Weber David - Opowiadania t. 4 - W służbie miecza.doc

(2390 KB) Pobierz
Dawid Weber

Dawid Weber

 

„W SŁUŻBIE MIECZA

 

 

 

 

Tłumaczył: Jarosław Kotarski

Dom Wydawniczy Rebis

Poznań 2005

 

 

Spis Treści

 

Jane Lindskold – Ziemia obiecana (Promised Land)

Timothy Zan – Za jednym zamachem (With One Stone)

John Ringo i Victor Mitchell – Okręt zwany Francis (A Ship Named Francis)

John Ringo – Urlop (Let’s Go To Prague)

Eric Flint – Fanatyk (Fanatic)

Dawid Weber – W Służbie Miecza (The Serwice Of The Sword)


Jane Lindskold

Ziemia obiecana

 

Judith była bardzo młoda, gdy piraci zdobyli statek rodziców. Ale nie aż tak młoda, by tego nie pamiętać. Eksplozje, wycie rozdzieranego metalu, świst uchodzącego powietrza i odgłos strzelaniny z początku odległej, potem coraz bliższej, nadal momentami rozbrzmiewał w jej uszach. Wszystkie odgłosy były nieco stłumione, gdyż miała wtedy na sobie skafander próżniowy o dwa numery za duży. I to właśnie uratowało jej życie. Ale nie uratowało jej przed niewolą.

 

Mimo iż tyle przeszedł, mimo czasu i energii, które poświęcił na naukę i szkolenie, i mimo ocen, które w żaden sposób nie mogły przynieść wstydu rodzinie, kiedy zbliżał się czas jego pierwszego patrolu po ukończeniu akademii, ktoś uznał za stosowne się wtrącić. Michael Winton usłyszał plotkę, że ma dostać przydział na okręt obrony systemowej stacjonujący w pobliżu Gryphona. Informację tę przyniósł mieszkający razem z nim w pokoju Todd Liatt. Było to o tyle niepokojące, że Todd należał do ludzi, którzy zawsze wiedzieli o wszystkim wcześniej od całej reszty ludzkości. Michael niejednokrotnie docinał mu, twierdząc, że to właśnie on powinien specjalizować się w łączności.

- Przecież ty nawet nie potrzebujesz komunikatora, o radiostacji nie wspominając! Informacje trafiają bezpośrednio do twojego systemu nerwowego. Gdybyś został oficerem łącznościowym, to by dopiero była oszczędność czasu i pieniędzy na sprzęt.

Todd przyznał mu rację, ale nie zmienił stanowiska. Chciał dowodzić okrętem, a więc musiał zrobić specjalizację oficera taktycznego, gdyż to właśnie oni najczęściej otrzymywali samodzielne dowództwo.

- Jakbyś miał cztery starsze siostry i trzech starszych braci i przez całe życie wykonywał czyjeś polecenia, też byś sobie chciał porozkazywać, no nie? - wyjaśnił rzeczowo przy jakiejś okazji, gdy wrócili do tematu wybranych specjalizacji.

Obaj wiedzieli, że nie jest to cała prawda. Todd miał bowiem także silnie rozwinięte poczucie obowiązku i skłonność do właściwego wykonywania zadań. Michael był przekonany, że Todd będzie się czuł w białym berecie tak, jakby się w nim urodził.

Michael natomiast nie chciał dowodzić. Prawdę mówiąc, z początku nie chciał nawet służyć w Royal Manticoran Navy i poszedł do akademii jedynie z poczucia obowiązku. Teraz był oddany służbie tak samo jak Todd, ale nadal nie pragnął własnego okrętu. Nie miał zamiaru mówić o tym koledze, ale zbyt dobrze wiedział, ile kosztuje dowodzenie.

Łączność natomiast spodobała mu się od razu. Szybki przepływ informacji, konieczność oceny, które są ważne, które nie - to wszystko było dlań znajome i naturalne jak oddychanie. W mniejszym lub większym stopniu robił to bowiem od dzieciństwa. I był w tym dobry. Miał doskonałą pamięć i nie poddawał się napięciu. Sytuacja alarmowa wpływała nań pozytywnie - szybciej i wcześniej dostrzegał różnice między informacjami i był pewien, że na ćwiczeniach w symulatorach oceniający go wykładowcy byli obiektywni. A kwestia ocen zawsze była problematyczna w przypadku osoby tak wysoko urodzonej jak on - trudno było je zweryfikować samemu, a zawsze istniało prawdopodobieństwo, że któreś (lub wszystkie) zostały zawyżone. Właśnie dlatego wieść przyniesiona przez Todda tak nim wstrząsnęła.

- Co słyszałeś? - spytał ostro, nie kryjąc złości.

- Słyszałem, że masz dostać przydział na HMS Saint Elmo mający patrolować okolicę Gryphona - odparł spokojnie Todd. - Najwyraźniej twoje uzdolnienia w przetwarzaniu informacji zwróciły uwagę kogoś w Admiralicji, bo na tym okręcie będą testować jakieś supertąjne sensory i chcą mieć najlepszych ludzi.

Odpowiedź Michaela była długa, barwna i jednoznacznie dowodząca bliskiej znajomości w którymś etapie życia z członkami Royal Manticoran Marinę Corps. Jego szwagier Justin Zyrr rzeczywiście był eks-Marine, tyle że nigdy w jego obecności nie użył wyrażeń choćby zbliżonych do tych, które właśnie z uczuciem recytował Michael. Todd słuchał go z miną stanowiącą mieszankę zaskoczenia i podziwu.

- Dwa lata! - oznajmił z wyrzutem, gdy Michael skończył. - Dwa lata wspólnego mieszkania zmarnowane. Nie nauczyłem się od ciebie choćby jednej wiązanki, bo nie przyznałeś się, że takowe znasz!

Michael nie zareagował, bo był zajęty szukaniem elementów garderoby. Najwyraźniej miał zamiar wypaść z pokoju i zrobić piekło.

- Gdzie się wybierasz? - spytał uprzejmie Todd.

- Pogadać w sprawie przydziału.

- Przecież to nieoficjalna wiadomość, to z kim chcesz gadać?

- Jeśli poczekam, aż stanie się oficjalna, to już nie będę miał z kim i o czym rozmawiać. Teraz mogę spróbować jeszcze to odkręcić.

Todd był zbyt sprytny, by bronić straconej pozycji.

- Z kim? - spytał poważnie. - Z komandor Shrake?

- Nie. Najpierw muszę zamienić słowo z Beth. Jeśli to jej pomysł, muszę wiedzieć dlaczego, a jeśli nie jej, to nikt mi tego nie wmówi, a mogą próbować. Kiedy będę to wiedział, przyjdzie czas na komandor Shrake.

- Ostrzeżony znaczy uzbrojony - zgodził się Todd.

Michael kiwnął głową i udał się na poszukiwanie bezpiecznego kodowanego systemu łączności. Była to jedna z zasad wpojonych w czasie szkolenia: o ważnych a delikatnych sprawach należało rozmawiać zawsze przy za chowaniu ostrożności. A osobista rozmowa z Królową Manticore była sprawą jeśli nie ważną, to na pewno delikatną.

 

Ci, którzy zdobyli ich statek, pochodzili z Masady, a Judith była zbyt młoda, by zrozumieć różnicę między piratami a korsarzami. Kiedy dorosła na tyle, by to pojąć, wiedziała już także, że jeśli chodzi o mieszkańców Masady napadających na statki graysońskie, różnica ta w zasadzie nie miała znaczenia. Ojciec zginął, walcząc z napastnikami, matka, próbując ją uratować. Judith żałowała, że nie zginęła wraz z nimi. Gdy miała dwanaście lat standardowych, została żoną ponadczterokrotnie starszego Ephraima Templetona, kapitana, który napadł i zdobył statek rodziców. Ją zaś zatrzymał jako część łupu. Nie było to zgodne z zasadami prowadzenia wojny, ale nie pozostał przy życiu nikt, kto zauważyłby, że nie została repatriowana na Grayson. Nie licząc raczej rażącej różnicy wieku - Ephraim miał 55 lat standardowych - różnili się wszystkim. On był masywny, ona wiotka, on był siwiejącym blondynem, ona brunetką o rudawym odcieniu włosów, ona miała brązowo-zielone oczy, on bladoniebieskie i lodowate. Oczy zresztą szybko nauczyła się trzymać opuszczone, bo inaczej lał ją za rozwiązłość i bezczelność. W wieku trzynastu lat poroniła po raz pierwszy. Sześć miesięcy później ponownie. Lekarz dał mężowi alternatywę: albo przez parę lat przestanie próbować zrobić jej dziecko, albo jej organy rozrodcze zostaną nieodwracalnie uszkodzone. Ephraim wybrał to pierwsze, co nie znaczyło, że przestał z nią sypiać. W wieku szesnastu lat Judith ponownie była w ciąży. Kiedy badania wykazały, że to dziewczynka, Ephraim polecił jej usunąć ciążę, twierdząc, że nie po to ją tyle lat żywił, żeby mu urodziła następną bezużyteczną gębę do karmienia. A nie ma przecież nic bardziej bezużytecznego od dziewczynki. Judith nienawidziła go od dawna, a teraz uczucie to stało się wręcz żywiołowe. Sama była zdziwiona, że jej wzrok go nie spopielił. Najwidoczniej nie dość, że był byd lakiem, to jeszcze niewiarygodnie gruboskórnym. Niektóre kobiety na jej miejscu popełniłyby samobójstwo. Inne morderstwo, co byłoby znacznie rozsądniejszym posunięciem, bo przed śmiercią miałyby przynajmniej satysfakcję z zabicia swego oprawcy. Judith nie zrobiła ani tego, ani tego. Wybrała bowiem inny sposób. Miała sekret, który pozwalał jej przeżyć nawet wielokrotne gwałty Ephraima. Zawdzięczała to matce, która wykrwawiając się obok niej na podłodze, przykazała jej ostatkiem sił:

- Nigdy nie zdradź im, że umiesz czytać!

 

Okazało się, że to nie siostra wpadła na pomysł umieszczenia go na superdreadnoughcie, który nie miał już nigdy opuścić binarnego systemu Manticore. Wiadomość ta sprawiła Michaelowi olbrzymią ulgę, gdyż Beth jeszcze przed śmiercią ojca zachęcała go, by sam znalazł swoje miejsce w życiu i sprawdził, ile jest wart. Nawet po tragicznej śmierci ojca, przytłoczona nawałem obowiązków i niespodziewaną odpowiedzialnością, które musiała na siebie wziąć, zawsze miała dla niego czas. I zawsze mógł z nią porozmawiać o problemach, o których wolał nie wspominąć matce, mimo że Królowa-wdowa Angeliąue była także rozsądną kobietą. Gdyby okazało się, że siostra nagle tak drastycznie się zmieniła, byłby to dla niego wielki cios. Tym większy, że zdawał sobie w pełni sprawę, że to on powinien stanowić dla niej podporę, bo choć młodszy, to ona jako Królowa dźwigała wielki ciężar odpowiedzialności za państwo. Teraz wiedząc, na czym stoi, umówił się na prywatne spotkanie z opiekunem czwartego rocznika. Wiedział, że mógłby zażądać, by przyjął go komendant akademii, i z pewnością nastąpiłoby to szybko, ale postanowił od tego nie zaczynać. Flota mogła być (i oficjalnie była) obojętna na kwestie urodzenia czy majątku - nie dawały one oficjalnie żadnych przywilejów. Co oczywiście nie znaczyło, że „plecy", kontakty i rodzina nie miały znaczenia w zakulisowych rozgrywkach. Natomiast każdy, kto zbyt bezczelnie nadużywał tych możliwości, mógł być pewien, że zapłaci za to w trakcie kariery. Poza tym takie rozwiązanie byłoby przyznaniem się do klęski, gdyż midszypmen Michael Winton nie mógłby spotkać się z komendantem bez wcześniejszej wizyty u opiekuna roku. Natomiast książę krwi Michael Winton i owszem, bez żadnego trudu. A jemu cały czas zależało na tym, by wszyscy traktowali go jak midszypmena, nie księcia krwi. Do spotkania z opiekunem doszło znacznie szybciej, niż miał prawo oczekiwać nawet ktoś znajdujący się wśród dwudziestu pięciu procent najlepszych na swoim roku. Michael zjawił się w gabinecie punktualnie, w idealnie wyczyszczonym mundurze służbowym i zasalutował niczym na egzaminie z musztry. W trakcie pobytu w akademii nigdy nie próbował ułatwić sobie życia, licząc na to, że drobne niedociągnięcia zostaną zignorowane z uwagi na to, kim jest. Z prostego powodu: gdyby raz to zrobił, ruszyłaby lawina, ludzie bowiem nie będący naprawdę blisko rodziny królewskiej nie zdawali sobie tak do końca sprawy, że władcy także są ludźmi i mają wszystkie cechy zwykłego człowieka. A do nich należało lenistwo. A fakt, że przez przypadek ktoś, mając osiemnaście lat, został Królową, a ktoś inny w wieku trzynastu lat następcą tronu, wcale nie pomagał w pozbyciu się podobnych wad. Do tego dochodziła jeszcze jedna kwestia - wykładowcami w akademii byli doświadczeni oficerowie, którzy wzbudzali jego podziw i szacunek. Zasłużyli na nie, tak jak zasłużyli na stopnie, tytuły i odznaczenia. Podczas gdy on wszystkie tytuły odziedziczył, sam jak dotąd na żaden nie zasłużył.

Komandor Brenda Shrake, lady Weatherfell, rozumiała, zdaje się, jego uczucia, gdyż patrzyła nań ciepło, co nie zdarzało się często. Mimo że była właścicielką sporej posiadłości na Sphinksie, komandor Shrake wybrała karierę w Królewskiej Marynarce i zapłaciła za to. Rany odniesione w walce pozostawiły na jej twarzy ślady, których nie zdołała w pełni usunąć nawet chirurgia plastyczna, a dwa palce prawej ręki miały nie do końca naturalny wygląd i pełną swobodę ruchów. W akademii zajmowała się kwestiami organizacyjno-administracyjnymi związanymi z funkcją opiekuna roku i wykładała na kursie maszynowym.

Była też w pełni świadoma ciążącej na niej odpowiedzialności - musiała wyszkolić kompetentnych oficerów przygotowanych do zbliżającej się wojny. I dlatego nie mogła sobie pozwolić na pobłażliwość. Ale mogła na współczucie.

- Chciał się pan ze mną zobaczyć, panie Winton? - spytała zamiast powitania.

Michael skinął sztywno głową.

- W jakiej sprawie?

- W sprawie plotki, ma'am.

- Plotki? - zdziwiła się Shrake.

Michael nagle zapomniał całej przemowy, którą ćwiczył w myślach od chwili, gdy Todd poinformował go o przydziale. Po kilku pełnych paniki sekundach zmusił się do myślenia i jakieś słowa wróciły:

- Tak, ma'am. Plotki o przydziałach na pierwszy patrol po ukończeniu akademii.

Shrake uśmiechnęła się.

- A, tak. Takie plotki pojawiają się zawsze mniej więcej w tym właśnie okresie, niezależnie jak bardzo nie starali byśmy się utrzymać informacji w tajemnicy.

Nie spytała, skąd się dowiedział, co sprawiło mu ulgę, bo wolałby nie kłamać, a z drugiej strony na pewno nie wciągnąłby w to Todda.

- A konkretnie o jakim przydziale chciałby pan roz mawiać? - spytała.

- O moim, ma'am.

- Słucham.

- Słyszałem, że mam przydział na HMS Saint Elmo, ma'am.

Komandor Shrake nawet nie trudziła się, by udawać, że to sprawdza, za co Michael był jej wdzięczny. Sprawę musiano omawiać, być może niedawno, gdyż ktoś z pałacu Mount Royal mógł przekazać informację, że w nocy skontaktował się z Beth.

- To by się zgadzało z moimi informacjami - potwierdziła. - Czy to właśnie chciał pan wiedzieć?

- Tak i nie, ma'am. Chciałem wiedzieć, czy plotka jest oparta na faktach, ale chciałbym także prosić o zmianę przydziału, ma'am. Na jakiś nieco bardziej oddalony od domu.

- Ma pan ochotę obejrzeć kawałek wszechświata, panie Winton? - spytała Shrake z dziwnym błyskiem w oczach.

- Tak, ma'am. Ale nie jest to główny powód mojej prośby.

- A tym powodem jest?

- Chcę... - Michael zawahał się, mimo iż nieskończoną liczbę razy ćwiczył rozmaite sposoby powiedzenia tego tak, by nie było to nadęte. - Chcę byś oficerem floty, ma'am. A nie będę w stanie tego osiągnąć, jeśli inni służący w tejże flocie będą mnie chronić.

Shrake uniosła uprzejmie brwi, wywołując lekki rumieniec na jego policzkach.

- Królewska Marynarka nie ma zwyczaju chronić swoich oficerów, panie Winton - odparła chłodniej niż dotąd. - Jest raczej odwrotnie: to ci oficerowie mają chronić i bronić reszty Królestwa Manticore.

- Właśnie, ma'am - podchwycił Michael, mimo że zaczęło mu się wydawać, sprawa jest przegrana. - Dlatego właśnie trzymanie mnie blisko domu nie jest właściwe. Brat Królowej i następca tronu może i powinien mieć prawo do ochrony, ale zrzekłem się go, wstępując do akademii. Nie powinno zostać mi ono narzucone, gdy ją opuszczę.

Komandor Shrake przyjrzała mu się z namysłem.

- Więc jest pan przekonany, że takie właśnie są po wody pańskiego przydziału? - spytała.

- Tak, ma'am.

- A gdybym powiedziała panu, że admirał Hemphill dowiedziała się o pańskich kwalifikacjach i poprosiła o przydzielenie pana na ten okręt, panie Winton?

- Byłbym zadowolony, ma'am, ale nadal uważałbym, że jestem chroniony.

- A dla pana jest tak ważne, co myślą inni?

- Chciałbym powiedzieć że nie, ma'am. Ale byłoby to kłamstwo. Gdyby chodziło tylko o mnie, sytuacja wyglądałaby inaczej: przeżywałem podobne, przeżyłbym i tę. Myślę o wpływie, jaki miałoby to na wizerunek floty w oczach osób, które doszłyby do takiego przekonania.

- Tak?

- Sprawa jest prosta, ma'am. Jeżeli brat Królowej otrzymuje przydział, podczas którego na pewno nie grozi mu ryzyko związane z walką, to ile czasu minie, zanim co bezczelniejsi członkowie arystokracji dojdą do przekonania, że takie samo prawo im też się należy? Albo ich dzieciom? Królewska Marynarka potrzebuje ochotników ze wszystkich klas społecznych, a wolę nie myśleć, jaka byłaby reakcja tych niższych, gdyby rozeszła się wieść, że pewne osoby z racji przypadku zwanego urodzeniem są zbyt cenne, by otrzymywać niebezpieczne przydziały służbowe.

- Panie Winton, przecież taka jest prawda, choć z małym zastrzeżeniem. Nie z racji urodzenia, ale pewne osoby są bardziej cenne niż inne i RMN stara się nie narażać ich na zbędne ryzyko.

- Wiem, ma'am, ale chodzi właśnie o te powody. Ludzie ci są cenniejsi ze względu na doświadczenie, wiedzę czy unikalne talenty, a nie dlatego, że przypadkiem są szlachetnie urodzeni, jak się to ładnie określa.

W pokoju zapadła cisza.

- Rozumiem... - powiedziała w końcu Shrake. - To znaczy sądzę, że rozumiem. O co więc w takim razie konkretnie pan prosi, panie Winton?

- O bardziej typowy przydział, ma'am. Jeśli Royal Man-ticoran Navy naprawdę jest przekonana, że najlepiej się przydam na okręcie liniowym krążącym wokół Gryphona, cóż, pogodzę się z losem i postaram się jak najlepiej wypełnić swe obowiązki.

- Ale wolałby pan na przykład przydział na krążownik liniowy udający się na patrol antypiracki na obszar Konfederacji.

- Sądzę, że to właśnie jest typowy przydział dla midszypmena zaraz po ukończeniu akademii, ma'am.

- Rozumiem. Przedstawił pan prośbę z uzasadnieniem, panie Winton. Rozważę ją i być może udam się z nią do komendanta. To wszystko, panie Winton?

- Nie, ma'am. Dziękuję za wysłuchanie mnie, ma'am.

- Słuchanie to część dowodzenia. - Głos Shrake zabrzmiał prawie jak na sali wykładowej. - Skoro pan skończył, może pan odejść.

 

Mieszkańcy Graysona i Masady mieli pewne cechy wspólne, zaczynając od religijności. W sumie nie było to nic dziwnego, jako że mieszkańcy Masady wywodzili się z Graysona, skąd zostali wyrzuceni po przegranej wojnie, w której próbowali narzucić reszcie swoją superortodoksyjną wersję wiary. W obu społeczeństwach jednakże istniały różnice, czego najlepszym przykładem był stosunek do kobiet. W żadnym z nich nie miały prawa głosu i posiadania majątku, mężczyźni zaś mieli obowiązek zapewnić im utrzymanie i mieszkanie. W obu także obowiązywało wielożeństwo.

Jednakże na Graysonie kobieta traktowana była jak skarb - kochana, hołubiona i chroniona prawie na równi z dziećmi. Owszem, ochrona ta ograniczała jej wolność i mogła dla niektórych być uciążliwa, ale nie wyrządzała krzywdy, a przypadki znęcania się męża nad żoną były surowo karane.

Na Masadzie kobieta była przedmiotem i własnością. Traktowano ją zresztą znacznie gorzej, gdyż do niepowodzenia wojny domowej przyczyniła się właśnie kobieta, co potwierdzało rolę Ewy w boskim planie. Kobiety były więc ucieleśnieniem grzechu i można było z nimi zrobić prawie wszystko. A jedynym sposobem uzyskania odpuszczenia win dla kobiety było pokorne pogodzenie się z losem. Teoretycznie oznaczało to, że każdy mężczyzna mógł traktować jak chciał każdą kobietę. W praktyce ograniczało się to do własnego domu i własnych kobiet, gdyż złe traktowanie obcych było zaproszeniem, by inni tak samo potraktowali kobiety krzywdziciela. A to mogło doprowadzić do uszkodzenia własności, a więc marnotrawstwa. Nie oznaczało to naturalnie, że wszyscy mężczyźni maltretowali fizycznie i psychicznie należące do nich kobiety w zaciszu czterech ścian. Ale większość tak robiła.

Mentalność ta miała wpływ także na poziom wykształcenia kobiet. Na Graysonie kobiety studiujące stanowiły niewielki odsetek, aczkolwiek nikt im tego nie zabraniał; po prostu nie było to przyjęte. Natomiast umiejętności czytania, pisania i liczenia posiadała każda, i to w stopniu znacznie wyższym niż podstawowy, choćby dlatego że na co dzień kobiety zajmowały się nadzorowaniem systemów umożliwiających przeżycie w trującym środowisku, a każdy dom był wyposażony w taki system.

Ponieważ na Masadzie środowisko nie było dla człowieka niebezpieczne, ta konieczność odpadła. Uznano, że nie ma co marnować czasu i pieniędzy na uczenie kobiet umiejętności całkowicie zbędnych porządnym służącym i matkom. Rodzice Judith należeli do bogatej rodziny kupieckiej powiązanej handlowo z mieszkańcami innych planet, co miało wpływ na edukację córki. Zaczęli uczyć ją wcześnie, a postanowili wykształcić ponad przeciętną graysońską z paru powodów. Zaczynając od tego, że nie chcieli wyglądać na zacofane prymitywy w oczach znajomych z innych planet, a kończąc na tym, że choć byli wierzący, nie wychodzili z założenia, że zdolność kontemplowania dzieła bożego intelektualnie, a nie tylko przez ślepe przestrzeganie kanonów wiary, może być dla kogokolwiek szkodliwa. A zwłaszcza w sytuacji, w której podstawowym elementem doktryny był Test.

Ostatni zaś czynnik stanowiła praktyczność - dziewczyna nie mogła posiadać interesu, ale nie oznaczało to, że musiała być bezużyteczna przy jego prowadzeniu. A kiedy rodzice odkryli u Judith prawie nadnaturalne zdolności matematyczne i logiczne, utwierdzili się tylko w słuszności wyboru, jakiego dokonali. Judith od najmłodszych lat uwielbiała układanki, puzzle trójwymiarowe i inne łamigłówki, które oprócz dawania radości rozwijały też wrodzone umiejętności.

Matka świadoma, jak mają się pod tym względem sprawy na Masadzie, ostrzegła ją ostatkiem sił, a Judith mimo młodego wieku ostrzeżenie zrozumiała. I zastosowała się do niego. Być może dlatego, że od pewnego czasu ukrywała prawdziwy zakres swej wiedzy przed rówieśnicami, by nie stać się obiektem zazdrości i złośliwości.

Zdolność czytania i liczenia oraz fakt, że ją ukryła, pozwoliły jej pogłębiać wiedzę przez cały czas niewoli, a od momentu wymuszonego małżeństwa skupiła się na jednym jej wycinku - tym, który miał umożliwić ucieczkę. I dlatego właśnie nie zabiła ani siebie, ani tego, który zwał się jej mężem. Wiedziała bowiem, że uciekając, wyrządzi mu znacznie większą krzywdę, która będzie bolała go nieporównanie dłużej, niż gdyby po prostu poderżnęła mu gardło.

Co prawda miała nadzieję, że zdoła zrealizować to, co planowała, nim Ephraim zwiąże ją z Masadą dziećmi, ale nie wzięła pod uwagę, że mogąc donosić pierwsze w życiu dziecko, mimo że niechciane, nie zgodzi się bez walki na jego usunięcie. Dlatego też gdy Ephraim wydał na nie wyrok, wiedziała, że musi przyspieszyć realizację planu, choć miała też świadomość, że tego dziecka może nie zdążyć uratować.

Natomiast na pewno uratuje następne.

- Naprawdę nie rozumiem, jak możemy udawać, iż zapomnieliśmy, że jest następcą tronu i bratem Królowej - jęknęła porucznik Carlotta Dunsinane, pomocnik oficera taktycznego na lekkim krążowniku HMS Intransigent.

- Carlie, to proste: tak samo jak robili to wszyscy wykładowcy i midszypmeni z jego rocznika przez ostatnie cztery lata na wyspie Saganami - odparł z niewzruszonym spokojem kapitan Abelard Boniece dowodzący okrętem. - Teraz po prostu nasza kolej.

- Ale...

Dunsinane urwała i wzruszyła bezradnie ramionami. Oboje, podobnie j...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin