Nowy24(1).txt

(16 KB) Pobierz
Rozdział 24
   
   
   Czuwajšce na rubieżach Układu Słonecznego okręty Gromady odnotowały zbliżanie się floty Ampliturów niecałe dwa tygodnie przed ich planowanym lšdowaniem. Chociaż wszyscy szykowali się na taki bieg zdarzeń, wiadomoć i tak wstrzšsnęła planetš. Na pokładach jednostek Gromady ogłoszono stan pogotowia, tubylcom pozostało działać dalej i czujnie spoglšdać w niebo.
   Gdy w końcu wroga armada pojawiła się nad centralnym Atlantykiem, miast propozycji rozmów sypnęła od razu lšdownikami. Doszło do zażartej i zadziwiajšco krótkiej wymiany ognia. Działo się to dokładnie nad Azorami, na skutek czego tamtejsi rolnicy mogli podziwiać na niebie zjawisko nader rzadkie w tych stronach: wywołanš eksplozjami zorzę polarnš.
   Pociski i wišzki skoncentrowanej energii wyrzšdziły stosunkowo niewiele zniszczeń. Jeden okręt obrońców został uszkodzony, jeden statek napastników zmienił się w bezwładny wrak.
   Siły naziemne zestrzeliły kilkanacie lšdowników, reszta przyziemiła na czterech z szeciu zamieszkanych kontynentów. Ampliturowie oczekiwali, że kilka najbliższych godzin zdecyduje o zwycięstwie.
   Mimo mianowania w ostatnich dniach na wysokie stanowisko naczelnego oficera łšcznikowego, Will nie był szczególnie zaangażowany w przygotowania. Niewiele też miał do roboty. Czasem odpowiadał na pytania dziennikarzy, którzy odwiedzali bazę w poszukiwaniu jakiego nowego tematu. Nie znał się ani na walce, ani na łšcznoci, o stosunkach międzynarodowych nie wspominajšc, popyt na kompozytorów za zmalał chwilowo do zera.
   Włóczył się bez celu po bazie, która i tak przestała już spełniać wiele z dawnych funkcji. Powstały nowe orodki w Waszyngtonie, Moskwie, Brukseli, Tokio, Rio, Nairobi i Sydney, i to za ich pomocš ludzkoć próbowała zorganizować obronę swego wiata. Wszelako łšcznoć między poszczególnymi centrami urwała się rychło i główne dowództwo straciło kontrolę nad poczynaniami większoci podkomendnych.
   W żadnej jednak mierze nie spowodowało to tak oczekiwanej przez Ampliturów paniki.
   Dowodzšca jednostkš Krygolitka przyhamowała lizgacz i poczekała, aż dołšczy do niej reszta oddziału. Wszyscy zatrzymywali się kolejno, aby zlustrować teren. Skanery pokazywały jedynie żółtawe, piaszczyste wzgórza pozbawione nawet ladów jakiejkolwiek wegetacji. Nieciekawe miejsce do walki, jednak niezbyt daleko stšd leżała ważna strategicznie instalacja hydroelektryczna.
   Cała ta planeta w ogóle nie nadaje się do prowadzenia wojny, pomylała dowodzšca. Brak wielkiego lšdu, brak centralnych ródeł energii, setki osobnych szczepów zamiast jednego, globalnego rzšdu, który Ampliturowie mogliby bezkrwawo sobie podporzšdkować. Trudno nawet uznać te istoty za prawdziwych wrogów, skoro mówiš setkami różnych języków. To nie cywilizowany wiat, ale dom wariatów.
   Inne oddziały miały podejć do elektrowni wodnej od północy i odcišć drogę ewentualnej odsieczy. Oczywicie ostrzał z dalekiego dystansu mógłby obrócić wszystkie urzšdzenia w perzynę, ale przecież potem trzeba by je i tak którego dnia odbudować. Lepiej zatem przechwycić wszystko w nietkniętym stanie.
   Jak dotšd nie napotkali oporu. Istniała nadzieja, że w tych rejonach obrońcy nie ulokowali żadnych większych sił. Okoliczni farmerzy schowali się na sam widok Krygolitów i tylko jakie niedorostki obrzuciły pojazdy kamieniami i patykami, chybiajšc zresztš całkowicie. Ampliturowie zmieniš nastawienie tubylców, w to akurat Krygolitka nie wštpiła.
   O wiele prociej byłoby dotrzeć do elektrowni drogš powietrznš, ale miejscowa technologia, chociaż ogólnie raczej prymitywna, była osobliwie zaawansowana w dziedzinie wymylania i produkcji wszelkiej broni ze szczególnym uwzględnieniem rozmaitych systemów pocisków ziemia-powietrze. Lšdujšce oddziały na własnej skórze przekonały się już, że tutejsze uzbrojenie nie ustępowało prawie importowanym rodkom bojowym Gromady.
   Nikt jednak nie potrafił racjonalnie wyjanić, skšd wzięło się tu tyle rozmaitego sprzętu. Planeta nie nosiła ladów konfliktu i można by sšdzić, że tubylcy czerpiš jakš szczególnš przyjemnoć z konstruowania narzędzi zagłady. W tym jednym (i tylko w tym) doszli prawie do perfekcji. Może to sprawa jakiej zdeformowanej estetyki? Ich architektura była prymitywna, podobnie rolnictwo i wszelkie sztuki. Zdumiewajšca aberracja, która na dodatek znacznie utrudniała pacyfikację.
   Krygolitka przesunęła skaner nad głowę, tuż pod podstawę antenki. Taktyka walki takich istot może być równie dziwna, jak cała ich cywilizacja, pomylała. Nigdy nie wiadomo, co im jeszcze przyjdzie do głowy. Oddział musi być gotowy na wszystko.
   Włanie wydała rozkaz, aby ruszać dalej, gdy Tuaregowie wyskoczyli z borsuczych nor i w kilka chwil unicestwili dziewięćdziesišt procent napastników. Reszta została dobita podczas próby odwrotu.
   Klimatyzowane kryjówki typu borsucza nora, wszystkie wyposażone w nowoczesny system maskowania, zaczęto rozprowadzać kilka tygodni wczeniej. Produkowało je pewne japońsko-amerykańskie konsorcjum. Były to urzšdzenia lekkie, przenone i niewykrywalne dla skanerów przeciwnika. Tuaregowie zwinęli je sprawnie i wezwali przez radio transport, za wkoło na wydmach płonęły i eksplodowały lizgacze Krygolitów. Kilku wojowników obdzierało trupy z wszelakiego dobra, zupełnie tak samo, jak czynili to przez setki lat ich rabujšcy karawany przodkowie.
   Pora wracać do bazy, pomylała wojowniczka Wspólnoty, i mniejsza o to, co gada ten przeklęty dowódca grupy. Nie da się posuwać po podmokłym terenie, który w każdej chwili może wcišgnšć ciężkie pojazdy i żołnierzy w polowym oporzšdzeniu. Tu trzeba transportu powietrznego. Drzewa wkoło rosły tak gęsto, że lizgacze nie miały doć miejsca na manewrowanie.
   Być może krajowcy potrafiš chodzić po błocie, ale jej podkomendnym ta sztuka była obca. Powiedziano im, że to będzie idealne miejsce na wysuniętš placówkę strzegšcš podejcia do pobliskiego dużego miasta, spokojna okolica, w której na dodatek można się dobrze zamaskować. Okoliczna obrona była słaba i kiepsko zorganizowana.
   Wylšdowali bez przeszkód. Nie spotkali żadnego z tych upiornie zwrotnych i hałaliwych samolotów, które zdziesištkowały inne grupy desantowe. Los oszczędził im widoku ciężko opancerzonych pojazdów naziemnych z wielkokalibrowymi działami i broniš maszynowš. Kto by oczekiwał, że prowincjonalny wiat, nie majšcy wiele wspólnego z cywilizowanym obszarem kosmosu, będzie pękał w szwach od militariów? To zaprzeczało dowiadczeniu, zaprzeczało zdrowemu rozsšdkowi.
   Postępujšcy za oddziałem zwiadowczym inżynierowie zaczęli prace przy stawianiu zabudowań bazy. Kopanie szło im niesporo, trafili na twardy grunt. Ale to wszystko tylko poczštkowe trudnoci, uznała wojowniczka, baza zapobiegnie atakom od strony leżšcych na wschodzie miast. Potem opanuje się przynajmniej ten jeden kawał lšdu.
   Ostry sygnał wezwał jš na czoło oddziału. Powoli i ostrożnie przedarła się między olbrzymimi drzewami i ich splštanymi korzeniami.
   Drogę tarasowały powalone pnie lenych gigantów. Prociej będzie je obejć, pocięcie tego na kawałki zajęłoby zbyt wiele czasu. Opuciła wizjer hełmu i zlustrowała skanerem otoczenie. W dżungli mógł się przecież czaić jaki snajper lub szpica wroga.
   Co plasnęło mokro o naramiennik wojowniczki. Spojrzała na plamę rozpełzajšcš się wkoło kleistej, czepiajšcej się pancerza kulki. Sięgnęła po broń, a jej oddział przykucnšł w zarolach.
   Typowa próba obrazy przeciwnika podjęta wobec braku możliwoci skutecznej obrony, pomylała. Normalne zachowanie co prymitywniejszych społecznoci.
   Nagle rzuciła broń i zaczęła tańczyć na wszystkich czterech nogach. Przezroczysty płyn przepalił jej pancerz i z sykiem przenikał coraz głębiej. Szarpała za złšcza, by jak najszybciej zrzucić palšce odzienie.
   Jej podwładni rzucili się do najbliższego transportera opancerzonego. Żaden nawet nie spróbował jej pomóc. Dołšczyła jednak do nich. Tutaj byli bezpieczni, ten wóz mógł wytrzymać nawet taktyczne uderzenie jšdrowe. Wojowniczka przeszła do stanowiska operacyjnego.
    Ilu ich jest?  spytała technika.
    Nie wiem. Okolica roi się od wszelkiego rodzaju życia, wiele zwierzšt ma rozmiary tubylców, odczyty sš mylšce. Kilku jest na pewno. Ja...  urwał nagle.
    Co się dzieje?
    Ustał dostęp powietrza!  jęknšł inny technik.  Sš nad nami. Zatkali system wentylacyjny.
   Niesamowite, przecież ten jeden transporter mógłby samodzielnie zrównać z ziemiš małe miasto. W najbliższej okolicy nie było żadnego miasta, żadnej koncentracji sił wroga, żadnych nisko kršżšcych samolotów. Tylko kilku krajowców. Posykujšc z rozdrażnienia, wojowniczka kazała uaktywnić systemy broni.
   Ale broń była bezużyteczna, skoro jej operatorzy nie mieli czym oddychać. System filtrów pozwalał przetrwać nawet w przypadku silnego skażenia radioaktywnego, biologicznego czy chemicznego, ale zewnętrzne urzšdzenia zapewniajšce dopływ powietrza musiały być drożne. Kaszlšc i krztuszšc się, wydała stosowne rozkazy.
    Użyć manipulatorów!  Mechaniczne ramiona były włanie po to, by usuwać podobne przeszkody. Ale manipulatory też co blokowało. Trzeba było wyjć na zewnštrz i ręcznie oczycić otwory.
   Gdy włazy odskoczyły i Krygolici zaczęli wyłaniać się z transportera, wojownicy Bantu już na nich czekali.
   Głównodowodzšcy Aszregan nie cierpiał walki w górach, podobnie zresztš jak jego podkomendni. Było zimno i chociaż kombinezony chroniły przed chłodem, to klimat i nierówny teren bardzo utrudniały posuwanie się do przodu. Niektóre wšwozy były tak ciasne, że nawet najlepsi piloci lizgaczy ledwo dawali sobie radę.
   Wiodšcy pojazd dał znać, że widzi przeciwnika, i uaktywnił działko.
    Ledwie paru  zameldował.  Dwadziecia stopni na prawo.
    Przyjrzyjmy się im  powiedział oficer i skierował swój lizgacz w stronę tu...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin