Dickson Gordon R. - Childe 07 Mlody Bleys.pdf

(1787 KB) Pobierz
Childe 09 - M³ody Bleys
14680276.001.png
Dickson Gordon R.
Dickson Gordon R.
Gordon Rupert Dickson (ur. 1 listopada 1923 - zm. 31
stycznia 2001 ), amerykański pisarz science fiction i
fantasy .
Urodził się w Edmonton ( Alberta ). W wieku 13 lat (w
1936 lub 1937 ) wyemigrował do Stanów Zjednoczonych ,
gdzie w latach 1943 do 1946 słuŜył w armii. Ukończył
Uniwersytet Stanowy Minnesoty. Większość swojego
Ŝycia spędził w Minneapolis w Minnesocie . Pierwszą
powieść Alien From Arcturus wydał w 1956 .
14680276.002.png 14680276.003.png 14680276.004.png
Rozdział 1
Kobieta siedziała na róŜowej tkaninie miękko wyściełanego dryfowego siedziska i -
mrucząc do siebie - czesała włosy przed owalnym lustrem. Te pomruki były powtórkami
komplementów prawionych jej przez ostatniego kochanka, który dopiero co ją opuścił.
Niełamliwy, przejrzysty brązowy grzebień przesuwał się gładko przez lśniące pasma
jej kasztanowatych włosów. Włosy nie wymagały czesania, ale będąc sama, lubiła oddawać
się temu drobnemu, prywatnemu rytuałowi - po tym, gdy męŜczyźni, którzy trzymali ją w
podobnych miejscach, wychodzili. Ramiona miała nagie i delikatne, o gładkiej, bladej skórze;
równie bladą kolumnę jej karku zasłaniały pasma włosów, które opadały aŜ do poziomu
dryfu. Od kobiety biła słaba woń - jakby perfum zmieszanych z piŜmem - tak delikatna, Ŝe nie
wiadomo było czy rzeczywiście musnęła skórę perfumami, czy teŜ był to jej naturalny zapach
- jeden z tych, które inna osoba tylko z trudem mogła poczuć.
Za kobietą stał chłopiec i obserwował ją; nie było go widać w lustrze, gdyŜ zasłaniała
go czesząca się, której obraz odbijał się w migoczącej elektronicznej powierzchni. Słuchał
słów, które powtarzała kobieta i czekał, aŜ z jej ust padnie konkretna fraza.
Wiedział, Ŝe w końcu tak się stanie, gdyŜ stanowiło to część litanii, której - choć byli
nieświadomi, Ŝe są poddawani indoktrynacji - uczyła wszystkich swoich męŜczyzn, by
recytowali ją podczas i po uprawianiu seksu.
Chłopiec był wysoki i szczupły, w wieku wyznaczającym zaledwie połowę drogi do
dorosłości, a jego wąska twarz miała niemal nienaturalnie regularne rysy, które - stęŜawszy -
obdarzą go, jako dojrzałego człowieka, nadzwyczajną uroda i będą wystarczająco męskie, by
nie kojarzyć się z delikatnością. Jednocześnie, chłopiec był podobny do kobiety spoglądającej
w lustro.
Wiedział, Ŝe tak jest, chociaŜ w tej chwili nie widział jej twarzy. Wiedział, gdyŜ
mówiło mu to wielu ludzi, a on w końcu zrozumiał, co mieli na myśli. Teraz nie miało to dla
niego znaczenia w innych sytuacjach, niŜ podczas tych rzadkich spotkań z chłopcami w jego
wieku, którzy patrząc na niego uwaŜali, iŜ moŜna go łatwo zdominować - i przekonywali się,
Ŝe tak nie jest. Chłopiec - zarówno sam, jak i dzięki obserwowaniu kobiety podczas tych
niewielu lat swego Ŝycia - nauczył się róŜnych sposobów obrony.
Teraz dochodziła do kwestii, na którą czekał. Na chwilę wstrzymał oddech. Nie mógł
się temu oprzeć pomimo determinacji, Ŝeby tego nie robić.
- „...Jesteś taka piękna” - mówiła kobieta do swego obrazu na ekranie. - „śadna inna
nie była nigdy taka piękna...”
Pora była odezwać się.
- Ale wiemy, Ŝe jest inaczej, prawda mamo? - powiedział chłopiec tak opanowanym
tonem, Ŝe tylko dorosły mógłby się nań zdobyć; nawet on, inteligentny ponad swój wiek,
osiągnął owo brzmienie głosu dopiero po całych godzinach ćwiczeń.
Kobieta umilkła.
Obróciła się na wiszącym w powietrzu dryfie, który zakołysał się na skutek ruchu
ciała, a jej twarz znalazła się przed twarzą chłopca w odległości nie większej niŜ szerokość
dłoni.
W tej chwili jej oczy płonęły zielonym blaskiem. Kostki zaciśniętej na grzebieniu
dłoni były bezkrwiste; trzymała grzebień jak broń - jakby chciała przeciągnąć jego zębami po
gardle chłopca i otworzyć mu tętnicę szyjną. Nie wiedziała, nie myślała - a on to zaplanował -
 
Ŝe mógł stać za nią w takim momencie.
Przez dłuŜszą chwilę chłopiec patrzył śmierci w oczy, a jeśli wyraz jego twarzy nie
zmienił się, to nie dlatego, by chłopak nie odczuwał ogromnego strachu z powodu wiszącej
nad nim groźby zagłady, tylko dlatego, Ŝe zastygł jak zahipnotyzowany, z martwym
obliczem. W końcu zdecydował się podjąć ryzyko, chociaŜ wiedział, Ŝe jego słowa mogły
rzeczywiście skłonić kobietę do zabicia go. Zrobił to, gdyŜ osiągnął w końcu ten punkt, w
którym przekonał się, Ŝe mógł przeŜyć tylko z dala od niej. A młody człowiek ma silny
instynkt samozachowawczy; chce przetrwać nawet kosztem naraŜenia się na śmierć.
Jeszcze kilka lat i byłby wiedział, co zrobi, gdyby powiedział to, co właśnie
powiedział; ale nie mógł czekać, Ŝeby się o tym przekonać. Za kilka lat byłoby za późno.
Miał jedenaście lat.
Więc czekał... Ŝeby podąŜyła za impulsem zabicia, który płonął w jej oczach. GdyŜ
okrucieństwo jego słów - nawet dla niej - było największym, do jakiego mógł się posunąć.
PoniewaŜ powiedział prawdę. Prawdę nigdy nie wspominaną.
Oboje wiedzieli. Oboje - matka i syn. Kobieta wyglądała nieźle, jeśli pominąć
grubokościstą, prostokątną twarz. Dzięki niemal magicznej sztuce makijaŜu, jaką opanowała,
mogła uchodzić za atrakcyjną - moŜliwe nawet, Ŝe za bardzo atrakcyjną.
Ale nie była piękna. Nigdy nie była piękna i nigdy nie będzie; uŜywała potęŜnej broni
swego umysłu w celu skłonienia wybranych przez siebie męŜczyzn, by w odpowiednich
momentach powtarzali jej to słowo, którego łaknęła jej dusza.
Pomimo tego, co posiadała, nie potrafiła pogodzić się z brakiem urody. Z faktem, Ŝe
cała siła jej inteligencji i woli, która mogła dać jej wszystko inne, nie była w stanie uczynić jej
piękną. A jedenastoletni Bleys zmusił ją do skonfrontowania się z tą rzeczywistością.
Grzebień, zębami na zewnątrz, wzniósł się w drŜącej ręce kobiety.
Bleys obserwował zbliŜanie się ostrzy. Czuł strach. Przewidział go; mimo to - by
przeŜyć - nie miał innego wyboru, jak powiedzieć, co powiedział.
Grzebień, drŜąc, wznosił się jak nieświadomie kierowana broń. Obserwował jak się
zbliŜała, i zbliŜała... aŜ zatrzymała się tuŜ przed jego gardłem.
Strach nie minął. Został tylko powstrzymany, jak bestia na łańcuchu, chociaŜ teraz
Bleys przynajmniej wiedział, Ŝe przeŜyje. CóŜ w końcu ryzykował? Dziedzictwo pokoleń i
wychowanie jako Exotika, człowieka niezdolnego do uŜycia przemocy, sprawiały, Ŝe kobieta
nie była w stanie zrobić tego, do czego nakłaniało ją jej rozdarte ego. Porzuciła bliźniacze
światy Exotików i zostawiła za sobą wszystkie ich nauki i przekonania tak daleko, jak to tylko
moŜliwe, ale nie mogła, nawet teraz, zerwać oków wyszkolenia i uwarunkowań, jakie
wpojono jej, zanim jeszcze nauczyła się chodzić.
Krew ponownie napłynęła do jej kłykci. Grzebień wolno opadł. PołoŜyła go ostroŜnie
za sobą, pod lustrem, na stoliku z drewna w kolorze miodu; zrobiła to tak delikatnie, jakby
grzebień nie był twardy jak stal, ale kruchy i mógł pęknąć na skutek najlŜejszego dotknięcia.
Ponownie była opanowana i pewna siebie.
- No cóŜ, Bleys - powiedziała absolutnie spokojnym głosem. - Myślę, Ŝe nadeszła
pora, Ŝeby nasze drogi się rozeszły.
Rozdział 2
 
Bleys wisiał w przestrzeni, samotny i całkowicie odizolowany, oddalony o lata
świetlne od najbliŜszych gwiazd, nie mówiąc juŜ o jakimkolwiek świecie zamieszkałym przez
choćby jedną ludzką rasę. Samotny, ale na zawsze wolny...
Tylko jego wyobraźnia nie poddawała się. Nagle stracił i to. W sali klubowej statku
wpatrywał się w indywidualny ekran, pełen gwiazd rozmaitej jasności.
Był sam, ale towarzyszyło mu zimne, przeraŜające uczucie, które nie opuściło go od
chwili, gdy wszedł na pokład i usadowił się w jednym z tych wielkich, zielonych, nadmiernie
wyścielonych obrotowych foteli statku rejsowego, który zabierał go z Nowej Ziemi, gdzie
dwa dni wcześniej zostawił swoją matkę, na planetę Zjednoczenie, mającą od tej pory być
jego domem.
Jeszcze dzień i znajdzie się tam.
Jakoś nie wybiegł wcześniej myślą w przyszłość poza ten moment, kiedy doprowadzi
do konfrontacji z matką. W jakiś sposób spodziewał się, Ŝe kiedy juŜ uwolni się od niej i
legionu wciąŜ zmieniających się opiekunów, którzy zamykali go w okowach Ŝelaznej rutyny
nauki i ćwiczeń, sprawy automatycznie obiorą lepszy kurs. Ale teraz, gdy w końcu znalazł się
w tej przyszłości, trochę się zagubił.
Jego miejscem dokowania na Zjednoczeniu miał być wielki port kosmiczny w
Ekumenii. Na całej planecie znajdowało się zaledwie dwanaście takich kosmodromów, gdyŜ
był to biedny świat, ubogi w zasoby naturalne - podobnie jak siostrzana planeta, Harmonia.
Większość religijnych kolonistów, którzy zasiedlili oba światy, utrzymywała się z
pracy na roli, korzystając z narzędzi i maszyn zbudowanych na zamieszkiwanej przez nich
planecie, gdyŜ brakowało na niej międzygwiezdnych kredytów, by zapłacić za importowane
urządzenia - z wyjątkiem tych sytuacji, gdy oddziały młodych męŜczyzn z poboru
sprzedawano jako najemników na terminowy kontrakt na inną planetę, na której nadal toczyły
się walki między koloniami.
Bleys udawał zaabsorbowanego widokiem celu podróŜy na swoim ekranie.
Szczególnie gwiazdą przeznaczenia, Epsilon Eridiani, wokół której krąŜyła zarówno
Zjednoczenie jak i Harmonia. Podobnie jak obiegające Alfę Procjona Kultis i Mara -
bliźniacze światy Exotików, gdzie urodziła się i wychowała matka Bleysa i skąd odleciała na
zawsze w furii, czując obrzydzenie do Exotików, którzy nie chcieli przyznać jej przywilejów i
swobód, do jakich - była pewna - uprawniała ją jej wyjątkowość.
Zjednoczenie dzieliło od Nowej Ziemi tylko osiem skoków fazowych - jak
zwyczajowo, choć niepoprawnie nazywano ponowne ustalenie pozycji statku w kosmosie.
Gdyby rzecz sprowadzała się do wykonania kaŜdego przesunięcia fazowego po kolei,
znaleźliby się na Zjednoczenia po upływie kilku godzin od opuszczenia Nowej Ziemi. Ale ze
skokami fazowymi wiązał się pewien problem. Polegał on na tym, Ŝe im większa była - w
euklidesowej przestrzeni kosmicznej - odległość, którą „poŜerała” pojedyncza zmiana fazowa,
tym mniej pewny stawał się punkt, w którym statek miał się wyłonić w normalnej
czasoprzestrzeni po dokonaniu przejścia. A to oznaczało konieczność przeliczenia pozycji
statku po kaŜdym wykonanym skoku.
W związku z tym, w celu zapewnienia pasaŜerom maksymalnego bezpieczeństwa, tę
podróŜ odbywano na zasadzie małych przesunięć fazowych, co sprawiało, Ŝe kosmiczna
Ŝegluga trwała pełne trzy dni. Na Zjednoczeniu Bleys miał się spotkać z męŜczyzną, który od
tej pory będzie się nim opiekować - ze starszym bratem Ezechiela MacLeana, jednego z
byłych kochanków matki. Jak daleko Bleys sięgał pamięcią, Ezechiel był jedynym
człowiekiem, który na trwale zaistniał w jego Ŝyciu.
Ezechiel stanowił jedyny jaśniejszy punkt w egzystencji Bleysa. To Ezechiel zgodził
Zgłoś jeśli naruszono regulamin