Jordan Robert - Koło Czasu 4b - Ten który przychodzi ze świtem.pdf

(1940 KB) Pobierz
1101403442.001.png
JORDAN ROBERT
Kolo czasu #7 Ten ktory
przychodzi ze switem
ROBERT JORDAN
(Przełożyła Katarzyna Karłowska)
PROLOG
Dain Bornhald wyprostował się w siodle, kiedy oddział liczący stu konnych, który zabrał na
patrol, zbliżał się właśnie do Wzgórza Czat. Teraz niecałych stu. Przez jedenaście siodeł
przewieszone były owinięte płaszczami ciała, dalszych dwudziestu trzech ludzi opatrywało
rany. Trolloki urządziły przemyślną zasadzkę; zastawiona na gorzej wyszkolonych żołnierzy,
mniej walecznych od Synów, zapewne by się udała. Nie dawał mu natomiast spokoju fakt, że był
to już trzeci jego patrol, który zaatakowano przeważającymi siłami. Nie była to jakaś
incydentalna potyczka ani przypadkowe starcie z mordującymi ludność, palącymi wszystko w
okolicy trollokami zostali zmuszeni do odparcia z góry obmyślonego ataku. I to się przydarzało
wyłącznie tym patrolom, którymi dowodził osobiście. Pozostałych trolloki starały się unikać.
Fakt ten rodził dokuczliwe pytania, a odpowiedzi, do których dochodził, rozwiązania żadnego
jakoś nie przynosiły.
Zachodziło już słońce. W wiosce, której kryte strzechami domy rozpościerały się na całym
wzgórzu, od podnóża aż po sam szczyt, rozbłysło kilka pierwszych świateł. Na samym szczycie
wyróżniał się jedyny dach kryty dachówkami; wieńczył "Białego Dzika", miejscową gospodę.
Innego wieczora mógłby tam wstąpić na puchar wina, nie zważając na nerwową ciszę, jaka
zapadała zawsze na widok białego płaszcza ze złocistym słońcem. Nieczęsto pił, ale lubił od
czasu do czasu przebywać w towarzystwie ludzi nie należących do Synów; po jakimś czasie do
pewnego stopnia zapominali o jego obecności i na powrót zaczynali się śmiać i rozmawiać.
Innego wieczora. Dzisiaj pragnął być sam, żeby pomyśleć.
Pomiędzy wielobarwnymi wozami, jakich około setki stało skupionych w odległości niecałej
połowy mili od stóp wzgórza, panowało spore ożywienie; mężczyźni i kobiety, odziani w barwy
jeszcze bardziej jaskrawe od ich wehikułów, sprawdzali konie i uprząż oraz pakowali rzeczy,
które od wielu tygodni walały się po całym obozowisku. Wyglądało na to, że Wędrowcy
zamierzają podjąć ten tryb życia, jakiemu zawdzięczali swoje miano, najprawdopodobniej
zaraz o pierwszym brzasku.
–Farran!
Gruby setnik zawrócił konia, by podjechać bliżej, a Bornhald skinieniem głowy wskazał
karawanę Tuatha'anów.
–Powiadom Poszukującego, że jeśli zamierza przenieść swych ludzi w jakieś inne
miejsce, to powinni się udać na południe. – Mapy twierdziły, że nie można się przedostać na
drugi brzeg Taren w żadnym innym miejscu prócz Taren Ferry, ale po przeprawie przez
rzekę
wnet się przekonał, jak są już przestarzałe. Nikt nie wyjeżdżał z Dwu Rzek, dopóki mógł
temu przeciwdziałać, przez co teren, który podlegał jego władzy, stał się szczelny niczym
pułapka. – Farran? Nie należy stosować butów ani pięści, zrozumiano? Słowa wystarczą. Raen
ma uszy.
–Jak rozkażesz, lordzie Bornhald.
Głos setnika zdradzał tylko niewielkie rozczarowanie. Przyłożył odzianą w rękawicę dłoń do
serca i nawrócił konia, by odjechać w stronę obozowiska Tuatha'anów. Rozkaz mu się nie
spodobał, ale rzecz jasna wykona go dokładnie. Może nawet i gardził Ludem Wędrowców,
niemniej żołnierzem był dobrym.
Widok obozu – długie, równe szeregi białych namiotów z trójkątnymi dachami, linie
precyzyjnie ustawionych palików, do których przywiązywano konie. Nawet tutaj, w tym
zapomnianym przez Światłość zakątku świata, Synowie utrzymywali porządek, nie pozwalając
dyscyplinie osłabnąć nawet na moment. Światłość naprawdę zapomniała o tym miejscu.
Dowiodły tego trolloki. Paliły wprawdzie farmy, ale ich obecność tutaj oznaczała, iż jedynie
część mieszkańców okolicy była niewinna. Pozostali natomiast kłaniali się i mówili: "Tak, mój
lordzie", "Jak sobie życzysz, mój lordzie", i uparcie chodzili własnymi drogami, ledwie się tylko
odwrócił do nich plecami. I na dodatek ukrywali jakąś Aes Sedai. Drugiego dnia, na południe od
Taren, Synowie zabili Strażnika; mieniący się wielością barw płaszcz tego człowieka stanowił
dostateczny dowód. Bornhald nienawidził Aes Sedai, które manipulowały Jedyną Mocą, jakby
jedno Pęknięcie Świata nie wystarczyło. Wywołają nowe, jeśli się ich nie powstrzyma. Jego
chwilowy dobry nastrój stopniał niczym śnieg na wiosnę.
Wzrok Bornhalda odszukał namiot, gdzie przez cały czas trzymano więźniów, nie licząc
codziennych, krótkich ćwiczeń fizycznych, na które wypuszczano ich pojedynczo. Żaden nie
spróbuje uciec, jeśli równało się to pozostawieniu pozostałych. Inna sprawa, że uciekając,
zdołaliby pokonać nie więcej niż kilkanaście kroków – z obu stron namiotu stali strażnicy, a
kilkanaście kroków dalej, w każdym kierunku, natknęliby się natychmiast na następnych
dwudziestu Synów – Bornhald jednakże pragnął, by kłopotów było jak najmniej. Każdy kłopot
stanowi zarzewie nowych. Konieczność brutalnego potraktowania więźniów mogłaby wywołać
wzburzenie w wiosce, wzburzenie tak gwałtowne, że trzeba by coś z tym zrobić. Byar to
głupiec. On – oraz pozostali, Farran zwłaszcza – chcieli poddać więźniów śledztwu. Bornhald
nie był Śledczym i nie miał ochoty na stosowanie ich metod. Nie miał też zamiaru pozwolić
Farranowi, by ten w jakikolwiek sposób zbliżył się do tych dziewcząt, nawet jeśli, zdaniem
Ordeitha, były Sprzymierzeńcami Ciemności.
Sprzymierzeńcy Ciemności czy nie, nabierał coraz głębszego przekonania, że jego samego
interesuje wyłącznie ten jeden Sprzymierzeniec Ciemności. Bardziej niż trolloków, bardziej niż
Aes Sedai chciał dopaść Perrina Aybarę. Ledwie potrafił zawierzyć opowieściom Byara o
człowieku przebiegającym knieje z wilkami, ale niemniej to Byar stwierdził jasno, iż właśnie
Aybara wpędził jego ojca w pułapkę Sprzymierzeńców Ciemności na Głowie Tomana, wiodąc
Geoframa Bornhalda na śmierć z rąk seanchańskich Sprzymierzeńców Ciemności i ich
sojuszniczek spod znaku Aes Sedai. Niewykluczone, że jeśli żadne z Luhhanów nie zacznie
wreszcie mówić, i to już niebawem, wówczas pozwoli, by Byar rozprawił się z kowalem na
własny sposób. Albo ten człowiek zmięknie, albo zmięknie jego żona, gdy będzie się temu
przypatrywała. Jedno z nich pomoże mu odszukać Perrina Aybarę.
Gdy zsiadł z konia przed swoim namiotem, powitał go Byar – sztywny, ponury, podobny do
stracha na wróble. Bornhald zerknął z niesmakiem na znacznie mniejszą grupkę namiotów
ustawionych z dala od pozostałych. Podmuch wiatru z tamtej strony przyniósł zapach drugiego
obozowiska. Tamci nie utrzymywali czystości ani przy palikach dla koni, ani wokół siebie.
–Ordeith zdaje się już również wrócił, prawda?
–Tak, lordzie Bornhald. – Byar urwał, Bornhald spojrzał na niego pytająco. – Donoszą o
starciu, które mieli z trollokami na południu. Dwóch zabitych. Sześciu rannych, tak twierdzą.
–Kto poległ? – spytał cicho Bornhald.
–Syn Joelin i Syn Gomanes, lordzie Bornhald. – W zapadniętych policzkach Byara nie drgnął
ani jeden mięsień.
Bornhald ściągnął powoli rękawice ze stalowymi ochraniaczami. To ci dwaj, których wysłał
razem z Ordeithem, by sprawdzili, co on właściwie robi podczas swoich wypadów na południe.
Przezornie nie podniósł głosu.
–Moje wyrazy uznania dla pana Ordeitha, Byar i… Nie! Żadnych wyrazów uznania.
Przekaż mu, słowo w słowo, że życzę sobie widzieć natychmiast te jego chude kości. Powiedz
mu to, Byar, i dawaj go tu zaraz, choćbyś musiał go aresztować, i te nikczemne kanalie, które
plamią honor Synów. Idź!
Bornhald długo powstrzymywał gniew, tak długo, aż nie znalazł się we wnętrzu namiotu;
spuścił klapę wejściową i krzywiąc się wzgardliwie, zmiótł mapy oraz szkatułkę z przyborami
do pisania z obozowego stolika. Ordeith musi go uważać za imbecyla. Dwukrotnie już posyłał za
nim ludzi i dwukrotnie ci ludzie ginęli w "starciu z trollokami", za to wśród tych, którzy
pozostali przy życiu, nie było żadnych rannych. Zawsze na południu. Ten człowiek żywił jakąś
obsesję na punkcie Pola Emonda. Cóż, sam mógł rozbić tam swój obóz, gdyby nie… Teraz
nie miało to sensu. Tu więził Luhhanów. Oni mu wydadzą Perrina Aybarę, w ten czy inny
sposób. Wzgórze Czat to znacznie lepsze miejsce, na wypadek gdyby zostali zmuszeni do
błyskawicznych przenosin do Taren Ferry. Względy militarne nad osobistymi.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin