Le Guin Ursula - Ziemiomorze 6 - Inny wiatr.pdf

(726 KB) Pobierz
1029849810.004.png
Ursula K. Le Guin
INNY WIATR
ZIEMIOMORZE – CZĘŚĆ V
Przełożyła
Paulina Braiter
Poza najdalszym zachodem,
Tam, gdzie kończą się lądy,
Mój lud tańczy na skrzydłach
Innego wiatru.
Pieśń kobiety z Kemay
1. Naprawa zielonego dzbanka
Białe niczym łabędzie skrzydła żagle unosiły "Chyżą" coraz dalej w głąb zatoki, pomiędzy
Zbrojnymi Urwiskami, w stronę Portu Gont. Pchany powiewami letniej bryzy statek sunął łagodnie
po nieruchomych wodach ku grobli. A poruszał się niczym istota zrodzona z wiatru – z takim
wdziękiem, że kilku mieszczan łowiących ryby ze starego pomostu powitało go radosnym okrzykiem,
machając rękami do członków załogi i stojącego na dziobie pasażera.
Był to chudy mężczyzna w starym czarnym płaszczu, trzymający w dłoni skromny worek – pewnie
czarodziej albo drobny kupiec; nikt ważny. Wędkarze obserwowali krzątaninę na pokładzie i
przystani. Statek szykował się do wyładunku. Zafascynowani gapie tylko raz zwrócili uwagę na
pasażera – gdy schodził z pokładu, jeden z żeglarzy za jego plecami uczynił gest, unosząc kciuk oraz
wskazujący i mały palec lewej dłoni: Obyś nigdy nie wrócił!
Mężczyzna w czarnym płaszczu przez chwilę rozglądał się niepewnie, po czym zarzucił worek na
ramię i zagłębił się w portowe ulice. Wokół roiło się od ludzi. Trafił na targ rybny. Wszędzie
rozbrzmiewały okrzyki handlarzy i ludzi targujących się zawzięcie. Kamienie brukowe połyskiwały
od rybich łusek i morskiej wody. Jeśli nawet wiedział, dokąd zmierza, to wkrótce zabłądził pośród
wozów, kramów, tłumu i zimnych spojrzeń martwych ryb.
Stara wysoka kobieta odwróciła się od kramu, przy którym głośno podawała w wątpliwość
świeżość śledzi i prawdomówność handlarki. Widząc na sobie jej gniewny wzrok, przybysz spytał
niezbyt mądrze:
– Czy byłabyś łaskawa powiedzieć, jak mam trafić do Re Albi?
– Utop się w pomyjach – warknęła i odeszła.
Mężczyzna skulił się zawstydzony, jednakże kramarka, dostrzegając szansę zdobycia przewagi
moralnej, huknęła:
– Re Albi, tak? Idziesz do Re Albi? Mów! Skoro tak, to z pewnością szukasz domu Starego Maga.
O tak. Skręć tu za róg, dalej uliczką Węgorzy aż do wieży...
Gdy wydostał się z targu, szerokie ulice zaprowadziły go w górę. Wyminął potężną wieżę
strażniczą i dotarł do bramy miasta. Strzegły jej dwa kamienne smoki naturalnej wielkości, o zębach
długich jak jego przedramię. Kamienne oczy spoglądały ślepo na miasto i zatokę. Znudzony strażnik
poradził przybyszowi skręcić w lewo na końcu drogi.
– Tam jest Re Albi. A potem wystarczy przejść przez wieś i będziesz w domu Starego Maga –
dodał.
Przybysz ruszył zatem stromą drogą. Przed sobą miał jeszcze bardziej strome zbocze i odległy
szczyt góry Gont, wznoszącej się nad wyspą niczym kamienna chmura.
Droga była długa, a dzień upalny. Wkrótce mężczyzna zrzucił czarny płaszcz i szedł dalej z gołą
głową, w samej koszuli. Nie pomyślał o tym, by w mieście nabrać wody czy kupić zapas jedzenia. A
może po prostu był na to zbyt nieśmiały, nie nawykł bowiem do miast i towarzystwa obcych ludzi.
Po kilku długich milach dogonił wóz, który od dawna widział przed sobą na drodze – ciemną
plamę w białym obłoku pyłu. Wóz toczył się wolno naprzód, jęcząc i skrzypiąc, ciągnięty
niespiesznie przez parę małych wołów, które na oko zdawały się stare, pomarszczone i obojętne na
wszystko niczym żółwie. Podróżny przywitał woźnicę, dziwnie podobnego do swych wołów.
Wieśniak nie odpowiedział, zamrugał tylko.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin