Odcinek 7.doc

(35 KB) Pobierz

 

Odcinek 7

 

- Przyjechałem do twojej żony, Santa Maria - odpowiedział mu w tym samym tonie Gregorio.

 

- Do mojej żony? Czego chcesz od Viviany? Zresztą ona na pewno cię nie przyjmie, gardzi tobą tak samo, jak ja.

 

- Nie bądź taki pewien, Carlosie. Zaraz się przekonamy.

 

Andrea pomogła wjechać podopiecznemu na wózku, Monteverde wszedł obok, wyraźnie krokiem dając do zrozumienia, że on może chodzić, a Carlos już nigdy nie wstanie sam z wózka. Wewnątrz natknęli się na Vivianę.

 

- Kochanie - w głosie właściciela domu wibrował gniew - Monteverde twierdzi, że przyszedł do ciebie, a ty go przyjmiesz. Mam nadzieję, że po tym, co mi zrobił...

 

- Muszę z nim porozmawiać - uśmiechnęła się czarująco Viviana. - Gregorio, usiądź, zaraz służba poda ci kawę.

 

- Zapraszasz go? Czy ja dobrze słyszę? A moje zdanie? Jestem twoim mężem, a ten imbecyl...

 

- Nie unoś się, Santa Maria - wtrącił się Gregorio. - Powiedziała już, że ma do mnie sprawę.

 

- To mój dom i ja decyduję, kto zostanie, a kto wyjdzie! Wynoś się, Monteverde! - Carlos oparł się dłońmi na poręczach wózka, jakby chciał wstać i dać przybyszowi w twarz.

 

- Carlos, proszę cię. To potrwa tylko chwilkę - odezwała się Viviana.

 

Gregorio zdążył już usiąść i popijał kawę, patrząc z politowaniem na Carlosa.

 

- Nie próbuj wstać, bo jeszcze zrobisz sobie większą krzywdę - rzucił Monteverde, nie dbając o rozpaczliwe znaki dawane mu przez Vivianę. Nie chciała tak od razu kłócić się z mężem, chciała spokojnie porozmawiać z Gregorio.

 

- Zaraz się dowiesz, kto komu zrobi...- na moment zapomniał o paraliżu, chciał się podnieść, ale opadł na wózek.

 

- Widzisz? Umiesz tylko krzyczeć, a pies, który szczeka, nie gryzie - Gregorio świetnie się bawił.

 

- Viviano! Dlaczego na to pozwalasz, dlaczego ten typek może...- nie dokończył. Nagły ból, tak silny i niespodziewany przeszył mu klatkę piersiową, że aż brakło mu tchu. Andrea z przerażeniem zobaczyła, że zbladł.

 

- Andreo...zawieź mnie...na górę...- wyszeptał.

 

Za moment byli już w pokoju. Dziewczyna wszystkimi siłami starała się pomóc Carlosowi położyć się na łóżku - było to trudne, w końcu ważył trochę jako mężczyzna - ale jakoś jej się udało, na pewno pomógł jej w tym strach o niego.

 

- Wezwę lekarza - zaproponowała.

 

- Nie, naprawdę nie trzeba...Ale...nie pojmuję...

 

- Proszę nic nie mówić, tylko odpoczywać. Zostanę przy panu.

 

- Andrea...Wytłumacz mi...dlaczego Viviana...dlaczego moja żona...nie rozumiem...

 

- Na pewno wszystko potem panu wyjaśni. Proszę teraz o tym nie myśleć, wszystko będzie dobrze - chwyciła koc leżący obok i przykryła nim Carlosa. - Jestem tutaj.

 

Z przerażeniem patrzyła na twarz Santa Marii. Oddychał nadal ciężko, co prawda był już mniej blady, ale wciąż nie mógł się uspokoić.

 

- Pozwalała...żeby mnie tak obrażał...moja Viviana...a on tak mnie skrzywdził...

 

Andrea impulsywnie chwyciła Carlosa za rękę. Jako służąca, opiekunka, w zasadzie nie powinna tego robić, ale chciała mu pomóc, tak rozpaczliwie pomóc! Nie cofnął swojej, czuł jej dłoń otulająca jego, ściskającą go mocno, by dodać odwagi. Miała dobre serce, poza tym pragnęła go wesprzeć, chociaż sama nie rozumiała postępowania Viviany.

 

- Viviana na pewno cię kocha - zaczęła szeptać. - Jak Monteverde wyjdzie, twoja żona przyjdzie do ciebie i opowie, co się stało. Sam mówiłeś, że zrobiłaby dla ciebie wszystko, więc nie wątp w nią teraz - nieświadomie przeszła na "ty". Carlos nie zwrócił na to uwagi, powoli, bardzo powoli jego oddech się wyrównywał.

 

Felipe Santa Maria wrócił do domu i z zaskoczeniem ujrzał Vivianę rozprawiającą w najlepsze z Monteverde.

 

- Nie spodziewałem się ciebie tak szybko, Gregorio.

 

- Nie mogłem już dłużej czekać. Witaj, Felipe. Ominął cię niezły spektakl.

 

- Co się stało? - Felipe już siedział i pił herbatę.

 

- Viviano, opowiedz mu - odparł Gregorio.

 

Co też uczyniła. Brat Carlosa szczerze się śmiał, usłyszawszy historię przybycia Monteverde i awantury, jaką potem wybuchła.

 

- Szkoda, że tego nie widziałem! Mój drogi braciszek mało nie dostał zawału! Szkoda, że nie padł na serce.

 

- Ależ kochanie - odezwała się niby karcąco Viviana - to konie padają. Ludzie umierają.

 

- W takim razie Carlos nie jest człowiekiem - dołączył się do drwin Monteverde. - W sumie racja, ludzie mogą chodzić, on - nie.

 

Teraz roześmiali się wszyscy.

 

- A gdzie jest Sonya? - zapytał w końcu Gregorio.

 

- Oto idzie - przedstawiła ją matka. - Sonyu, to dobry znajomy twojej mamy, Gregorio Monteverde.

 

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin