Nowy7(1).txt

(24 KB) Pobierz
ROZDZIAŁ IV
   
   
   Sir Hunnar przymrużył oczy i natężył wzrok, ale wcišż byli za daleko, żeby zorientować się, ile postaci stoi w pobliżu tej bryły o dziwnym ukształtowaniu. Bryła naprawdę zdawała się być zrobiona z metalu.
   Kiedy Eer-Meesach wpadł pędem do Wielkiej Sali i wybełkotał swojš histerycznš opowieć o płomienistym przedmiocie z metalu, który spadł z nieba, Hunnar był jednym ze sceptyków. Czarodziej jednak upierał się, że jego teleskop zdradził mu, iż z zewnštrz przynajmniej ta rzecz pokryta była litym metalem, dlatego lniła jak tiara tancerza. A do tego jeszcze upierał się, że widział, jak z metalu wyszły jakie dwa stworzenia i weszły na wysepkę. Teraz Hunnar zobaczył to na własne oczy i na chwilę zapomniał o tych stworzeniach. Tyle metalu! Jeżeli był równie dobry jak stal to stanowił zaprawdę cenny łup. Będzie im potrzebny każdy dostępny skrawek, jeżeli Rada ma zgodzić się na plan Longaxa, żeby rzucić wyzwanie Hordzie. Sprawš o decydujšcym znaczeniu będzie właciwe ułożenie stosunków z tymi stworzeniami. Miło byłoby po prostu poszifować tam i stršcić parę łbów, ale niekoniecznie byłoby to praktyczne. Chociażby dlatego, że Eer-Meesach nigdy by mu tego nie wybaczył. Hunnar wykonał Znak. Wcale nie miał ochoty, żeby mu się w czasie godów łóżko zmieniło w rozdokazywanego gutorrbyna. Poza tym stworzenia, które potrafiš zmusić takš iloć metalu do fruwania po niebie, będš również potrafiły zrobić co niezbyt miłego, jak im się kto nie spodoba. I na pewno znajš wartoć swojego metalu.
   Przez całš drogę z Wannome jedna myl nie dawała mu spokoju. Czy mogli to być bogowie? Bogowie o szarych grzywach, wszechmocni, niemiertelni? Nie można tego jeszcze było wykluczyć. Kiedy jednak czarodziej opisywał sposób, w jaki ich statek podchodził do lšdowania, nasuwał się wniosek, że nieomylni niemiertelni stracili nad nim kontrolę. Bardziej przypominało to opis kocišt na sankach, które je poniosły. Powstrzyma się z ostatecznym osšdem, dopóki sam nie zobaczy. Ucieszyłoby to jego nauczycieli.
   Ale tyle metalu!
   Wpatrywał się w tę upadłš rzecz. Jedno wydawało się pewne. Wzrok tych istot, czym by one nie były, wydawał się równie dobry jak jego własny wzrok. Wyglšdało na to, że cała ich grupka ustawia się tuż przed statkiem  z oporami zdecydował się uznać tę bryłę za co w rodzaj statku. Stali na samym skraju wysepki. Już samo to było dziwaczne. Ale może miał to być gest przyjani, skoro ograniczyli się do przebywania na ziemi. Wnioski Hunnara były słuszne, chociaż założenia fałszywe. Dziko się umiechnšł. A może znaczy to, że ci obcy bojš się stanšć z nim do walki. Bo inaczej przecież wyszliby mu na spotkanie.
   Było pięć... nie, szeć tych stworzeń. Wyglšdało na to, że tylko jedno z nich ma posturę, jaka przystoi wojownikowi. Coraz lepiej.
    Suaxus!  zawołał do swojego pierwszego oficera.  Zajed z lewej! Yasen, Smjor, do niego!  Odwrócił się, wcišgajšc mocno powietrze.  Budjir, zajeżdżaj z prawej z Avyehem i Hivellem!
   Dziewięciu tranów bezzwłocznie rozdzieliło się na trzy grupy. Podjadš do obcych z trzech stron. Nie tylko był to rozsšdny rodek ostrożnoci, ale taki manewr powinien zrobić na nich odpowiednie wrażenie. Suaxusowi wyznaczył lewš stronę i nieco słabszy wiatr. Tego młokosa cechowała niecierpliwoć i bywały z nim kłopoty, ale w czasie ćwiczeń w zasadzie należał do najlepszych. A ty sam, Hunnarze? Czyim to ty jeste dziadkiem, co? Dojrzałoć, przypomniał sam sobie, niekoniecznie jest funkcjš wieku.
   Dał znak. Po jednej stronie uformowanej w grot strzały grupy trzech tranów nagłym ruchem opuciło lewe ramiona. Mocne błony, które rozcišgały się od nadgarstka do biodra złożyły się i trzech żołnierzy pochyliło się lekko na lewo. Wiatr dšł silnie i miarowo w prawe skrzydła, trzy komplety pazurów-ostrzy zaryły się w lód. Giermek i dwóch żołnierzy wykonali zręcznie zwrot o szećdziesišt stopni w lewo. Budjir i jego ludzie powtórzyli ten sam manewr w prawo. Byli już całkiem blisko i Hunnar zaczšł się zastanawiać, czy nie za długo zwlekał.
    Redukować szybkoć!  rozkazał swoim towarzyszom. Wszyscy opucili ramiona i zmniejszyli szybkoć. To nie byłoby w porzšdku, gdyby do celu dojechali przed skrzydłowymi. Z wieży czarodzieja na pewno przyglšda im się Eer-Meesach, a może i Landgraf. Nie pora na niechlujne wykonanie manewru.
    I uważać mi przy hamowaniu!  dodał. Obsypanie goci na powitanie ostrymi odłamkami lodu też nie ułatwi dyplomatycznej wymiany zdań.
   Lanca, którš trzymał w lewej łapie, wydawała się nic nie ważyć. Dojechali już niemal do obcych, którzy nie zrobili nic, co można by uznać za akt wrogoci. Twarze mieli różowe i zadziwiajšco jasny koloryt, poza jednym, który był ciemnobršzowy. Kolorem różnili się nieco pomiędzy sobš, ale ogólnie rzecz bioršc wyglšdali jak wieżo narodzone kocięta.
   Zobaczył jak Suaxus szybko zbliża się od lewej i nieco szerzej rozpostarł własne skrzydła. Budjir zwróci uwagę na przyspieszenie i idealnie dopasuje swojš szybkoć. Hunnar przyglšdał się obcym i nie udało mu się dostrzec ani jednego miecza, topora, lancy czy nawet noża. Oczywicie, upomniał sam siebie, we wnętrzu tej metalowej butli może siedzieć pięćdziesięciu innych, uzbrojonych po zęby. Gdyby jednak chcieli walczyć, musieliby przejć z lšdu na lód, a Hunnar miał po swojej stronie zarówno słońce, jak i wiatr. Niech no tylko spróbujš! Przynajmniej tych pierwszych szeciu padłoby jak stado miauczšcych skoczków! Ostrożnie, ty idioto! Znowu przestałe myleć jak dyplomata. I czas na marzenia się skończył.
    Lance w górę!  rozkazał głono  Hamujemy!
   Suaxus i Budjir pojawili się niemal równoczenie. Zręcznie, pogratulował sam sobie. Jeżeli przyglšda im się kto z pałacu, nie może być z tego manewru niezadowolony.
   Hunnar i jego ludzie podnieli broń do pionu, skręcili lekko w lewo i wryli się w lód. Deszcz odłamków lodu wyrwanych ostrymi pazurami trańskich żołnierzy posypał się migoczšcš kaskadš w lewo. Ominęły obcych całkowicie. Kilku z nich się wzdrygnęło, ale ci na przedzie ani drgnęli, tak jak powinno być. Jedno ze stojšcych w tyle stworzeń wydało jednak z siebie krótki, cienki kwik. Na ucho Hunnara mógł on oznaczać niepewnoć, ale nic nie wiedział o tych dziwacznych istotach, więc mógł to być miech. To samo stworzenie natychmiast przywarło do drugiego. Para, zdecydował. Znowu dobry znak. Jak dotšd trudno mu było odróżnić samice od samców. Bez sekcji zwłok może to w ogóle nie być możliwe. Znowu zaczynasz, powiedział sam do siebie ostrzegawczo. Gdyby tylko to się stało o rok wczeniej, podchodziłby do wszystkiego z dużo lżejszym sercem.
   No cóż, jeżeli w metalowym statku kryło się więcej tych dziwnych stworzeń, to te tutaj znały się na blefowaniu doskonale. Ani jedno z nich nie rzuciło w tamtym kierunku okiem. Z jednym wyjštkiem wszystkie wyglšdały na niedożywione. Żadne z nich nie było też dzieckiem. Nie, wcale nie byli tacy niscy, ale za to potwornie wychudzeni. A i tak większoć tego stanowiły ubrania.
   Jeli chodzi o ludzi, Sir Hunnar zrobił na nich odpowiednie wrażenie, ale rycerz był imponujšcš postaciš nawet wród twoich ziomków. Wzrostu był takiego jak September i niemal dwa razy taki w barach. Potężne, grube ręce kończyły się dłońmi o trzech palcach i kciuku i służyły jako noniki dla błoniastych skrzydeł rozcišgajšcych się pomiędzy nadgarstkiem a biodrem. Stopy miał krótkie, z grubymi, wydłużonymi palcami. Każdy z trzech palców kończył się wycišgniętym, pojedynczym pazurem, zwężajšcym się u spodu w ostrze, dzięki czemu na stopie powstawało co w rodzaju potrójnej łyżwy. Czwarty palec był krótki i przesunięty w tył, za piętę. Sterczał z niego przysadkowaty, tępy szpic, który po wbiciu w lód służył jako hamulec.
   Kiedy tranowie jechali w stronę szalupy, robili wrażenie niższych, a to dlatego że poruszali się zgięci wpół, żeby zmniejszyć stosunek powierzchni ciała do skrzydeł. Pomagało im to także utrzymać równowagę przy tym zdradliwym wietrze. Muskularnš, wysoko sklepionš pier okrywało krótkie, miękkie futro. Każdy z żołnierzy miał na sobie gruby płaszcz z gęstego, bursztynowego futra hessawara. Płaszcze zebrane były w talii pasami z kutych kršżków złota i wytłaczanej skóry. Do lewej nogi Hunnar miał starannie przypasany krótki, dwustronny miecz. Na prawym biodrze widać było gronie wyglšdajšcy sztylet. Z karku opadał mu na płaszcz naszyjnik z gronych, piłowatych zębów krokima. Jego kaptur bardzo był podobny do kapturów, jakie mieli przy swoich parkach ludzie, tylko że znajdowały się na nim w dwóch miejscach wycięcia na trójkštne, pokryte futrem uszy. Naokoło przedniej częci kaptura biegł pasek, który można było cišgnšć pod brodš, żeby wiatr nie zwiał go z głowy. Twarz, która wpatrywała się w nich, była niezaprzeczalnie kocia, z jaskrawożółtymi, skonymi oczami. renice były zaskakujšco czarne niczym kosmos. Portretu dopełniał płaski nos, wysokie czoło i szerokie usta, pełne płaskich, i spiczastych zębów. Tranowie byli wszystkożerni. Futro na ich ciele było stalowoszare, u kilku żołnierzy widać było czarne plamy na pyskach lub koniuszkach uszu. Jeszcze jeden tak jak Hunnar miał brodę, broda i futro na twarzy Hunnara wyróżniały się jednak przez swój kolor, rdzawy, niemal brunatno-żółty.
    Powiedzże co do nich, mój chłopcze  szepnšł September kštem ust.
   Ethan pospiesznie usiłował ułożyć odpowiednie zdanie inauguracyjne, wstawiajšc na miejsce czasowniki, podbudowujšc wštpliwe fragmenty odpowiednimi zaimkami.
    Jestemy... mmm... karawanš, która utraciła żagle  zaczšł.  Wiatr nas zdradził i podróżujemy teraz na podmuchu łaski.  Zrobił ostrożnie dwa kroki do przodu na lód... nie była to właciwa pora na wykonanie siadu płaskiego... i stanšł na palcach. Potem zaczerpnšł głęboko powietrza i wydmuchnšł je tubylcowi prosto w twarz, modlšc się przez cały czas, żeby tej górze...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin