Bunsch Karol - 10. Zdobycie Kołobrzegu.pdf

(533 KB) Pobierz
Karol Bunsch
Zdobycie Kołobrzegu
I
W GOTOWOŚCI
Położone nad Odrą, naprzeciw Głogowa, błonia bieliły się od namiotów. Rozległy łęg,
ciągnący się aż ku osadzie zwanej Serby, stratowany tysiącami kopyt, poszarzał jak po
przejściu szarańczy. Zgromadzone od dwóch niedziel wielkopolskie, śląskie, krakowskie i
sandomierskie rycerstwo głowiło się, dokąd mu iść wypadnie, bo od świtu do zmroku książę
Bolesław ćwiczył i opatrywał hufce, szczególną troskę koniom poświęcając. Pieszych wojsk z
grodów, w których odbywali służbę chłopi z książęcych i rycerskich włości, książę nie
ściągnął, co potwierdziło domysły starszych i doświadczeńszych wojów, że czeka ich daleka
wyprawa, w której szybko iść przyjdzie.
Choć młodocianemu księciu wąs jeszcze nie zakrył blizny na wardze, od której
Krzywoustym go nazwano, nie pierwszy raz prowadził zastępy do boju. Nie licząc wypraw,
które dzieckiem jeszcze będąc pod Sieciechem [* Sieciech z rodu Starżów-Toporczyków -
wojewoda i doradca Władysława Hermana, na którego miał wpływ nieograniczony. Wygnany
z kraju za sprawą synów księcia. ] odbył, już jako podrostek przy boku ojca dowodził hufcem,
a sam zdobył Międzyrzecz i Pomorzan spod Santoka odegnał, za co, nie doszedłszy jeszcze
do lat sprawnych, pas otrzymał.
Siedemnaście lat dopiero liczył książę, ale nie mniej bitew zapisało się szczerbami na
jego tarczy i pancerzu.
Wyrósł wśród wojny i widoczne już było, że imię, sławą przodków okryte, nowym
blaskiem ozdobi, a przy nim niejeden czy to z rycerskich rodów, czy z prostych wojów,
którzy los swój związali z jego losem. Z możnych gniazd trzymali z nim odsunięci przez
Sieciecha wielmoże, jako to: Awdańce, Strzemieńczyki, Jastrzębce i Łabędzie, którzy teraz,
przy boku młodego władcy, do władzy i zaszczytów wracali. Garnęła się też do niego
młodzież i proste rycerstwo, widząc w młodym księciu wzór męstwa, a przeczuwając władcę
i wojownika.
Ustawiczna wojna stawała się rzemiosłem niosącym bogactwa z łupów i nadań
obszernych, choć najczęściej pustych ziem, które brańcami obsadzić należało. Nie dziw
przeto, że poszliby i na cesarza, i na diabła samego, nie pytając, dokąd ich książę Bolko
wiedzie.
Nie zaprzątali sobie też tym myśli w pogodny dzień sobotni. Książę zarządził
wypoczynek, a sam z palatynem Michałem, głową rodu Awdańców, pojechał do Głogowa.
Wypławione konie pognano w łąki, a teraz, korzystając z ciepłego jesiennego dnia, pławiła
się młodzież. Niemało potu zmyć trzeba było i utrudzone kości wyłożyć do słonka, bo pewnie
wkrótce znowu przyjdzie pocić się i trudzić. Bolko nie żałował ni siebie, ni ludzi, ni koni.
Natomiast siedzący przed szeroko rozwartym namiotem trzej wodzowie głowili się,
kiedy i dokąd wyruszą. A może głowili się tylko dwaj, bo komes Skarbimir Awdaniec milczał
i jeno półgębkiem jakie słowo rzucił. Musiał wiedzieć więcej niż inni, bo cieszył się
zupełnym zaufaniem młodego księcia i wraz z ojcem swym, starym palatynem Michałem,
największy miał wpływ na niego. W pełni sił męskich, suchy i niezbyt wysokiego wzrostu,
nie dawał pozoru takiego wojownika, jakim był w istocie, wsławiony zwłaszcza w walkach
swych z Pomorzanami, a nie mniej w układach, do których książę go rad używał, bo umysł
miał obrotny. Jeszcze niepozorniej wyglądał Skarbimir przy olbrzymim, choć bezrękim
Żelisławie z rodu Belinów i szerokim jak dębowy pień Wojsławie Toporczyku, wrocławskim
komesie i byłym ochmistrzu młodego księcia. Wojsław zawidził Skarbimirowi znaczenia i
niezbyt go lubił, nie chciał przeto wprost zapytać, czy wie, dokąd pójdzie wyprawa. Mruknął
jeno jak do siebie:
- Chcieli Bolko na Czechy uderzyć, mógłby nie stać na oczach. Już by ślepi być
musieli, gdyby nie pomiarkowali.
- Piętnaścieset pancernych nie dostrzec trudno, ale i zgryźć niełacno - odparł, bawiąc
się kubkiem, Awdaniec.
- Swego chcąc dokonać, a strat uniknąć, lepiej z nagła uderzyć - zauważył Toporczyk.
- Zaś bez pieszego luda i machin grodów przecie dobywać nie będziem.
- Wy we Wrocławiu ostać macie, by od granicy dawać baczenie. Zaś Bolko umie i bez
machin grodów dobywać, jako pod Santokiem pokazał - wymijająco odparł Skarbimir.
- Tedy myślicie, że na Pomorze ruszy?
- Gdy koński łeb przed sobą obaczę, będę wiedział, dokąd nam droga. A na Pomorze
zawżdy rad chadzam i nawet osiadłbym tam.
- Bywali tam już książęcy namiestnicy za Hermana. [* Brat Bolesława Śmiałego,
sprawował władzę w Polsce w latach 1079-1102. W wyniku wojny domowej, spowodowanej
intrygami Sieciecha, na żądanie synów podzielił kraj na 3 części: starszemu, Zbigniewowi,
oddał Wielkopolskę z Kujawami, Bolesławowi - Małopolskę i Śląsk z Ziemią Lubuską, sam
zatrzymał Mazowsze. Podział ten stał się później przyczyną długotrwałych walk o tron
między Zbigniewem i Bolesławem Krzywoustym.] Ale inna rzecz kraj najechać, a inna w nim
osiedzieć.
- Póki zamęt w kraju, a szarpią nas ze wszystkich stron, trudno by tam osiedzieć -
odparł Awdaniec. - Ale prędzej-później zająć Pomorze trzeba. Nasz ci to kraj od
Mieszkowych czasów i naród ten sam. Nie żyć nam bez morza, jako drzewu bez wody, a nie
zajmiem my, to weźmie Niemiec lub Duńczyk i jakoby nam dźwierze na świat kłodą zawalił.
Zaś do czasu odgryzać się musim, bo już pod Międzyrzecz i Wyszogród docierają. Zaś
Skjalm Hvide - Jomsborg, a Eryk Eigod Rugię zajął.
- Mówili, że pomarł w Ziemi Świętej - wtrącił Belina - tedy się Ranowie [*Ranowie
lub Rugianie - mieszkańcy wyspy Rugii, należący do grupy Słowian zachodnich. ] pewnikiem
wyzwolą. Ale co nam o to! Na Rugię konno nie zajedziem, ja zaś rad bym pociągnął na
Morawy, za rękę, com tam ostawił, odpłacić.
- Wżdyście tego, co wam prawicę odjął, lewicą na miejscu ubili - zaśmiał się
Skarbimir. - Małoż wam odpłaty?
- Gdyby nie to, że i lewa niczego sobie, doma bym siedzieć musiał jak stara baba. Ale
i złota ręka, co mi ją Bolko dał, za tamtą nie stanie. Dobra była i nawykłem do niej, a ninie
tyle, że szczyt sobie do kikuta wiązać każę - odparł Żelisław.
Woj sław niezadowolony, że odwróciła się rozmowa, a niczego pomiarkować nie
wydolił, powstał mówiąc:
- Pójdę i ja się wypławić, bo ciepło, a ku odmianie się ma.
Jakoż błękit nieba bladł i szarzał, chylące się już ku zachodowi słońce przygasło, a
bory na lewym brzegu Odry zasnuwały się mgiełką. Pusty dotychczas obóz zaroił się od
wracających z kąpieli wojaków. Wracali gwarnie z pieśnią i prześmiechami. Jeden dzień
wypoczynku przywrócił bezwąsej często jeszcze młodzieży nadmiar sił, toteż zawrzało w
obozie. Bezładny tłum rozsypał się, kupiąc w gromady dokoła namiotów.
Rycerstwo stało w obozie rodami, z których każdy zatkniętym na żerdzi znakiem
rodowym miejsce swe wskazywał tak w obozie, jak w szyku czy bitwie. Luźniała już jednak
rodowa więź, bo w burzliwych czasach niejeden się rodu wyrzekał albo i ród - jego. Coraz też
częściej w szeregach rycerstwa zjawiał się czy obcy przybysz, czy kmieć za męstwo do
rycerskiej godności podniesiony. Boczyło się na nich rodowe rycerstwo, nowościom
niechętne, zwłaszcza odszczepieńcom. I teraz Wojsław, mijając Żegotę, który przezwisko
Zaprzańca za zawołanie swe przyjął, obrzucił go niechętnym spojrzeniem. Nie dosłyszał, jak
Żegota powiedział do stojącego obok Przedsława Łabędzia:
- Dziw, że się ziemia nie ugina pod tak wielkim dostojnikiem. Ale Sieciech większy
był jeszcze, a ninie obcy chleb jada.
- Gorzki jest obcy chleb - odparł Przedsław, jakby własnej myśli odpowiadając, gdyż
wiadomo było, że nie Sieciecha żałował. Podszedł zaraz sprawdzić gotowość swego hufca,
nie wątpił bowiem, że skoro patrzeć, jak ruszą.
Od pacholęcia służył Przedsław Śmiałemu i wraz z nim uchodzić musiał, jeno
powrócił późno, z powodu szczególnej zawziętości, jaką przeciw niemu żywił przemożny
palatyn Sieciech. Pół życia niemal na wygnaniu spędził, obcym służyć zmuszony, a piąty
krzyżyk wisiał mu już nad twardym karkiem, którego uginać nie umiał. Rodowi zapomnieli o
nim, a on się nie przypominał. Włos już mając szpakowaty, pojął młodą sierotę niskiego
pochodzenia i osiadł na uboczu za Odrą, nie przyjaźniąc się z nikim. Czas jakiś spokojnie
przesiedział, ale nawykły do wojny, gospodarzyć ani chciał, ani umiał. Zaciągnął się tedy w
Bolkową służbę, a książę, wojnę mając we krwi, wrychle ocenił wojenne zalety Przedsława,
choć ponury i szorstki wojak nikomu nie starał się przypodobać.
Cenił książę w radzie jego zdanie, z którym się nie pytany nie narzucał, a w boju -
rękę, którą powierzonych sobie ludzi trzymał jako nikt inny. Łupów ni nagród nie był chciwy,
jeno bez walki żyć nie potrafił. Żonę z dwojgiem małych dziatek zostawił bez opieki i stanął
w obozie, gdzie mu książę nad najemnikami powierzył dowództwo, do czego lepiej się
nadawał niż ktokolwiek inny, bo i mowy obce znał, i ludzi, ile który wart, przejrzeć umiał
szybko. Nie brakło wśród najemników takich, co, korzystając z zamętu w kraju, przed
mieczem sprawiedliwości uchodzili, choć na ogół biegli byli w wojennym rzemiośle, a dbali o
sprzęt i konie.
Przedsław długo w noc siedział w swym namiocie i słuchał, jak poświstuje wstający
na polu wiatr, niosąc chwilami bryzgi deszczu, który setkami kropel szeleścił po napiętym
płótnie. Wreszcie wstał i obszedłszy straże, ułożył się spać.
Mglisty dzień nadchodził leniwie, a dymy obozowych ognisk, przy których warzono
strawę, rozwlekały się pasmami po równinie. Starszyzna o świcie pojechała do Głogowa na
naradę. Wróciła koło południa wraz z księciem, który przegląd wojsk zarządził, i wówczas
wiedział już każdy, że może godziny jeno pozostały do odejścia. Zapanowało podniecenie, ale
jak ściana żelazna, najeżona sulicami, [*włócznie] stały hufce, gdy je książę na myszatej
klaczy objeżdżał, bystrymi oczyma opatrując, zda się, każdego człeka czy konia. Myśleli, że
zaraz ruszą, ale książę rozpuścić ich kazał, a spyży na pięć dni nagotować.
Wzięli się tedy gotować mięso i kaszę, placki wypiekać przy ogniskach i gadać.
Starszyzna już musiała wiedzieć, dokąd pociągną, ale widno książę mówić zabronił, bo pary z
gęby nie puścił żaden. Doświadczeni woje obliczali, dokąd za pięć dni dotrzeć można.
Najmłodszy z Bolkowej przybocznej drużyny, Bogusław Bończa, przysłuchiwał się gadaniu i
sporom, a potem, odgarnąwszy jasną czuprynę z dziecinnych jeszcze oczu, rzucił:
- Pomnijcie, co ja powiem: na Kołobrzeg pociągniem.
- Ruszyło cielę ogonem - mruknął ponury Wszebor z Brodów.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin