Patsy Brooks- Za jakie grzechy.doc

(822 KB) Pobierz
Tutuł oryginału MASQUERADE

Tutuł oryginału MASQUERADE

Copyright © 2003 by Patsy Brooks

Projekt graficzny okładki Robert Maciej

Rozdział l


For the Polish translation Copyright © 2004 by Wydawnictwo ELF

For the Polish edition Copyright © 2004 by Wydawnictwo ELF

Skład i łamanie „Kolonel"

Wydanie I

ISBN 83-89278-40-5


ropatrz, spadł śnieg! - zawołała Mandy, wychodząc po ostatniej lekcji ze szkolnego budynku. Do Bożego Narodzenia zostały zaledwie cztery dni i nikt już nie wierzył, że prawdziwa zima zawita wreszcie do Nowego Jorku. - Nie cieszysz się? - zwróciła się do przyjaciółki, na twarzy której nie dostrzegła żadnych oznak radości.

-              A niby z czego?

-              No jak to z czego? Z tego, że będziemy mieli białe
święta. - Mandy zorientowała  się,  że  popełniła  gafę,
zanim wypowiedziała te słowa.

-              Niektórzy będą mieli białe święta, a niektórzy nie
będą ich mieć w ogóle - wycedziła przez zęby Sara. -
Albo tak jakby ich nie mieli.

-              Nie przesadzaj - rzuciła Mandy, zerkając na nią ze
złością. Szczerze mówiąc, miała już trochę dość jej na­
rzekań, zwłaszcza że, według niej, Sara naprawdę nie


Patsy Brooks


Za jakie grzechy?


 


miała powodów, żeby się uskarżać. - Oczywiście, że bę­dziesz miała święta, i to takie, o jakich większość ludzi może tylko pomarzyć. Mogę się założyć - ciągnęła, ignorując skwaszoną minę przyjaciółki - że prawie wszystkie dziew­czyny z naszej kJasy zamieniłyby się z tobą bez wahania.

Ona w każdym razie zawsze marzyła o tym, żeby spędzić zimowe ferie gdzieś w tropikach, i zupełnie nie przeszkadzałoby jej to, że spędza je w towarzystwie rodziców, ich znajomych oraz syna tych znajomych. Nawet jeśli ten syn był rzeczywiście tak koszmarny, jak jawił się w opowieściach Sary.

Mandy spojrzałała na nią i zirytowała się jeszcze bar­dziej, Sara patrzyła bowiem rozmarzonym wzrokiem za chłopakiem swoich marzeń, który właśnie wyszedł ze szkoły, otoczony wianuszkiem wielbicielek. Nie było w tym nic dziwnego, bo gdziekolwiek Ross Goodwin się pojawiał, zawsze natychmiast wyrastało przy nim kilka zapatrzonych w niego dziewcząt. Nagle przyszło jej do głowy, że Sarze może nie tyle chodzi o to, że wyjeżdża na ferie na Karaiby, ile o to, że nie będzie na sylwestrowej imprezie organizowa­nej przez przyjaciela Rossa, Nicka, na którą została zapro­szona.

Schyliła się, podniosła z chodnika garść sypkiego śniegu, który natychmiast topił się w dłoni, po czym uważnie przyjrzała się przyjaciółce.

- Powiedz szczerze, Saro, czy gdyby Nick nie zaprosił cię na sylwestra, też byłabyś taka nieszczęśliwa z powodu wyjazdu na Martynikę?

Wydawało się, że Sara, która wciąż śledziła wzrokiem Rossa, nie słyszy jej pytania, ale po chwili rzuciła obu­rzonym głosem:


-               Nie opowiadaj głupot! Mówiłam ci przecież, że nie
uśmiecha mi się spędzanie ferii z rozpieszczonym synal-
kiem przyjaciół rodziców.

-               Wiem, wiem, z grubym i wrednym Bobem.

-               Właśnie - powiedziała Sara i jej spojrzenie znów
uciekło w kierunku Rossa i grona jego wielbicielek.

Czy te idiotki nie widzą, że to zapatrzony w siebie palant? - pomyślała Mandy, ale natychmiast uzmysłowiła sobie, że również jej najlepsza przyjaciółka, której bynaj­mniej za idiotkę nie uważała, także tego nie widzi. Nie miała jednak okazji, żeby dłużej zastanowić się nad in­teligencją Sary, bo nagle poczuła na karku przeraźliwe zimno.

-              Hej! - zawołała i odwróciła się na pięcie. Przed nią
stał uśmiechnięty Nick Carter. Zanim zdążyła sięgnąć za
kołnierz kurtki, śnieg roztopił się i spłynął jej po plecach. -
Kretyn! Kompletny kretyn! - rzuciła ze złością.

Nick jeszcze bardziej wyszczerzył zęby w głupawym uśmiechu.

-             Przyjdziecie na sylwestra? - zapytał.

-             Mówiłam ci, że Sara wyjeżdża.

-             A ty?

-             A ja? - Mandy nie miała na razie innego pomysłu na
przywitanie nowego roku, mimo to powiedziała: - Ja to
się chyba jeszcze zastanowię. Jeśli wszyscy twoi koledzy
są równie dowcipni jak ty - na plecach czuła wciąż
nieprzyjemną chłodną wilgoć - to chyba mogę sobie
darować tę szampańską zabawę.

-             Coś ty! Będzie pełna jazda, mówię ci, czadowo.

-             Dobra, zobaczę, może przyjdę - rzuciła Nickowi na
odczepnego, a kiedy się oddalił, zwróciła się do przyjaciół-


7


Patsy Brooks


Za jakie grzechy?


 


ki: - Mowy nie ma, nawet gdybym miała spędzić sylwestra z babcią przed telewizorem.

-              Żartujesz? - Sara wpatrywała się w nią błagalnym
wzrokiem. - Nie zrobisz mi tego.

-              Czego?

-              Nie możesz mi tego zrobić. Jesteś moją najlepszą
przyjaciółką. Jeśli ty nie pójdziesz na imprezę do Nicka,
to kto mi potem opowie, co się tam działo?

-              Właściwie to nie musze czekać do nowego roku, żeby
wiedzieć, co się tam będzie działo - odparła Mandy. -
Będzie czadowo - dodała, krzywiąc się z niesmakiem.

-              Przestań! Dobrze wiesz, o co mi chodzi.

-              Jeśli o to, że chcesz wiedzieć, co na imprezie będzie
robił Ross, to również o tym mogę ci powiedzieć już
dzisiaj. Będzie - zerknęła w stronę chłopaka, który właśnie
znikał  za rogiem,  w  towarzystwie  dwóch  najbardziej
wytrwałych wielbicielek - dokładnie tak jak w tej chwili -
pławił się w swoim powodzeniu u dziewcząt. - Mandy
spojrzała z politowaniem na przyjaciółkę. - Mogę się
domyślać, co one w nim widzą, ale ty?

Sara nie odpowiedziała na jej zaczepkę i w milczeniu ruszyły w kierunku przystanku. Kiedy zobaczyły zatrzy­mujący się autobus, zaczęły biec, ale były na tyle daleko, że kierowca, mimo że musiał je widzieć, odjechał.

f

-              Świnia - rzuciła Mandy. - Czekamy na następny czy
idziemy pieszo?

-              Możemy się przejść.

Od trzech lat, to znaczy od chwili, kiedy zaczęły razem chodzić do liceum, widywały się niemal codziennie -w ciągu tygodnia w szkole, w weekendy odwiedzały się nawzajem pod byle pretekstem, a jeśli nie potrafiły go


znaleźć, wpadały do siebie po prostu ot tak. Nic więc dziwnego, że Sara, która miała nazajutrz wyjechać na dwa tygodnie, chciała odwlec moment rozstania z przyjaciółką, zwłaszcza że wciąż nie wiedziała, czy Mandy spełni jej prośbę.

-              To jak, pójdziesz na tę imprezę u Nicka? - odezwała
się, kiedy przystanek autobusowy był już kilkadziesiąt
metrów za nimi.

Spojrzała na przyjaciółkę tak błagalnie, że ta, choć wiedziała, że to wszystko nie ma sensu, nie była w stanie odmówić. Trudno, babcia będzie musiała sama posiedzieć przed telewizorem, pomyślała Mandy, albo zaprosi sobie którąś z koleżanek, albo tego miłego starszego pana, który mieszkał dwa domy dalej i wyraźnie babcię podrywał. Właśnie! To byłby pomysł.

-             No dobra, pójdę.

-             Naprawdę? Zrobisz to dla mnie?

-             Dobrze sformułowane. Zrobię to wyłącznie dla ciebie.
Ale uprzedzam cię, jeśli Nick albo któryś z jego kolegów
będzie miał równie udane pomysły jak ten z wrzucaniem
śniegu za kołnierz, to mogę wyjść, zanim impreza rozpo­
cznie się na dobre.

-             Nie, nie zrobisz mi tego.

-             Nie, jasne, że nie zrobię. Dam sobie wrzucać śnieg,
pozwolę strzelać do siebie popcomem, a nawet gdyby
któremuś z naszych superinteligentnych i dowcipnych
kolegów przyszło do głowy strzelanie z prawdziwej broni
palnej, to dam się zabić. Czego się nie robi dla najlepszej
przyjaciółki! - zawołała Mandy, ale widząc zmartwioną
twarz koleżanki, uspokoiła ją: - Przecież powiedziałam,
że pójdę. Czy zawiodłam cię kiedykolwiek?


Patsy Brooks


Za jakie grzechy?


 


Sara zdecydowanie potrząsnęła głową.

-              Nie, nigdy - odparła i odetchnęła z ulgą.

-              Ale ty oczywiście dalej twierdzisz, że nie cieszysz się
z wyjazdu na Karaiby z powodu tego okropnego Boba, -
Mandy nie mogła sobie przypomnieć nazwiska, choć w cią­
gu minionego miesiąca słyszała je setki razy. -Jak mu tam?

-              Boba Dickinsona.

-              No właśnie, Boba Dickinsona.

-             Nie wiesz, jaki on jest koszmarny - rzuciła Sara
i skrzywiła się tak, jakby ten nieszczęśnik był Franken-
steinem, Godzillą i Obcym w jednej osobie.

-              Wiem i założę się, że wie o tym już cały Nowy Jork.
No, może gdzieś na drugim końcu Harlemu znalazłoby się
kilka osób, które jeszcze nie zostały poinformowane, jak
ten okropny grubas zepsuł twoje szóste urodziny, najpierw
zżerając, zanim zdążyłaś zdmuchnąć świeczki, cały tort,
a potem puszczając pawia na twoją śliczną białą sukienkę
w różowe kwiatuszki. - Mandy pokręciła głową i roze­
śmiała się.

-              Śmiej  się,  śmiej - powiedziała  rozżalona Sara. -
Poczekaj, aż ciebie ktoś obrzyga.

Jej przyjaciółka mimo to nie przestawała się śmiać.

-              On jest naprawdę obrzydliwy -przekonywała ją Sara.
Mandy nagle spoważniała. Rozumiała, że sześcioletnie

dziecko mogło mieć żal do swojego rówieśnika za to, że zepsuł jej urodziny, ale żeby siedemnastoletnia dziewczyna nie znosiła z tego powodu chłopaka, którego nie widziała na oczy od prawie jedenastu lat?

-              Mówiłaś, że jego rodzice niedługo po tych twoich
nieszczęsnych urodzinach przeprowadzili się na Zachodnie
Wybrzeże, prawda?


Sara nie wiedziała, do czego zmierza przyjaciółka, ale zgodnie z prawdą skinęła głową.

-               Więc skąd możesz wiedzieć, jaki ten chłopak jest
teraz? Ludzie się zmieniają.

-              Nie on.

Mandy zatrzymała się, bo nagle przypomniała sobie coś, o czym opowiadała jej jedna z koleżanek.

-               A jak myślisz? -Zerknęła na przyjaciółkę z wyrazem
triumfu w oczach. - Jak wyglądał Ross, kiedy miał
sześć lat.

-              Musiał być ślicznym dzieckiem - odparła Sara bez
chwil...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin