Nowy15(1).txt

(19 KB) Pobierz


Rozdział 15


Uderzenie sił Wspólnoty było na tyle potężne i zaskakujšce, że grupę Randżiego postawiono na nogi dopiero wtedy, gdy dwie bliższe linii frontu placówki przestały już istnieć. Saguio podkradł się na tyle blisko centrum łšcznoci, by podsłuchać kilka meldunków.
- Idš jak burza - wydyszał. - Nasi nie majš najmniejszej szansy. Ci z północy wyprowadzili kontratak, ale dowództwo nie sšdzi, żeby to co dało.
Wkoło baraków rozpętało się piekło - bezładna bieganina. Przedstawiciele różnych ras uskakiwali przed gnajšcymi na olep pojazdami, syreny wyły. Mimo wysiłków chaos nie dawał się opanować.
Krygolici ledwo przystawali, by pozdrowić się munięciem antenek, Segunianie przewracali się co rusz nawet o własne kończyny. Popiech wyranie im nie służył.
Saguio pobiegł dalej z wiadomociš, a Randżi zamylił się głęboko. Ziemianie i Massudzi atakowali wielkš liczbš. Olbrzymiš siłę zgromadzili na wšskim odcinku i przebili się przez pozycje Wspólnoty. Teraz prš niewstrzymani w kierunku kwatery głównej. Stabilny przez wiele lat front legł w gruzach.
Za oknami zaczęły lšdować wyposażone przez Akarian liz-gacze. Zaspany Randżi oprzytomniał w końcu, wybiegł z kwatery i razem z innymi załadował się na pokład. lizgacz wystartował i pomknšł tuż nad drzewami na pomoc.
Wytyczne przewidywały użycie oddziału specjalnego z Kossut

jedynie do szczególnych zadań, jednak obecne zagrożenie nie zostawiało wyboru. Slizgacz zaczaj podchodzić do lšdowania w pobliżu linii obrony majšcej chronić trzy pozostałe jeszcze w tym rejonie placówki, a do Randżiego dotarło nagle, że być może lada chwila znów będzie musiał strzelać do Ziemian.
Czy zdoła wydać taki rozkaz? Czy wymierzy broń w pobratymca? O ile to wszystko prawda... Obecnie nie był już niczego pewien i jedno tylko wiedział: planowany i upragniony urlop odsuwał się w nieokrelonš przyszłoć. Chyba że będzie miał pecha...
Znów się zamylił. Towarzysze brali zwykle te chwile zadumania za wyraz wielkiej pewnoci siebie. Nagle kto potrzšsnšł go za ramię.
- Słyszałe, Randżi? -Ť- spytał Saguio. - Zmiana planów. Dowództwo zostawia wszystkie placówki samym sobie. My mamy obsadzić linie na dojciu do kwatery głównej - ucieszył się młodzieniec. - Trafimy na pierwszš linię. Koniec ze skradaniem się po nocy.
- Słyszałem. Załóż półpancerz. Powiedz Tourmastowi i Wi-nun, niech przekażš polecenie dalej. Możemy trafić pod ogień, zanim jeszcze wylšdujemy.
Saguio zmarszczył czoło.
- Kwatera główna nie jest jeszcze atakowana, a w pancerzu jest goršco. Mamy masę czasu.
- Gdy walczy się z Ziemianami, nigdy nie ma doć czasu. Jak nie wierzysz, to spytaj tych, co ocaleli z wysuniętych placówek. O ile sš tacy. Wykonać!
Zdumiony Saguio nie oponował.
Randżi wiedział, co robi. Sam jeszcze nie był pewien, co o tym myleć, ale czuł już, że instynkt walki bierze z wolna górę nad chłodnym osšdem.
Nagle pojšł, jak bezsensowna jest ta szamotanina. Tysišce lat nie ustajšcego konfliktu. I to o co? Nie o rodki do życia, nie o przetrwanie, ale o abstrakcyjnš ideę. Ideę szlachetnš może, lecz wyzwalajšcš dzikoć i gwałtownoć, które zupełnie nie przystojš inteligentnym istotom. Marnotrawišcš ten największy dar.
Ale gdyby nie było o co walczyć, jaki sens miałoby istnienie takich osobników jak Randżi? Od dzieciństwa zaprawionych do boju. Gdzie znaleliby swe miejsce wród cywilizowanych społeczeństw; ludzkich czy aszregańskich? Czy innych towarzyszy

broni też gnębiš takie wštpliwoci? A Ziemian? Jak oni sobie z tym radzš? Czy dowiem się kiedykolwiek? - pomylał.
Z pewnociš sš istotami szczególnymi, specyficznymi, unikalnymi. A jeli nie dorosłem do tego, aby być człowiekiem?
Starajšc się nie myleć, nałożył pancerz i odruchowo dopišł wszystkie zamki.
Że co? - spytał marszałek polny Granville i spojrzał na swego massudzkiego partnera na tyle osobliwie, że obaj równoczenie pobiegli do centrum łšcznoci. Granville był mężczyznš masywnym, w sile wieku i z lekkš nadwagš, jednak mimo to dotrzymywał kroku długonogiemu Massudowi.
W miarę napływajšcych meldunków w centrum łšcznoci robiło się coraz goręcej.
Co wymylili, to już wiemy - stwierdził Massud ruszajšc nerwowo wibrysami. - Od razu zażšdałem potwierdzenia, potem tu przybyłem. Pomylałem, że taki meldunek trzeba przekazać osobicie raczej niż przez posłańca czy sieć informacyjnš. Pewien jestem, że podobnie jak ja nie zamierzasz zwlekać, by położyć kres tej nie przemylanej akcji.
- Dzięki serdeczne, Szatenko - sapnšł marszałek. Przysiedli obaj przy pobliskim pulpicie. Zajmujšcy go dotšd Hivistahm zaczšł niepewnie manipulować co przy swoim translatorze. Nie czuł się najlepiej w obecnoci tak wysokich szarż.
- Mamy kontakt z rzeczonš bazš? - spytał Granville. Hivistahm przytaknšł. - Połšczyć.
- Chciałbym, panie dowódco, ale nie mogę - jęknšł jaszczur.
- Czemu? - warknšł marszałek i technik aż zadrżał.
- Bo tam nikogo nie ma. Odzywa się tylko program z centralki. Wyglšda na to, że wszyscy poszli do boju, nawet personel pomocniczy.
- To czyste szaleństwo - mruknšł Szatenko i dodał jeszcze kilka dziwnie warkliwych słów po massudzku. Dziwnym trafem żaden z translatorów ich nie przetłumaczył.
Dowódcy przeszli do innego pulpitu i wywołali kobietę w stopniu oficerskim.
- Kto tam dowodzi?
Na ekranie pojawiła się lista nazwisk.

- Pułkownik Nehemiah Chin, sir.
- Pamiętam go - stwierdził Szatenko. - Dobry oficer. Niczego nie rozumiem.
- A co ja mam powiedzieć? - jęknšł Granville. - Kto wydał mu rozkaz ataku? Zostalimy tu z gołš dupš.
- Zarzšdziłem już mobilizację drugiej Unii obrony - uspokoił go Szatenko.
- Wiem, wiem. Trudno inaczej.
- Szanowni panowie - odezwał się niemiało znad swojej konsoli hivistahmski analityk - pierwsze meldunki podajš, że nasze siły zajęły dwie duże placówki nieprzyjaciela i posuwajš się w kierunku jego kwatery głównej.
- Zaiste kto tu oszalał. - Granville spojrzał na współ-dowodzšcego i przyciszył głos. - Jak mylisz? Czy Chinowi może się udać?
Massud podłubał chwilę w zębach trzonowych, ruszył wšsami.
- Te oddziały składajš się w większoci z Homo, ale jeli chcesz znać moje zdanie, to wszystko zależy od tego, jakš siłę ognia zachowajš w chwili dojcia do celu. O ile nie zostanš nazbyt osłabieni i nie dadzš nieprzyjacielowi czasu na przegrupowanie sił spoza sektora, to owszem, majš szansę. Małš, ale jednak.
- Jeli jednak atak się załamie lub tylko utknie, to znajdš się w pułapce między dwoma liniami obrony. Ci, których w pierwszej chwili obeszli, otrzšsnš się z zaskoczenia i dadzš im łupnia. A wtedy stracimy całš dywizję.
- Z ust mi to wyjšłe - stwierdził Massud. - Zbyt się wysforowali. Teraz nie majš już innego wyboru, jak przeć dalej.
- Może i nie, ale gdybymy zdołali skontaktować się z dowódcami poszczególnych oddziałów to możemy zmienić rozkazy. Jeli zawrócimy ich w dostatecznej sile, wtedy przebijš się z powrotem.
Podeszli razem do pulpitu łšcznoci z polem walki.
- Na tę odległoć mogš nas nie usłyszeć.
- Wiem. Może kiedy uda się znaleć sposób na skutecznš ochronę satelitów przekanikowych, ale to jeszcze nie dzisiaj. Musimy radzić sobie z tym, co mamy.
Nie był nawet zdumiony, gdy łšcznociowiec O'o'yan oznajmił, iż nie może nawišzać łšcznoci z żadnym sporód inkryminowanych oddziałów.
 - Krzywe zwierciadło

- Ale to wina odległoci, panie marszałku. Próbowałem na wszystkich częstotliwociach. Brak dostępu.
- To by się zgadzało.
- Co się zgadza? - spytał Szatenko.
- Chin działa na własnš rękę. Bez rozkazów. Massud jęknšł z cicha i aż położył uszy po sobie.
- To poważne oskarżenie.
- Nie bezpodstawne. Te kłopoty z łšcznociš to co więcej niż tylko zbieg okolicznoci.
- Może. Jednak jeli mu się uda...
- Zgadza się. Pomysł miał wietny - przyznał marszałek z lekkim podziwem w głosie. - Chin skończy jako bohater. Nie wiemy jeszcze tylko, za życia czy pomiertnie.
- Nie mamy im kogo dosłać - mruknšł Szatenko.
- Wiem. Brak odwodów. Ale i tak już pocišgnšł za sobš aż zbyt wielu. Miejmy nadzieję, że nieprzyjaciel jest zbyt zaskoczony, aby pomyleć o naszych odsłoniętych tyłach. A póki co, spróbujemy jednak wesprzeć China. Możemy podrzucić mu nieco zaopatrzenia na bezpilotowych lizgaczach. Zajmę się tym. Ty uspokój Centralę.
- Wolałbym ruszyć w pole - stwierdził Massud.
- A ja niby nie? - spytał retorycznie Granville. - Spojrzał na O'o'yana od łšcznoci. - Próbuj ich złapać. Gdyby usłyszał kogokolwiek, człowieka, Massuda czy J^epara, daj mi znać. Mniejsza o stopień, chcę wiedzieć. Gdyby mnie tu nie było, odszukać. Gdybym spał, budzić o każdej porze. Jeli pójdę akurat za potrzebš, kopać w drzwi do skutku.
- Zrozumiano, panie marszałku.
Poranne wštpliwoci rozwiały się, gdy mieszane siły szturmowe przełamały linię frontu i zaczęły pustoszyć stanowiska Wspólnoty. Nie było nawet czasu, by nacieszyć się triumfem, bo zaraz nadchodził rozkaz ataku na kolejnš rubież. Nikt już nie zadawał pytań i wszystko toczyło się zgodnie z planem pułkownika China.
Impet ataku nie malał ani na chwilę. Bojowa grupa China była we wspaniałej kondycji, a każde zwycięstwo zdawało się tylko dodawać żołnierzom sił. Chociaż przewaga wynikajšca z pierwszego zaskoczenia należała już do przeszłoci, starczało siły i bojowego ducha, by nie ustawać w natarciu.

Kontratak otrzewił kilka rozpalonych głów. Ten i ów nie krył zdumienia propozycjš China, by wypróbować obronę sztabu sektora drużynami zwiadowców; przecież nieprzyjaciel tego włanie oczekiwał. Wszelako reszta oficerów nadal popierała w pełni taktykę pułkownika, on sam też nie skłaniał się ku zmianie zdania; ostatecznie wszystko, co zaplanował, sprawdzało się dotšd jak w zegarku. Krytycy wietnie o tym wiedzieli i nie odzywali się zbyt głono.
O ile stosunek China do własnych dokonań daleki był od euforii, częć jego personelu była mniej powcišgliwa. Celowało w tym szczególnie t...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin