Nowy5(1).txt

(20 KB) Pobierz
CZTERY 
Wędrownik i Skryba całe popołudnie obserwowali przygotowania do zasadzki: piechota 
uformowała szyk bojowy na stoku, znajdujšcym się na zachód od miejsca, w którym wylšdował 
statek, za nimi ustawili się kusznicy oraz żołnierze z miotaczami płomieni, tworzšc 
szyk o kształcie pazura. Czy lordowie z zamku Ociosa zdawali sobie sprawę, przeciwko komu 
podnoszš broń? Dwaj towarzysze podróży zawzięcie dyskutowali tę kwestię. Jaqueramaphan 
był przekonany, że tak. Według Skryby ich arogancja była tak wielka, że po prostu 
chcieli jak najszybciej zdobyć łup. 
 Majš w zwyczaju skakać do gardła, zanim druga strona zorientuje się, że trwa walka. 
Przećwiczyli to już nieraz. 
Wędrownik nie odpowiedział od razu. Skryba mógł mieć rację. Minęło pięćdziesišt lat, 
od kiedy po raz ostatni był w tej częci wiata. W owym czasie kult Ociosa nie był jeszcze 
znany (ani nie był wcale tak pocišgajšcy w porównaniu z tym, co można było zobaczyć 
gdzie indziej). 
Podróżni czasem padali ofiarš niespodziewanych napaci, ale zdarzało się to znacznie 
rzadziej, niż wydawało się piecuchom. Większoć stworzeń była na ogół przyjazna i lubiła 
słuchać wieci z innych zakštków wiata  zwłaszcza jeli goć nie stanowił specjalnego zagrożenia. 
Do napaci dochodziło na ogół po wstępnym oszacowaniu, majšcym na celu zorientowanie 
się, jakš potęgš dysponujš przybysze i co można zyskać dzięki ich umierceniu. 
Natychmiastowy atak, bez choćby chwili rozmowy, był rzadkociš. Zazwyczaj oznaczało to, 
że kto znalazł się na terenie zamieszkanym przez wyjštkowych łotrów, zarazem wyrafinowanych 
i... szalonych. 
 Nie wiem, co mam o tym myleć. Oni rzeczywicie przygotowujš zasadzkę, ale może 
wyznawcy Ociosa powstrzymajš swoje wojska i zacznš od rozmów. 
Mijały godziny, słońce przesuwało się na północ. Z drugiej strony spadłej gwiazdy dochodził 
ich jaki hałas. Do licha! Z miejsca, w którym stali, nie mogli nic zobaczyć. 
Ukryte oddziały wojska trwały w absolutnym bezruchu. Minuty mijały powoli, aż wreszcie 
zobaczyli po raz pierwszy gocia z nieba, a raczej jego fragment. Stwór miał cztery nogi, 
lecz  co dziwne  chodził tylko na tylnych kończynach. Co za pajac! Niemniej... potrafił 
trzymać różne rzeczy w samych tylko przednich łapach. Ani razu nie widzieli, żeby używał 
pyska; zresztš trudno się było spodziewać, aby takie płaskie, nie wykształcone szczęki mogły 
zapewnić mocny uchwyt. Natomiast przednie łapy były niesamowicie sprawne. Ich właciciel 
mógł bez trudu posługiwać się wszelkimi narzędziami. 
Dobiegało wiele odgłosów rozmowy, aczkolwiek widać było jedynie trzech członków. Po 
chwili usłyszeli dużo wyższe tony zorganizowanej myli. Boże, to stworzenie czyniło niesamowity 
hałas. Z tej odległoci dwięki wydały się przytłumione i zniekształcone. Mimo to 
w niczym nie przypominały znanych im odgłosów mylenia ani też dziwacznych pomruków, 
jakie wydawały niektóre zwierzęta hodowlane. 
 I co?  syknšł Jaqueramaphan. 
 Obszedłem dookoła cały wiat... ale to stworzenie na pewno nie jest stšd. 
 Aha. Przypomina mi modliszkę. Wiesz, to owad, mniej więcej takiej wielkoci...  
Otworzył pysk na szerokoć około dwóch cali.  wietnie się nadaje do tępienia szkodników 

w ogrodzie... Taki mały morderca. 
Pfuj. Wędrownik nie pomylał o tym podobieństwie. Modliszki to sprytne i całkiem nieszkodliwe 
stworzonka  przynajmniej dla mieszkańców tego wiata. Ale jeli dobrze pamiętał, 
samice tego gatunku zwykły zjadać samców. Co by było, gdyby stworzenia takie osišgały 
gigantyczne rozmiary i w dodatku tworzyły sfory? Może gdyby teraz pognali ze Skrybš 
w dół, aby się przywitać, spotkanie skończyłoby się dla nich niewesoło. 
Minęło pół godziny. W miarę jak przybysz wynosił swój ładunek na powierzchnię, kusznicy 
Ociosa zbliżali się krok po kroku, a piechota formowała skrzydła do natarcia. 
Dziesištki strzał ostrym łukiem przemierzyło odległoć dzielšcš wojska Ociosa od przybysza. 
Jeden z członków upadł natychmiast i dwięk jego myli ucichł. Reszta znikła z pola 
widzenia pod latajšcym domem. Żołnierze rzucili się naprzód, przestrzegajšc odległoci pozwalajšcych 
na zachowanie tożsamoci; prawdopodobnie chcieli wzišć przybyszów żywcem. 
Ale nagle linia ataku załamała się o kilka jardów od leżšcej postaci. Nie było żadnych 
strzał, żadnych płomieni  żołnierze po prostu ni z tego, ni z owego padali na ziemię. Przez 
moment Wędrownik pomylał, że wyznawcy Ociosa porwali się z motykš na słońce. Lecz po 
chwili druga linia ataku zastšpiła pierwszš. Członkowie sfor wcišż padali jak muchy, ale 
wszystkich ogarnšł już zabójczy amok, pozostała im tylko zwierzęca dyscyplina. Napierajšce 
wojska powoli parły do przodu, kolejni atakujšcy deptali po ciałach pokrywajšcych ziemię. 
Po chwili następny członek przybysza upadł zabity... Dziwne, Wędrownik wcišż słyszał myli 
tamtego. Ich ton i tempo były takie same jak przed atakiem. W jaki sposób osobnik ten mógł 
zachować niezmšconš równowagę i jasnoć umysłu w sytuacji, gdy groziła mu całkowita 
zagłada? 
Rozległ się sygnał gwizdka bojowego i motłoch rozpierzchnšł się na dwie częci. Jaki 
żołnierz z miotaczem przedarł się naprzód, wysunšł się przed pierwszš linię atakujšcych 
i broń buchnęła płynnym ogniem. Latajšcy dom wyglšdał jak kawałek mięsa na ruszcie, cały 
w płomieniach, otoczony kłębami dymu. 
Wickwrackrum zaklšł cicho. Żegnaj gwiezdny przybyszu. 
Ranni i okaleczeni niewiele znaczyli w wojsku Ociosa. Ci z poważnymi obrażeniami 
zostali ułożeni w stos na prymitywnie zbitych noszach, które cišgnęło się po ziemi, 
i usunięci w miejsce na tyle odległe, aby ich wrzaski nie powodowały zamieszania. Szwadrony 
porzšdkowe przepędziły fragmenty żołnierzy z dala od latajšcego domu. Fragmenty 
błškały się bezradnie po pofałdowanej łšce, tu i ówdzie niektóre z nich tworzyły prowizoryczne 
sfory. Niektóre błšdziły poród rannych, nie zważajšc na przeraliwe krzyki, 
z wielkim przejęciem starajšc się odnaleć pozostałe częci. 
Kiedy hałas ucichł, pojawiły się trzy sfory białych kurtek. Słudzy Ociosa przeszli pod latajšcym 
domem. Jeden z nich zniknšł na krótkš chwilę z pola widzenia, być może udało mu 
się nawet wejć do rodka. Zwęglone ciała dwóch członków przybysza zostały ostrożnie ułożone 
na noszach  z dużo większš atencjš niż ranni żołnierze  i odcišgnięte z pobojowiska. 
Jaqueramaphan penetrował pobojowisko za pomocš dziwnego instrumentu. Już nie starał 
się go ukryć przed Wędrownikiem. Białe kurtki wycišgnęły co spod latajšcego domu. 
 Pst! Sš jeszcze inni zabici. Może zginęli od ognia. Wyglšdajš jak szczeniaki.  Małe figurki 
też miały kształt modliszek. Przywišzano je do drewnianych noszy i odcišgnięto poza 

skraj wzgórza. Na pewno w dole czekały wozy zaprzężone w kherwiny. 
Ludzie Ociosa ustawili piercień straży wokół miejsca lšdowania. Całe tuziny wieżych 
żołnierzy stały na zboczu poniżej. Nikt nie zdołałby się tamtędy przeliznšć. 
 A więc całkowita zagłada  westchnšł Wędrownik. 
 Może nie... Mylę, że pierwszy członek, którego ustrzelili, wcale nie zginšł. 
Wickwrackrum zamrugał najlepszš parš oczu. Albo były to tylko pobożne życzenia Skryby, 
albo jego tajemniczy przyrzšd pozwalał mu widzieć niezwykle ostro i dokładnie. Pierwszy 
upadł po drugiej stronie statku. Członek przestał myleć, ale nie była to pewna oznaka 
mierci. Obecnie otaczał go jeden z białych kurtek. Białe kurtki ułożył stworzenie na noszach 
i zaczšł odcišgać je z miejsca lšdowania w kierunku południowo-zachodnim... w odwrotnš 
stronę niż odcišgnięto pozostałe ciała. 
 To stworzenie wcišż żyje. Ma bełt wbity w klatkę piersiowš, ale widzę, że wcišż oddycha. 
 Głowy Skryby odwróciły się w stronę Wickwrackruma.  Mylę, że możemy je uratować. 
Przez chwilę Wędrownik nie wiedział, co ma odpowiedzieć, po prostu gapił się na tamtego 
absolutnie zaskoczony. Centrum wiatowego spisku Ociosa znajdowało się zaledwie 
o kilka minut na północny zachód od miejsca, w którym stali. Niepodważalna władza jego 
wyznawców obejmowała tereny rozcišgajšce się dziesištki mil w głšb lšdu, a w obecnej 
chwili obaj praktycznie byli otoczeni przez armię. Skryba ochłonšł nieco na widok niebotycznego 
zdziwienia Wędrownika, ale jasne było, że wcale nie żartuje. 
 Tak, wiem, że to ryzykowne. Ale takie włanie jest całe życie, nieprawdaż? Jeste pielgrzymem, 
więc na pewno to rozumiesz. 
 Hmm.  Tak, pielgrzymi znani byli z awanturniczej żyłki. Ale żadna dusza nie może 
przeżyć całkowitego unicestwienia  a podczas wędrówek okazji do zetknięcia się z takim 
zagrożeniem było nadzwyczaj dużo. Pielgrzymi znajš granice możliwoci i potrafiš zachować 
ostrożnoć. 
Niemniej jednak było to najcudowniejsze wydarzenie, jakiego był wiadkiem przez 
wszystkie stulecia swojego błškania się. Poznać tych przybyszów, a może nawet stać się nimi... 
wobec takiej pokusy milkł głos zdrowego rozsšdku. 
 Zobacz  zaczšł Skryba  możemy po prostu zejć na dół i wmieszać się w grupę rannych. 
Jeli przetniemy niezauważeni to pole, być może uda nam się podejć bliżej i bez 
większego ryzyka przyjrzeć się ostatniemu członkowi przybysza. 
Jaqueramaphan już wycofywał się ze swego punktu obserwacyjnego, szukajšc cieżki, na 
której nie będzie się zbytnio rzucał w oczy. Wickwrackrum przeżywał rozterkę. Częć jego 
fragmentów podniosła się i ruszyła za Skrybš, częć stała, wahajšc się. Do diabła, Jaqueramaphan 
przyznał, że jest szpiegiem, miał ze sobš wynalazek, który prawdopodobnie został 
skonstruowany przez najinteligentniejszych mieszkańców Długich Jezior. To na pewno profesjonalista... 
Wędrownik rzucił szybkie spojrzenie na zbocze, na którym dotychczas siedzieli, i na 
znajdujšcš się za nim dolinę. Nie było żadnego ladu Presfory ani nikogo innego. Wyczołgał 
się z zajmowanych pr...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin