Świderski Bartek - Tunel.doc

(51 KB) Pobierz
Autor: Bartek Świderski

Autor: Bartek Świderski

Tytul: Tunel

 

Z "NF" 4/95

 

 

   - Dzień dobry, kochanie.

   Ciepły głos żony przebił się do mojej świadomości z

intensywnością zapewniającą obudzenie. Wszystko było

perfekcyjne: siła, barwa, modulacja. Pokładowy syntetyzer,

wyposażony na moje życzenie w sampling ukochanego głosu, to

najnowszy wynalazek mający osłodzić życie gwiezdnym

traperom.

   - Cześć, Bebe - powiedziałem wyciągając rękę. Po czym

spróbowałem przytulić stojący na stoliku talerz z

owsianką. Dopiero to mnie otrzeźwiło. - Co słychać?

   - Obudziłam cię, bo weszliśmy na orbitę planety, którą

nazwałam Omegą. Jest trzecią w czteroplanetowym układzie

słońca średniej wielkości. Znajdujemy się na peryferiach

konstelacji Sirtec. - W jej głosie było suche pobrzękiwanie

komunikatu.

   Nieprzyjemnie zdziwiony czułem już, wiedziałem...

   - Co się stało? - spytałem dla zasady.

   - Coś bardzo przykrego, kochanie.

   - Wal śmiało, jestem kosmonautą.

   - Główny mechanizm silnika miotającego gazy napędowe

uległ awarii, nastąpił upływ na zewnątrz. Udało mi się

zapobiec opróżnieniu zbiorników, silnik jest już w porządku.

   - Czego nie da się powiedzieć o stanie paliwa?

   - Tak, Arturze, paliwo prawie się skończyło. Pozostało

tyle, by wylądować na Omedze. Ta planeta to nasze prawdziwe

zbawienie.

   - Boże, Boże, Bebe. Czy to nam coś da? - pociemniało mi w

oczach, więc oklapłem na posłanie. Pomyślałem o misji, o

materiałach, które wiozłem na Ziemię i które powinny tam

dotrzeć. Kilku głupich bubków, dumnych, że znają się na

budowie silników, zafundowało mi bilet w jedną stronę. I to

dokąd?

   - Co wiesz o tej Omedze?

   - Promień: 5986 km, promień orbity: ok. 280 mln km.

   - Co? Musi tam być cholernie zimno.

   - Otóż nie, temperatura oscyluje wokół 0řC. Atmosfera o

bardzo szczególnym składzie pozwala widocznie na

utrzymywanie tej temperatury. W ogóle cała planeta jest

zbudowana w bardzo ciekawy sposób - nie spotkałam się dotąd

z czymś takim. Gdyby była mniejsza...

   - To co?

   - To mogłaby uchodzić za sztuczny wytwór inteligentnych

istot.

   Nie powiedziałem Bebe, że to bzdura! Ale przecież

wiedziałem, że ludzkość nie natknęła się dotąd na

jakikolwiek przejaw inteligencji pozaziemskiej. A więc i

tej, pozwalającej na zbudowanie planety, też nie.

   - Postaraj się, Bebe, o inne wytłumaczenie.

   - Uzbrójmy się w cierpliwość, za 20 minut zobaczymy ją z

bliska. Siadaj za sterami i zaczynaj lądowanie.

 

   Usiadłem w fotelu, zapiąłem pasy i obrzuciłem okiem

przyrządy. Rezerwa paliła się jak czerwony reflektor, oprócz

tego wszystko było we względnym porządku. Zbliżaliśmy się do

Omegi. Starałem się nie myśleć o niej jak o własnym grobie,

by nie stała się nim naprawdę na skutek nieuwagi przy

lądowaniu. Za czterdzieści-pięćdziesiąt lat, tak, choć czy

to wielka różnica? Musiałem szybko odsunąć tę myśl, była

niebezpieczna. Wprawdzie statek wyposażono w "auto-

lądowanie", ale sam mam w tym dużą wprawę, robię to

subtelniej od komputera. Poza tym kierowanie statkiem

sprawia mi przyjemność. Tak więc wszystko teraz zależało od

mojej sprawności i refleksu. Obrzuciłem wzrokiem ekran, na

którym pojawił się obraz powierzchni planety i... zdębiałem.

   - Bebe, uszczypnij mnie.

   - Słucham?

   - Nieważne. I tak wiem, że śnię.

   Bo czyż spotyka się na planetach lata świetlne od Ziemi,

o których wiadomo, że są nie tylko nie zamieszkane, ale ani

razu nie nawiedzone przez człowieka, czy możliwy jest na nich

wielki, czerwony napis: CZEŚĆ, ARTURZE!? Nic mi o takich

przypadkach nie wiadomo. Chyba jestem w salonie wirtualnym i

wziąłem LSC na wczucie się w akcję.

   Rąbnąłem pięścią w ekran - on też mógł wysiąść - ale to

nic nie dało, a ręka zabolała mnie jak diabli. I to była

kropla, która przepełniła kielich. Przycząc i szarpiąc się w

fotelu puściłem w ruch pięści, które wymłóciły sporą część

urządzeń w kabinie, zanim po kilku minutach nie opadły same

i wszystko nie stało się obojętne. Wtedy zobaczyłem, że

wielki czerwony napis nieco się zmienił. Brzmiał teraz: NIE

DENERWUJ SIĘ, ARTURZE. Tak po prostu? Wywołało to drugi atak

furii, mój umysł bronił się przed niewytłumaczalnym,

niepojętym, przed danymi nie pasującymi do siebie. Na

szczęście komputer dawno przejął kontrolę nad statkiem i

podchodził samoczynnie do lądowania.

   Radził sobie całkiem nieźle, zacząłem apatycznie

obserwować ekrany śledząc manewry i łypiąc na przybliżający

się napis. Przy powierzchni okazało się, że był zrobiony z

goździków (w jaki sposób się zmieniał?) rozsianych wśród

trawy na zielonej łące. Wyglądało to z bliska całkiem ładnie

i naturalnie. Podszedłem do szafki, w którą nie zjedzona

owsianka wsunęła się automatycznie i usiadłem w fotelu, by

ją zjeść, odprężyć się i wszystko przemyśleć. To mogło być

tak: lądowanie odbyło się we właściwym czasie i we właściwym

miejscu, czyli na Ziemi, a po drodze nawalił nie silnik, a

komputer. Zamiast powitać mnie tu hymnem, gratulacjami,

ciepło-głosem Bebe informuje mnie fałszywie o awaryjnym

lądowaniu. Nie pasował tylko fakt, że na zewnątrz nikogo nie

było. Tu zabrałem się za dokładniejsze zbadanie otoczenia

wyświetlanego przez monitory, gdy nagle tuż przed kamerą

umieszczoną z przodu statku trawiasto-kwiecisty grunt

przebiło coś, co z początku przypominało krągłą belkę,

później - wysuwając się wolno - bramkę do gry w piłkę, a w

końcu okazało się dużym, półprzezroczystym ekranem,

wypełniającym w całości ekran monitora w mojej kabinie.

Zaraz też pojawiły się na nim zielone literki. Kolejny napis

brzmiał tak:

   WITAMY. BĄDŹ SPOKOJNY, ARTURZE, NIC CI NIE GROZI. JEŚLI

CHCESZ, MOŻESZ OPUŚCIĆ STATEK, W PROMIENIU 1000 KM OD NIEGO

ROZTACZA SIĘ TERAZ ZIEMSKA ATMOSFERA.

   W porządku, tylko po pierwsze, się przedstaw, a po

drugie, powiedz skąd mnie znasz - pomyślałem. - Nie

przypominam sobie, bym kiedykolwiek był przedstawiony

planecie średniej wielkości.

   TO NIE JEST ZWYKŁA PLANETA, ARTURZE. MY JESTEŚMY NIĄ, A

ONA JEST NAMI. INNYMI SŁOWY PRZESTRZEŃ JEST TU CAŁKOWICIE

NAM POSŁUSZNA.

   Zaraz, zaraz, co jest grane? - zdążyłem zapytać sam

siebie, a na ekranie pojawiło się: TO JEST WŁAŚNIE ODPOWIEDŹ

NA TWOJE DRUGIE PYTANIE - JAK SIĘ ZAPEWNE ZORIENTOWAŁEŚ,

CZYTAMY W TWOIM MYŚLACH. STĄD ZNAMY TWÓJ JĘZYK, TWOJE

PYTANIA, ZANIM JE WYPOWIESZ I MNÓSTWO INNYCH RZECZY.

   Na ekranie zaczęły pojawiać się widoki ziemskie, jakimi

je pamiętałem: morze, góry, miasta, potem obrazy z

przedwyprawowych wakacji, moi bliscy - co niezmiernie mnie

poruszyło. Obrzuciłem okiem przyrządy, które potwierdziły

obecność atmosfery wokół statku, otworzyłem śluzę i

wyszedłem na zewnątrz. Znalazłem się na... mojej ulicy. Była

taka, jaką pamiętałem z dzieciństwa, nieduża, ruchliwa, w

pogodnych kolorach - piękna. Odetchnąłem pełną piersią i bez

zastanowienia zagłębiłem się w jej gwarnym, niespokojnym

rytmie. Idąc chodnikiem, kiwając głową mijanym znajomym,

którzy uśmiechając się odwzajemniali powitanie, czekałem na

ponowny kontakt, a całe napięcie ulotniło się gdzieś w

jednej chwili. Kupiwszy gazetę od chłopca w kolorowej

czapce, usiadłem na krześle przy stoliku na tarasie małej

kawiarenki i tu znalazłem kolejny kontakt. Był to artykuł na

pierwszej stronie. Pod nagłówkiem: DROGI ARTURZE! znajdował

się następny tekst:

   Mamy nadzieję, że podoba ci się nasz prezent i że jesteś

teraz bardziej rozluźniony. 

   O tak, to był strzał w dziesiątkę. Spoglądając na front

domu, w którym spędziłem swoje szkolne lata, poczułem radość

i bezpieczeństwo. Czytałem dalej:

   Wiemy o twojej misji i o twoich kłopotach. Niestety, my

też borykamy się teraz z problemami energetycznymi. Jeszcze

tysiąc lat temu potrafilibyśmy zmaterializować ciebie i twój

statek na Ziemi, a zdematerializować tutaj. Dziś jednak to

dla nas za daleko. Wszystko, co możemy zrobić, to transport

dla ciebie na nadającą się do tego planetę znajdującą się

mniej więcej w połowie dystansu. Możemy następnie

przeprowadzić nadprzestrzenny, wąski tunel łączący ową

planetę z Ziemią. Mimo tego, że będzie przeprowadzony w

nadprzestrzeni, ciągle będzie stosunkowo długi, mniej więcej

trylion kilometrów. Ten dystans będziesz musiał przejść o

własnych siłach. Pamiętaj, że... 

   - Co za wariactwo - powiedziałem głośno. - Jak to

przejść? Trylion kilometrów? Zaraz, zaraz - dla zabawy

zacząłem liczyć - Umarłbym mniej więcej miliard razy. Chyba

że dacie mi rower, wtedy tylko kilkaset milionów.

   Zauważyłem kątem oka, że na dole strony pojawił się nieco

mniejszy artykuł pod tytułem CHWILECZKĘ, ARTURZE. Od razu

zacząłem czytać.

   Jedną z właściwości tunelu będzie to, że w jego obrębie

nie będą występowały absolutnie żadne straty energii - nie

będziesz się więc męczył, głodniał, nie będziesz się ani

trochę starzał. Musisz po prostu iść przed siebie, a jeżeli

nie przestaniesz, na pewno dotrzesz do Ziemi. Odbędzie się

to przy tym w czasie bliskim zero dla naszej przestrzeni,

zastaniesz ją więc na pewno na swoim miejscu i twoja misja

będzie ciągle aktualna. (Przykro nam, ale rower nie wchodzi

w grę ze względów technicznych). Powróć jednak do pierwszego

artykułu w miejscu, w którym przerwałeś czytanie.

   Musiałem chwilę ochłonąć, zastanowić się. Jeżeli nawet

nic nie stało na przeszkodzie przejściu tego gigatunelu, to

przecież nie jestem robotem, którego programuje się na

"marsz", wciska guzik i czeka z drugiej strony. Ja mam

wyobraźnię i nawet jeżeli szwankowała ona przy zestawieniu z

tą odległością i czasem, to wszystko się we mnie przeciw nim

buntowało. Po chwili zgodnie z sugestią zacząłem jednak

czytać dalej.

   Pamiętaj, że zawsze możesz tu zostać. Zasoby energii,

które jesteśmy w stanie ci ofiarować, wystarczą również do

podtrzymania iluzji, którą masz przed sobą, jak długo będzie

ci się podobało. Możesz zamieszkać w jednym z tych domów i

prowadzić życie ograniczone wprawdzie do kilku ulic, lecz

nie mniej realne niż na Ziemi. Możemy też wspólnie opracować

coś ciekawszego - wszystko zależy od ciebie. Dobrze się

zastanów i zdecyduj zgodnie z własnym sumieniem. To jeden z

elementów twojej osobowości, najsilniejszy (czy tak jest u

wszystkich Ziemian?), pomoże ci więc zapewne w podjęciu

właściwej decyzji.

                        Podpisane: Krewni i Znajomi Królika

   Uśmiechnąłem się rozpoznając w tym własne poczucie

humoru, ale nie było mi do śmiechu. Powaga zadania

przytłaczała nieznośnie. Wiedziałem przy tym, że

półrealne półżycie na Omedze obrzydłoby mi prędko. Sam bym

sobie obrzydł. To, co napisali o moim sumieniu, było prawdą,

czułem, że jestem coś winien Ziemi. Być może dlatego to ja

zostałem wybrany do wykonania misji? Tak, coś w tym jest.

   - Możecie szykować teleportację i tunel, odbędę podróż -

powiedziałem i przesunąłem wzrokiem jeszcze raz dookoła. -

Za jakiś tydzień, jeśli można.

 

   Stoję na progu tunelu. Rozpościera się przede mną niczym

fosforyzująca, niknąca w nieskończoności wstęga.

   - Kochanie - ze słuchawki wetkniętej w ucho dobiega głos

Bebe, mojej żony, zamkniętej w skrzynce pokładowego

syntetyzera. Zabieram ją w plecaku na tę wycieczkę. - Czy

wahasz się jeszcze?

   Poprawiam szelki plecaka z materiałami i Bebe i

przymierzam się do wciśnięcia guzika, który pozwoli mi wejść

do tunelu.

   - Przykro mi, Bebe, ale tak. Zastanawiam się, kto wyjdzie

z drugiej strony tunelu, czy pozostanę sobą. Moja tożsamość

może przejść trudne do przewidzenia transformacje, przecież

to tyle czasu. To prawie nieskończoność.

   - Pomyśl o celu podróży, kochanie. "Cokolwiek robisz..."

   - "...myśl o celu swej pracy". Arystoteles, pasuje tu jak

ulał. Masz rację, Bebe. Klamka zapadła - mówię wciskając

przycisk.

   Drzwi otwierają się, a ja puszczam się biegiem przed

siebie. Dlaczego biegiem?

   A dlaczego nie?

 

                    BARTŁOMIEJ ŚWIDERSKI

   Rocznik 1973. Student socjologii UW. Debiut literacki w

"Szilkach", styczeń '95. Pierwszy raz w "NF".

                                                  (mp)

Zgłoś jeśli naruszono regulamin