Hohl Joan - Świąteczne pojednania.pdf

(356 KB) Pobierz
Hohl Joan - Świąteczne pojednania popr.rtf
JOANHOHL
Świątecznepojednania
przełoŜył JacekManioki
Sernikkremowy
Przepyszny(iłatwy)świątecznydeser
1/2kgserkaśmietankowego
2/3szklankicukru
3jaja
chrupkispódzkrakersów
(11/2szklankipokruszonychkrakersówgrahamamogątezbyćzwykłe,
samelubzpieczywemchrupkim
1/3szklankiroztopionegomasłalubmargaryny
3łyŜkicukru)
polewa
(1szklankaśmietany
3łyŜkicukru
1łyŜeczkacukruwaniliowego)
Składnikinaspódwymieszać,wyłoŜyćnimiformęipiecwtemperaturze
175°Cprzez10minut.Zostawićdoostygnięcia.
Wymieszać pozostałe składniki i ubić je tak, by tworzyły jednolitą,
puszystą,Ŝółtąmasę.Wylaćnaupieczonyspód,wstawićcałośćdopiekarnika,
piecok.30minutwtemperaturze175°C,poczymwyjąćipozostawićna25
minutdoostygnięcia.
W tym czasie przygotować polewę. Składniki na polewę dokładnie
wymieszaćirównorozprowadzićpowierzchuostygłegociasta.Całośćjeszcze
razwstawićdopiekarnikaipiecprzez10minut.
Przedpodaniemzalecasięschłodzić,niezalecasięzaśliczyćkalorii.
Smacznego!
Rozdziałpierwszy
Ś nieg!
Diana Blair stała oczarowana przed wąskim, czteropiętrowym budynkiem
biurowym, obok tabliczki, która głosiła: "Blair i Córka, Architekci –
Konserwacja Zabytków i Projektowanie Wnętrz".
Kiedy zacz ę ło sypa ć ? Patrzyła z zachwytem na wirujące, białe płatki,
skrzące się w miękkim blasku stylizowanych na przełom wieków ulicznych
latami. Ale Ŝ pi ę knie , przemknęło jej przez myśl, zupełnie jak na wiktoria ń skiej
bo Ŝ onarodzeniowej pocztówce. Zauroczona, powiodła wzrokiem po wysokich,
okazałych kamienicach, ciągnących się szpalerem wzdłuŜ wąskiej uliczki.
Większości z nich, podobnie jak wielu innym w miasteczku Riverview, dawną
świetność przywrócił jej ojciec. Henry, w którym to dziele od pewnego czasu
Diana z zapałem mu asystowała. Znała ten widok nie od dziś, a jednak pierwszy
śnieg w roku napełniał ją zawsze tym samym wzniosłym uczuciem fascynacji.
JuŜ kilka lat temu Di doszła do wniosku, Ŝe to przeŜywane wciąŜ na nowo
zauroczenie zimową scenerią przypisywać naleŜy nie tyle śniegowi, co samemu
miastu.
Riverview, połoŜone nad rzeką Schuylkill, niecałą godzinę jazdy od
nowoczesnej, tętniącej Ŝyciem Filadelfii, było miejscem historycznym.
Miasteczko wyróŜniało się szczególną atmosferą, na kaŜdym kroku dostrzegało
się tutaj i czuło tchnienie minionego czasu. Mieszkańcy nie szczędzili sił i
środków, by zachować niezwykły, niepowtarzalny koloryt zabytkowych uliczek
i placyków.
Diana kochała swoje rodzinne miasteczko przez cały rok, uczucie to
nasilało się w okresie świątecznym, zwłaszcza kiedy sypał śnieg.
Kiedy około południa po raz ostatni spojrzała w okno biura za szybą
świeciło blade, przefiltrowane przez chmury, grudniowe słońce. Teraz
dochodziła dziewiętnasta trzydzieści, a w kapryśnych podmuchach mroźnego
wiatru wirowały wielkie płatki śniegu.
Idealnie , pomyślała Di i rozejrzawszy się szybko, czy nikogo nie ma w
pobliŜu, wysunęła język, by złowić nań jeden z taki delikatnych płatków.
Roześmiała się do siebie, kiedy topniał jej na języku. Idealne zakończenie
ekscytującego dnia.
Ekscytuj ą cego, ale długiego , dorzuciła w duchu, szacując głębokość
śnieŜnej pokrywy. Około trzech centymetrów , oceniła i zrobiła niepewny krok
na wysokich obcasach, wychodząc spod markizy osłaniającej wejście.
Nie przebyła jeszcze połowy odległości, jaka dzieliła ją od maleńkiego
słuŜbowego parkingu, usytuowanego obok stuletniego budynku, a stopy juŜ
miała mokre. Znalazłszy się w samochodzie, natychmiast uruchomiła silnik i
włączyła ogrzewanie. Gdy wyprowadzała wóz z parkingu, by dołączyć do
procesji pełznących ulicą pojazdów, kostki nóg zaczynało jej juŜ owiewać
rozkoszne ciepełko.
Prowadzenie samochodu po linii prostej wymagało pełni koncentracji, ale
kiedy naciskając ostroŜnie pedał hamulca, zatrzymała się na czerwonym świetle,
jej myśli uleciały z powrotem do porannej rozmowy telefonicznej. Uśmiechnęła
się na wspomnienie rozlegającego się w słuchawce, świergotliwego głosu
macochy.
– Och, Di, jak cudownie! – wykrzyknęła Miriam Blair z wylewnym
podnieceniem.
– WyobraŜam sobie – odparła Di, uśmiechając się, choć nie znała
przyczyny, która wznieciła w kobiecie taki entuzjazm. – Ale co konkretnie jest
takie cudowne?
– Och! – Miriam wybuchnęła dźwięcznym, prawie młodzieńczym
śmiechem. – AleŜ ze mnie głuptas. Dzwonił właśnie twój brat – i to jest właśnie
takie cudowne. Terry teŜ przyjeŜdŜa na święta do domu.
Terry. Jej przyrodni brat. Uśmieszek dziewczyny rozciągnął się w szeroki
uśmiech. Terry utrzymywał zawsze, Ŝe nie cierpi, kiedy nazywa go swoim
młodszym braciszkiem. Ale nie mówił tego powaŜnie; wiedziała to, a on
wiedział, Ŝe ona wie.
Światło zmieniło się na zielone i Di ruszyła powoli, starając się zachować
bezpieczną odległość od tylnego zderzaka poprzedzającego ją samochodu.
Rewelacja Miriam była rzeczywiście cudowna i podniecająca –
przychodziła tak szybko po wiadomości, Ŝe reszta rodziny teŜ zjeŜdŜa na święta
do domu, Ŝe śmiało moŜna ją było nazwać lukrem do ich świątecznej babki.
Po raz pierwszy od lat cała gromada – wszyscy członkowie rodzin
Blairów i Turnerów – zasiądzie wspólnie przy świątecznym stole.
Chwileczk ę , nie wszyscy , uświadomiła sobie w tym momencie i mocniej
zacisnęła dłonie na kierownicy.
Teraz szczególnie zaznaczy się brak Matta.
Dreszcz nie związany wcale ze spadającą na zewnątrz temperaturą
przebiegł po plecach Di.
Matt.
Wspomnienie przybranego brata, najstarszego dziecka połączonych
rodzin – słabostka, na którą rzadko sobie pozwalała – wywołało z pamięci jego
obraz, nie zatarty przez dziewięć lat, jakie upłynęły od czasu, kiedy widziała go
po raz ostatni.
Niestety, równie niezatarta pozostawała sekretna miłość do niego, którą
Diana przechowywała w sercu i w duszy. Wydało jej się, Ŝe go widzi, czuje, jak
siedzi obok niej w fotelu pasaŜera. Jego obraz był czysty jak słoneczny, letni
dzień i ostrzejszy od szalejącej na zewnątrz grudniowej zamieci.
W wieku dwudziestu pięciu lat Matt Turner mierzył sobie metr
osiemdziesiąt sześć wzrostu i był smukły jak trzcina. Szopa kruczoczarnych
włosów – tak podobnych do włosów Di, Ŝe nieznajomi nie mieli wątpliwości, iŜ
łączą ich więzy krwi, które w rzeczywistości nie istniały – błyszczała zdrowym
połyskiem.
Zdecydowane, ostre rysy twarzy stanowiły idealną oprawę dla jego
chłodnych, myślących, przenikliwych szarych oczu. JuŜ w tym stosunkowo
młodym wieku Matt wyglądał dojrzale i męŜnie. No i te białe zęby błyskające
często w ujmującym uśmiechu, który tak kontrastował z powagą spojrzenia i
sugerował demoniczne cechy charakteru.
Tak, Matt miał wdzięk, na który kaŜda kobieta musiała prędzej czy
później zareagować. Dianie przyszło się o tym przekonać juŜ w podatnym na
obce wpływy wieku lat czterech, kiedy to pewnego dnia ojciec przyprowadził
Matta, jego matkę i młodsza siostrę, Bethany, do domu, by poznali Di i jej
młodszą siostrę, Melissę.
Jako przechodzący mutację dwunastolatek o załamującymi się,
skrzekliwym głosie Matt był pewnym siebie czarusiem. Mrugał
porozumiewawczo, uśmiechał się konspiracyjnie i nazywał ją zdrobniale Di.
Bardzo szybko popadła w stan kompletnego zauroczenia.
Wbrew własnej woli Diana wróciła wspomnieniami do tamtych
pierwszych lat po ślubie ojca z Miriam. Ich miłość była oczywista, głęboka,
trwała i wystarczająco rozległa, by objąć swym zasięgiem przybrane dzieci,
spleść osobne części w całość i stworzyć szczęśliwą rodzinę. Henry zyskał
ukochanego syna, z którym wiązał wielkie nadzieje; Miriam przybyły jeszcze
dwie córki, które rozpieszczała matczyną troskliwością.
Dzieciństwo upływało Dianie w niezmąconym szczęściu.
Dom rozbrzmiewał śmiechem, w który z rzadka tylko wdzierał się
dysonans łez. I przez cały ten czas pozostawała w stanie uwielbienia dla
Zgłoś jeśli naruszono regulamin