Kostrzynski Rafal - Watykan na lawie oskarzonych (Przekroj).doc

(52 KB) Pobierz

 

 

WATYKAN NA ŁAWIE OSKARŻONYCH

Rafał Kostrzyński

Papieżowi grozi areszt, kardynałom procesy, policja rewiduje arcybiskupów – jeszcze nigdy dotknięty skandalem pedofilskim Kościół katolicki nie był w takich opałach. Nadciąga apokalipsa?

 

fot. Notimex/East News

Jeffrey R. Anderson wcale nie brzmi jak ktoś, kto właśnie zatrząsł Watykanem w posadach. Nie, żeby był nieśmiały; szefowie kancelarii prawnych, które za słoną opłatą wywalczają jeszcze bardziej słone odszkodowania, nie są z tych, co się rumienią. W głosie Andersona po prostu nie słychać triumfu. – Od 26 lat pomagam tym, którzy byli molestowani przez duchownych Kościoła katolickiego – mówi „Przekrojowi”. – Przez ten czas zetknąłem się z tysiącami takich przypadków. Zdobyłem wiedzę, z której jasno wynika, że ukrywanie przypadków pedofilii wśród kleru miało charakter systemowy i odpowiada za nie papież oraz jego najbliższe otoczenie. Jest mi smutno, że Watykan tak długo się tego wypierał. Teraz będzie musiał to wyznać w sądzie.

Anderson jest skuteczny. Ktoś mógłby nawet powiedzieć, że diabelsko skuteczny. Kilkanaście wytoczonych przez niego procesów w sprawie molestowania seksualnego zakończyło się nakazem wypłaty odszkodowania przekraczającego milion dolarów. Płacili zarówno indywidualni duchowni, jak i organizacje kościelne, na przykład Towarzystwo Salezjańskie w USA. Tym razem jednak Anderson poszedł jeszcze dalej – w imieniu swojego klienta zażądał wytoczenia procesu samej Stolicy Apostolskiej. I sąd najwyższy Stanów Zjednoczonych pod koniec czerwca orzekł, że ma do tego prawo. O tym, jakiej wagi to precedens, niech świadczy to, że sam Anderson nie wie jeszcze, jak może wyglądać pozwanie  Watykanu.

I papież też
Skarżącym jest John V. Doe (tak w amerykańskim żargonie prawnym tytułuje się osoby, które pragną zachować anonimowość). Na batalię sądową zdecydował się w 2008 roku, gdy dowiedział się, że salezjanie zgodzili się zapłacić prawie 20 milionów dolarów 17 poszkodowanym przez wielebnego Titiana „Jima” Mianiego, misjonarza należącego do Towarzystwa. John V. Doe znał Mianiego; jako chłopiec zetknął się z nim wielokrotnie w okolicznościach, których zapewne wolałby nie wspominać. Wiedział też, że pierwsze oskarżenia pod adresem wielebnego dotyczą roku 1947, gdy pracował jako młody kleryk w miasteczku Pordenone na północy Włoch. Wiedział, że gdy sprawa została zgłoszona do Watykanu, Miani został przeniesiony do Brazylii do pracy z dziećmi, potem do Kanady do pracy z młodzieżą, a wreszcie do Stanów Zjednoczonych – do pracy z dziećmi i młodzieżą. Za każdym razem, gdy pojawiały się doniesienia, że duchowny molestuje nieletnich chłopców, Miani był przenoszony w inne miejsce. W samej Kalifornii przełożeni zmieniali mu parafie aż 11 razy. Dziś Miani ma 80 lat i cieszy się spokojną emeryturą. – Mój klient dedukował tak: to nie salezjanie przenosili Mianiego z miejsca na miejsce, lecz Watykan – opowiada Anderson. – Więc zdecydował się na pozwanie Watykanu przed sąd w Los Angeles.

Stolica Apostolska argumentowała, że obowiązująca w USA ustawa o immunitecie suwerennych państw (Foreign Sovereign Immunities Act) chroni ją przed procesami w tym kraju, i złożyła apelację. Amerykański sąd najwyższy zdecydował jednak, że nawet nie będzie jej rozpatrywać. Podzielił w ten sposób opinię Andersona, że duchowni są pracownikami Watykanu i powinni przestrzegać prawa obowiązującego w kraju, w którym wykonują swoją działalność. W tym konkretnym przypadku – prawa amerykańskiego.

– Nie mogę jeszcze powiedzieć, że poszkodowani, których reprezentuję, osiągnęli swój cel, jakim jest ukaranie Watykanu za kompleksowe ukrywanie przypadków molestowania seksualnego przez przedstawicieli Kościoła katolickiego – przyznaje Anderson. – Ale na pewno jesteśmy na dobrej drodze. Najwyżsi rangą hierarchowie mogą odpowiedzieć za swoje czyny na trzy sposoby.

I Anderson wylicza: wyznać przed sądem, że wydawali instrukcje ukrywania przypadków pedofilii; wypłacić wysokie odszkodowania; ponieść odpowiedzialność karną. – Uważam, że kardynałowie, arcybiskupi i wszyscy, którzy byli lub są zamieszani w ten pedofilski skandal, powinni pójść do więzienia.

Mówi cały czas tak, jakby uważał na każde słowo.
– Papież też? – pytam.
– Tak. Jeśli uda się wykazać, że był odpowiedzialny za tuszowanie skandalu, powinien stanąć przed sądem jak każdy normalny obywatel.

W sądzie w Portland również leży pozew przeciwko Watykanowi. Dotyczy sprawy wielebnego Andrew Ronana, który molestował dzieci. To nic, że chodzi o wydarzenia sprzed ponad 40 lat. To nic, że Ronan od 18 lat nie żyje. Ważne jest to, że chronili go hierarchowie z rzymskiej kurii. Podobieństwa do sprawy Mianiego są dwa, za to zasadnicze. Skarżącym jest anonim. Prawnikiem, który go reprezentuje – Jeffrey R. Anderson.


Raport Abraham
Postawę Watykanu, za którą Anderson chce doprowadzić przed sąd dostojników Kościoła, trafnie charakteryzuje raport opracowany w 2003 roku przez Lynne Abraham, ówczesną prokurator okręgową Filadelfii. 423-stronicowy dokument zawiera setki opisów przypadków molestowania nieletnich przez katolickich duchownych. Powstał na potrzeby śledztwa w sprawie skandalu pedofilskiego, który wybuchł w archidiecezji filadelfijskiej. Wynika z niego, że duchowni, w tym kardynał Anthony Bevilacqua, robili wszystko, by zamieść pod dywan podejrzenia. Abraham pisze: „Władze archidiecezji stosowały obmyślaną wcześniej strategię ukrywania przypadków molestowania nieletnich. Wiedząc o przestępstwach popełnionych przez duchownych, mogły zgłosić ich na policję. Mogły wyrzucić ich z łona Kościoła. (...) Zamiast tego uparcie decydowały się na ukrywanie tych przypadków. Mając do wyboru ochronę siebie przed skandalem lub dzieci przed czynami duchownych, wybrały to pierwsze”.

Nic jednak po publikacji tego raportu nie nastąpiło. Żaden wpływowy polityk nie potępił władz archidiecezji. Bevilacqua do dziś żyje spokojnie na emeryturze. – W Stanach Zjednoczonych istnieje kulturowy, pełen rewerencji szacunek wobec Kościoła katolickiego – wyjaśnia Anderson. – To stawia tę instytucję ponad prawem. Dlatego przestępstwa, za które normalni ludzie trafiają do więzienia, duchownym uchodzą na sucho. To jest niemoralne i niesprawiedliwe.

Marci Hamilton, która jako prawnik procesowy reprezentuje wspomnianego Johna V. Doe, jest jeszcze bardziej radykalna w ocenie działań Kościoła. – Kongres powinien znowelizować ustawę o przestępczości zorganizowanej, tak by objęła ona również przypadki molestowania seksualnego dzieci – przekonuje w rozmowie z nami.

Kapłanka jak zboczeniec
Od 2002 roku przez amerykańskie sądy przetoczyły się sprawy dotyczące niemal 12 tysięcy przypadków wykorzystywania seksualnego nieletnich przez katolickich duchownych. Ugody były kosztowne. Archidiecezja w Los Angeles wypłaciła ofiarom 660 milionów dolarów. Archidiecezja w Bostonie straciła 100 milionów plus tereny, które musiała sprzedać, żeby pokryć pozostałe roszczenia.

Skandal pedofilski nie dotyczy jednak wyłącznie Stanów Zjednoczonych. W Europie podobne afery ujawniono w Niemczech, Austrii, Irlandii, Hiszpanii, we Francji i we Włoszech. Poza Europą – w Australii i na Filipinach. Wszędzie mechanizm był ten sam: przełożeni wiedzieli o przypadkach nadużyć, ale tuszowali je, argumentując to ochroną dobrego imienia Kościoła.

Watykan twierdzi, że robi, co może, by zwalczyć ten problem. W połowie lipca Kongregacja Nauki Wiary opublikowała „nowe wytyczne” dotyczące procedur w sprawach tak zwanych ciężkich przestępstw. Do tej kategorii należy od teraz nie tylko molestowanie nieletnich, ale także posiadanie pornografii dziecięcej i wykorzystywanie seksualne osób upośledzonych psychicznie. Wydłuża się również okres przedawnienia takich przestępstw – do 20 lat od momentu, kiedy ofiara osiągnie pełnoletność. Wszystkie przypadki przestępstw ciężkich duchowni muszą zgłaszać do Kongregacji Nauki Wiary. Z punktu widzenia ofiar więc zasadniczo nic się nie zmieniło. Kongregacja zajmuje się przecież przypadkami molestowania seksualnego od 2001 roku, kiedy zlecił jej to Jan Paweł II. W szczególności nie ma w nowych wytycznych niczego na temat współpracy Kościoła z władzami poszczególnych państw, a dopiero to świadczyłoby o tym, że Watykan rozumie stawiane mu zarzuty. Jedyną nową rzeczą jest tak naprawdę zakwalifikowanie do przestępstw ciężkich święceń kapłańskich dla kobiet, co zdaniem poszkodowanych świadczy dobitnie o tym, jak bardzo Kościół jest oderwany od rzeczywistości.


Jak dobry ojciec
Od czasu, gdy pierwsze skandale pedofilskie uderzyły w Watykan, wśród przeważających tam konserwatystów karierę robi vittimismo – przekonanie, że wszystkie afery są skutkiem zapowiadanych już w Biblii ataków bezbożników, bałwochwalców i ateistów na Kościół Boży. Przy takiej postawie ukrywanie skandali było czymś znacznie więcej niż tylko wyrazem „posłuszeństwa wobec systemu”. Było aktem samoobrony, wyrazem solidarności środowiskowej. Czyli czymś znacznie groźniejszym od bezmyślnego realizowania poleceń kurii.
W 2001 roku kolumbijski kardynał Dario Castrillón Hoyos, wówczas przewodniczący Kongregacji do spraw Duchowieństwa, podziękował w oficjalnym liście francuskiemu biskupowi Pierre’owi Picanowi za to, że tak długo ukrywał księdza molestującego dzieci. Chodziło o Renégo Bisseya, który dostał 18 lat więzienia za gwałty na chłopcach. „Gratuluję ci, że nie wydałeś księdza cywilnym władzom. (…) Cieszę się, że mam w episkopacie kogoś, kto wolał pójść do więzienia, niż zadenuncjować swojego syna i kapłana” – pisał Hoyos. Kardynał do dziś jest z tego dumny. W udzielonym w tym roku wywiadzie radiowym bez cienia żenady chwalił się, iż gratulował biskupowi, że zachował się jak ojciec chroniący swoje dzieci i że list do Picana napisał po konsultacjach z Janem Pawłem II oraz kardynałem Josephem Ratzingerem, wtedy jeszcze przewodniczącym Kongregacji Nauki Wiary.

Podobnie było z Marcialem Macielem, meksykańskim księdzem, ulubieńcem polskiego papieża i najwyższych rangą duchownych z jego otoczenia. Maciel – założyciel organizacji Legioniści Chrystusa, morfinista i zboczeniec – przez całe dziesięciolecia molestował seminarzystów, płodził dzieci, a potem je gwałcił. Wszystkie skargi, które napływały do Watykanu, dostojnicy kościelni odrzucali jako kalumnie. Jeszcze w 2004 roku kardynał Tarcisio Bertone mówił o Macielu, że to „prawdziwy kapłan, który ma poczucie misji, a wzrok i serce kieruje w stronę Jezusa Chrystusa”. Maciel został oficjalnie potępiony przez Watykan dopiero w tym roku (a więc dwa lata po śmierci), a Bertone jest dziś sekretarzem stanu (a więc najwyższym rangą hierarchą po papieżu).

Gorzej niż za komuny
Na majowej konferencji biskupów w Rio de Janeiro brazylijski arcybiskup Dadeus Grings tak powiedział jednemu z dziennikarzy: – Molestowanie nieletnich przez księży to problem z dyscypliną obowiązującą wewnątrz Kościoła, a nie coś, co zaraz trzeba zgłaszać na policję. Byłoby dziwne, gdybyśmy wydawali własnych synów.

Dwa wydarzenia z ostatnich tygodni pokazują, że ta filozofia (może raczej doktryna) nadal obowiązuje w Watykanie. Pierwsze to najazd belgijskiej policji na siedzibę archidiecezji Mechelen–Bruksela po ujawnieniu afery pedofilskiej z udziałem byłego już biskupa Brugii. Funkcjonariusze rzeczywiście nie przesadzali z konwenansami. W ciągu trwającej dziewięć godzin rewizji zabezpieczyli ponad 400 wewnątrzkościelnych raportów dotyczących doniesień o molestowaniu nieletnich przez kler, przesłuchali kilku wysokich rangą duchownych i zajrzeli do grobowców dwóch kardynałów. Watykanowi nie spodobało się to, że cywilne władze usiłują przejąć jego dochodzenie. Benedykt XVI uznał akcję za godną potępienia, a kardynał Bertone powiedział, że nie miała ona precedensu nawet w czasach komunizmu.

Bohaterem rzeczonej afery jest Roger Vangheluwe, który w kwietniu tego roku przyznał, że w latach 70. jako ksiądz i w latach 80. już jako biskup molestował swojego krewnego i groził odwetem na rodzinie, jeśli sprawa się wyda. Vangheluwe przeprosił, ale oskarżył media o to, że nagłaśniając aferę z jego udziałem, tylko zwiększyły traumę ofiar, i schronił się w klasztorze.


Przy okazji skandalu z Vangheluwe odżyła sprawa niezwykle kontrowersyjnej książeczki zatwierdzonej przez belgijskie władze kościelne do wychowania seksualnego w szkołach katolickich. Nagłośniła ją Alexandra Colen, parlamentarzystka Bloku Flamandzkiego, konserwatywna katoliczka. Broszurka została napisana przez wykładowców seminarium w Brugii, którym kierował były biskup tego miasta. Zawartość książeczki może zbulwersować nawet osoby, które potrafią odważnie rozmawiać z dziećmi o seksie. Jest w niej dyskusja o Dekalogu, w której punktem wyjścia jest rozmowa o masturbacji zakończona wnioskiem, że dzieci uprawiające ją nie powinny czuć się winne. Jest fragment poświęcony seksowi oralnemu i odważne rysunki, na przykład chłopca i dziewczynki bawiących się w doktora („Spójrz, mam dużego siusiaka” – mówi chłopiec). – Tak się nie rozmawia z dzieckiem o seksie, nawet w domu – skarży się Colen. – A już najgorsze jest to, że ta książeczka udaje nauczanie katolickie.

Colen od 13 lat domaga się jej wycofania. Bezskutecznie. Kardynał Godfried Danneels, do niedawna prymas Belgii, nie zgodził się na przyjęcie delegacji rodziców, którzy protestowali przed jego siedzibą. Kongregacja Nauki Wiary obiecała wprawdzie, że zbada sprawę ze szczególną troską, ale nie zbadała. Niezwykle odważna książeczka ciągle ma się dobrze.
Drugie wydarzenie jest jeszcze bardziej wymowne.

Kardynał i kardynał
Kościół musi zejść na ziemię. To będzie pewnie bolesne, lecz czymże jest ten ból w porównaniu z bólem ofiar, których nie chcieliśmy zobaczyć i których nie chcieliśmy usłyszeć? – pytał retorycznie arcybiskup Wiednia, kardynał Christoph Schönborn, podczas jednego ze swoich kwietniowych kazań. To była jasna deklaracja, że Watykan powinien raz na zawsze rozprawić się z problemem pedofilii. Schönborn opowiedział się po stronie ofiar. Uczynił to jeszcze bardziej dosadnie podczas nieoficjalnej rozmowy z austriackimi dziennikarzami, krytykując kardynała Angelo Sodano (kiedyś watykańskiego sekretarza stanu, a dziś dziekana kolegium kardynalskiego) za opieszałość w tropieniu afer pedofilskich i za to, że doniesienia o nich nazwał „drobnymi plotkami”. – To głęboko uraziło wszystkie ofiary – powiedział Schönborn, a jego słowa przytoczył potem katolicki tygodnik „The Tablet”. Benedykt XVI i austriacki kardynał przyjaźnią się od wielu lat, ale w tym przypadku nie miało to znaczenia. Papież stanął po stronie Sodano i w jego obecności przywołał Schönborna do porządku, zwracając mu uwagę, że od krytykowania hierarchów jest on sam.

Zrugany kardynał, który został mianowany metropolitą właśnie po to, żeby posprzątać po aferze pedofilskiej w wiedeńskiej archidiecezji, nie zmienia jednak zdania. – Proszę zwrócić uwagę, że papież nie prosił arcybiskupa o  wycofanie się ze swoich słów – mówi „Przekrojowi” rzecznik Schönborna Erich Leitenberger. – Kardynał nadal uważa, że Kościół musi odważnie i w otwarty sposób zająć się rozliczeniem wszystkich skandali seksualnych. W Ewangelii Świętego Jana jest napisane: „Prawda was wyzwoli”. I tego się trzymamy.

Wyzwolenie może być brutalne. Dziennikarz Christopher Hitchens i naukowiec Richard Dawkins – dwaj najbardziej znani „bulterierzy ateizmu” – uważają, że Benedykta XVI należy postawić przed sądem. Wzięty prawnik Geoffrey Robinson pracuje nad tym, by papież – gdy we wrześniu złoży wizytę w Wielkiej Brytanii – został aresztowany i osądzony przez Międzynarodowy Trybunał Karny na tej samej zasadzie, na jakiej Trybunał chce osądzić za ludobójstwo prezydenta Sudanu Omara al-Baszira. A Bernie McDaid – molestowany, którego dwa lata temu w Waszyngtonie Benedykt XVI osobiście zapewniał, że rozprawi się z pedofilią w Kościele – zapowiada, że 31 października, a więc w Dzień Reformacji, przyprowadzi na plac Świętego Piotra tysiące innych ofiar, bo papież nie dotrzymał słowa.

Jeszcze nigdy kardynał nie krytykował otwarcie kardynała. Jeszcze nigdy Watykan nie był wzywany na salę sądową. Jeszcze nigdy policja nie rewidowała siedziby archidiecezji w poszukiwaniu kościelnych dokumentów. Coś się zmienia, tylko że papież zdaje się tego nie widzieć. Być może zobaczy we wrześniu w Londynie, być może w październiku w Rzymie, gdy 50 tysięcy molestowanych powie mu, że nie interesują ich już teologiczne rozważania o grzechu i pokucie. A może dopiero wtedy, gdy ruszą pierwsze procesy przeciwko Watykanowi i stanie się zadość pragnieniom Jeffreya R. Andersona, „żeby za winnymi ukrywania skandali zamknęły się drzwi więziennej celi”.

Rafał Kostrzyński
„Przekrój” 30/2010

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin