Nowy3(1).txt

(24 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 2
Scena rozgrywajšca się na centralnym placu Parvy przedstawiała całkowitš, pełnš przerażenia dezorientację. Na pierwszy odgłos ryczšcego smoka głowy wszystkich, zwierzšt i ludzi, uniosły się w stronę szczeliny międzywymiarowej.
Częć koni stanęła dęba, zrzucajšc jedców. Niektóre szarpały wodze przywišzane do słupów. Wszystkie wydały z siebie pełen przerażenia kwik zrodzony z najbardziej podstawowego instynktu  przerażenia ofiary w obliczu straszliwego drapieżnika.
Jednak poród elfów i ludzi lepy strach ustšpił miejsca zrezygnowanej fascynacji, kiedy smok, najpierw będšcy jedynie niewyranym kształtem na niebie, powoli obniżał lot. Jego krzyki i porykiwania wydawały się wyrażać zdecydowane zadowolenie z przybycia na niebo Balai. Zwijał się, obracał i zataczał koła, bijšc powietrze nierównymi uderzeniami skrzydeł, jakby tańczšc na powitanie nowego wiata.
W miarę jak zbliżał się ku ziemi, jego sylwetka stawała się wyraniejsza, a rozmiary przerażajšco realne. Ilkar spoglšdał na niego z uwagš naukowca, ignorujšc drżenie swego ciała, przyspieszone bicie serca i instynktowne pragnienie ucieczki, ukrycia się, walki, czegokolwiek.
Smok nie był tak ogromny, jak Sha-Kaan, którego spotkali w portalu wymiarowym twierdzy Taranspike. Miał też inny kolor i kształt łba, choć sama sylwetka była niemal identyczna. Długa, smukła szyja zginała się i prostowała, łeb poruszał się wolno, jakby szukał czego w dole, a ogon wolno zamiatał przestrzeń za cielskiem. Podczas gdy Sha-Kaan miał dobrze ponad czterdzieci metrów długoci, ten smok mierzył nie więcej niż dwadziecia pięć. Ponadto skóra i łuska większego smoka połyskiwała złotem w wietle pochodni, ten za był rudawobršzowy, a jego płaska, trójkštna głowa nie przypominała wysokiego masywnego pyska Sha-Kaana.
Głęboka cisza, jaka zapadła na głównym placu Parvy, wyparowała w chwili, gdy pierwsi ze stojšcych z otwartymi ustami obserwatorów powoli, jakby z wysiłkiem, zdali sobie sprawę, że smok opadał ku ziemi. Szybko.
W ułamku sekundy plac ogarnšł kompletny chaos. Kawalerzyci Darricka, zazwyczaj karni i zorganizowani, rozpierzchli się po ulicach. Jedcy zderzali się ze sobš, spadali na ziemię, a rżšce konie kluczyły wokół placu w poszukiwaniu drogi ucieczki przed nadchodzšcš grozš.
Darrick zachrypłym głosem wykrzykiwał rozkazy, starajšc się zaprowadzić porzšdek i spokój, ale daremnie. Tuż za nim Krucy i Styliann zerwali się na równe nogi, zapominajšc w jednej chwili o zmęczeniu.
 Do rodka! Do rodka!  krzyknšł Ilkar i rzucił się w stronę wejcia do piramidy. Nagle zatrzymał się tak gwałtownie, że biegnšcy z tyłu Bezimienny wpadł na niego i nieomal przewrócił go na ziemię. Elf odwrócił się.  Gdzie jest Hirad?
Bezimienny obejrzał się i wykrzyknšł imię barbarzyńcy, który odbiegł już na dobre kilkaset metrów i nie zwalniał, jego słowa zginęły w gwarze i zamieszaniu na placu.
 Przyprowadzę go  powiedział Bezimienny.
 Nie  wyszeptał Ilkar, zerkajšc na zbliżajšcego się smoka. Bezimienny chwycił go za ramię.
 Przyprowadzę go!  powtórzył.  Rozumiesz?  Ilkar skinšł głowš.
Bezimienny ruszył za Hiradem skręcajšcym włanie za róg budynku i znikajšcym z ich pola widzenia.
Z wejcia do tunelu Ilkar widział, jak przyjaciel przypada instynktownie do ziemi. Smok przeleciał obok, nie więcej niż siedem metrów ponad najwyższymi budynkami. Ilkar zobaczył ogromne cielsko wielkoci kilkudziesięciu koni, łeb wykrzywiony, lepia spoglšdajšce na uciekajšcych w dole ludzi, elfów, zwierzęta. Usłyszał ryk. Potężny odgłos sprawił, że elf poczuł ból i instynktownie skulił wrażliwe uszy.
Smok uniósł się, zwinšł z niesłychanš gracjš, zawrócił i zanurkował, rozwierajšc szeroko wypełnionš białymi kłami ciemnš otchłań paszczy. Ilkar zadrżał na ten widok, a potem zbladł, gdy zobaczył, jak ogromny cień smoka pokrywa sylwetkę biegnšcego Bezimiennego.
Wszystko działo się zbyt szybko. Bezimienny podniósł głowę w chwili, gdy cień bestii pogršżył plac wokół niego w półmroku, skręcił i ruszył prostopadle do lotu smoka. Wysoko ponad Ilkarem szczelina ponownie zamigotała i rozdarła się. Zjawisko, tak jak przedtem, spowodowało niezwykły spokój w powietrzu i mag wyczuł to. Smok wystrzelił gwałtownie w górę, nie atakujšc i wydajšc ryk przywodzšcy na myl rozczarowanie. Odpowiedział mu drugi, potężniejszy i pełen furii.
Hirad, pędzšcy pustymi ulicami na obrzeżu Parvy, usłyszał drugi ryk. Wcišgnšł powietrze i poczuł ciężar naciskajšcy na czaszkę od wewnštrz. Zatrzymał się gwałtownie i podniósł dłonie, zakrywajšc uszy. W jego głowie rozległo się potężne, dudnišce echem Stój!, i barbarzyńca padł na ziemię.

* * *
Wznoszšc się ku znakowi na niebie, Sha-Kaan czuł, jak wzbiera w nim gniew. Dla niego minęła zaledwie chwila, odkšd ostrzegł człowieka zwanego Hiradem Coldheartem przed niebezpieczeństwem płynšcym z wiedzy, jakš posiadał, i z amuletu, który tak długo spoczywał opleciony wokół jego pazurów. A oto jak mu odpłacono.
Najpierw skradli mu amulet, potem z pewnociš wykorzystali jego tekst, aż wreszcie w swej ignorancji otworzyli niestrzeżony korytarz do jego wymiaru azylu. Do azylu całego Miotu Kaan.
Za nim kolejni członkowie Miotu opuszczali Choul, niezadowoleni z nagłego i gwałtownego przebudzenia. Trzydziestu Kaan dołšczyło do tych już otaczajšcych bramę.
A ze wszystkich stron  przywołany obecnociš wrót, których otwarcie było wyczuwalne dla każdego smoka w okolicy  nadlatywał wróg. Gdyby nie udało się ostrzec i odegnać wrogich Miotów, rozgorzałaby bitwa, jakiej ten wiat nie widział od przybycia jedynego wielkiego człowieka  Septerna. Maga, który ocalił Miot Kaan, oferujšc im azyl, poszukiwany tak goršczkowo, w czasie, gdy ich spadajšcej populacji groziło całkowite wyginięcie.
Sha-Kaan przyspieszył, słyszšc w głowie sygnał ostrzeżenia. Zza pasma chmur ponad szczelinš wyłonił się jeden ze smoków Miotu Naik i rzucił się w stronę falujšcej masy. Szybkoć i zaskoczenie pomogły mu ominšć prowizoryczne straże i jego zwycięski ryk urwał się gwałtownie, gdy przekroczył bramę i zniknšł.
Strażnicy szykowali się, by ruszyć za nim, ale powstrzymała ich myl wysłana przez Sha-Kaana.
 Ja się tym zajmę  powiedział.  Powstrzymajcie innych. Nie wolno wam poddać wrót.
Następnie okršżył szczelinę, oceniajšc jej rozmiar i głębokoć, złożył skrzydła i zanurkował w głšb korytarza.
Podróż przypominała przedzieranie się przez cuchnšcš, gęstš mgłę. Rwšce pršdy; chwilowe olepienie, strzępki wiadomoci i mglista wiadomoć tego, co czekało po drugiej stronie. Sha-Kaan wystrzelił na niebo Balai i w tej samej chwili poczuł wyranie obecnoć dwóch znanych istot. Kształt wrogiego smoka wypełnił jego wiadomoć i Sha-Kaan wyryczał wyzwanie do walki, wiedzšc, że Naik nie może odmówić. Druga obecnoć była mniejsza, dużo mniejsza, ale nie mniej ważna. Hirad Coldheart. Już wkrótce będš musieli porozmawiać. Nurkujšc jak strzała w stronę Naika, Sha-Kaan wysłał rozkaz: Stój!

* * *
Ilkar drżał ze strachu przemieszanego z bezradnociš. W każdej chwili oczekiwał następnych straszliwych niespodzianek, następnych smoków, następnego koszmaru. Wiedział, że za nim Styliann i reszta Kruków spoglšdajš w niebo. Po raz pierwszy w swej długiej i pełnej zwycięstw karierze jedyne, co mogli zrobić, to patrzeć.
Walka była szybka i brutalna. Smoki zbliżały się do siebie z zatrważajšcš szybkociš. Mniejszy nadlatywał z dołu, ten większy za, dużo większy, złotoskóry, nurkował w dół.
 Sha-Kaan  wyszeptał Ilkar, rozpoznajšc charakterystycznš głowę większego potwora.
Sha-Kaan pędził po upstrzonym chmurami niebie Balai z rykiem grozy i wciekłoci. Na chwilę przed zderzeniem z rudobršzowym przeciwnikiem, lekko zawinšł skrzydła. Manewr ten przesunšł go poniżej wroga, tak że mijajšc go, Sha-Kaan zionšł, pokrywajšc płomieniami podbrzusze mniejszego smoka.
Powietrze rozdarł krzyk bólu i raniona bestia, wirujšc, uniosła się w górę, wykręcajšc szyję, łbem szukajšc swego przeladowcy. Jednak szukała w złym kierunku. Sha-Kaan zamknšł paszczę, gaszšc płomienie i ostro zawrócił, jednoczenie wznoszšc się, tak by zajšć pozycję za przeciwnikiem. I podczas gdy rudobršzowy smok, zdezorientowany i pełen bólu, rozpaczliwie szukał swego wroga, Sha-Kaan błyskawicznie przebył dzielšcš ich odległoć, machnšł skrzydłami, by ustawić się równo ponad ofiarš, wygišł szyję i uderzył z niesamowitš siłš w podstawę czaszki przeciwnika. Liczšce więcej niż dwadziecia metrów rudobršzowe cielsko targane konwulsjami runęło w dół. Skrzydła dziko biły powietrze, pazury darły pustkę, a ryk unoszšcy się z gardła zdychajšcego potwora przemienił się w charkot.
Ilkar wstrzymał oddech. Sha-Kaan nadal pędził za swojš ofiarš, nie opuszczajšc jej, dopóki nie dotarli do wysokoci budynków. Wtedy, potężnym wyrzutem ciała, z rykiem triumfu, wzbił się z powrotem w górę, podczas gdy martwy smok uderzył o główny plac Parvy z takš siłš, że ziemia pod stopami elfa zadrżała. W powietrze uniosła się olbrzymia chmura kurzu, a stosy ciał poległych rozsypały się jakby w groteskowej próbie ucieczki.
Parvę ogarnęło ponure uczucie niepokoju i zwštpienia. Wywracajšce wnętrznoci uczucie, że stało się co bardzo złego. W ciszy, jaka zapadła po walce, słychać było jedynie odgłos miarowych uderzeń skrzydeł Sha-Kaana, który okršżał martwego wroga. Z tej odległoci zwycięzca wydawał się zaiste gigantyczny. Niemal dwukrotnie większy od spoczywajšcego na ziemi potwora złoty smok pokrywał niebo, zasłaniajšc nawet widok szczeliny międzywymiarowej. Trzy razy okršżył plac, zanim z niskim pomrukiem obniżył lot, przeleciał dosłownie kilka metrów nad martwym cielskiem, zakręcił i ruszył dokładnie w stronę, w którš odbiegł Hirad.
 Nie...  wyszeptał Ilkar i wyszedł z tunelu na plac.
 Co możesz zrobić?  głos Stylianna choć cichy, nadal zachował swš silę, władczoć i cynizm.
Ilkar odwrócił się.
 A ty nadal nic nie rozumiesz? T...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin