naruszono regulamin