Gromyko Olga - Najwyższa wiedźma 3.pdf
(
583 KB
)
Pobierz
CZĘŚĆ TRZECIA
Sprzedawcy wiedźm
Czasem człowieka prościej zabić, niż mu wyjaśnić,
czemu on ci się nie podoba!
Sentencja przypisywana Św. Fendjuljanowi
Szadael powoli umoczyła pióro w kałamarzu, popatrzyła z upodobaniem na
nabrzmiewającą na końcu kroplę i nie strząsając, doczekała się, aż ta sama
opadła z powrotem. Dokładnie, rozkoszując się samym procesem, wyprowadziła
ostatnią runę i zakończyła ją pełnym wdzięku zakrętasem, przypominającym
wygięcie wstążki jak u tancerki driady. Posypała pergamin drobnym, rzecznym
piaskiem. Odczekawszy chwilkę, strząsnęła i jeszcze pomachała w powietrzu,
chwyciwszy za róg dwoma palcami, z manikiurem na paznokciach, aby
nadzwyczaj ważny rachunek o sprzedaży, niejakiemu Zagłydie Kljutiku dwóch
wozów mąki i worka klonowego cukru, w całości i w stanie nienaruszonym
trafił do opasłej książki przychodów i rozchodów, leżącej tu zaraz na stole, żeby
spocząć w niej na wieczność.
Elfka zupełnie nie miała gdzie się spieszyć, a i księgowością zajęła się po
prostu z nudy. Nie dlatego jednak trzymano ja w kantorze.
Dziewczyna odchyliła się na oparcie krzesła i z wdziękiem zarzuciła na stół
idealne nogi, w pantoflach na takich wysokich, cienkich obcasach, że przy
dobrych chęciach można było nimi posługiwać się nie gorzej niż mieczem. W
naturalny sposób defilować w takich po kocich łbach umiały tylko elfki i driady
i jeszcze, niech i tak będzie, wampiry. Elegantki ludzkiej rasy, ku uciesze
gapiów, jak nic grzęzły w pierwszej napotkanej szczelinie między kamieniami, a
chwiejny krok upodabniał je do przeskakujących z kępy na kępkę żab.
Kantor zajmował się hurtowym handlem sypkimi materiałami, wszystkim
po kolei, zaczynając od węgla drzewnego, a kończąc na elgarskich diamentach.
Z tymi ostatnimi, wprawdzie powstał niewielki problem: właściciel wziął
zadatek, obiecał jeszcze do końca zeszłego miesiąca obsypać klienta klejnotami,
ale z powodu złej pogody wysłana w góry karawana tylko dopiero co wyruszyła
w powrotną drogę. I oto już drugi tydzień jakieś ponure typy, z owiniętymi
skórą pałkami, regularnie odwiedzali sklep, bynajmniej nie w celu zakupu
gryczanej kaszy pytając o właściciela (rozsądnie przeczekującego u swojaków),
takimi „dobrymi” głosami, że człowiek dostawał gęsiej skórki. Szadael
niewinnie mrugała ogromnymi szmaragdowymi oczami, z konsternacją
rozkładała ręce i czułym, mruczącym głosikiem interesowała się w czym może
pomóc wielce szanownym klientom. „Panowie” patrzyli na czarującą,
srebrnowłosą ślicznotkę, kurczowo przełykali ślinę, obniżali ton i obiecywali
„wstąpić trochę później”.
Za oczy i głos dopłacano jej oddzielnie, gdyż Szadael tak samo wspaniale
umiała miotać błyskawice swoimi pięknymi oczami jak i piszczeć nie gorzej od
harpii, wymagając od właściciela dodatku za szkodliwość.
Niegłośny, ale natarczywy trel przypomniał dziewczynie o jej prostych
obowiązkach. Elfka, nie wstając, z gracją przeciągającej się kotki uwolniła lewą
nogę z pantofla i założyła ją nad telepatofonem. Błogo zmrużyła oczy,
wsłuchując się w napływające obrazy. Z zadowoleniem pokiwała głową.
Wreszcie koniec! Pomocnik właściciela towarzyszący karawanie, obiecywał
skontaktować się z kantorem, jak tylko dotrze do Witjagu. Może Szadael i
osiągała nie za wielkie sukcesy w czarowaniu, za to miała dyplom ukończenia
Szkoły Magów (wydział Pytii, katedra telepatii), więc dziewczyna nawet nie
dotykając urządzenia bez trudu mogła ustalić, od kogo nadszedł sygnał. Telepatę
Witjagskiego znała doskonale — to był jej były kolega z roku.
„Co dobrego mi powiesz?” Elfka jednym płynnym ruchem zabrała nogi ze
stołu i przysunęła się do odbiorczej obręczy.
* * *
Nie zważając na wczesną godzinę i wilgotną, zimną pogodę, tłum gapiów
obok miejskiego ratusza się nie rozchodził. Trójka ponurych czarodziejów —
nijaki typ z nieprzyjemnymi rybimi oczami i dwaj chłopcy–pomocnicy —
zbierali talizmany, które okazały się bezużyteczne i dokładnie ścierali
wykreślony na ziemi pentagram, żeby jakiemuś idiocie nie przyszło do głowy
dla żartu, powtórzyć tylko co wykonany przez nich obrzęd. Żarty żartami, a w
pentagramie szczątkowa moc mogła się zachować. Na jakiś drobiazg, w stylu
runięcia ratusza, zupełnie wystarczy.
Niestety, czasami prościej rozebrać wieżę kamyk po kamyczku, niż
wyjaśnić, co wydarzyło się w niej dwie godziny temu.
Rozczochrana, zapłakana, tłuściutka gosposia już dziesiąty raz z takim
samym powodzeniem u słuchaczy powtarzała swoje opowiadanie,
„przypominając sobie” kolejne pełne grozy szczegóły, w rodzaju zachlapanego
krwią sufitu, złowieszczo skrzypiących okiennic i migającego za oknem cienia
(„to na trzecim piętrze!”).
Mag skrzywił się tylko z obrzydzeniem. Tak naprawdę, kobieta niczego nie
widziała — od tego momentu, jak jego kolega, otrzymawszy wezwanie
telepocztą (mimochodem rzuconym słowom — bardzo ważnym i długo
oczekiwanym), posłał ją po herbatę i do tej pory, jak ona z tą herbatą wróciła
znalazła na podłodze w nienaturalny sposób poskręcanego trupa.
Dwóch strażników, groźnie pokrzykując na w pośpiechu rozstępujących się
ludzi, wyniosło na noszach przykryte przez rogożę1 ciało. Na bezładnie
zwisającej ręce, porysowanej przez purpurową smużkę krwi, pobłyskiwał
srebrny pierścień z jaspisem. A raczej z tym, co zostało z kamienia —
zielonkawa mała obręcz z okopconą w środku dziurą.
— Poczekajcie.
Strażnicy posłusznie się zatrzymali. Mag podszedł do noszy i pochyliwszy
się, ściągnął pierścień. W zamyśleniu pokręcił go w palcach i oddał
pomocnikowi.
— To też.
Chłopak kiwnął głową i otworzywszy inkrustowaną bursztynem szkatułę,
rzucił zepsuty amulet na kupkę odebranych wcześniej rzeczy.
Może, Konwentowi Magów to jakoś pomoże. Ale wielkiej nadziej nie
można było z tym wiązać. Jeśli strażniczy pies nie zdołał podjąć świeżego tropu,
to nawet specjalnie szkolony wyżeł chyba nie podjąłby starego śladu.
* * *
Ostro-dzioby ptak z purpurowymi oczami prześliznął się nad
wierzchołkami drzew, jak klinga puszczona wprawną ręką. Wąskie skrzydełka
jak u ważki delikatnie trzepotały, rozmywszy się w mgiełkę po bokach ciała.
Naprężywszy się, jastrząb przesunął po nim bacznym spojrzeniem, ale z gałązki
i tak się nie ruszył. Ghyr dogonisz. Jak go utłuc?
Plik z chomika:
romek2701
Inne pliki z tego folderu:
Smith Lisa Jane - Wizje w mroku 3 - Pasja.pdf
(3412 KB)
Smith Lisa Jane - Wizje w mroku 2 - Opętany.pdf
(3815 KB)
Smith Lisa Jane - Świat Nocy 4 - Grubsze niż woda.pdf
(215 KB)
Smith Lisa Jane - Noc Przesilenia.pdf
(1530 KB)
Philip Jose Farmer - Świat Rzeki 3 - Mroczny wzór.pdf
(2410 KB)
Inne foldery tego chomika:
21
Bogowie i potwory - Kelly Keaton
cykl Smoczy Rycerz
Dokumenty
FILMY
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin