Bullen Fiona - Liście na wietrze.pdf

(920 KB) Pobierz
From Pillar to Post
FIONA BULLEN
LIŚCIE NA WIETRZE
Przekład Ewa Spirydowicz
Mojemu ukochanemu Kitowi, który opóźnił powstanie tej
książki, i moim przyjaciołom. Nie bójcie się, nie ma was
na kartach tej powieści!
156115036.051.png 156115036.062.png 156115036.072.png 156115036.073.png 156115036.001.png 156115036.002.png 156115036.003.png 156115036.004.png 156115036.005.png 156115036.006.png 156115036.007.png 156115036.008.png 156115036.009.png 156115036.010.png 156115036.011.png 156115036.012.png 156115036.013.png 156115036.014.png 156115036.015.png 156115036.016.png 156115036.017.png 156115036.018.png 156115036.019.png 156115036.020.png 156115036.021.png 156115036.022.png 156115036.023.png 156115036.024.png 156115036.025.png 156115036.026.png 156115036.027.png 156115036.028.png 156115036.029.png 156115036.030.png 156115036.031.png 156115036.032.png 156115036.033.png 156115036.034.png 156115036.035.png 156115036.036.png 156115036.037.png 156115036.038.png 156115036.039.png 156115036.040.png 156115036.041.png 156115036.042.png 156115036.043.png 156115036.044.png 156115036.045.png 156115036.046.png 156115036.047.png 156115036.048.png 156115036.049.png 156115036.050.png 156115036.052.png 156115036.053.png 156115036.054.png 156115036.055.png 156115036.056.png 156115036.057.png 156115036.058.png 156115036.059.png 156115036.060.png 156115036.061.png 156115036.063.png 156115036.064.png 156115036.065.png 156115036.066.png 156115036.067.png 156115036.068.png 156115036.069.png 156115036.070.png 156115036.071.png
1
Rozdział pierwszy
Zerknęła na męża. Spał. Piegowate ramiona ciasno owinął kołdrą, którą
przed chwilą z niej ściągnął. Leżała odkryta i drżała z zimna. Głowiła się,
dlaczego, na Boga, za niego wyszła. Zegarek wskazywał kwadrans po
trzeciej. Zaczęła myśleć o morderstwie.
Zawsze bawiła ją opowieść o żonie, która zatłukła męża mrożonym
udźcem jagnięcym, po czym spokojnie udusiła narzędzie zbrodni i podała
na kolację policjantom prowadzącym dochodzenie. Cóż za ironia; zjadali
dowód rzeczowy, tym samym zacierając wszelkie ślady! Zresztą, Hugh na
to zasłużył, stwierdziła. Całkiem poważnie brała pod uwagę takie
rozwiązanie.
Biedny kapral Dutton... Przecież chciał tylko okazać się dżentelmenem.
A że jego ramię nieco dłużej obejmowało jej talię, kiedy szli korytarzem?
Hugh niby przypadkiem uderzył go laską przy najbliższej okazji... Nikt nie
wierzył, że nie zrobił tego naumyślnie. Takie zajścia miały miejsce zbyt
często. Westchnęła głośno. Hugh nie ma prawa tak postępować. Niejako
oficer wobec zwykłego żołnierza, który nie mógł odpłacić pięknym za
nadobne, nie śmiał złożyć raportu. Tak, Hugh zasługuje na tęgie lanie. Po co
w ogóle za niego wyszła!
Od tego czasu minęły cztery lata. Już zapomniała, że czuła się uwięziona
w domu rodziców w Kenii, wśród wzgórz Nandi. A Hugh wydawał się
bardzo silny, mądry, bardzo... pewny siebie? Władczy? Czy może tylko ona
takim go widziała? Inni oficerowie drwili z niego za plecami i stroili głupie
miny, ilekroć popełnił nietakt. Nie, nigdy nie łamał zasad. Niemniej jednak
było coś w jego stosunku do podwładnych, w tym, jak zamawiał drinka,
nawet w tym, jak zakładał beret. Zupełne drobiazgi, których nigdy nie
zauważał, a co dopiero pojmował.
Teraz pamiętała tylko, że porzuciła krainę zotego światła,
rozjaśniającego pustynny krajobraz, wszechogarniające ciepło i uczucie, że
cały świat leży u jej stóp, na wyciągnięcie ręki. A ona wybrała Hugh.
Ponownie westchnęła.
Ojciec polubił go od razu, co było do przewidzenia, bo Hugh poskromił
jego niesforną córkę, robił karierę, i do tego potrafił być czarujący, jeśli
chciał. Hugh podbił go w mgnieniu oka. Ojciec był snobem, więc
imponowało mu, że córka wychodzi za mąż za oficera i dżentelmena. O tak,
2
Hugh owinął sobie ojca dokoła małego paluszka, stwierdziła z goryczą.
Matka zachowała większą rezerwę, większą ostrożność. Powiedziała
niejasno, jak to miała w zwyczaju, że nie lubi niskich ryżych mężczyzn z
wąsami. Często okazują się fałszywi. Laura nie zwróciła uwagi na jej słowa
- ani wtedy, ani wcześniej. Widziała tylko cichą, skromną kobietę o
konserwatywnych poglądach, całkowicie podporządkowaną mężowi, i
lekceważyła ją otwarcie. Tymczasem mama miała rację, westchnęła ciężko.
Hugh nie był dla niej dobry. Odruchowo pomacała palcami bolesny siniak
na ramieniu.
Tylko w jeden sposób mogła mu się zrewanżować - upokarzając go.
Uśmiechnęła się lekko. Obmyślała następne posunięcia, planowała kolejną
kampanię. Rozwód nie wchodzi w grę, o czym dowiedziała się od Hugh,
gdy była na tyle głupia, że poruszyła ten temat. Oficerowie się nie
rozwodzą, poinformował z napuszoną miną. Co za bzdura! W dzisiejszych
czasach rozwodzą się wszyscy; nawet oficerowie, nawet, jeśli wierzyć
plotkom, sam książę Walii... tylko nie Hugh.
Zresztą, Laura przyznawała to przed sobą, nie uśmiechała się jej myśl o
pójściu do pracy, bo przecież nie utrzymałaby się za śmiesznie małe
alimenty. Nie, lepiej poszukać kogoś innego, nie rezygnując od razu z
Hugh. Później przystąpi do czynów. Z niechęcią spojrzała na śpiącego
męża.
Emma ciężko opadła na krzesło. Oparła dłonie na brzuchu. Nadal ją
bolał. Jej myśli biegły dobrze znanym torem. Po raz kolejny zadawała sobie
to samo pytanie: dlaczego, dlaczego, dlaczego. Dlaczego właśnie mnie to
spotkało? Dlaczego moje dziecko? Czy poroniłaby również wtedy gdyby
nie upadła, gdyby Hugh jej nie popchnął? Teraz to bez znaczenia.
Lekarze nie umieli odpowiedzieć na te pytania, nie potrafili uratować
dziecka, a tylko ono się liczyło. Ich zdaniem mało prawdopodobne było,
żeby upadek spowodował poronienie. Minął tydzień, zanim straciła dziecko.
Takie rzeczy się zdarzają, ale nie ma powodu do obaw, że się powtórzą. W
tych czasach wiele kobiet roni co najmniej raz. Bardzo wiele kobiet.
Fergus chciał pocałować ją w kark, ale odsunął się, kiedy usłyszał, jak
wzdycha żałośnie. Jej ból doprowadzał go do rozpaczy, budził wściekłą
nienawiść do Hugh. Popatrzył w dal, na boisko. Grupa wyrostków uganiała
się na rowerach, niszczyła wypielęgnowany trawnik. Skierował złość
przeciwko nim, życzył im połamania kości, wywrotek, zderzeń.
3
Robił wszystko, byle nie myśleć o Hugh.
- Bill wpadł dzisiaj, mówiłem już? - zaczął od niechcenia, jakby nie
wiedział, że jego śliczna ciemnowłosa żona, siedząca u jego boku na
ogrodowej ławeczce, stara się dojść do siebie po stracie dziecka. Bardzo to
przeżywała. Przeżywali oboje.
- Naprawdę? Czego chciał? - Emma uśmiechnęła się z wysiłkiem.
Postanowiła, że będzie dzielna i rozsądna, że upora się z bólem.
Uśmiechnęła się szerzej, ale zdradzały ją drżące kąciki ust. Dała sobie
spokój z udawaniem.
- Och, nic takiego. Chciał ci powiedzieć, że... że mu bardzo przykro. -
Urwał w pół słowa, nerwowo pocierał nos. - Pojechał do Londynu, więc nie
mógł czekać. Powiedziałem mu, że śpisz. Przesyła pozdrowienia.
Zobaczymy się na weselu.
Zaintrygowana, uniosła głowę.
- Na weselu Kate i Alexa? Ależ to dopiero za kilka tygodni! Dokąd się
wybiera? - Była zaskoczona. Bill Ovington zaledwie kilka miesięcy temu
wrócił z zagranicznej misji w innym batalionie. Przystojny, lekkomyślny
Bill o leniwym spojrzeniu, duszy podróżnika i złotym sercu. Uśmiechnęła
się do siebie. Dokąd, u licha, los go teraz poniósł?
- A jak myślisz? - Fergus znacząco uniósł brew. W jego głosie usłyszała
ledwo wyczuwalną nutę zazdrości. Dorośli mężczyźni bawią się w wojsko,
przemknęło jej przez głowę. Tyle że tak naprawdę, wcale się nie bawili.
- Ach, taak... Czyżby pracował dla wywiadu? - Zmarszczyła czoło. -
Może przypadkiem trafił do Belfastu? Albo jeszcze dalej na południe?
- Z tego co wiem, w okolice Belfastu. Ale pojechał tylko się rozejrzeć. W
gruncie rzeczy nie ma nic wspólnego z wywiadem. Lecz kiedy awansuje,
musi znać teren jak własną kieszeń. - Zastanawiał się przez chwilę. -
Dziwnie tam będzie bez patroli na ulicach. O wiele trudniej przyjdzie nam
się zorientować, czy coś się szykuje. Robi mi się nieswojo na samą myśl o
tym. Będziemy na ziemi niczyjej - ani najeźdźcy, ani sprzymierzeńcy...
- Czy coś się stało? - Wzmagający się wiatr rozwiewał jej ciemne włosy.
Zadrżała na myśl o nadchodzącej zimie. - Coś cię niepokoi? Myślałam, że
już po wszystkim, że najgorsze, co się może zdarzyć, to czcze pogróżki i
niewinne wymachiwanie bronią... - Kiedy na niego spojrzała, z jej twarzy
znikł wszelki niepokój. Nie wolno się przejmować, okazywać mu swoich
obaw.
4
- Jeszcze nie. Spójrzmy prawdzie w oczy: zmieniło się niewiele. Jedyna
różnica polega na tym, że teraz nie naciskają na spust, nie detonują bomb.
Jeszcze za wcześnie twierdzić, że już po wszystkim. Pokój jest bardzo
kruchy. - Skrzywił się, słysząc krzyki nastolatków na boisku. - Pożyjemy,
zobaczymy.
- A gdybym nadal była w ciąży? Chciałbyś, żeby nasze dziecko urodziło
się gdzieś tam? - Emma rzuciła mu uważne spojrzenie. Dlaczego nie
usiądzie koło niej, nie przytuli, zamiast wsłuchiwać się we wrzaski
miejscowych wyrostków?
- Nie „gdzieś tam", Emmo. - Uśmiechnął się. - Miejscowi obrażą się
śmiertelnie słysząc coś takiego i pomyślą, że uważasz ich za podrzędną
kolonię. -Zmrużył oko. - Słuchaj, spędzimy tam dwa lata. Zanim
wyjedziemy z Irlandii, będziesz miała dziecko. Są tam dobrzy lekarze i
nowocześnie wyposażone szpitale, więc zamiast marudzić, przypomnij
sobie, jakie znasz irlandzkie imiona. Zawsze mi się podobało imię Patrick.
Nie uważasz, że Patrick Kennedy brzmi całkiem dobrze?
Przesunęła się, robiąc mu miejsce na ławeczce. Wtulona w jego wełniany
sweter zerknęła na nieregularne rysy, które nadawały mu wygląd
dobrodusznego niedźwiedzia.
- Skąd ci przyszło do głowy, że dziewczynka będzie chciała mieć na imię
Patrick?
Pani Dalton była bogata, ekscentryczna i z lubością wtykała nos w cudze
sprawy. Przesunęła okulary na czoło i zmierzyła Kate surowym
spojrzeniem.
- Podobno wychodzisz za żołnierza?
Nie samo pytanie, lecz raczej ton, jakim je zadała, zdradzał jej opinię na
ten temat. Kate uśmiechnęła się z wysiłkiem. Pani Dalton była Amerykanką
i dlatego miała dziwny stosunek do wojska.
- Tak. W grudniu. - Nie podnosiła głowy znad katalogu, zajęta
szukaniem potrzebnego odcienia. Nie zwracała uwagi na widoczną irytację
pani Dalton, co po chwili spowodowało głośne prychnięcie klientki.
- Nie jest to najlepsza pora na ślub, nie sądzisz, moja droga? O ile wiem,
zaręczyliście się zaledwie przed kilkoma tygodniami. Po co ten pośpiech?
Kate wpatrywała się w skrawek tkaniny, który ściskała w dłoni.
Bezgłośnie liczyła do dziesięciu, nie chcąc, by złość zabarwiła jej blade
policzki na czerwono. Boże, jak nienawidziła tej baby! Gwałtownym
Zgłoś jeśli naruszono regulamin