Nowy33(1).txt

(39 KB) Pobierz
DWADZIECIA OSIEM 
Ravna przyszła do ładowni w chwili, kiedy Błękitny Pance-rzyk i Zielona Łodyżka pakowali 
trelisy, które mieli dostawić klientom. Poruszała się niepewnie, odpychajšc się 
i szybujšc niezdarnie od jednego punktu do drugiego. Pod oczami miała czarne otoczki, które 
wyglšdały jak siniaki. Odwzajemniła ucisk Phama, niemal nie zwracajšc na niego uwagi, ale 
on nie pozwolił jej odejć. 
 Chcę pomóc. Czy jest co, w czym mogę pomóc? Skrodojedcy porzucili trelisy 
i podtoczyli się do niej. Błękitny Pancerzyk pogładził jš delikatnie odrolš po ramieniu. 
 Na razie nie ma nic do roboty dla ciebie, lady Ravno. Niemal wszystko jest załatwione. 
Będziemy z powrotem za niecałš godzinę i wtedy możemy się stšd wynosić. 
Ale pozwolili jej sprawdzić zamontowane na skrodach kamery i troki, którymi przymocowali 
ładunek. Pham podszybo-wał bliżej, gdy przeglšdała trelisy. Poskręcane bloki węglowe 
leżšce razem wyglšdały jeszcze dziwniej niż każdy z nich pojedynczo. Właciwie ułożone 
pasowały do siebie, tak jakby były częciami jakiej większej struktury. Ich sterta szerokoci 
jednego metra wyglšdała jak trójwymiarowe puzzle powycinane z węgla. Łšcznie 
z workiem, do którego wrzucono kilka lunych kawałków, ważyły mniej niż pół kilograma. 
Ho, ho. Nie ulegało wštpliwoci, że trudno o rzecz bardziej łatwopalnš. Pham postanowił 
zabawić się pozostałš resztkš trelis, kiedy już z powrotem znajdš się w przestrzeni. 
Potem Skrodojedcy wyszli przez luzę ładunkowš razem z towarem i dalej ludzie mogli 
ledzić rozwój sytuacji tylko na ekranach. 
Ten mniejszy port nie był wcale częciš terytorium zębono-gów. Wnętrze łukowatego 
sklepienia było zupełnie inne niż to, które widzieli podczas pierwszej wyprawy Skrodojedców. 
Nie było widoków na zewnštrz. Ciasne korytarze wiły się pomiędzy nieregularnymi 
cianami, w których widniały ciemne otwory. 
Wszędzie roiło się od owadów, wiele z nich siadało na obiektywach kamer. Miejsce, które 
widzieli, wydawało się Phamowi straszliwie brudne. Nie było najmniejszego ladu włacicieli 
tego terenu, chyba że były nimi blade robaki, które co jaki czas wychylały bezkształtne 
głowy z wielkich nor. Poprzez łšcza głosowe Błękitny Pancerzyk komunikował im, że sš to 
jedni z najstarszych władców systemu. Po upływie miliona lat i setkach emigracji do Transcendencji 
pozostałoci dawnej rasy mogły jeszcze być istotami rozumnymi, ale bardziej dziwacznymi 
niż wszystko, co rozwinęło się w Strefie Powolnego Ruchu. Stworzenia chronione 
były przed fizycznš likwidacjš przez jakie starowieckie automaty, ale jednoczenie odznaczały 
się skrajnym introwertyzmem, przesadnš ostrożnociš i zaabsorbowaniem sprawami, 
które według jakichkolwiek zewnętrznych standardów musiały wydawać się całkowicie bezsensowne. 
Z takiego typu istot rekrutowali się najczęciej klienci na trelisy. 
Pham starał się na wszystko mieć oko. Jedcy musieli przejechać co najmniej cztery kilometry 
od luzy portowej do miejsca, w którym miało nastšpić zatwierdzenie trelis. Pham 
naliczył po drodze dwie luzy zewnętrzne, nie zauważył natomiast nic, co wyglšdałoby gronie. 
Ale któż mógł wiedzieć, co rzeczywicie było grone w takim miejscu? Ustawił urzšdzenia 
pokładowe na prowadzenie kontroli. Po zewnętrznej stronie piercienia znajdował się 
sporej wielkoci satelita pasterski, a w całym porcie nie było ani jednego innego statku. Warunki 
elektromagnetyczne i ultrarodowiskowe wydawały się korzystne, a to, co znajdowało 

się w lokalnej sieci, nie wzbudzało podejrzeń pokładowego analizatora przepływu danych. 
Pham podniósł wzrok znad odczytów. Ravna poszybowała przez całš kabinę, aby zobaczyć, 
co dzieje się na zewnštrz statku. Prace naprawcze postępowały, ale wcale nie był to widok 
zajmujšcy. Bladozielona aura otaczała uszkodzone spiny. Gazowy obłok był niewiele 
janiejszy od blasku, który widać często na kadłubach statków kršżšcych po orbicie planetarnej. 
Obróciła się do Phama i spytała cicho: 
 Czy oni rzeczywicie go naprawiajš? 
 Z tego, co wiem... to znaczy, tak.  Automaty statku kontrolowały regenerację, ale dopóki 
nie polecimy, nie będziemy mieli pewnoci. 
Pham nie miał pojęcia, dlaczego Rihndell kazał Skrodo-jedcom przemierzyć teren zamieszkały 
przez robaki. Być może stworzenia te rzeczywicie były ostatecznymi konsumentami 
trelis i chciały przyjrzeć się sprzedawcom. A może miało to co wspólnego z pułapkš, 
w którš ostatecznie wpadli. W każdym razie Jedcy szybko przeszli to terytorium i znaleli 
się nagle wród wielorasowego tłumu tłoczšcego się na placu przypominajšcym przedtechniczny 
bazar. 
Phamowi opadła szczęka. W którškolwiek stronę zwracał się obiektyw kamery, tam widział 
zupełnie inny rodzaj zofontów. Żywe istoty rozumne były czym nader rzadkim we 
wszechwiecie. Przez całe życie, które spędził w Strefie Powolnego Ruchu, miał okazję poznać 
tylko trzy nieludzkie rasy. Ale wszechwiat jest ogromny, a dzięki ultranapędowi dotarcie 
do innych stworzeń stawało się proste. Mieszkańcy przestworzy stanowili de-trytus wielu 
migracji, którego akumulacja we wszystkich zakamarkach tych niezmierzonych przestrzeni 
sprawiała, że cywilizacja docierała niemal do każdego zakštka. Na chwilę Pham zupełnie 
oderwał się od swoich programów kontrolnych i snucia podejrzeń, oczarowany niesamowitym 
widokiem. Dziesięć gatunków? Dwanacie? Pojedynczy przedstawiciele różnych ras 
ocierali się o siebie bez obaw, jak dobrzy znajomi. Czego takiego nie widział nawet na 
Przekaniku. Ale w końcu Błogie Wytchnienie było cywilizacjš w stanie głębokiej stagnacji. 
Rasy, które widział, stanowiły częć miejscowej populacji od tysišca lat. Ci, którzy potrafili 
wzajemnie współżyć, nauczyli się tego już doć dawno. 
Nigdzie natomiast nie widział motylich skrzydeł zdobišcych stworzenia o wielkich, litociwych 
oczach. 
Z drugiej strony kabiny doszedł go okrzyk zdumienia. Ra-vna stała tuż przy oknie, które 
odbierało obraz przekazywany z bocznej kamery Zielonej Łodyżki. 
 Co się stało, Rav? 
 Skrodojedcy. Widzisz?  Wskazała na mały punkcik w wielkim tłumie, po czym 
zrobiła zbliżenie. Przez chwilę obrazy migały nad jej głowš. W przelewajšcej się na wszystkie 
strony ciżbie Pham dostrzegł na moment małe kadłuby, z których wystawały pełne 
wdzięku odrole. Pomijajšc odmienne kolory ozdobnych pasów i kutasików, stworzenia te 
rzeczywicie wydały mu się bardzo znajome. 
 Tak, tu gdzie niedaleko znajduje się ich mała kolonia.  Włšczył kanał łšczšcy go 
z Zielonš Łodyżkš i powiedział jej, co zobaczyli. 
 Wiem  odparła.  My ich... wyczulimy. Wzdycham. Szkoda, że nie mamy czasu, żeby 
odwiedzić ich, jak już to się skończy. Odnajdywanie przyjaciół w tak odległych stronach jest 
zawsze przyjemne. 

Ruszyła na pomoc Błękitnemu Pancerzykowi, który pchał trelisy wokół ogromnego nadmuchiwanego 
akwarium. Przed sobš widzieli przedstawicieli Rihndella. Siedmiu zębonogów 
siedziało na murku wokół czego, co mogło stanowić sprzęt testujšcy. 
Błękitny Pancerzyk i Zielona Łodyżka wycišgnęli przed siebie tobół pełen miękkich bryłek 
węglowych i postawili go przed zebranš grupš. Ten z rzebionymi nogami pochylił się 
nad stosem trelis i wycišgnšł jedno ze swych ramion, by je pomacać. Jednš po drugiej wkładano 
trelisy do testera. Błękitny Pancerzyk kršżył dookoła i wszystkiemu uważnie się przyglšdał. 
Pham przełšczył główne okno na widok z jego kamery. Minęło dwadziecia sekund. 
Tłumacz Rihndella odezwał się po triskwe-lińsku. 
 Zatwierdzono autentycznoć pierwszych siedmiu sztuk. Utwórz zblokowany septet. 
Wtedy dopiero Pham zdał sobie sprawę, że cały czas wstrzymywał oddech. Następne trzy 
septety przeszły bez problemów. Kolejne szećdziesišt sekund. Spojrzał na okienko stanu 
napraw. Według PPII prace zostały ukończone, należało jedynie poczekać na potwierdzenie 
zakończenia napraw z miejscowej sieci. Jeszcze kilka minut i będziemy mogli temu miejscu 
pomachać na do widzenia. 
Ale zawsze sš jakie problemy. więty Rihndell zaczšł marudzić na temat dwunastego 
i piętnastego zestawu. Błękitny Pancerzyk spierał się z nim w nieskończonoć, a następnie 
wycišgnšł z worka kilka zapasowych bryłek. Pham nie mógł się zorientować, czy Skrodojedziec 
spiera się dla samej przyjemnoci, czy rzeczywicie brakowało mu dobrego towaru na 
wymianę. 
Dwadziecia pięć zestawów zaakceptowanych. 
 A dokšd idzie Zielona Łodyżka?  spytała Ravna. 
 Co?  Pham natychmiast przełšczył na widok z kamer Zielonej Łodyżki. Znajdowała 
się w odległoci pięciu metrów od Błękitnego Pancerzyka i odjeżdżała w przeciwnym kierunku. 
Zamontowana w jej skrodzie kamera obracała się dookoła jak szalona. Po jej lewej 
stronie znajdował się jaki miejscowy Skrodojedziec, a inny polatywał nad niš obrócony 
skrodš do góry. Jego odrole dotykały jej odroli, co sprawiało wrażenie przyjacielskiego 
ucisku. 
 Łodyżko!  Nie było odzewu. 
 Błękitny Pancerzyku! Co się dzieje?  Ale Jedziec włanie tłumaczył co zębonogom, 
gestykulujšc zawzięcie. Jeszcze jeden zestaw trelis nie przeszedł ich testu.  Pancerzyku! 
Po chwili usłyszeli głos Jedca na zastrzeżonym kanale. Głos miał roztargnione brzmienie, 
tak jak się to często zdarzało, gdy Błękitny Pancerzyk zablokował się lub był przecišżony. 
 Teraz proszę mnie nie niepokoić, sir Phamie. Zostały mi tylko trzy sztuki nadajšce się 
na wymianę. Muszę ich jako przekonać, żeby zadowolili się tym, co majš. 
 Ale co robi Zielona Łodyżka?  przerwała mu Ravna.  Co się z niš dzieje?  Nie 
można już było zobaczyć każdego ze Skrodojedców z kamery drugiego. Zielona Łodyżka 
i jej obecni towarzysze wznieli się ponad ciżbę i ulatywali nad wielkim placem. Zamiast 
kółek używali dysz gazowych. Kto bardzo się spieszył. 
Wkrótce i Błękitny Panc...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin