Solski Paweł - Marcepanowy tancerz.rtf

(40 KB) Pobierz
Autor: Paweł Solski

Autor: Paweł Solski

Tytul: Marcepanowy tancerz

 

Z "NF" 2/98

  

   Marcepanowy tancerz migotał w promieniach księżyca. 

Piotr widział go przez uchylone drzwi kredensu. Podszedł

bliżej, a że w tym miejscu nie było chodnika, poczuł chłód

pod bosymi stopami i wzdrygnął się. Matka westchnęła

głęboko. Odwrócił szybko głowę i zobaczył jej otwarte usta.

Nie spuszczając jej z oka, wyciągnął rękę w stronę tancerza.

Matka poruszyła się. Zrezygnował. Wrócił do pokoju,

ostrożnie stąpając na palcach. 

   Pościel przybrała w świetle księżyca dziwny kolor,

ciemniejsze miejsca ziały kraterami ciepła. Wdrapał się na

łóżko i wcisnął głowę w poduszkę. Czekał, aż pod jego

ciężarem przestanie się zapadać. Otworzył oczy. Księżyc

spacerował za oknem. Smuga sunęła po kołdrze odzierając z

ciemności coraz nowsze połacie. Nagle matka drgnęła i

podniosła do góry  rękę. Przełknął ślinę. Matka spała nago.

Promień pełzł po jej ciele, aż dotarł do piersi. Uniósł się

na łokciu.  Przyjrzał się sutce. Była ogromna. Była

czerwona. 

   Promień zatrzymał się niespodziewanie.  Piersi matki

unosiły się i opadały.  Przesunął się ostrożnie bliżej niej.

Na chwilę podniósł wzrok. Dziecinna twarz odbijała się w

lustrze wiszącym na ścianie. Piotr spróbował przybrać taki

wyraz twarzy, jaki widywał u mężczyzn, gdy patrzą na

kobietę. Zmarszczył czoło i spojrzał w dół. Promień ruszył

znów wolno, ale stanowczo w stronę ściany, by zaraz w niej

zniknąć.  Chłopiec pochylił się szybko i objął wargami

sutkę. 

   Przytrzymał ją i zerknął w lusterko. W oczach rozbłysły

mu gwiazdy. Nie puszczając wargami sutki, przesunął język i

dotknął porowatej powierzchni. Fala ciepła i lekkiej

słoności przeniknęła go. Promień umknął z pokoju, księżyc

powędrował za róg domu. Matka poruszyła się, a chłopak

błyskawicznie się odsunął, udając sen. Miał zamknięte oczy. 

Usłyszał, jak ona wstaje. Wyszła do kuchni. Za moment

szczęknęły drzwi do łazienki. Otworzył oczy. Cisza. 

Przełknął ślinę, sutka miała smak dojrzałej oliwki. 

 

   Kiedy otworzył oczy, miejsce matki było już puste. 

Przeciągnął się i wyskoczył z łóżka. Wyszedł do kuchni. 

Drzwi do łazienki były uchylone. Matka myła się pod

prysznicem. Spojrzał w dół. Był podniecony. Jej młode ciało

prężyło się pod strumieniem wody, która ściekała całymi

rzekami.  Matka uniosła lewą nogę. Podmywała się. Odwrócił

się gwałtownie i wrócił do łóżka. Pościel jeszcze nie

ostygła.  Położył się na brzuchu. 

   W ten sposób najbardziej lubił się onanizować. Ten wyraz:

"onanizować się" wymawiał w myśli z lubością. 

   - Piotrek! - rozległo się z łazienki. - Piotrek! -

powtórzyła matka. - Wstawaj! Nie wyleguj się, słyszysz? 

   - Onanizować się, onanizować się! - syczał głośno, ale i

tak nie mogła go słyszeć. Gdyby usłyszała, obruszyłaby się.

Ta jej minka... Mógł wykorzystać czas, ale zrezygnował.

Ściągnął spodnie od piżamy. Jeszcze podniecony

przemaszerował przez pokój, waląc bosymi stopami o podłogę aż

do kuchni na wprost uchylonych drzwi do łazienki. Matka

spojrzała przez ramię. Przeciągnął się. 

   - Jak się nie wstydzisz - powiedziała, namydlając piersi

energicznymi ruchami - z tym takim - pokazała brodą - tak mi

się pokazywać! 

   - Z czym? - odpowiedział niewinnym głosikiem.

   - Już nie jesteś taki mały - powiedziała jakby do siebie,

polewając się wodą i ścierając mydło z piersi, brzucha i

wzgórka. 

   - Nie rozumiem, mamo - odpowiedział i stanął tak, aby go

mogła dokładnie obejrzeć. 

   - Pewno znowu się gniotłeś - warknęła. Odwiesiła

prysznic. 

   - Obłudna pinda - powiedział bezgłośnie.

   - Co mówisz?

   Uśmiechnął się.

   - Nic, mamo.

   - Lepiej podaj mi ręcznik - powiedziała, odwracając się

cała do niego. 

   Na włosach łonowego trójkąta drgały krople wody.  Wszedł

do łazienki. Pachniało płynem do kąpieli i czymś

nieuchwytnym. 

   Jedną ręką ściągnęła czepek kąpielowy. Podszedł do

szafki, jej białą powierzchnię pokrywała para. Pociągnął za

uchwyt i otworzył drzwiczki.  Wyjął świeży ręcznik. Odwrócił

się do matki i wyciągnął rękę z ręcznikiem, ale tak, że

musiała wychylić się, aby go złapać. Zirytowana, gwałtownie

szarpnęła za frotę. Biało-lśniące kule piersi uderzyły o

siebie kilka razy. Natychmiast wymierzyła Piotrowi  policzek

i wyprostowała się. Przesunął językiem po spuchniętej

wardze. Został na nim smak krwi, a pod opuszkami palców

pozostała szorstkość ręcznika, którym owijała się matka. 

  

   - Chyba nie masz zamiaru spóźnić się na rozdanie

świadectw - powiedziała wychodząc z pokoju. Była w spódnicy,

a w ręku trzymała biustonosz. Pomogła Piotrowi zapiąć muszkę

i wyprostowała kołnierzyk. Później przed lustrem zręcznym

ruchem wsunęła do stanika kule piersi. 

   - Zapnij - rozkazała, stając tyłem do Piotra. - Mam

nadzieję, że w tym roku świadectwo będzie odpowiednie. Wiesz

o co chodzi!

   Ściągnął materiał biustonosza i zaciągnął pierwszą

haftkę. Materiał był twardy i dodatkowo usztywniony.

Ostrożnie przybliżył twarz do jej pleców. 

   - Jeżeli mnie zawiedziesz - mówiła dalej - zostaniesz

ukarany, jak co roku. Ale w innym przypadku mam  dla ciebie

miłą niespodziankę. 

   Oboje spojrzeli na kredens. Uśmiechnęła się i podeszła do

ogromnego mahoniowego mebla. Rozpierał się na ścianie kuchni

ze lśniącymi bokami, bardziej wytartymi przez pokolenia

użytkowników niż wypolerowanymi przez stolarza.  U góry miał

moc szuflad, małych i większych. Na samym szczycie wystające

półeczki tuż przy ścianie zakończone figurkami panów w

cylindrach i pań w długich sukniach z trenem. Panie miały w

dłoniach wachlarze, parasolki.  Panowie laseczki, rękawiczki

lub cygara. Cały korowód wyglądał jakby właśnie wybierał się

na bal. Brzuch kredensu wystawał na ćwierć kuchni i był

pękaty od szafek i skrytek. Wszystko pokryto płaskorzeźbami

o motywach roślinnych, a na samym środku kredensu rozpostarł

skrzydła wielki motyl. Właśnie nad nim pochyliła się matka i

otworzyła lewą stronę kredensu z ogromnym skrzydłem motyla.

Zerknęła przez ramię na Piotra i otworzyła szerzej

drzwiczki. 

   Musiała pochylić się w głąb, by wyciągnąć z czeluści

poobijaną, małą miednicę. Z jej brzegu zwisała czarna rączka

z długimi i cienkimi rzemykami, nazywano to sarnią nóżką,

choć zakończenie nie było w kształcie kopytka.  Rzemyki

moczyły  się w wodzie i widać było na nich drobinki soli.

Zanurzyła w wodzie rękę i delikatnie przebierała palcami po

rzemieniach. W końcu wyjęła ją i posmakowała krople wody z

opuszków palców. 

   - Rzemyki dobrze naciągnęły - powiedziała i wyprostowała

się. 

   Piotr opuścił głowę.

   - Zapnijże wreszcie - warknęła i znów odwróciła się do

niego tyłem. Ściągnął pasek mocniej i zacisnął dwie ostatnie

haftki. 

   - Ale jest tam też coś innego - dodała. - Jeżeli

przyniesiesz odpowiednie świadectwo. 

   Przeciągnęła kciukiem pod materiałem biustonosza i

poprawiła go. Wyszła z kuchni, a Piotr podszedł do kredensu. 

Musiał trochę stanąć na palcach, by otworzyć drzwiczki nad

płaskorzeźbą motyla. Tancerz stał w całej krasie. Na głowie

miał fikuśny kapelusik w słomkowym kolorze, taki, jakie

nosili minstrele i bardzo wytworny surducik ze złoconymi

guzikami. Eleganckie spodnie smokingowe okrywały jego nogi,

a stopy ginęły w masie czekoladowej. Dookoła estradki

pokrytej czarno-białymi pasami, na której stał tancerz,

biegł napis "Z okazji promocji do czwartej klasy". Tort był

naprawdę piękny. Najwspanialszy był tancerz. Spojrzał

jeszcze raz na niego i uśmiechnął się do wspaniałego

dżentelmena, jak go określił w myślach.  Miał zamknąć

kredens, gdy nagle tancerz wyciągnął rękę i szepnął. 

   - Zaczekaj...

   Piotr znieruchomiał i stał oniemiały. Tancerz energicznym

ruchem poprawił kapelusik. 

   - Nie spodziewałeś się czegoś takiego, Piotrze? -

powiedział tancerz i uśmiechnął się. 

   - Muszę zmykać - odparł chłopiec najciszej jak potrafił. 

- Ona zaraz wróci. 

   - Nie tak szybko - odpowiedział dżentelmen, znacząco

kiwając głową. - Mizdrzy się teraz przed dużym lustrem. 

   Chwilę milczeli i patrzyli na siebie.

   - Wiesz, jak się nazywam? - zapytał tancerz i spojrzał

zawadiacko spod ronda. 

   Piotr pokręcił przecząco głową.

   - Marcepanowy Tancerz. Marcepanowy to imię, a Tancerz

nazwisko - rzekł i wypiął dumnie pierś. Pod surducikiem miał

cudowną kamizelkę w prążki i gwiazdki. 

   - Znam tylko Marcowego Zająca - odpowiedział chłopiec. -

Nigdy nie słyszałem o... 

   Tancerz uczynił szybki ruch ręką, co miało oznaczać, że

wie o tym. 

   - Doskonale znam Marcowego Zająca, bo sam jestem

Marcepanowym Tancerzem i to jedynym - pochylił się w stronę

chłopca z bardzo poważną miną - w całym uniwersum. Wiesz, co

to jest uniwersum? 

   - Świat? - szepnął Piotr.

   - Jeżeli rozumiesz przez to wszechświat, to tak - splótł

dłonie za plecami. 

   - Musisz się czuć bardzo samotny - szepnął chłopiec

i spojrzał niespokojnie w stronę drzwi pokoju. 

   - Ani trochę - obruszył się Tancerz. - Wręcz przeciwnie.

To jest wspaniałe, bo jestem niepowtarzalny. 

   - Aha.

   - Ale z tobą mogę się zaprzyjaźnić - klasnął w ręce.

   Piotr wzruszył ramionami.

   - Co, nie chcesz!? - wrzasnął Tancerz.

   - Nie o to chodzi - odpowiedział chłopiec - tylko nie

widzę w sobie nic ciekawego. Podejrzewam, że nie warto się

ze mną przyjaźnić. Zawsze jestem najgorszy... we wszystkim -

dokończył cicho. 

   - Histeryzujesz! - zaprotestował Tancerz. - Lepiej mnie

stąd zabierz i będziemy przyjaciółmi! 

   Piotr cofnął się gwałtownie. Policzek zapiekł. Matka z

głuchym łoskotem zamknęła kredens. 

   - Kto ci pozwolił tam zaglądać! - wydarła się. - Chcesz

zarobić w papę z drugiej strony? 

   Odruchowo zasłonił się łokciem. Nie wiedział, czy dalej

będzie go bić. 

   - Kwiaty są w pokoju - powiedziała.

   Na stole pod oknem leżał bukiet owinięty w celofan. Gdy

Piotr sięgnął po kwiaty, jego twarz odbiła się w ciemnym

blacie. Celofan zaszeleścił. Powąchał bukiet i poczuł woń

plastiku. Skrzywił się i wyszedł z pokoju. Matki już w

kuchni nie było. 

   - Prędko! - rozległ się natarczywy szept z kredensu.

   Na jego blacie stały dwa srebrne smoki połączone łapami.

Między nimi tkwiły papierowe husteczki. Piotr wyciągnął

jedną i rozpostarł tuż obok szponów smoka. 

   Szybko otworzył drzwi kredensu i ostrożnie chwycił

Marcepanowego Tancerza. Uniósł go do góry, a Tancerz mrugnął

porozumiewawczo. Piotr delikatnie położył go na serwetce i

owinął jak kocem. Następnie wsunął do bocznej kieszeni

marynarki. 

   - Idziesz wreszcie, guzdrało? - krzyknęła matka z

korytarza. 

   Wyszedł z mieszkania. Matka zamknęła drzwi na duży i mały

klucz. Zatrzymała się na werandzie, a na jej twarz padło

światło dnia, przedostające się przez kolorowe szybki

szklanych ścian. Naciągnęła przewiewne rękawiczki. 

   - Jest chłodno - powiedziała do siebie, gdy wychodzili na

zewnątrz. 

   Topole szumiały jak w maju albo w kwietniu, a nie pod

koniec czerwca. Matka ruszyła przed siebie, nie oglądając

się.  Piotr poczuł, że Tancerz przekręca się w kieszeni, a

potem usłyszał jego szept. 

   - Fajnie, że jesteśmy przyjaciółmi. Znam wiele rzeczy,

które ci się spodobają. 

   - Ciszej! Ona usłyszy... Bardzo chciałbym mieć

przyjaciela - dokończył bezgłośnie. 

   - Już go masz - usłyszał szept Marcepanowego Tancerza.

   W dzikim sadzie wiatr szarpał drzewa. Chwytał gałęzie

wiśni, jabłoni, czereśni opuszczonych przez ludzi i

potrząsał nimi zawzięcie, strącając resztki kwiatów na gęstą

i wysoką trawę. Gałęzie pochylały się ku twarzy matki, ale

nie wymierzały ciosu, tylko cofały się w pół drogi. Matka

nagle zatrzymała się. 

   - Spotkamy się w szkole - rzuciła do Piotra i natychmiast

zawróciła. 

   Zobaczył, jak wymijając drzewa i gęstsze kępy traw

schodzi w stronę kolorowych domów w dolinie. 

   - Tylko pośpiesz się - usłyszał jeszcze jej głos.

   Odetchnął i rzucił się biegiem między rozchybotanymi

drzewami. Konary jabłoni i wiśni wczepiały się w niebo, a

sad nagle urwał się... Jedynie wybujała trawa spod drzew

spływała łagodnie ku ścieżce prowadzącej do przystanku

autobusowego. Po bokach ścieżki trawa zachowała wilgoć,

mimo że nie padał deszcz i było już dość daleko od poranku.

Piotr zatrzymał się w połowie ścieżki. O trzy kroki w lewo

wznosił się parkan zbity z szerokich, wybrakowanych desek.

Pod nim wybrzuszała się góra trocin.  Przystanął. Za

ogrodzeniem słychać było pracę pił.  Wyciągnął Marcepanowego

Tancerza z kieszeni. 

   Wolno i z namaszczeniem wkroczył na parujące wilgocią

trociny, które uginały się i powracały do poprzedniego

stanu, gdy tylko postąpił dalej. Zatrzymał się przy samym

płocie. Wyciągnął przed siebie dłoń, na której lekko

chwiejąc się stał Marcepanowy Tancerz. 

   - Czemu się tu zatrzymałeś? - dopytywał się Tancerz, a w

jego głosie dało się wyczuć drobiny strachu. 

   - Ty mi się ujawniłeś - odpowiedział Piotr - poznasz więc

moją największą tajemnicę. 

   Tancerz przestąpił z nogi na nogę, co mogło znaczyć, że

już nie może się doczekać. 

   - Słyszysz te dźwięki, to jest tartak - wyjaśnił Piotr.

   - Tartak - powtórzył Tancerz z namysłem i spojrzał

pytająco. 

   - Tu robi się wszystko z drewna, rozumiesz?

   Tancerz pokiwał głową i zaraz przyjrzał się Piotrowi

zdziwiony. 

   - To jest ta tajemnica? - spytał.

   - Lepiej posłuchaj piły.  Słyszysz, jak pracuje? 

   Tartak żył, a piły zachłystywały się robotą, biorąc coraz

wyższe tony. Płot wydzielał intensywny zapach. 

   - Pachnie tajemniczo - powiedział Tancerz.

   - Rzeczywiście - odpowiedział Piotr, nadal nic nie

wyjaśniając - bardzo tu przyjemnie. 

   Pochylił się i ostrożnie odłożył kwiaty na bok. Nie

patrząc na Tancerza, rozgarniał trociny. Były wilgotne i

ciepłe. Smużki pary unosiły się w miejscach, które wzruszyły

jego palce. Wreszcie znalazł, co szukał. 

   - Spójrz - szepnął do Marcepanowego Tancerza.

   Tancerz cofnął się gwałtownie, w zagłębienie dłoni

zakrywając rękoma twarz. Z rozpulchnionych trocin wypełzł

ogromny i olśniewająco biały robak. Wywijał potworną liczbą

nóg, jeszcze bielszych niż brzuch. Światło musiało go

męczyć, bardzo chciał się schować, ale nie potrafił zakopać

się w podłoże. 

   - Jest ohydny! - wrzeszczał Tancerz, chowając się mocniej

w zagłębieniu dłoni. - Potwór! Kiedy na niego patrzę, to

chce mi się...rzygać ze strachu! 

   Piotr uśmiechnął się i kiwnął głową. 

   - Właśnie - potwierdził - jest taki wstrętny i

majestatyczny! To jest JAHWE! Rozumiesz - dodał szeptem. 

   - On - szepnął przerażony Tancerz.

   - Oczywiście. On się  u-po-sta-cio-wał   - wymówił wolno

i majestatycznie. 

   Marcepanowy Tancerz opuścił dłonie.

   - Jest go tu tysiące, pleni się - szeptał Piotr. - Nikt

nie jest tego świadom - ostatnie słowa wypowiedział z

namaszczeniem. 

   Tancerz zmarszczył brwi.

   - Nikt o tym nie wie, że tu mieszka Bóg! Mieszka w nich -

pokazał na robaka. 

   - Jesteś pewien, że on tak wygląda? - Tancerz unikał

słowa Bóg. 

   Piotr roześmiał się.

   - Widziałeś kiedyś coś takiego? - wykrzyknął i dodał

znacząco. - Nie ma go w żadnej książce. 

   - Coś takiego! - mruknął Tancerz.

   - Sam widzisz! On się tu ukrywa. Bóg zawsze jest zakryty. 

   - Aha - odpowiedział Tancerz. - Rozumiem, ale czemu on

się ukrywa? 

   - To przecież oczywiste - Piotr zrobił poważną minę - to,

co ważne, zawsze jest zakryte. Ważne wiadomości przeznaczone

są dla wybranych. Teraz wiem na pewno, że będziesz moim

przyjacielem. Okrył ostrożnie i dokładnie Tancerza serwetką

i podniósł z trocin bukiet. Trociny osypały się z celofanu i

przykryły robaka. 

  

   Przed wychowawczynią piętrzył się stos bukietów. Piramida

celofanu i łodyg. Piotr starał się dostrzec, który to jego,

ale bezskutecznie.  Andrzej szturchnął go w bok, a on

przytrzymał go za łokieć. Uśmiechnęli się do siebie. 

   - Widzisz, jakie ma cyce! - szepnął Andrzej. - Nie

mieszczą się w kiecce. - Policzki zaczerwieniły mu się - Jak

myślisz, mąż ją wali w te cyce? 

   - Noooo. W sam środek.

   Andrzej wymownie spuścił wzrok na dół. Nogawkę krótkich

spodni miał podciągniętą aż po pachwiny. 

   - Zobaczysz, że kiedyś wpadniesz - syknął Piotr.

   Andrzej wzruszył ramionami.

   -  Chcesz go dotknąć?

   - Coś ty - obruszył się - zostałbym zboczeńcem.

   - E tam - mruknął Andrzej - Ja tam mogę z każdym.

   - Andrzej Iwiński - wyczytała wychowawczyni.

   Kolega zgrabnie zsunął nogawkę, jednocześnie wstając. 

Wyszedł z ławki i mrugnął do niego. Piotr też uśmiechnął się

dyskretnie i nagle usłyszał szept Marcepanowego Tancerza. 

   - Nie wiedziałem, że masz przyjaciela - w głosie Tancerza

słychać było gorycz. 

   - To nie przyjaciel - obruszył się. - On uczy się

najlepiej, ja najgorzej, więc posadzili nas razem - dodał

tonem wyjaśnienia. 

   Nauczycielka pochyliła się z uśmiechem i pocałowała

Andrzeja w czoło. Chłopiec z poważną miną przytulił się do

niej, wciskając twarz w obfity biust. 

   Wychowawczyni wyprostowała się, kładąc mu rękę na głowie. 

   - Życzę ci, Andrzejku, abyś zawsze był prymusem i

wszędzie! - pierś jej zafalowała, a głos zadrgał. 

   Rodzice stłoczeni w końcu sali pochrząkiwali z

zadowolenia; posypały się oklaski. 

   - Prosięta się odezwały - rozległ się za nim szept.

   Odwrócił się. Basia spod swojej pięknej czuprynki

zmierzwionej nad czołem uśmiechała się do niego. Pierwszy

raz od tamtego czasu, kiedy spróbował...  Wyciągnął rękę i

dotknął nieśmiało czubków jej palców. 

   - Co jest? - zapytała. - Przecież w przyszłym roku znów

się spotkamy. - Ale nie cofnęła ręki, tylko spod długich rzęs

przyglądała mu się uważnie. 

   - Cały widzę się w twoich oczach - szepnął.

   Objęła jego palce i ścisnęła delikatnie.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin