Robert Ludlum "PLAN IKAR" (tom II) prze�o�y�: Wiktor T. G�rny tekst wklepa�: Krecik Tom II Wydawnictwo AiB Warszawa 1992 Copyright (c) by Robert Ludlum 1988 Redaktor: Janusz W. Piotrowski Zdj�cie na ok�adce: Rafa� Wojew�dzki Opracowanie graficzne serii: sk�ad i �amanie Studio Q For the Polish Edition Copyright (c)1992 by Wydawnictwo AiB Adamski i Bieli�ski s.j. Wydanie I ISBN 83-85593-03-9 Wydawnictwo AiB Adamski i Bieli�ski s.j. Warszawa 1992 ark wyd. 20, ark druk. 22 Druk i oprawa: Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca w Krakowie, ul. Wadowicka 8 zam. 6528/92 * * * Rozdzia� 23 Emmanuel Weingrass siedzia� w czerwonej plastikowej lo�y z kr�pym, w�satym w�a�cicielem barku w Mesa Verde. Ostatnie dwie godziny up�yn�y mu pod znakiem wielkiego napi�cia, co mu przypomnia�o owe szalone dni w Pary�u, kiedy pracowa� dla Mosadu. Wprawdzie obecna sytuacja mia�a w sobie niepor�wnanie mniej dramatyzmu, i przeciwnicy raczej nie czyhali na jego �ycie, lecz przecie� by� teraz starszym panem, a musia� si� porusza� tak, �eby go nie widziano ani nie zatrzymano. W Pary�u musia� pokona� niepostrze�enie tras� od SacreCoeur na Boulevard de la Madelaine obstawion� szczelnie terrorystami. Tutaj, w Kolorado, musia� si� przemkn�� z domu Evana do miasteczka Mesa Verde tak, aby nie zatrzyma�a go i nie przymkn�a dru�yna jego piel�gniarek, kt�re kr�ci�y si� wsz�dzie z powodu zamieszania na zewn�trz. - Jak ty� to zrobi�? - spyta� GonzalezGonzalez, w�a�ciciel barku, nalewaj�c Weingrassowi szklank� whisky. - Wykorzysta�em drug� w kolejno�ci, historycznie rzecz bior�c, potrzeb� odosobnienia cywilizowanego cz�owieka, GeeGee. Toalet�. Uda�em si� do toalety i wyszed�em przez okno. Nast�pnie zmiesza�em si� z t�umem pstrykaj�c zdj�cia aparatem Evana niczym zawodowy fotograf, a wreszcie z�apa�em taks�wk� tutaj. - Wiesz, cz�owieku - wtr�ci� GonzalezGonzalez - taryfiarze naprawd� si� dzisiaj ob�owi�! - Z�odzieje i tyle! Ledwo wsiad�em, a ten ganef z miejsca mi m�wi: "Sto dolar�w na lotnisko, �askawco." No wi�c mu odpowiedzia�em, uchylaj�c kapelusza: "Stanowa Komisja do spraw Taks�wkarstwa zainteresuje si� na pewno nowymi taryfami w Verde", na co on do mnie: "A, to pan, panie Weingrass. Przecie� ja �artowa�em, panie Weingrass." No to mu odparowa�em: "Licz im pan dwie�cie, a mnie pan zawie� do GeeGee!" Obaj m�czy�ni zanie�li si� g�o�nym �miechem, gdy wtem automat telefoniczny na �cianie tu� za ich lo�� zadzwoni� g�o�nym staccato. Gonzalez po�o�y� r�k� na ramieniu Manny'ego. - Garcia odbierze - rzek�. - Dlaczego? M�wi�e�, �e m�j ch�opak dzwoni� ju� dwa razy! - Garcia wie, co powiedzie�. W�a�nie go poinstruowa�em. - To powiedz i mnie! - Da kongresmanowi numer telefonu w moim kantorze i poprosi, �eby za dwie minuty zadzwoni� jeszcze raz. - GeeGee, co ty, do licha, wyprawiasz? - Kilka minut po tobie wszed� tu jaki� nie znany mi gringo. - No i co z tego? Du�o tu si� przewija ludzi, kt�rych nie znasz. - Manny, on mi tu jako� nie pasuje. Nie ma prochowca, kapelusza ani aparatu fotograficznego, ale i tak nie pasuje. Ma na sobie garnitur... z kamizelk�. - Weingrass ju� mia� odwr�ci� g�ow�. - Nie - rzuci� ostro Gonzalez, �ciskaj�c r�k� Weingrassa. - Facet co jaki� czas spogl�da tutaj. Na pewno chodzi mu o ciebie. - No to co robimy? - Na razie czekaj. Wstaniesz, kiedy ci powiem. Kelner imieniem Garcia odwiesi� s�uchawk�, kaszln�� jeden raz i podszed� do rudego nieznajomego w ciemnym ubraniu. Nachyli� si� i �ciszonym g�osem powiedzia� co� elegancko ubranemu go�ciowi. M�czyzna spojrza� ch�odno na tego nieoczekiwanego pos�a�ca; kelner wzruszy� ramionami i wr�ci� za bar. M�czyzna powoli, dyskretnie, po�o�y� na stole kilka banknot�w, wsta� i wyszed� najbli�szymi drzwiami. - Teraz - szepn�� GonzalezGonzalez, wstaj�c i pokazuj�c gestem Manny'emu, �eby pod��y� za nim. Dziesi�� sekund p�niej znajdowali si� ju� w zaniedbanym kantorze w�a�ciciela. - Kongresman zadzwoni za jak�� minut� - oznajmi� GeeGee, wskazuj�c krzes�o za biurkiem, kt�re przed kilkudziesi�ciu laty widzia�o lepsze czasy. - Jeste� pewien, �e to by� Kendrick? - spyta� Weingrass. - Potwierdzi�o mi to kaszlni�cie Garcii. - A co powiedzia� tamtemu facetowi przy stole? - �e wiadomo�� przez telefon musia�a by� chyba do niego, bo �aden inny go�� nie odpowiada temu rysopisowi. - Jak brzmia�a wiadomo��? - Ca�kiem prosto, amigo. �e musi si� koniecznie skontaktowa� ze swoimi lud�mi na zewn�trz. - Tylko tyle? - Przecie� wyszed�? To nam co� m�wi, prawda? - Na przyk�ad co? - Uno, �e musi si� porozumie� z jakimi� lud�mi, tak? Dos, �e znajduj� si� albo przed tym wspania�ym lokalem, albo mo�e si� z nimi porozumie� w inny spos�b, na przyk�ad przez luksusowy telefon w swoim samochodzie, tak? Tres, �e nie przyszed� tu w tym swoim luksusowym garniturze tylko po to, �eby si� napi� teksa�skomeksyka�skiego piwa, kt�rym si� praktycznie krztusi, podobnie jak ty si� krztusisz moim winem z b�belkami, tak? quatro, nie ma dw�ch zda�, �e to kto� nas�any z Waszyngtonu. - Z rz�du? - spyta� zdumiony Manny. - Osobi�cie nigdy nie mia�em bynajmniej do czynienia z nielegalnymi uchod�cami, kt�rzy przekraczaj� granice z mojego ukochanego kraju na po�udniu, ale r�ne pog�oski docieraj� nawet do tak niewinnych uszu jak moje... Wiemy, czego szuka�, przyjacielu. Comprende, hermano? - Zawsze m�wi�em - rzek� Weingrass siadaj�c za biurkiem - �e wystarczy znale�� najbardziej obskurne bary w mie�cie, a cz�owiek wi�cej si� dowie o �yciu ni� we wszystkich rynsztokach Pary�a. - Pary� du�o dla ciebie znaczy, prawda, Manny? - To mi ju� mija, amigo. Sam nie wiem dlaczego, ale mija. Co� si� tu dzieje z moim ch�opcem, a ja tego nie rozumiem. Ale to wa�ne. - On te� du�o dla ciebie znaczy, prawda? - To m�j syn. " Zadzwoni� telefon, Weingrass porwa� s�uchawk� do ucha, GonzalezGonzalez wyszed� z pokoju. - To ty, pr�niaku? - Co si� tam u ciebie dzieje, Manny? - spyta� Kendrick na linii z czy��ca na Wschodnim Wybrze�u Marylandu. - Obstawia ci� ca�y oddzia� Mosadu? - Mam znacznie skuteczniejsz� obstaw� - odpar� stary architekt z Bronxu. - �adnych ksi�gowych, �adnych rewident�w, kt�rzy by liczyli szekle nad likierem jajecznym. Ale co z tob�? Co si�, do diab�a, sta�o? . - Nie wiem, przysi�gam, �e nie wiem! Evan zrelacjonowa� szczeg�owo ca�y sw�j dzie�, pocz�wszy od zaskakuj�cych wie�ci, jakie przekaza� mu na basenie Sabri Hassan, poszukanie schronienia w podrz�dnym motelu w Wirginii; od swojej konfrontacji z Frankiem Swannem z Departamentu Stanu po sw�j przyjazd pod eskort� do Bia�ego Domu; od spotkania wrogo usposobionego szefa personelu Bia�ego Domu a� po wizyt� u prezydenta Stan�w Zjednoczonych, kt�ry wszystko jeszcze gorzej zam�ci�, planuj�c uroczysto�� wr�czenia medalu w B��kitnej Sali na najbli�szy wtorek, i to z orkiestr� wojskow�. Sko�czywszy wreszcie na tym, �e kobieta imieniem Khalehla, kt�ra najpierw uratowa�a mu �ycie w Bahrajnie, okaza�a si� w istocie pracowniczk� Centralnej Agencji Wywiadowczej przys�an� tam po to, �eby go wypyta�. - Z tego, co mi m�wi�e� wynika, �e nie mog�a ci� wyda�. - Niby dlaczego? - Bo� jej uwierzy�, kiedy ci powiedzia�a, �e jest Arabk� przepe�nion� wstydem, sam mi m�wi�e�. Pod pewnymi wzgl�dami, pr�niaku, znam ci� lepiej ni� ty sam siebie. Nie�atwo ci� nabra� w takich sprawach, Dlatego by�e� taki dobry w Grupie Kendricka... Gdyby ta kobieta ci� wyda�a, powi�kszy�aby tylko sw�j wstyd i jeszcze bardziej rozj�trzy�a ob��kany �wiat, w kt�rym �yje. - Manny, tylko ona mi pozosta�a. Inni nie wchodz� w rachub�. - To znaczy, �e s� jacy� inni poza tymi innymi. - Na mi�o�� bosk�, ale kto? Tylko ci ludzie wiedzieli, �e tam jestem. - Podobno Swann ci powiedzia� o rozmowie z jakim� blondasem z obcym akcentem, kt�ry wykombinowa�, �e jeste� w Maskacie. A sk�d on zaczerpn�� informacje? - Nikt nie mo�e go odnale��, nawet Bia�y Dom. - Mo�e ja znam ludzi, kt�rzy zdo�aj� go odnale�� - rzuci� Weingrass. - Nie, Manny - sprzeciwi� si� Kendrick stanowczo. - To nie Pary�, a o tych Izraelczykach nie ma mowy. Za du�o im zawdzi�czam, chocia� pewnego dnia poprosz� ci� o wyja�nienie tego ich zainteresowania pewnym je�cem w ambasadzie. - Nigdy mi tego nie powiedziano - odpar� Weingrass. - Wiedzia�em o wst�pnym planie akcji, do kt�rej przysposobiono oddzia�, zak�ada�em, �e chodzi o kogo� wewn�trz, ale nigdy tego przy mnie nie omawiano. Ci ludzie umiej� trzyma� j�zyk za z�bami... Jaki jest tw�j nast�pny ruch? - Jutro rano z t� Rashad, ju� ci m�wi�em. - A potem? - Nie ogl�dasz chyba telewizji. - Jestem u GeeGee. On tylko uznaje wideokasety, pami�tasz? Puszcza powt�rk� z fina��w baseballa w osiemdziesi�tym drugim, i prawie wszyscy go�cie w barze s�dz�, �e to dzisiaj. A co jest w telewizji? - Prezydent. Og�osi�, �e jestem w bezpiecznym odosobnieniu. - Dla mnie to brzmi jak wi�zienie. - Poniek�d masz racj�, ale warunki s� zno�ne, a poza tym nadzorca da� mi pewne przywileje. - Dostan� numer telefonu? - Sam go nie znam. Na aparacie nic tu nie ma, tylko czysty pasek, ale b�d� z tob� w kontakcie. Zadzwoni�, je�li si� st�d rusz�. Nikt nie mo�e wytropi� tej linii, chocia� i tak nic by to nikomu nie da�o. - Dobra, teraz ja ci� o co� spytam. Wspomnia�e� komukolwiek o mnie? - Na mi�y B�g, sk�d�e znowu. Zapewne figurujesz w tajnych aktach z Omanu, m�wi�em te�, �e poza mn� wiele innych os�b zas�uguje na uznanie, ale nigdy nie wymieni�em twojego nazwiska. Dlaczego pytasz? - Bo jestem �ledzony. - Co? - Nie podoba mi si� ta zagrywka. GeeGee twierdzi, �e ten b�azen, co mi siedzi na ogonie, jest nas�any z Waszyngtonu i �e nie dzia�a sam. - Mo�e Dennison wyci�gn�� twoje nazwisko z akt i przydzieli� ci ochron�. - Przed czym? Nawet w Pary�u jestem bezpieczny jak sejf. Gdybym nie by�, ju� od trzech lat bym nie �y�. A dlaczego s�dzisz, �e figuruj� w jakichkolwiek aktach? Poza oddzia�em nikt nie zna� mojego nazwiska,...
ZuzkaPOGRZEBACZ