Marcin Wolski - Korektura.pdf

(443 KB) Pobierz
Marcin Wolski
Korektura
I
Helikopter zniżył lot. Leciał teraz ponad przesieką którą zostawili po sobie
budowniczowie siewiernouralskiej nitki gazociągu. W narastającej szarówce coraz
bliższy grzbiet Uralu zdawał się barierą oddzielającą realny świat od czegoś zupełnie
nieznanego. Od przyszłości?
– Za pięć minut lądujemy, towarzyszu przewodniczący – zameldował pilot.
Pasażer skinął głową.
Z powietrza Prognalcentr sprawiał wrażenie opuszczonej osady górniczej.
Najbardziej jednak przypominał niezbyt starannie wykonaną plombę w zębatym
górskim masywie. Wśród drzew z rzadka pobłyskiwały światełka. Śmigłowiec usiadł
na niedużym dziedzińcu, wzbijając tumany zmrożonego śniegu.
Nie było ekipy powitalnej. Oprócz generała Smirnowa na gościa czekał adiutant
komendanta i wysoka kobieta w wojskowej czapce – Jelena Aleksiejewna Fiodorowa.
Przybysz wyskoczył z helikoptera ze zwinnością, o którą trudno by go
podejrzewać przy jego zaawansowanym wieku. Uścisnął dłoń generała. Każdemu
wypowiedzianemu słowu towarzyszyły kłęby pary. Luty 1978 roku był wyjątkowo
mroźny. Za metalowymi drzwiami było trochę cieplej. Jeszcze cieplej okazało się w
windzie. A w podziemnym gabinecie komendanta panował zgoła tropikalny upał,
choć wyposażenie wnętrza zdradzało spartańskie upodobania gospodarza.
Oko gościa przez chwilę zatrzymało się na stojącej na biurku fotografii
przystojnej kobiety.
– Słyszałem, że wasza żona zmarła w zeszłym miesiącu, Nikołaju
Aleksiejewiczu.
Usta Smirnowa drgnęły.
– To był wypadek – rzekł lakonicznie. – Pijany kierowca ciężarówki staranował
jej samochód.
– Oto i cała nasza Rosja. Życie i śmierć zależne od jednego pijanego kierowcy –
skomentował przybysz.
Jelena zamknęła drzwi. Smirnow nalał koniaku. Gość ledwie umoczył usta.
– Rzeczywiście udało się? Nie mogliście przesłać mi więcej informacji?
Smirnow pokręcił głową.
– Naprawdę zaciekawiacie mnie. Czy sporządziliście coś takiego, z czym nie
mogą się zapoznać nawet moi koledzy z Biura Politycznego?
– Proszę, tu jest raport. Uznałem, że powinien go przeczytać tylko towarzysz
przewodniczący. Osobiście.
Gość chciał się uśmiechnąć, ale kamienna twarz Smirnowa zmroziła go.
Popatrzył więc na wiszącą na ścianie mapę. Ogromną mapę świata, której centrum
stanowiła Eurazja, a przepołowione Ameryki przywodziły na myśl labry z boków
tarczy herbowej. Ze środka bił czerwony żar Imperium, lekko jaśniejsza tonacja
oznaczała państwa satelickie. Amarant zarezerwowano dla Chin i Indo-chin, zaś róż
pokrywał rozległe połacie Afryki, której biedne kraje wstępowały na drogę
postępowych przemian. Zgoła blado wypadały tereny, gdzie miało dojść dopiero do
zmian: podminowana teologią wyzwolenia Ameryka Łacińska, Portugalia, Francja,
Włochy o potężnych, choć eurokomunizujących partiach leninowskich.
Prześcierad-lana biel pokrywała jedynie Stany Zjednoczone i Kanadę Ale zespół
kartografów przygotowujący mapę był przekonany, że i ta terra incognito, wkrótce się
zaróżowi.
– A więc co jest takiego alarmistycznego w prognozie profesora Liwszyca?
– Mówiąc krótko, wyliczenia zaskoczyły wszystkich, z nim samym włącznie.
Według długoterminowej prognozy w 1993 roku nie będzie Związku Radzieckiego.
Ostry dzwonek na biurku poderwał profesora Liwszyca od sterty wydruków.
– Przejrzyj to jeszcze raz, Pietia! Coś mi nie pasuje w Q-23/191.
Mężczyzna z dystynkcjami starszego lejtnanta wstał od komputera i skinął
głową. Był wysoki, jasnowłosy, z zawadiackim wąsikiem. Przypominał witezia z
ruskich hm dowych skazek.
– Czasem przy dwudziestce trójce zdarzały się niekonsekwencje. To przecież
czterdziestopięcioprocentowa próba. Czy towarzysz profesor jeszcze wróci?
– Naturalnie, zdaje się, że mamy dziś wielki dzień. Sam przewodniczący Jurij
Andropow zapoznaje się z naszym raportem. Mam być u niego za pół godziny.
– Przeczyta i obedrze nas ze skóry – westchnął starszy lejtnant.
– To wielki umysł. Pojmie w mig to, czego nie może skapować służbista
Smirnow. Mówię ci, Pietia. Dokonaliśmy największego odkrycia w historii. Naukowo
zbadaliśmy przyszłość.
Pietia Lebiediew nie skomentował tej wypowiedzi. Zresztą profesor nie miął
zamiaru go słuchać. Podrapał się tylko w rzadką bródkę, aż kurzawa łupieżu otoczyła
go przelotną mgiełką, potem chwycił teczkę i podreptał w stronę drzwi.
Z komputerowni Ilja Dawidowicz Liwszyc skręcił w podziemny łącznik,
otworzył kartą magnetyczną pancerne I drzwi, następnie przeszedł liczącym dwieście
metrów korytarzem wykutym w skale, sforsował kolejną bramę, minął wartownię i
skręcił do pawilonu B. Chciał jeszcze wziąć ze swojego prywatnego gabinetu kilka
ciekawych materiałów. Zabrawszy je, pospiesznie pojechał na poziom Ula i szedł
korytarzem, który on sam i jego współpracownicy nazywali „Czarnym. Dopiero tu
zaczynało się jego prawdziwe królestwo. Przez szklane ściany mógł zajrzeć do kwater
swoich podopiecznych, nie będąc przez nich widziany.
Ileż to lat upłynęło, zanim zgromadził swoją zdumiewającą kolekcję. Liwszyc, z
wykształcenia antropolog,
wcześnie zainteresował się niekonwencjonalnymi źródłami wiedzy. Jeszcze w
czasach Stalina powołano komórkę zajmującą się analizą tekstów wyroczni i
przepowiedni. Beria zatrudniał, podobnie jak Hitler, kilku astrologów. Za
Chruszczowa jednak do łask dopuszczono cybernetykę, a psychotronikę pozostawiono
maniakom i szarlatanom. Tajemnicą Liwszyca, który otarł się o imperium krwawego
Ławrentija, pozostanie, jak udało mu się zachować swoją małą placówkę, jak
zewidencjonował dziesiątki, potem setki, a po latach tysiące jasnowidzeń, objawień i
proroctw.
Wreszcie znów zdołał zainteresować swoją pracą KGB. Ale traktowano go
jedynie usługowo, z lekkim pobłażaniem. Jego jasnowidze byli wykorzystywani do
odnajdywania zaginionych ludzi i rzeczy. Przydawali się do wykrywania obcych
agentów, stawiali horoskopy w doraźnych sytuacjach.
Aliści z końcem lat sześćdziesiątych Liwszyc znalazł dojście do samego
Andropowa. Szef KGB był człowiekiem otwartym na wszelkie pomysły mogące służyć
sprawie komunizmu. Znalazł odpowiednie środki i ulokował profesora w starym
ośrodku NKWD na Uralu, o którym przypomniano sobie podczas budowy gazociągu.
Zresztą w bazie mieścił się już zespół ochrony odcinka przed ewentualną dywersją.
Decydującą dla rozwoju placówki okazała się notatka Liwszyca przewidująca
śmierć Nasera i polityczną woltę Sadata. Jeden z niższych urzędników KGB
zlekceważył ją, co zresztą przypłacił wyjazdem za koło polarne. Egipt został
wprawdzie stracony, ale Andropow wyciągnął odpowiednie wnioski. Liwszyc
otrzymał opiekuna w postaci pułkownika Smirnowa, podporządkowanego
bezpośrednio przewodniczącemu, i profesor mógł nareszcie rozwinąć skrzydła.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin