Smoczy rycerz 01 - Smok i jerzy.pdf

(578 KB) Pobierz
7832618 UNPDF
G ORDON R . D ICKSON
SMOKIJERZY
Pierwszytomzcyklu
„Smoczyrycerz”
Przeł.: Izabella i Andrzej
Sluzkowie
7832618.001.png
Tytuł oryginału:
The Dragon and the George
Data wydania polskiego: 1976 r.
Data pierwszego wydania oryginalnego: 1991 r.
Rozdział 1
Punktualnie o 10.30 James Eckert zajechał przed Stoddard Hall na terenie
college’u w Riveroak, gdzie miesciła sie pracownia Grottwolda Weinera Hansena.
Lecz Angie Farrel oczywiscie nie było przed budynkiem. . . jakzeby inaczej.
Był ciepły, słoneczny poranek wrzesniowy. Jim siedział w samochodzie i usi-
łował zachowac spokój. Z pewnosci a nie ma w tym winy Angie. Grottwold, ten
idiota, na pewno cos wymyslił, aby zatrzymac j a po godzinach. A przeciez wie-
dział, ze dzisiejsze przedpołudnie postanowili poswiecic na szukanie mieszkania.
Trudno było nie złoscic sie na kogos takiego jak Grottwold. Nie dosc, ze nie przy-
nosił swiatu chluby swoj a osob a, to jeszcze w sposób bardzo szczególny starał sie
odebrac Angie Jimowi i miec j a tylko dla siebie.
Jedne z dwojga duzych drzwi prowadz acych do Stoddard Hall otworzyły sie
i ukazała sie w nich jakas sylwetka. Nie była to jednak Angie, lecz krepy mło-
dy mezczyzna. Dostrzegł Jima siedz acego w samochodzie i podszedł szybko ku
niemu.
— Czekasz na Angie? — zapytał.
— Zgadza sie, Danny — powiedział Jim. — Miała tu sie ze mn a spotkac, ale
oczywiscie Grottwold nie chce jej puscic.
— To w jego stylu — przytakn ał Danny.
Danny Cerdak był asystentem na wydziale fizyki i w całym college’u jedy-
nym, poza Jimem, zawodnikiem pierwszoligowej druzyny siatkówki.
— Jedziecie obejrzec przyczepe Cheryl? — zapytał.
— Jesli tylko Angie wyrwie sie w pore — powiedział Jim.
— Och, pewnie przyjdzie za chwile. Słuchaj, czy nie chcielibyscie wpasc do
mnie jutro po meczu? Nic szczególnego, po prostu pizza i piwo. Bedzie tez paru
chłopaków z druzyny, z zonami.
— To brzmi niezle — rzekł Jim ponuro — chyba ze Shorles wynajdzie jak as
dodatkow a robote. W kazdym razie, dzieki; i na pewno przyjdziemy, jesli nic nam
nie przeszkodzi.
— Dobrze — Danny wyprostował sie. — No to do zobaczenia jutro na meczu.
Odszedł, a Jim powrócił do swoich mysli. Nie wolno mu zapominac, ze fru-
stracja to tez czesc zycia. Musi przywykn ac do istnienia i egoistycznych kierow-
3
ników wydziałów, i zbyt niskich wynagrodze n, i do polityki oszczednosciowej
nekaj acej tak dalece Riveroak College, jak i wszystkie inne instytucje oswiato-
we, i ze doktorat z historii sredniowiecza moze przydac sie jedynie do przetarcia
butów przed podjeciem pracy przy łopacie.
Dzieki Bogu miał Angie. Najwspanialsze w niej było to, ze zawsze uzyskiwała
od ludzi wszystko, czego chciała. Nie irytowała sie przy tym nawet w takich sytu-
acjach, kiedy Jim przysi agłby, ze tamci celowo szukaj a zaczepki. Nie był w stanie
poj ac, jak jej sie to udawało. Angie była naprawde wyj atkowa — zwłaszcza jak na
kogos niewiele wiekszego od okruszka. Ot, chocby sposób, w jaki radziła sobie
z Grottwoldem, u którego pracowała jako asystentka. Spojrzał na zegarek i skrzy-
wił sie: prawie za kwadrans jedenasta. Tego było za wiele. Jesli Grottwold nie
miał dosc rozumu, by puscic Angie, to do tej pory ona sama powinna sie wyrwac.
Postanowił pójsc po ni a w momencie, gdy Angie juz zbiegała po schodach.
— No, jestes nareszcie — mrukn ał.
— Przepraszam — Angie zajeła miejsce w samochodzie i zatrzasneła drzwicz-
ki. — Grottwold był cały podekscytowany. S adzi, ze znajduje sie o krok od udo-
wodnienia, ze astralna projekcja jest mozliwa. . .
— Jaka . . . jekcja? — zaj akn ał sie Jim.
— Astralna projekcja. Wyjscie ducha poza ciało. Inaczej mówi ac mozli-
wosc. . .
— Ale chyba nie pozwalasz mu eksperymentowac na sobie? Myslałem, ze juz
raz to ustalilismy.
— Niepotrzebnie sie złoscisz — powiedziała Angie. — Tylko pomagam mu
w przeprowadzaniu eksperymentów. Nie martw sie, on nie zamierza mnie zahip-
notyzowac ani nic z tych rzeczy.
— Juz raz próbował — Jim nie dał za wygran a.
— On tylko próbował, ale udało sie to tobie. Pamietasz?
— W kazdym razie nie wolno ci pozwolic dac sie znów zahipnotyzowac ani
mnie, ani Hansenowi, ani nikomu innemu.
— Dobrze, kochanie — głos Angie zabrzmiał miekko.
Oto cała ona, znowu to zrobiła — dokładnie to samo, o czym dopiero co my-
slał — powiedział sobie w duchu Jim.
Tym razem poradziła sobie z nim samym. Nieoczekiwanie sprzeczka ucichła,
a on zastanawiał sie, co własciwie go tak zirytowało.
— W kazdym razie — rzekł jad ac autostrad a w kierunku placu przyczep,
o którym mówił mu Danny Cerdak — jesli ta przyczepa do wynajecia okaze sie
tania, bedziemy wreszcie mogli pobrac sie. Moze uda nam sie przezyc na ty-
le skromnie, ze nie bedziesz juz musiała jednoczesnie pracowac dla Grottwolda
i trzymac sie kurczowo tej asystentury na anglistyce.
— Jim — powiedziała Angie. — Musimy miec jakis dom, ale nie oszukujmy
sie co do wydatków.
4
— Moglibysmy rozbic namiot w jakims nowym miejscu, przynajmniej na kil-
ka pierwszych miesiecy.
— Jak to sobie wyobrazasz? Zeby gotowac i jesc, musimy miec naczynia
i stół. I drugi stół, zeby kazde z nas miało gdzie poprawiac testy i w ogóle pra-
cowac. No i krzesła. Potrzebny jest nam przynajmniej materac do spania i jakas
szafka na ubrania, których nie da sie powiesic. . .
— Wiec dobrze, znajde sobie dodatkow a prace.
— Nic z tego. Bedziesz dalej posyłał artykuły do pism naukowych, az cos ci
w ko ncu wydrukuj a. I wtedy niech tylko Shorles spróbuje nie zrobic cie wykła-
dowc a.
Przez chwile w samochodzie panowała zupełna cisza.
— Jestesmy na miejscu — rzekł Jim, ruchem głowy wskazuj ac na prawo.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin