Nowy34(1).txt

(28 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ 33
Z nadejciem wieczoru mgła zgęstniała, a spokojne tempo życia w legowiskach Kaan zwolniło jeszcze bardziej. Na zewnštrz nie pozostał ani jeden smok. Powróciły do Chouli, korytarzy międzywymiarowych albo prywatnych schronień, jeli ich pozycja pozwalała im je posiadać. Krucy siedzieli nieopodal rzeki. Nie przydzielono im żadnych kwater, najwyraniej więc mieli spać pod gołym niebem. Noc okazała się jednak ciepła i wilgotna toteż odpoczynek na wieżym powietrzu nie stanowił problemu.
Problemem była natomiast niepewnoć magów i Hirad odczuwał to wyranie. Widział niepokój w oczach Ilkara i grymas na ustach Densera przygryzajšcego nerwowo ustnik zgaszonej fajki.
Z jednej strony wydawało się to niewiarygodne, pomylał, przyglšdajšc się, jak cała czwórka dyskutuje i ćwiczy w pewnej odległoci od reszty. Siedzieli na płaskim głazie przy brzegu rzeki, a wszędzie dokoła rozłożone były księgi i pergaminy. Małe kamyki posłużyły im za przyciski do papieru. Oto czwórka najbardziej utalentowanych magów Balai, w tym najpotężniejszy człowiek w Xetesku, zmagała się z problemem, do którego rozwišzania posiadała już praktycznie wszelkie niezbędne informacje.
Z drugiej za strony, nie było w tym nic zaskakujšcego. Poproszono ich o zamknięcie dziury w niebie wielkoci miasta, zawieszonej paręset metrów nad ziemiš. Hirad mógł jedynie zgadywać, jakich wymagało to umiejętnoci. Raz jeszcze czuł się bezradny. Wiedział, że jego zasługš jako wojownika było to, że w ogóle tu dotarli. Jednak teraz, gdy rozpoczynała się najważniejsza częć ich zadania, mógł tylko czekać i popijać kawę.
Po drugiej stronie pieca siedział Thraun, ponury i milczšcy. Jego jasne włosy były mokre od wilgoci i zwieszały się w prostych, posklejanych pasmach. Od czasu mierci Willa zmiennokształtny jakby zapomniał o własnym istnieniu, ożywiajšc się jedynie, kiedy Krucy znajdowali się w niebezpieczeństwie. Jednak podobnie jak duża częć tego, czym jeszcze niedawno byli Krucy, wojownik i tropiciel, jakiego znali, odszedł.
 Thraun?  zagadnšł Hirad.
Mężczyzna podniósł wzrok z trawy, w którš się wpatrywał, i popatrzył z ukosa na Hirada. W jego oczach nie było dawnej siły. Dawnej determinacji. Nic poza nieustajšcym żalem. Zwróciwszy już na siebie uwagę Thrauna, Hirad nie miał pojęcia, co robić dalej. Wiedział tylko, że musi jako dotrzeć do przyjaciela, przebić toksyczny mur milczenia. Tak dalej nie mogło być.
 Jak się czujesz?  Hirad zadrżał w rodku, zdajšc sobie sprawę, jakie to beznadziejne pytanie.
Thraun jednak wydawał się tego nie zauważać.
 Will pokochałby to miejsce  powiedział cichym, chrapliwym głosem.  Wiesz, był dosyć nerwowy. Trochę dziwna cecha dla tak zdolnego złodzieja. To miejsce jest takie spokojne. Uspokoiłoby i jego.
 Mimo tych wszystkich smoków w powietrzu?
Wysiłki Hirada zostały nagrodzone lekkim umiechem, który przemknšł przez usta Thrauna.
 Tak. Zabawne, prawda? Co tak małego, jak chowaniec Densera przeraziło go miertelnie, a ogromny smok sprawiał jedynie, że czuł się nieswojo.
 Czy ja wiem  zamylił się Hirad.  W smokach jest wiele dobra, przynajmniej w Kaan. Niczego takiego nie dostrzegłem u chowańca.
 Pewnie tak.  Thraun zamilkł i powrócił do obserwacji ziemi pod stopami.  Nie wytrzymam tego  powiedział nagle, kompletnie zaskakujšc Hirada.
 Czego?
 Tylko on wie, jak to naprawdę jest.  Thraun wskazał na Bezimiennego, który wraz z trzema pozostałymi przy życiu Protektorami stał niedaleko magów.  Mieć w sobie co, co na równi kocha się i nienawidzi. Co czego za wszelkš cenę chciałby się pozbyć, ale bez czego nie możesz żyć. Tylko że jego przyjaciele nie zginęli, kiedy był Protektorem.
 Richmond zginšł.
 Ale Bezimienny nie stał wtedy obok niego, prawda? Mylelicie, że nie żyje. Nie było go i nie mógł ocalić Richmonda.
 Tak jak i ty Willa  odparł szczerze Hirad, pochylajšc się do przodu.  Posłuchaj, kiedy umarł Sirendor Larn, czułem to samo. Jakbym go zawiódł, nie będšc przy nim w chwili ataku. Szybko jednak musiałem się pogodzić z tym, że nic więcej nie mogłem zrobić. Tak, dokonałem zemsty, ale chcesz usłyszeć co jeszcze? Ona ani trochę nie łagodzi bólu. Po prostu musisz żyć dalej, najlepiej, jak potrafisz. Cieszyć się tym, co jeszcze masz, zamiast rozpamiętywać nieustannie to, co straciłe.
Thraun popatrzył na Hirada i skinšł łagodnie głowš. W oczach miał łzy.
 Wiem, że chcesz mi pomóc, Hirad. Dziękuję ci za to. Ale Will był moim jedynym łšcznikiem ze wiatem ludzi, kiedy stawałem się wilkiem. Tylko jemu mogłem zaufać, że sprowadzi mnie z powrotem. Tylko on radził sobie z mojš najdzikszš naturš. A ja go zawiodłem. Ukryłem się w swej niewrażliwej formie, bo się bałem. I to kosztowało go życie. To co, czego nigdy w pełni nie zrozumiesz. Był mojš rodzinš i kochałem go, bo wiedział, czym jestem, i nie osšdzał mnie. Teraz jedynš rodzinš, jaka mi pozostała, jest sfora. Kiedy wrócimy do Balai, odnajdę ich.
 Teraz Krucy sš twojš rodzinš  zaoponował Hirad.  Jestemy silni i troszczymy się o siebie. Zostań z nami.
Słowa Thrauna wstrzšsnęły nim. Czuł, że go traci.
Cień umiechu ponownie zagocił na ustach Thrauna.
 Taka propozycja to zobowišzanie silniejsze, niż możesz sobie wyobrazić. Ale tak naprawdę nie jestem częciš was. Nie bez Willa  przez chwilę patrzył głęboko w oczy Hirada.  Ale nie zawiodę Kruków.
 Wiem  odpowiedział Hirad.

* * *
Moc, która cišgnęła Bezimiennego do Protektorów, była niezwykła. Ale widział ich samotnoć i lęk spowodowany rozdzieleniem z braćmi. Wiedział, co czuli. Dlatego stal teraz z nimi, wspierajšc ich swš obecnociš. Na poczštku nie padły żadne słowa, ale Bezimienny czuł ten sam brak skupienia, jaki zauważył już wczeniej. Tym razem jednak silniejszy, graniczšcy z kompletnš dezorientacjš. Przerwał milczenie.
 Cil, Ile, Rya. Jestem Sol. Znalicie mnie. Nadal mnie znacie. Co was trapi.
Cil pochylił głowę.
 Nie wyczuwamy naszych braci. Ani łańcucha, który nas wišże. Nasze dusze sš daleko. Boimy się ich straty.
 Czy łańcuch został przerwany?  Bezimienny był zaskoczony. Usunięcie Demonicznego-Łańcucha łšczšcego Protektora ze Zbiornikiem Dusz oznaczałoby mierć ciała i utratę duszy. Jednak żaden Protektor nie podróżował przedtem do innego wymiaru, a ci tutaj byli jak najbardziej żywi.
 Nie czujemy go  zastanowił się Rya.  Nie działa.
 Ale nadal wyczuwacie swoje dusze.
 Sš daleko  dodał Cil.
 A więc...  zaczšł Bezimienny.
 Czy jestemy wolni?  dokończył Cil.  Dowiemy się jedynie, zdejmujšc maski. Lecz jeli się mylimy, czeka nas wieczne cierpienie. I jak możemy być naprawdę wolni, skoro nasze dusze nie znajdujš się w ciałach?
 Czy Styliann wie?  zapytał Bezimienny, zastanawiajšc się nagle, czy sam był w pełni wolny. Choć obawiał się reakcji swych braci na rozdzielenie z resztš, jego nadzieja na ich uwolnienie wzrosła.
 Cišgle jest naszym Wybranym  zapewnił Cil.  Nie podważymy jego wiary w nas.
 Cokolwiek zrobicie, będę z wami  odparł Bezimienny.
Cil, Rya i Ile skinęli jednoczenie głowami.
 Jestemy jednociš  powiedzieli.  Na zawsze.

* * *
Darrick podjšł decyzję co do dalszych działań, jeszcze zanim galopem wjechali do obozu. W uszach nadal dwięczały im obelgi i wyzwiska Wesmenów. Zeskoczył z konia, natychmiast przywołujšc dowódców regimentów i ruszył do namiotu dowodzenia. Blackthorne i Gresse szli tuż za nim nieco zmęczeni szybkš jazdš.
Generał stanšł za stołem z mapami, a przed nim zgromadzili się oficerowie, oczekujšc rozkazów. Zasady były jasne i proste. Nie okazywać słaboci. Nie wahać się. Prosić o komentarze. Dostosować plan do warunków, ale go nie zmieniać
 Tessaya nie ustšpi, co nie jest dla nas zbyt zaskakujšce, choć jestem rozczarowany, bo to wyranie inteligentny i wykształcony człowiek. Wydaje mu się, że zatańczymy, jak nam zagra. Wie, że nie przedrzemy się przez jego linie do domu Septerna i że nie dotrzemy przed nim do Koriny. My oczywicie nie podejmiemy żadnej z tych prób. Natychmiast zaatakujemy jego armię, ale nie w zamiarze przełamania obrony, tylko zwišzania jej. A to dlatego, że nie zaatakujemy pełnymi siłami. Oceniam, że armia szturmujšca pracownię Septerna liczy od omiu do dziesięciu tysięcy wojowników, a na ich drodze stojš jedynie Protektorzy. Oto, co zrobimy.
Ry Darrick przedstawiał swoje plany w absolutnej ciszy.
 Regimenty drugi, trzeci i czwarty, pod dowództwem pułkownika Izacka, wyruszš natychmiast na południe, a potem skręcš na wschód, przez las Grethern, tak by uderzyć z południa na Wesmenów oblegajšcych pracownię jutro o wicie. Tessaya naturalnie przewidzi takie posunięcie. Nie jest głupi. Dlatego też trzon armii ze mnš na czele uderzy prosto na niego. Spróbujemy wcišgnšć ich w las, żeby zmniejszyć wpływ przewagi liczebnej. A konkretnie  rozbijemy regimenty na centurie i każdy kapitan będzie bronił okrelonego obszaru. To ryzykowna strategia, ale pozwoli nam na rozwinięcie szerszego frontu. Trochę pobiegamy, zanim przekonamy Tessayę, że złapał nas w pułapkę w lesie. Komentarze?
 Generale  odezwał się Izack. Był w rednim wieku, miał czarne włosy, małe bršzowe oczy i nienagannie przycięty wšsik. Darrick gestem kazał mu mówić.  Podróż przez las jest powolna. Jeżeli zamierzasz zorganizować dywersję w Grethern, to czy nie powinnimy ruszyć na północ i skręcić na wschód za pierwszym wzgórzem?
 Ale wtedy, jeżeli Wesmeni zagrożš rozbiciem naszych sił, nie zdołasz pomóc. A zanim dotrzesz wystarczajšco daleko na południe, by niezauważenie skręcić na wschód, będziemy już wiedzieli, czy udało nam się ich zwišzać. Poza tym nie będziesz jechał cały czas przez las. Półtora kilometra za obozem Wesmenów wjedziesz na główny szlak. W sumie podróż potrwa krócej niż przez wzgórza.  Darrick już wczeniej rozważył i odrzucił pomysł Izacka, ale pułkownik miał przynajmniej głowę na karku, by pomyleć, i odwagę, by się odezwać.
...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin