Monika Fostiak - Legenda o Księciu Vampire.docx

(58 KB) Pobierz

MONIKA FOSTIAK

 

Legenda o Księciu Vampire

 

Trzeciego dnia bytności w posiadłości Schwarzgrau graf

von Fenster otrzymał niepokojący sygnał ze swego induktora

telepatycznego. Niepokojący - ponieważ graf sam odłączył

induktor, aby w spokoju oddać się polowaniom na płowce. 

- Was? - wrzasnął graf po starogermańsku.

Postanowił nie odbierać przekazu. Właśnie jadł obiad w

towarzystwie bardzo pięknej modelki pochodzącej z jego

własnej hodowli pod Hansenjungen. Sygnał jednak nasilał się,

prowadząc do charakterystycznych mdłości, co zakłócało smak

przystawki z dyniogruszy. 

Graf przeprosił i wstał od stołu. Pochodził z dobrze

ułożonego rodu Rausch, który po wojnie multimedialnej

połączył się z rodziną von Fenster, dlatego pilnował swych

manier i postanowił odebrać przekaz w odosobnieniu, na

werandzie. 

- Słucham - powiedział, siadając na dryfującym szezlongu. 

- To ja! - odparła Lady Silver. - To ja cię wzywam,

Haraldzie. 

- Aber warum? - spytał graf po starogermańsku - wiesz

przecież, że zabawiam się teraz z modelkami i poluję na

płowce, to bardzo piękny jesienny Urlaub. Nie widzieliśmy

się ze trzy miesiące, czy musiało ci się o mnie przypomnieć

akurat teraz? 

- Powinniśmy się spotkać, Haraldzie, i to szybko.

Przekazy telepatyczne są infiltrowane, nie mogę teraz

powiedzieć, o co chodzi, ale to bardzo ważne. 

- Wiem, że jesteś moją żoną, ale czy musisz wymagać aż

tak wiele? 

- W tych okolicznościach....

- Nawet jeszcze nie upolowałem żadnego płowca.

- Daj więc słowo, że jak tylko upolujesz, to

przybędziesz. 

- No dobrze. Gdzie rezydujesz obecnie?

- W posiadłości Wildrose.

- Hasslich, nienawidzę tego miejsca.

- Przyjedź, jak tylko upolujesz.

- No tak, przyrzekam.

- To tyle, całuję, kochanie.

Graf wrócił do jadalni rozzłoszczony. Usiadł przy stole i

spróbował trzeciego dania głównego, ale jakoś mu nie

smakowało. Wyjął podręczną złotą procę i strzelił złośliwie

groszkiem w oko modelki. 

- Was machst du? - jęknęła modelka po starogermańsku,

chcąc mu się przypodobać. 

- Widzisz durna - odparł graf - gdybyś miała choć trochę

inteligencji, to byś się domyśliła, że chcę cię spławić. Z

seksu dzisiaj nic nie będzie, bo muszę upolować szybko

płowca i jechać do żony. 

Graf wstał od stołu, na znak irytacji ciskając widelcem w

kieliszek z winem i poszedł do stajni. Konie, jak co dzień,

czekały osiodłane. Graf był gruby i dlatego normalnie

poruszał się z antygrawitatorem, bardzo skutecznie

zmniejszającym jego wagę. Niestety, stare reguły łowieckie

zabraniały używania antygrawitatorów na koniach w czasie

polowań. Graf odłączył urządzenie i poczuł, jak przybywa mu

ze sto kilo. 

- Scheisse - mruknął pod nosem.

Koń też nie był zachwycony i lekko się ugiął pod

ciężarem. 

- Dalej, Helmut! - pogonił go graf - musimy szybko coś

upolować! 

I pojechał w lasy Schwarzgrau.

Płowce czaiły się z reguły w syntetycznych paprociach lub

właziły na drzewa. Graf trzymał strzelbę w pogotowiu. W tym

sezonie strzelało się na zielono, więc zamówił bardzo piękny

szmaragdowy odcień farby z drobinami złota u najlepszego

Farbenmeister w okolicy. Tym bardziej chciał już coś

upolować, żeby zobaczyć piękną połyskującą zieleń na

kremowym futrze płowca. 

Do polowań na płowce nie chodziło się z psami, gdyż te

łatwo zaprzyjaźniały się z taką zwierzyną. Dlatego zadanie

było utrudnione. 

W końcu graf wypatrzył bardzo duży, gruby okaz na

pobliskiej sośnie. Zatrzymał konia, który i tak już ledwo

dyszał, i wycelował. Strzelił i trafił. Płowiec spojrzał z

wyrzutem na grafa i zlazł z drzewa. Graf przyjrzał mu się

uważnie. 

- Bardzo piękny! - ucieszył się i szybko zrobił mu

zdjęcie. 

Płowiec stał, z wyczekiwaniem patrząc na myśliwego.

- Już ścieram, ein Moment - mruknął graf. Wytarł

starannie farbę. Płowiec ziewnął i wlazł z powrotem na

drzewo. 

Graf wrócił zadowolony do pałacu. Przyczesał się przed

podróżą i wsiadł do swego najnowszego dyliżansu. W drodze do

Wildrose zatrzymał się w supermarkecie jubilerskim, aby

kupić żonie prezent. Wybrał piękny rubinowy fotel. 

- Dziękujemy, że pan znów nas odwiedził - powiedział

kierownik supermarketu, odprowadzając go do wyjścia. -

Pańskie zakupy są u nas prawie najwyższe. 

- Jak to prawie? - zezłościł się graf. - A kto ma wyższe? 

- Count Kent i ... no i ... sam pan wie... On.

- A, On - graf mimowolnie się skłonił - Ach tak,

przepraszam. 

Lady Silver czekała na męża w towarzystwie pięciu

dziewic, które hasały po ogrodzie. 

- Tylko mi nie jeść sztucznych piwonii. - Lady Silver

klepnęła jedną z dziewic w różowy tyłeczek. 

Graf, który właśnie przybył, też klepnął jedną z dziewic

w tyłek. 

- Haraldzie, no wreszcie! Co upolowałeś? - krzyknęła

Lady. 

Graf wyjął zdjęcie płowca.

- Piękny! - zachwyciła się Lady. - Gdzie postawimy

imitację? 

- W Schwarzgrau - odparł graf. - Spójrz, co przywiozłem -

wskazał na rubinowy fotel. 

- Cudowny! - zachwyciła się Lady. - Będzie na nim spał

Leon. 

Leon szczeknął na dziewice i wskoczył na fotel.

- A teraz - mruknął graf - powiedz, was, zum Teufel,

kazało mi przerywać Urlaub? 

Na orbicie czwartego księżyca planety Seus krążył kokon

Księcia Vampire. Książę oddawał się megatransowi toksycznemu

w najnowszej wersji, którą dostarczył mu doktor Bloodsteel. 

W międzyczasie nadworny Mistrz Stomatologii ostrzył

diamentowe kły księcia, gdyż stępiły się na końcach.

W swym megatransie Książę udał się do Boskiej Sfery,

przemyślnie symulując wszechogarniającą miłość. W zetknięciu

z Boskim Aspektem Książę na chwilę zatracił tożsamość i

bardzo się przestraszył. Strach wrócił go do rzeczywistości. 

Otworzył oczy, a jego czarne, płaskie źrenice

sparaliżowały Mistrza Stomatologii, który właśnie kończył

ostrzenie. Książę dmuchnął i sparaliżowany Mistrz upadł na

ziemię. Książę posiadał trzecie oko na palcu wskazującym,

więc szybko spojrzał palcem na swe świeżo upiłowane kły. 

Sprawdził je też swym rozdwojonym na końcu językiem i

skaleczył się. Na diamentowych kłach zalśniła błękitna krew.

Książę przymknął oczy z zadowolenia i połączył się z

doktorem Bloodsteel. 

- Działa! - zabrzmiała w głowie doktora myśl Księcia. -

Gratuluję! 

- Jak sobie Wasza Wysokość życzy - odparł Bloodsteel.

- Wystąpił jednak problem -  ta myśl Księcia wywołała u

doktora ból głowy - ale on ciebie nie dotyczy - dodał

Vampire i rozłączył się. 

- Wracamy do zamku! - krzyknął. - Muszę tam porozmawiać z

mym Doradcą. 

I kokon pomknął w kierunku Seus.

Mark obudził się jak co dzień w piachu. Tym razem spał

pod wieżą kontrolną w sektorze 15. 

Przeciągnął się i spojrzał w górę. Gdzieś kilometr nad

nim, na szczycie wieży siedział ten zwariowany Murzyn, żuł

gumę i pił sok cytrynowy z amfetaminą. Kontrolował sektor,

strzelając do wszystkich mutantów, których dostrzegł system

ostrzegawczy. 

Mark nie miał ochoty spędzić z nim kolejnego dnia,

słuchając opowieści o latających balonach i innych bzdurach.

Postanowił, że dziś dotrze do osady i przenocuje w ruinach.

"Dość tego piachu" - pomyślał, patrząc na wydmy, ciągnące 

się aż po horyzont. Włożył przeciwsłoneczne gogle i

odbezpieczył broń. "Zawsze może się trafić jakiś mutant,

którego nie sprzątnie wieża kontrolna - pomyślał. -

Szczególnie, gdy siedzi tam Murzyn". 

Mark ruszył jak co dzień na północ. Facet z wieży

twierdził, że niedaleko znajduje się osada zwana Tokyo.

Uważał też, że może właśnie tam Mark znajdzie to, czego

szuka. Ale Mark miał akurat dzień zwątpienia, szedł powoli

zmęczony słońcem i upałem. "Nigdy tego nie znajdę - myślał.

- Może to tylko chore fantazje, może to wcale nie

istnieje... Chciałbym już dotrzeć do jakiejś betonowej

drogi, żeby iść po czymś twardym, taak, byłoby miło, może to

rzeczywiście niedaleko. W końcu idę na północ już trzy

tygodnie. Najwyższy czas natknąć się na jakąś..." Mark nie

zdążył pomyśleć "osadę", gdyż zauważył mutanta pędzącego w

swoim kierunku. Miał obrzydliwe gadzie nogi i twarz pięknej

kobiety. Mark wycelował w nogi, ale nim strzelił, mutanta

dosięgły promienie z wieży. 

Podszedł do zwłok, które ulegały momentalnie rozkładowi -

tak działało promieniowanie. "Szkoda - pomyślał Mark -

piękne kobiety zdarzają się tylko jako mutanty". Zobaczył

uśmiech na znikającej twarzy. "Pewnie nie wiedziała, kim

jest, jeszcze jedna. Skąd one to biorą, ten środek, to nie

może być fikcja! Żebym mógł tak zestrzelić jednego mutanta i

z nim pogadać, a tu zawsze te wieże... Może rzeczywiście

czegoś dowiem się w Tokyo..." i ruszył na północ. 

Pod wieczór stanął na wydmie, która okazała się końcem

pustyni. W dole rozciągała się imponująca panorama

olbrzymiej osady - betonowe ruiny, pomiędzy nimi drogi, a na

nich dziwne pojazdy - aż po horyzont. 

Mark był zachwycony widokiem.

Zmierzch sprawił, że piękniejsze wydały się świecące

kolorowe fragmenty neonów i latarki zamontowane w pojazdach.

Zauważył też fragment asfaltowej drogi wyłaniającej się u

podnóża wydmy. Mark ruszył szybko do przodu. Chciał jak

najprędzej znaleźć się na miejscu.  Droga prowadziła wprost

do osady i biegła pod dziwnym łukiem, jakby bramą wjazdową.

Na tym łuku przyczepiono piękny błękitny neon z napisem BAR

TOKYO (ale BAR się nie świecił). 

Ulice były ruchliwe - zobaczył grupki ludzi i kilka

dziwnych pojazdów. Z niektórych piwnic dochodziła muzyka. 

Szedł powoli, ciesząc się atmosferą. Zauważył, że wiele

budynków nie nosiło prawie śladów zniszczenia, gdzieniegdzie

szyby w oknach były rozbite, wewnątrz paliło się światło -

znak, że żyli tam ludzie. 

Mark stanął pod stupiętrowcem nieznacznie tylko

popękanym. Na wysokości sześćdziesiątego piętra dyndał

potężny neon, podtrzymywany przez kable. Napis głosił : CA-

COLA. Markowi spodobała się ta nazwa. Postanowił, że

znajdzie tu gdzieś jakieś fajne pomieszczenie i przenocuje w

przyjemnych warunkach. 

Podszedł do drzwi wejściowych, a te rozsunęły się, lekko

skrzypiąc. Wewnątrz był przestronny hol, przysypany

gdzieniegdzie gruzem. Uprzątnięta ścieżka prowadziła do

końca holu, gdzie znajdowały się schody. Mark ruszył w ich

kierunku. Posadzka odbijała kroki i w pewnym momencie Mark

zorientował się, że nie jest sam - ktoś za nim szedł. 

Obrócił się gwałtownie i spostrzegł bardzo ładną skośnooką

dziewczynę. Zamiast nóg i rąk miała metalowe protezy. 

- Idę za tobą już od łuku - powiedziała metalicznym

głosem, najwyraźniej była cyborgiem. 

- Dlaczego? - zapytał pełen wątpliwości czy mówi do

człowieka, czy do maszyny. 

- Jestem prostytutką - odparła, jej oczy były smutne,

wyzbyte zalotności. - Myślałam, że może będziesz potrzebował

kob... - coś jakby się zacięło, szczęknęło - ...biety. 

Mark przyjrzał jej się uważnie. Przemknęła mu absurdalna

myśl, że może dziewczyna jest mutantem, który kazał sobie

wymienić zmutowane kończyny na metalowe protezy. Nigdy o

czymś takim nie słyszał, ale, z drugiej strony, jej twarz

była podejrzanie ładna. 

- Nie potrzebuję kobiety - przeszły go dreszcze na samą

myśl, żeby z nią... - ale chcę się tu trochę rozejrzeć, może

mi pomożesz? Zapłacę ci. 

Dziewczyna stała chwilę nieruchomo, jakby zupełnie się

zacięła, tylko jej oczy wyrażały dziwne cierpienie. Znów

szczęknęło i w końcu się odezwała. 

- Dobrze - uśmiechnęła się, błyskając metalowymi zębami -

A co masz? 

- Żetony, tabletki witalizujące...

- Żetony - przytaknęła. - Tabletki witalizujące dostaję

za darmo, bo jestem inwalidą, ale zawsze potrzebuję jakieś

żetony; no wiesz, na ciuchy. 

Mark pokiwał głową.

- Jestem Sun - dziewczyna niestety wyciągnęła metalową

dłoń. 

Musiał tę dłoń uścisnąć.

- Mark. 

Dwie bardzo małe służki rozsypywały przed nogami Księcia

srebrny proszek tak, aby Vampire stąpając wzbudzał tumany

połyskującego pyłu. Książę zawsze w ten sposób wkraczał do

Zamku. Jego buty podkute tytanem wydawały imponujący dźwięk

przy zetknięciu z marmurową podłogą. 

Dworzanie usuwali się dyskretnie z linii jego wzroku,

gdyż mogli zostać sparaliżowani. Na spotkanie wypełzł

ulubiony wąż Księcia - Mario, pobrzękując szafirową

grzechotką na końcu ciała. 

Vampire przemierzył obszerną Salę Powitalną i udał się do

Komnaty Tronowej. Było to jego ulubione miejsce na Zamku.

Tron lewitował na wysokości czterech metrów, na podłodze zaś

wiły się w pokorze najpiękniejsze syreny Galaktyki. Wokół

tronu fruwały duże, mieniące się ważki, zaś nad tronem

zawieszona była Meduza Mądrości - wystarczyło, by Książę

zanurzył głowę w jej galaretowatym wnętrzu, a uzyskiwał

unikalną jasność i przenikliwość myśli na dobre kilkanaście

minut. 

Jednak Vampire wiedział, że Meduza nie pomoże mu aż tak

dobrze jak Doradca, i dlatego rozkazał go wezwać. 

Doradca miał postać sporego neuronu, który pływał w

substancji organicznej. Vampire podarował mu specjalne

kryształowe akwarium jako wyraz uznania. 

Doradcę wniesiono na złotej tacy, a następnie wszyscy -

także ważki i syreny - musieli opuścić salę. Nikt nie mógł

wiedzieć, w jaki sposób Książę porozumiewa się z Doradcą. Tej

tajemnicy Vampire nie chciał ujawnić, jej odkrycie mogło być

dlań śmiertelne. Nikt zatem nie miał pojęcia, że wśród

błękitnobiałych loków Księcia można znaleźć żywe dendryty,

które przebiły się przez czaszkę i umożliwiały połączenie z

neuronem Doradcy.  Wystarczyło zanurzyć je w akwarium. W tym

momencie myśli Vampire układały się w charakterystyczny ciąg

skojarzeń, w którym Książę nauczył się już rozpoznawać te

spolaryzowane przez Doradcę i te, które powstawały tylko w

jego mózgu. 

"Udało mi się to dziś osiągnąć, ale niestety się

przestraszyłem - zaczął myśleć Książę - to przecież jest

zaprzeczeniem całej idei - tu miał wpływ Doradca - Boga nie

można się bać, chyba że to grozi utratą tożsamości, poczułem

coś takiego, przez moment, ale na szczęście się

przestraszyłem i to przywróciło mnie do własnego ja, własne

ja jest wszakże względne, czym jest teraz tw/m-oje ja? Jest

tym, czym czuję, że jest, czuję jego granice, a przy

kontakcie z Bogiem nie da się zachować swej tożsamości, taka

jest jego idea, Bóg jest wszechogarniającą, czystą i

bezgraniczną miłością, tej miłości się chyba przestraszyłem,

właśnie tej przejrzystości, która mnie zniewoliła, a to

przecież ja ją miałem zniewolić, wyssać z niej tę potężną

siłę dla siebie, Bóg zawsze mnie będzie zniewalać, ilekroć

spróbuję kontaktu z nim, bo on jest ponad wszystkim, dlatego

też chcę go wykorzystać, chcę mieć udział w jego mocy, ale

wtedy nie będę już potrzebował niczego, motywy, które teraz

mną kierują, przestaną dla mnie istnieć, ponieważ stanę się

częścią Boga, musi być jednak jakiś sposób, aby tego

uniknąć, musi być sposób, aby wniknąć weń, zachowując moje

ja, każda inna sytuacja mnie przeraża, ale nie powinienem

się bać, bo dopóki się go boję - dopóty mnie nie przyjmie,

lecz gdy mnie przyjmie, mnie już nie będzie, ależ to absurd,

musi istnieć rozwiązanie..."

- Ależ to absurd! - krzyknął Vampire, wyciągając

gwałtownie swe dendryty z akwarium. - Co za bzdury! -

wrzeszczał rozwścieczony. - Żaden neuron nie będzie mi

wmawiał, że coś mi się nie uda! Udaje mi się wszystko,

najpierw w tamtym, a teraz w tym życiu! I dlatego udaje mi

się w tym życiu, bo zachowuję pamięć tamtego. I dlatego uda

mi się z Bogiem, bo zachowam nadal swą tożsamość. A to -

spojrzał na akwarium - to są zupełne bzdury. Zabrać go -

krzyknął do służby. 

Wyniesiono Doradcę. Do sali wpełzły syreny i przyleciały

ważki. Książę poczuł głód, ale przed posiłkiem postanowił,

że skorzysta jednak z Meduzy, skoro neuron niewiele mu

pomógł. Zanurzył więc głowę w jej wnętrzu i poczuł, jak

parzydełka stymulują jego mózg i wywołują specyficzny stan

przejrzystości widzenia. 

"Skoro boję się, muszę znaleźć lekarstwo na ten lęk,

muszę wyssać z kogoś brakującą odwagę, ale w tym świecie jej

nie znajdę, tu nikt by nie zranił nawet zwierzęcia, muszę

się udać tam, z powrotem, tam kogoś znaleźć, kogoś

owładniętego żądzą i pierwotnymi instynktami, bez lęku,

ściągnąć go tu i tu go wyssać".

Vampire wyjął głowę z Meduzy. Przez chwilę siedział w

milczeniu na tronie, rozważając to, czego się dowiedział. 

- Podawać obiad - krzyknął w końcu.

W Sali Jadalnej czekał już stół przykryty jedwabnym

obrusem, a na nim piękny porcelanowy półmisek, na którym

leżała świeża, lekko tylko przyprawiona wypitym winem

dziewczyna o białej szyi. 

- A więc, droga Lady - mruknął von Fenster - co sprawiło,

że przerwałaś mój Urlaub? 

- Zaraz się dowiesz - odparła.

Szli przez ogród, w tym miejscu hodowany w stylu

neofrancuskim. Gdy przechodzili pod wiszącą rzeką, graf

naprawdę zaczął się niecierpliwić. Lady zatrzymała się

dopiero pośrodku usłanej powojem polanki i szepnęła :

- No, tutaj może nikt nas nie podsłucha.

- Co ty pleciesz - zezłościł się graf. - Masz obsesję... 

- Otóż - przerwała mu Lady, która nagle nabrała odwagi,

by wygłosić swą tajemnicę - otóż dowiedziałam się, że... - i

tu zniżyła głos - ... modelki z naszej hodowli w

Hansenjungen trafiają w większości nie gdzie indziej, a... 

- Lady zawahała się i zbliżyła swe usta do ucha grafa. 

Graf aż prychnął z przerażenia. Rozejrzał się, czy

rzeczywiście nikt ich nie słyszał, po czym przemówił do ucha

Lady. 

- Do... Niego?

- Tak - szepnęła - do Vamp...

Nie dokończyła, graf zatkał jej usta dłonią.

- Nie wymawiaj tego imienia - ostrzegł - nawet w tym

powoju są pewnie jego zausznicy. Nie chcesz chyba skończyć

na półmisku? 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin