AA HP i Klątwa Nocy 1-1.rtf

(971 KB) Pobierz

Autorka: Danzosu

 

Do oryginału: http://harrypotteriklontwanocy.blog.onet.pl/

 

Postaci:

 

 

Harry Potter

 

 

Szesnastoletni czarodziej, który uwielbia Quidditch i wszelkiego rodzaju łamigłówki. Podczas ataku na Privet Drive zostaje pogryziony przez Greybacka w skutek czego zostaje obciążony Klątwą Nocy.

             

Alucard Taylor

 

 

Syn Hrabiego Draculi obdażony wielką magiczną mocą. Przybywa do Hogwartu w celu odnalezienia swojego Życiowego Towarzysza. W tym celu rozsiewa dokoła siebie uwodzicielską aurę za pomocą której chce odnaleźć tego jedynego.

             

Albus Dumbledore

 

 

Dyrektor Hogwartu, który ze wszystkich sił stara się przeciwstawić tyrani swego byłego ucznia. Kiedy dowiaduje się co dokładnie dolega Harryemu robi wszystko aby ulżyć mu w cierpieniu i pomóc stawić czoła przeznaczeniu.

             

Lord Voldemort

 

 

Najpotężniejszy czarnoksiężnik obecnego stulecia. Za wszelką cenę pragnie dopaść Złotego Chłopca, który jest odpowiedzialny za tak wiele jego porażek. Jednakże podczas wakacyjnego ataku na Privet Drive obrywa nieznaną mu klątwą, która skutecznie utrudnia mu życie...

 

 

Harry Potter i Klątwa Nocy

 

Prolog

                    

        

            -C-co mi jest? – wydyszał Voldemort, wchodząc chwiejnym krokiem do swojej sypialni w Mrocznym Dworze – C-co ten szczeniak mi z-zrobił…

 

            Czarnoksiężnik oparł się ciężko o kolumienkę wielkiego łoża, przykrytego zieloną, atłasową pościelą. Przed marmurowym kominkiem w którym ponuro trzaskał ogień wiła się zaniepokojona Nagini. W jej paciorkowatych oczach czaiła się obawa o swego pana.

 

            Voldemort jęknął kiedy ból w jego piersi nasilił się a nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Z upiornym sykiem osunął się na dębową podłogę, rozdzierając paznokciami cienkie szmaragdowe zasłony, rozpostarte pomiędzy kolumienkami. Wężowe szparki otwierały się i zamykały rozpaczliwie próbując zaczerpnąć powietrza a pionowe źrenice były zwężone do granic możliwości.

 

            - Żadne znane mi zaklęcie… , tak nie działa… , co to była za… , klątwa…? Co mi zrobiłeś… , Potter…

 

            Drzwi do sypialni otworzyły się i ostatnią rzeczą jaką zobaczył Voldemort zanim stracił przytomność była twarz Snapea i Belatrix. Potem ogarnęła go ciemność…

 

 

 

            ***

 

 

 

            -Poppy, potrzebuję natychmiast twojej pomocy! – oświadczył Dumbledore kładąc zakrwawione ciało Harryego na jednym ze szpitalnych łóżek.

 

            - Na brodę Merlina, co się stało Albusie? – zapytała pielęgniarka podbiegając do nieprzytomnego szesnastolatka i dyrektora.

 

            - Był atak na Privet Drive. – oświadczył staruszek z grobową miną – Voldemort wraz ze swoimi pomagierami przełamał zaklęcia ochronne strzegące dom. Gdzie Severus?

 

            - Został wezwany. – odpowiedziała Madame Pomfrey, usuwając zaklęciem ubrania Harryego. To co zobaczyła pod postrzępionym materiałem koszuli sprawiło że zbladła.

 

            Przez chwilę otwierała i zamykała usta niczym ryba wyjęta z wody nim odzyskała głos na tyle by wyszeptać:

 

            - Mój boże…  , przecież to są ślady po…

 

            - Właśnie, dla tego potrzebujemy Severusa i jego eliksirów.

 

            Drzwi do Skrzydła Szpitalnego ponownie otworzyły się z hukiem wpuszczając do środka zdyszaną Minewrę i Hagrida, który ciężko tupał swoimi zabłoconymi butami.

 

            Na zewnątrz szalała burza to też co chwilę zachmurzone niebo przecinała srebrna błyskawica. A zaraz po niej rozchodził się dokoła rozdzierający ciszę grzmot. Deszcz bębnił uparcie w okna.

 

            Oboje zarówno McGonagal jak i gajowy, stanęli jak wryci kiedy dostrzegli wątłe ciałko umazane czerwoną posoką.

 

            - Harry! – zawył wielkolud upadając na kolana przed łóżkiem.          

 

            Łzy wielkości ziaren grochu popłynęły ciurkiem po jego policzkach.

 

            - Albusie… - zaczęła nauczycielka transmutacji lecz nie dane jej było skończyć.

 

            Dumbledore obrócił się na pięcie i skierował do wyjścia.

 

            - Zajmijcie się nim! – zawołał przez ramię – Ja idę sprowadzić pomoc!

 

            Srebrna błyskawica ponownie przecięła ciemno granatowe niebo. Niemal w tej samej chwili w której dyrektor opuścił salę i zniknął za rogiem w mrocznym korytarzu.

 

 

 

***

 

          

 

            -Udasz się do Hogwartu, mój synu. To szkoła dla czarodziei i całkiem możliwe że tam go znajdziesz.

 

            - A jeżeli i tam go nie będzie?

 

            - W tedy ruszysz w dalszą drogę. Albus jest moim dobrym przyjacielem, pomoże ci w razie potrzeby.

 

            - Rozumiem.

 

            - Wiem że jesteś pełen obaw, Alucardzie ale musisz wierzyć że w końcu odnajdziesz swego towarzysza. A kiedy do tego dojdzie twoja samotna droga przez ten padół łez zostanie zakończona.

 

            - Jak go poznam, ojcze?

 

            - Od waszego pierwszego spotkania obdarzy cię nienawiścią…

 

          

 

            Rozdział 1

 

 

            Harry obudził się w środku nocy cały oblany zimnym potem. Przetarł swoje zielone oczy i jakimś cudem znalazł swoje okulary, leżące bezwładnie na nocnej szafce. Założył je.

 

            Czuł się fatalnie i dałby sobie uciąć rękę, że wyglądał też niezbyt ciekawo. Przez krótką chwilę starał sobie przypomnieć co takiego się stało, że wylądował w miejscu zupełnie nie podobnym do jego sypialni na pierwszym piętrze w domu wujostwa.

 

            Chyba był atak i jakiś pożar. Przemknęło mu przez myśl. Śmierciożercy zaatakowali Privet Drive… , tak chyba tak było… ,co jeszcze? Był tam też Voldemort… , próbował go zabić… , znowu...

 

            Z wielkim trudem usiadł na łóżku, ignorując rozdzierający ból w jego prawym boku i z cichym westchnieniem oparł zdrętwiałe od leżenia plecy o zagłówek. Na w pół przytomnym wzrokiem rozejrzał się po pomieszczeniu, w którym się znajdował.

 

            Podłużna, biała sala o dużych oknach, sięgających od posadzki ku sufitowi, dwa rzędy łóżek a każde z nich przykryte waniliową kołdrą. Taką samą jaka otulała go od stup po pas. I ta drażniąca woń chloru, która tak natarczywie unosiła się w powietrzu.          

 

            Był w Hogwarcie a dokładniej mówiąc w tutejszym Skrzydle Szpitalnym.

 

            Zastanawiało go jak się tutaj znalazł.

 

            Czyżby zakon zjawił się w samą porę z odsieczą? Nie wiedział. Ostatnią rzeczą jaką pamiętał był uciekający Voldemort z okrutnym grymasem cierpienia, wypisanym na jego wężowej twarzy i nacierającego na niego Greybacka.

 

            Greyback!

 

            Zamarł. Dosłownie zesztywniał, tak jakby ktoś przyłożył mu zaklęciem całkowitego porażenia ciała. Powoli, bardzo powoli przeniósł swoje spojrzenie na pulsujący tępym bólem, bok. Drżącą ręką uniósł krawędź szpitalnej piżamy w którą był ubrany.

 

            Para szmaragdowych oczu zwęziła się na widok bandażu ciasno owiniętego dokoła jego tali. Szkarłatne plamy krwi przebijały się przez opatrunek wskazując miejsce ukrycia rany.

 

            - Nie… - wyszeptał.

 

            Skrawek materiału wysunął mu się z ręki zakrywając bandaże, a on nadal tępo wpatrywał się w jedno i to samo miejsce. W swój własny bok, który został boleśnie pokąsany przez Fenrira Greybacka zanim tamten nie zginął pod walącym się sufitem stojącego w ogniu domu przy Privet Drive numer 4.

 

            Wspomnienia z tamtego upiornego, burzowego wieczoru uderzyły go z całą siłą. Pustka, której od chwili przebudzenia towarzyszyła mu ustąpiła miejscu obrazom, natrętnie powracającym z niebytu.

 

            Huk rozpadających się barier ochronnych, rozpostartych wiele lat temu nad domem Dursleyów, przez Dumbledorea.

 

            Trzask wywarzanych drzwi frontowych.

 

            Wbiegających na korytarz postaci w czarnych płaszczach i białych maskach na twarzach.

 

            Krzyki wuja Vernona i wrzaski ciotki Petuni zanim nie trafił w nich zielone promienie zaklęć zabijających.

 

            Pyknięcia aktywowanych przez Śmierciożerców magicznych min, które sam stworzył.

 

            Wkraczającego do domu Voldemorta z różdżką w prawej dłoni i paskudnym uśmieszkiem na trupio bladej, pozbawionej nosa twarzy ze szkarłatnymi tęczówkami o pionowych źrenicach.

 

            Dudleya z rewolwerem ojca w dłoni.

 

            Strzał i eksplozja butli z gazem w kuchni, w którą trafił nabój.

 

            Płomienie rozprzestrzeniające się pomieszkaniu i krzyki podwładnych czarnoksiężnika, starających się bezskutecznie stawić czoła ciążącym na nich urokom z min.

 

            Avade wystrzeloną przez Voldemorta, która śmignęła tuż przy jego uchu i rzuconą przez niego klątwę, trafiającą tego potwora prosto w pierś i…

 

            Greybacka… , który zniknął pod olbrzymim kawałkiem płonącego sufitu zaraz po tym jak go pokąsał.

 

            Potem nastała ciemność.

 

            Ukrył twarz w dłoniach a niechciane łzy napłynęły do jego oczu by zaraz potem spłynąć cieniutkim strumykiem po zapadniętych policzkach. Najpierw Cedrik, potem Syriusz a teraz Dursleyowie… jak wielu ludzi zginie zanim ten potwór w końcu umrze? Jak wiele jeszcze zostanie przelanej krwi niewinnych nim ta wojna stanie się jedynie kolejnym wydarzeniem zapisanym tłustym drukiem w książkach do Historii Magii?

 

            Rok… , może trochę dłużej –odpowiedział sam sobie w głębi swojej okaleczonej duszy. Mniej więcej tyle czasu minie zanim stworzona przez niego klątwa osiągnie pełną moc. A w tedy… ,a w tedy…

 

            Załkał cichutko…

 

            - Harry…

 

            Czyjaś ciepła dłoń spoczęła na jego ramieniu. Podniósł głowę i jego oczy napotkały parę jasno niebieskich tęczówek dyrektora. Nie usłyszał nawet kiedy wszedł.

 

            - Już wszystko w porządku. Jesteś bezpieczny.

 

            - Panie profesorze… - szeptał, bał się podnieść głos chociażby o jeden ton w obawie że ten go zawiedzie – Nie dałem rady… , oni… , oni…

 

            - Wiem.

 

            Staruszek usiadł na krześle obok. Oprócz nich w Skrzydle Szpitalnym nie było nikogo innego.

 

            - Wiem o wszystkim co się wydarzyło, Harry.

 

            - Przepraszam… , tak bardzo przepraszam…

 

            Dumbledore ostrożnie go przytulił. Tak jak dziadek tuli swojego ulubionego wnuczka. Powolnymi ruchami pomarszczonej ręki gładził jego kruczoczarne, wiecznie rozczochrane włosy i milczał. Słowa nie były teraz najważniejsze. Na nie przyjdzie jeszcze czas ale teraz liczyła się cisza, która koiła rozdzierający serce, ból. I to przyjazne ciepło bijące od ciała drugiej osoby, tak dobrze rozumiejącej tę potrzebę milczenia.

 

            Harry załkał głośniej i schował swoją drobną buzię w gęstej plątaninie srebrnych włosów starego czarodzieja, wdychając przy tym zapach dziecięcego szamponu malinowego. Potrzebował tego. Wypłakać się i uspokoić rozstrojone nerwy. Oczyścić umysł i pogodzić się z okrutną prawdą.

 

            Dursleyowie nie żyli. Nie przepadał za nimi ale w jakimś stopniu byli jego rodziną. Nie najlepszą ale… , rodziną…

 

            Został pogryziony przez wilkołaka w skutek czego w jego żyłach płynęła teraz ta sama klątwa, która już od wielu lat trawiła, Remusa.

 

            Dyrektor kołysał go delikatnie w swoich ramionach, nucąc przy tym jakąś starą, zapomnianą od dawna kołysankę. Zaklęta w niej magia usypiała i po krótkiej chwili Harry przestał już płakać.

 

            Jego powieki stały się ciężkie, bardzo ciężkie. Zamknął je więc i ponownie zasnął.

Zgłoś jeśli naruszono regulamin