Parks Adele - Skok w bok.pdf

(1507 KB) Pobierz
Adele Parks
Skok w bok
Przełożyła Anna Mackiewicz
967405221.002.png
Prolog
Zanim pojawił się Internet, ludzie po prostu spotykali się, robili karierę albo włazili komuś w
dupę. Nastały jednak bardziej higieniczne czasy. Teraz firma organizuje konferencję w
Blackpool, korzystając z sieci. Sama nie wiem, co jest bardziej dołujące.
Stosunek do otaczającego świata manifestuję spóźnionym przybyciem do hotelu. Strząsam
kwietniowy deszcz z parasola i natychmiast zalewa mnie łobuzerski śmiech dochodzący z
hotelowego baru. Oczywiście wieczorne atrakcje już się zaczęły. Szanowni koledzy i koleżanki z
pracy potykają się na schodach, prześcigając się w tankowaniu whisky. Nogi mi się uginają, mam
ochotę uciec jak najdalej stąd. Chcę być w domu, w ciepłym łóżku przytulić się do męża, czytać
albo kochać się z nim. Mąż! Uwielbiam to słowo. Brzmi tak cudownie, że odkąd udało mi się
stanąć przed ołtarzem z takim jednym dziewięć miesięcy temu, eksploatuję je z nadmierną
częstotliwością.
Zanosi się na kolejną piekielnie nudną konferencję: wszechogarniający testosteron i
niewystarczający poziom inteligencji. Pracuję dla dużej firmy doradczej (Looper Jackson), która
za sześć miesięcy połączy się z gigantyczną firmą doradczą (Peterson Wind), by stworzyć
niewyobrażalnie potężną, przebojową i bombową Peterson Windlooper (nie wiem dokładnie, co
zrobią z Jacksonem). Zarząd postawił sobie ambitne cele konferencji: namierzyć urodzonych
przywódców, wybrać graczy w zespole, wyłonić przegranych, tak by zgrabnie zrekonstruować
oddziały. Rozważam w myślach lepsze propozycje spędzenia czasu. Leżę na plaży w Barbadosie
albo siedzę z dziewczynami w Ali Bar One przy King’s Road, a właściwie to mogę być
gdziekolwiek, byle jak najdalej stąd. No, chwileczkę. Biuro też nie wchodzi w grę. Co za
dołująca wizja. Dobra. Czas się zameldować, umyć i dzielnie stawić czoło sytuacji.
W pokoju rzucam torbę, wzdycham, omiatam spojrzeniem pretensjonalne wnętrze i dzwonię
do męża. Nie ma go, co było do przewidzenia, niemniej rozczarowana odkładam słuchawkę.
Łazienka jest duża i jasna. Straszą w niej kurki w kształcie złotych łabędzi, którym zaraz łamię
karki, odkręcając wodę; krwawe klimaty, nie ma co. Przygotowuję kąpiel, opróżniam butelkę soli
Crabtree&Evelyn, która rozpuszcza się w pluskającej wodzie. Po tej wonno-mokrej przyjemności
czas na ubiór. Obowiązkowy strój wieczorowy, pewnie każda kobieta sięgnie po
konwencjonalną, falbaniastą suknię. Nie mam ochoty ginąć w tłumie, więc decyduję się na
schludny, ale z nutą buntowniczego luzu, strój i wybieram gładkie, czarne spodnium. Góra
przemyślana tak, by zaprezentować apetyczny skrawek mego kuszącego brzucha, obecnie
prezentującego się świetnie: płaski, opalony, seksowny. Włosy mam na tyle długie, że mogę je
upiąć, zawijam kok, ale wychodzi trochę za poważnie, więc pospiesznie wyciągam parę pasemek
i modeluję niesforne loki. Zerkam do lusterka i to, co widzę, bardzo mi się podoba. A jeszcze
bardziej jestem zadowolona, kiedy chwilę później przedzieram się przez gąszcz białych obrusów,
czarnych garniturów i zlewających się balowych sukien.
Przyjęcie spełnia wszystkie kryteria podobnych hulanek: zbyteczny przepych, niewłaściwa
967405221.003.png
oprawa i totalna rozpusta.
A całe zgromadzenie wydaje się kompletnie napalone na wieczorne niespodzianki, scena z
Sodomy i Gomory. Podchmieleni, zaczerwieniem faceci zebrani w pulsujące stadka łapczywie
obłapiające spojrzeniami kręcące się kobiety. Nabrzmiałe, zapite gęby chwieją się do przodu,
mamrocząc słowa. Szanowne panie prezentują się nieźle z rozmazanym makijażem wokół oczu i
pod nosem, z błyszczącymi czołami, w raczej niemodnych kreacjach. Jutro nastanie czas
zażenowanych spojrzeń, wstydliwych ukłonów i bólu głowy, ale pieprzyć to – dziś przecież
wolno wszystko. Chrzanić to i jutro. Dla odmiany mam nieco inny plan: zjeść dobrą kolację,
podać zgrabną wymówkę, ewakuować się szybko, udać na spoczynek i zadzwonić do męża.
Docieram do stolika, składam zamówienie i wykrzywiam twarz w dobrze wyćwiczonym,
gładziutkim, społecznie aprobowanym uśmiechu.
Jego oczy są niebezpiecznie zdradliwe.
Za duże, za niebieskie, zbyt przenikliwe, by jakakolwiek kobieta zdołała spojrzeć w nie
obojętnie. Ma gładką, jasną cerę, spryskaną gdzie trzeba delikatnymi piegami. Smukłe,
naprężone, dobrze zbudowane, atletyczne ciało. Wszystko wyważone, w doskonałych
proporcjach. Pachnie świeżo, męsko, ale nie perfumami. Patrzy na mnie, błękitne spojrzenie
przenika mnie na wskroś i rozwarstwia na plasterki. Emocje wirują jak w kalejdoskopie.
Pulsujące odłamki soczystych barw rozsadzają mnie od środka, siejąc zamęt w głowie i piersiach.
Czuję, jak serce i majtki zaczynają tętnić tym samym rytmem. Trzęsę się. Przewidywalne tłumy
wokół nas zlewają się w jedną, bezkształtną masę, tylko my zostajemy zadziwiająco wyraźni.
Tętniące figi marki M&S oszałamiają mnie i zupełnie wytrącają z równowagi. Daruję sobie
wszelkie uprzejme wstępy.
– Jestem mężatką – mówię.
– Jestem dziwką. – On się uśmiecha.
Oskarżenie i wyzwanie w jednym.
– No to wstęp mamy z głowy. Napijesz się? – pyta, napełniając mój kieliszek.
Nasze intencje są skandalicznie czytelne. Poziom flirtu może wzbudzać jedynie podziw. W
ciągu kilku minut przypominam sobie wszelkie kokieteryjne sztuczki, odgrzebane z czasów
sprzed ślubu, które ostatnio nie były mi do niczego potrzebne. W zależności od potrzeby
zmieniam taktykę; jestem bezpośrednia, zagadkowa, pewna siebie, konkretna, zawstydzona lub
uwodzicielska. Znacznie bardziej uwodzicielska niż kiedykolwiek wcześniej. On też jest pełen
sprzeczności. Opowiada o nudnej pracy, w której osiąga niesamowite sukcesy. Pokonał
wszystkie przeszkody i przeciwności losu, by zdobyć wysoką pozycję w Peterson Wind. Teraz
osiągnięty sukces wychodzi mu bokami. Twierdzi, że konferencje to tylko okazja do przedniej
zabawy. Oczywiste, że nie ma zamiaru marnować energii na pracę; siły oszczędza na zaliczanie
panienek i narkotyki. Wstaje. Jest zaskakująco niski, może nawet ciut za, ale wciąż wygląda
majestatycznie. Prawdziwa zagadka. Nieodwracalnie jednoznaczna.
Rozmawiamy już tylko o seksie, ustalając wspólne preferencje. Wyznaje, że ma
967405221.004.png
niekontrolowany zwyczaj wyławiania najbardziej pożądanej kobiety w zasięgu wzroku.
Sprawdza się w każdych okolicznościach: w pracy, pubie, metrze czy sklepie. Przypominam
sobie podobne zdolności i dzielę się tym. Przytakuje i potwierdza:
– To zachowanie kompulsywne. Żaden wyjątkowy talent. Wiele razy z kumplem
namierzaliśmy te same lśniące włosy albo szczupłe biodra. Dziwne w tym wszystkim jest tylko
to, że rozmawiam z kobietą, która otwarcie przyznaje się do takiego samego zachowania.
Potrząsa głową z niedowierzaniem.
– Czasem, kiedy mam ochotę poderwać jakąś dupę, nie zawracam sobie głowy wybieraniem
najatrakcyjniejszej. Szkoda tracić cholerny czas, kiedy się wie, że i tak chodzi tylko o jedno.
Celuję więc w najłatwiejszą sztukę. Wyrazistą i wolną.
– A ja jaka jestem? – pytam bez ogródek.
Wiem, nie zamierza się przyznać, że ma ochotę na szybkie rżnięcie, choć ja wysyłam
czytelne sygnały. Tak bardzo chcę słyszeć jego komplementy.
– Ty, moja ślicznotko, z tymi szalonymi, kręconymi blond włosami, z tą cudną buźką, boską
figurą, pełnymi, krągłymi cyckami i wąską talią...
Dotyka mojego kolana krawędzią szklanki z whisky. Przeszywają mnie dreszcze, ale
odpycham go.
– ... ty, z tymi piekielnie inteligentnymi oczami, którymi wyrażasz zimną obojętność, jesteś
niewątpliwie najseksowniejszą kobietą w całym towarzystwie.
Znów dotyka mojego kolana, tym razem nie odsuwam go.
– Ale jesteś nieco inna. Bo widzisz, jesteś tu nie tylko najatrakcyjniejsza, ale też najbardziej
nieosiągalna. Nie mam zwyczaju mieszać życia zawodowego z osobistym, a poza tym jesteś
mężatką. – Siła przyzwyczajenia zmusza go do dodania: – Miałem już dziewięćdziesiąt dziewięć
kobiet. Masz ochotę być tą setną?
– Czy ta strategia kiedykolwiek ci się opłaciła? – pytam, śmiejąc się wbrew sobie z
zuchwałego pytania.
– Jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć razy, z tego, co wiem.
– Jesteś żałosny.
– Ale to cię kręci.
Fakt. Podoba mi się tak bardzo, że zaraz eksploduję. Podoba mi się tak bardzo, że muszę
eksplodować. Przysuwa się do mnie. Jestem tak blisko jego ust, że mogę wręcz poczuć w
wydychanym przez niego powietrzu smak piwa i papierosów zmieszanych ze zniewalającą
zmysły wodą kolońską.
– Fascynujesz mnie, skarbie, jesteś zajebiście fascynująca.
Włosy jeżą mi się z podniecenia; czy kiedykolwiek fascynowałam męża?
– Jesteś tak cholernie pewna siebie, całą sobą. Lubię to w dziewczynach.
Poprawia spodnie w kroku, udaje mu się opanować wytrysk. – Podoba mi się twój spokój.
Trochę z tropu zbija mnie ta pewność siebie. Ale żeby być fair, przyznaję, że nie przegięłaś,
967405221.005.png
oceniając swoją atrakcyjność. Bardzo piękna z ciebie kobieta. A do tego mądra, choć kierujesz
się raczej intuicją niż inteligencją i jeśli chcesz wiedzieć, ta pierwsza bardziej mi imponuje, choć
obie cechy mają znaczenie. – Nie dając mi chwili na obrażenie się, ciągnie: – Jesteś piekielnie
zabawna. Naprawdę jesteś, bo śmiałem się z tobą cały wieczór i nie podejrzewam nawet, byś
wysilała się tylko dlatego, aby zasłużyć sobie na moje komplementy.
Kiwam głową, na moment oniemiałam z pożądania i nie potrafię nic odpowiedzieć. Sączę
wodę.
– Ale doszliśmy już do tego, że jestem nieosiągalna.
Uśmiecha się.
– No tak. Choć to nieco dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że odpowiedziałaś na mój ukłon
promiennym uśmiechem. Wydawało mi się wtedy, że twoje oczy, no cóż, jestem na tyle
doświadczony, by móc to ocenić, że twoja obojętność to tylko gra. Myślę, że jesteś zdolna do
niezobowiązującego i hedonistycznego pieprzenia się, a twoja bezwstydna frywolność mówi
sama za siebie.
– Jestem mężatką. – Nie daję za wygraną.
– Powtarzasz się.
– W dodatku szczęśliwą.
– Jak długo? – Szczerzy się bezczelnie.
– Dziewięć miesięcy.
– Dziewięć miesięcy i pozwalasz sobie na takie gierki?
Przez moment wkurza mnie ta bezpośredniość wypływająca z samozadowolenia
osiągającego szczytowy poziom.
– Jesteśmy razem od czterech lat.
Robi minę, jakby już to słyszał. Wściekam się na siebie, że próbuję usprawiedliwić swoje
zachowanie.
– Przez cały ten czas nawet nie spojrzałam na innego faceta...
– Aż do teraz.
Kończy za mnie zdanie i choć to straszne, trafia w samo sedno.
– Napijesz się jeszcze?
Waham się.
– No, jeszcze jednego – zachęca.
Wstaje i kieruje się w stronę baru. Spoglądam na brylant w złotej oprawie na lewej ręce i
podejmuję ostateczną decyzję, kurczowo trzymając się resztek przyzwoitości.
– Możemy sobie flirtować, nie ma w tym nic złego, bo ja naprawdę jestem szczęśliwą
mężatką i nie posunę się dalej. Nigdy w życiu nie wpakuję się w żaden romans. Nie będę się
kochać z żadnym innym mężczyzną, poza moim mężem.
Staram się wyrażać jasno i precyzyjnie, byleby tylko nie pomyślał sobie Bóg wie czego,
bylebym ja nie zrozumiała czegoś opacznie! Tyle że jak tylko wracam na właściwy tor i
967405221.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin