Steve White & David Weber - Starfire 02 - Krucjata.pdf

(1337 KB) Pobierz
David Weber i Steve White
Krucjata
Crusade
Przełożył: Jarosław Kotarski
Wydanie oryginalne: 1992
Wydanie polskie: 2005
384873988.001.png
Rozdział I
POWRÓT WYGNAŃCÓW
– I jak smakuje zeget ? – spytał Khardanish, Dwudziesty Szósty Mały Pazur Chana i trzeci
z kolei lord Talphon, gładząc z zadowoleniem imponujące wąsy i przyglądając się
zmrużonymi oczyma o pionowych źrenicach gościowi siedzącemu po przeciwnej stronie
stołu.
– Dziękuję, sir. Jest całkiem dobrze ugotowany – odparła porucznik Johansen,
uśmiechając się tak, by nie pokazać zębów.
Khardanish pokiwał głową z aprobatą – ludzie często zapominali, że dla wywodzących
się od drapieżników poddanych chana pokazanie zębów oznaczało wyzwanie. Porucznik
Johansen, oficer łącznikowy przydzielona do jego eskadry, starannie przygotowywała się do
objęcia tego stanowiska, o czym wiedział, ale nadal ujmowało go, gdy obserwował, jak
wykorzystuje zdobytą wiedzę w praktyce. Tym bardziej że cały czas podpuszczał ją delikatnie
drobnymi złośliwostkami.
– Cieszę się – stwierdził – i przepraszam, że kucharzom tyle czasu zajęło zrozumienie, że
naprawdę wolisz to gotowane.
– Żadne przeprosiny nie są potrzebne, sir. Pocieszała mnie myśl, ile wysiłku
kosztowałoby przekonanie dowolnego kucharza na okręcie Federacji, że pan naprawdę
wolałby zjeść je na surowo.
Khardanish zamruczał basowo, nie chcąc roześmiać się na cały głos. Naprawdę poznali
się i rozumieli z porucznik Johansen zadziwiająco dobrze, co było tym dziwniejsze, że żadne
z nich nie mogło posługiwać się językiem drugiego w związku z odmienną budową krtani i
strun głosowych. Podejrzewał, że przydział do sił patrolujących Lorelei dostał właśnie z
powodu niezłego rozumienia standardowego angielskiego. Co prawda mówiło się o nowych
programach tłumaczeniowych, ale nic konkretnego, a obecnie istniejące były nie dość że
nieprecyzyjne, to na dodatek potrzebowały zbyt wiele pamięci, by mogły być
wykorzystywane przez system komputerowy niszczyciela.
Wieść o tym przydziale nie wprawiła go w zachwyt, choć oznaczał on dowodzenie
eskadrą. 10. Eskadra Niszczycieli składała się jednak obecnie tylko z czterech starych i
wysłużonych jednostek, a system Lorelei nawet przy dużej dozie dobrej woli trudno było
uznać za ważny. Był to co prawda jeden z niewielu systemów planetarnych, jakie Chanat
zdobył w pierwszej wojnie międzyplanetarnej stoczonej dwa oriońskie wieki temu z
Federacją, ale był całkowicie pozbawiony znaczenia i niemożliwy do obrony. Co Federacja
udowodniła w drugiej wojnie międzyplanetarnej. Podejrzewał zresztą, że tylko z tych
powodów pozwolono w końcu Chanatowi go zatrzymać. System nie posiadał nadających się
do kolonizacji planet, a z sześciu warpów cztery prowadziły do systemów Federacji, tylko
jeden zaś na obszar Chanatu. Ostatni wiódł prosto do śmierci – żadna jednostka Zwiadu
Kartograficznego, która weń wleciała, nie powróciła. Dlatego Znamae i pozostałe okręty 10.
Eskadry stacjonowały tu bardziej z przyczyn propagandowych niż jakichkolwiek innych.
Dopiero później zdał sobie sprawę, że przydział ten był ważny także z innego powodu. W
czasie trzeciej wojny międzyplanetarnej, gdy Federacja i Chanat Oriona utworzyły Sojusz
przeciwko Protektoratowi Rigeliańskiemu, przydzielanie oficerów łącznikowych na okręty
patrolujące pograniczne sektory było oczywiste – chciano uniknąć incydentu. Mało kto
zdawał sobie jednak sprawę z korzyści płynących z utrzymania tego zwyczaju po
zakończeniu walk. A właśnie dzięki temu obie rasy miały okazję się poznać i w wojownikach
należących do każdej z nich rodził się stopniowo szacunek dla drugiej strony.
Sam był zaskoczony tym, jak szczerze polubił porucznik Johansen. Fakt, że była samicą,
nie miał z tym nic wspólnego, bo jakoś nigdy nie zdołał uznać żadnego człowieka za
atrakcyjnego fizycznie. Ludzie mieli nagie twarze, małe, okrągłe i zbyt nisko umieszczone
uszy, a brak wąsów powodował, że trudno było ich traktować poważnie. Samce wprawdzie
miewały zarost, choć rzadki i krótki, u samic sprawa była gorsza, bo długie włosy jedynie
podkreślały całkowitą nagość twarzy. Całe szczęście, że ludzie mieli dziwaczny zwyczaj
stałego okrywania ciał ubraniami – przynajmniej nie świecili gołą, pozbawioną futra skórą.
To mogłoby okazać się ponad siły nawet opanowanego wojownika.
Samantha Johansen miała natomiast inne zalety, które podziwiał. Była spostrzegawcza,
inteligentna, wyczulona na niuanse różniące obie rasy i miała takie jak on złośliwe poczucie
humoru. I doskonały przebieg służby – według ludzkiego kalendarza liczyła sobie dopiero
dwadzieścia osiem lat (według oriońskiego pięćdziesiąt trzy), a na kurtce jej munduru
znajdowała się baretka Federation Military Cross, czyli odpowiednik Valkhaanair . A biorąc
pod uwagę, że od końca III wojny minęło pięćdziesiąt ziemskich lat, nie było to odznaczenie
łatwe do zdobycia. Podejrzewał zresztą, że ludzie wybierali kandydatkę na to stanowisko
równie starannie jak jego przełożeni.
– Saahmaaanthaa! – miauknął zadowolony. – Czasami jesteś aż za bardzo podobna do
mnie.
– Profilaktycznie uznam to za komplement, sir – oceniła Johansen, przegryzając się przez
kolejny kawałek zegeta .
Prawdę mówiąc, mięso było twarde i łykowate, ale była to potrawa wojowników i dowód
uznania. Z prostego powodu – przypominający niedźwiedzia zeget był najgroźniejszym
drapieżnikiem na ojczystej planecie Chanatu. Określano go jako „cztery metry czystej furii”.
Poczęstowanie jej jego mięsem było wyrazem wielkiej uprzejmości i szacunku ze strony
gospodarza.
– To miło z twojej strony. – Khardanish dolał obojgu wina.
Jak na jego gust było zbyt wytrawne, ale Johansen mu je podarowała, toteż nie
skrytykował słowem smaku. Oglądał za to z przyjemnością grę światła w rubinowym płynie.
– W takim razie coś ci powiem w rewanżu. Wiesz, jak my nazywamy dwie wojny
stoczone z wami?
– Wiem – odparła miękko. – Wojny Wstydu.
– Właśnie. I jest to właściwe określenie nawet teraz, gdy jesteśmy sojusznikami.
Mieliśmy dwa razy tyle systemów i dziesięć razy większą populację niż wy. Mieliśmy flotę, a
wy kilkanaście lekko uzbrojonych jednostek Zwiadu Kartograficznego. I ponieśliśmy klęskę.
Jak wojownik może nie czuć wstydu po przegraniu z o tyle słabszym wrogiem?
Johansen spojrzała mu prosto w oczy i czekała na ciąg dalszy, nie próbując w żaden
sposób ukryć, że niezręcznie jej tego słuchać.
– Okazało się, że w tym, co najważniejsze, wcale nie jesteście słabsi – dodał poważnie. –
Dla was wojna to kwestia dyscypliny i planowania. Dla nas była to szansa wykazania się
odwagą i honorem, ale jako jednostek. Wasz wódz Anderson wciągał nas w pułapki i
zasadzki, masakrował ogniem, gdzie się dało, a dla nas była to taktyka tchórza. Tyle że on
wygrał, a my przegraliśmy. Mój przodek, pierwszy lord Talphon, walczył w obu wojnach.
Był inteligentnym oficerem, protegowanym Varnika’sheerina, a i tak uważał, że prowadzicie
wojnę w sposób dobry tylko dla chofaki .
Johansen nie zareagowała, choć użyte przez niego określenie oznaczało kogoś, kto tak
dalece utracił honor i odwagę, że nie rozumie nawet znaczenia tych słów.
– Wiele razy czytałem jego dziennik i wiem, że w końcu pojął w czym rzecz. Nie walczył
w Aklumar, ale jego okręt jako jedyny ocalał z pierwszej bitwy o Ophiuchi Junction, a potem
brał udział we wszystkich większych bitwach tej kampanii. Mój przodek w końcu nauczył się
tego, co wy wiedzieliście od dawna: że obowiązkiem wojownika jest wygrać, a nie zyskać
sławę i honor. Skoro więc jesteś do nas tak podobna, to być może po części dlatego, że my
upodobniliśmy się do was bardziej, niż można by przypuszczać.
– To dobrze czy źle? – spytała.
– Uważam, że dobrze. – Nalał wina do jej pustego kielicha i uniósł swój w ziemskim
toaście. – Jesteśmy waszymi dłużnikami. Nauczyliście nas, iż planowanie nie jest
tchórzostwem, a cnotą. Jeszcze dziś niektórzy się z tym nie zgadzają; pamiętają tylko wstyd
klęski i wolą o was myśleć jako o chofaki . Ale mój przodek przejrzał na oczy. Zginął, broniąc
Tanamy przed Pierwszą Flotą Protektoratu Rigeliańskiego. Dowodził grupą wydzieloną o
mieszanym składzie. Wchodzące w jej skład okręty Federacji walczyły do ostatniego obok
oriońskich. Żaden nie przetrwał i żaden nie uciekł. Nazwiska ich kapitanów zapisano w
honorowym miejscu wraz z nazwiskami ojców i matek klanu. Sądzę, że polubiłby cię.
– Twoje uznanie to dla mnie zaszczyt, mistrzu miotu – powiedziała uroczyście Johansen.
– Prawdziwy zaszczyt i honor znajdują się w sercu tego, kto je rozumie, kociaku – odparł
równie formalnie Khardanish, po czym zastrzygł uszami. – Chyba zrobiliśmy się zbyt
poważni.
– Być może. – Samantha ujęła kielich i rozparła się wygodniej na pufie zastępującym
fotel i doskonale dopasowanym wysokością do niskiego stołu. – My i wy poznaliśmy się
lepiej, ale zapłaciliśmy za to naprawdę drogo. Historia choćby tego systemu jest najlepszym
tego przykładem, sir.
Khardanish kiwnął w milczeniu głową. Sto pięćdziesiąt oriońskich lat temu flota
Federacji odcięła w systemie Lorelei jedną trzecią okrętów liniowych Chanatu. Nie ocalał
żaden. Czterdzieści lat wcześniej oriońska eskadra zaskoczyła tu całą ziemską flotę
kolonizacyjną, gdyż niezauważona przeniknęła przez granicę. Nie przeżył żaden człowiek.
– Być może powód jest prosty: pod jednym względem zawsze byliśmy tacy sami – ocenił,
a widząc, jak rozmówczyni pytająco unosi brwi, parsknął i wyjaśnił: – Jesteśmy
niewiarygodnie wręcz uparci.
* * *
Superdreadnought Alois Saint-Just drgnął, kończąc próby maszynowe, i jego kapitan
pokiwał z zadowoleniem głową, przyglądając się wynikom wyświetlającym się na ekranie.
Dowodzenie choćby najmniejszą jednostką należącą do Pierwszego Zespołu Wydzielonego
było zaszczytem, a co dopiero dowodzenie jego okrętem flagowym...
Przeniósł wzrok na główną holoprojekcję taktyczną. Najbliżej znajdowały się należące do
tej samej eskadry co Saint-Just superdreadnoughty Helen Borkman i Wu Hsin , ale cała kula
upstrzona była symbolami okrętów oraz radiolatarniami oznaczającymi wylot warpa czy pola
minowe i forty go broniące. Wypełniała go duma i niecierpliwość, toteż z trudem zmusił się
do spokojnego siedzenia i czekania, aż upłyną ostatnie godziny bezczynności.
* * *
– Kapitan proszony na mostek! Powtarzam: kapitan proszony na mostek!
Komputerowe nagranie było spokojne i beznamiętne, ale towarzyszące mu wycie
klaksonów alarmu bojowego wyrwałoby każdego z najgłębszego nawet snu. Kapitan
Khardanish nie spał, gdy rozbrzmiało, toteż błyskawicznie wyszedł z kabiny, doszczelniając
w biegu skafander próżniowy. Wpadł na jakiegoś pechowego technika, który pojawił się na
jego drodze, przebiegł po nim, i nie zwalniając kroku dopadł głównego szybu, klnąc cały czas
cicho, acz z uczuciem. Znamae był doskonałym okrętem, ale część mieszkalną projektował
jakiś skretyniały zarkotga . Niszczyciele były za małe, by opłacało się instalować na nich
Zgłoś jeśli naruszono regulamin