Nowy19(1).txt

(24 KB) Pobierz
Krzyk
TRANS/OFFI/210850:2132
To moja druga noc w Beebe. Poprosiłem uczestników, by nie zmieniali swojego zachowania w mojej obecnoci, jako że jestem tutaj, by obserwować rutynowe procedury na stacji. Z zadowoleniem nadmieniam, iż moja proba została przez wszystkich spełniona. Jest to o tyle satysfakcjonujšce, że minimalizuje się w ten sposób efekt obserwatora", może to jednak nastręczyć pewnych problemów, zważywszy, że ryfterzy nie przestrzegajš rzetelnych harmonogramów. W zwišzku z powyższym, ciężko rozplanować sobie z nimi czas, a jednego z pracowników - Kena Lubina - nie widziałem ani razu od chwili przyjazdu. Jeszcze. Mam mnóstwo czasu.
    Ryfterzy sš raczej zamknięci w sobie i niekomunikatywni - laik mógłby okrelić ich mianem ponurych - lecz występowanie tych cech całkowicie zgadza się z ich profilem. Sama stacja wydaje się dobrze utrzymana i działa płynnie, pomimo pewnego braku poszanowania dla standardowych procedur.
Gdy na Stacji Beebe gasnš wiatła, nie słychać absolutnie niczego.
   Yves Scanlon leży na swej koi, nie słuchajšc. Nie docierajš do niego żadne dziwne dwięki, przesšczajšce się przez kadłub. Żadnego piskliwego, upiornego zawodzenia dna morskiego ani stłumionego wycia wiatru. Mężczyzna ma wiadomoć, że tu, na dole, wiatr nie może istnieć. Może to wyobrania. Figiel płatany przez pień mózgu, omam słuchowy. Scanlon nie jest ani trochę przesšdny; jest naukowcem. Wcale nie słyszy, jak duch Karla Actona wyje gdzie na dnie.
   W rzeczywistoci, jeli się skoncentruje, jest pewien, że nie słyszy absolutnie niczego.
   Naprawdę nie przeszkadza mu, że utknšł w kabinie po zmarłym. W końcu niby gdzie indziej miałby trafić? Przecież nie zamieszka z jednym z wampirów. A poza tym, minęło już kilka miesięcy od mierci Actona.
   Scanlon przypomina sobie, jak po raz pierwszy usłyszał nagranie. Cztery marne słowa: Stracilimy Actona. Przykro mi". A potem się rozłšczyła. Zimna suka z tej Clarke. Kiedy Scanlonowi wydawało się, że między niš i Actonem może do czego dojć, z ich profili wynikało, że pasowali do siebie jak dwa kawałki układanki, ale nie dało się tego stwierdzić po tej rozmowie telefonicznej.
   Może to ona, zastanawia się. Może to jednak nie Lubin, może to Clarke.
   Stracilimy Actona". To by było na tyle, jeli chodzi o mowę pogrzebowš. A przed Actonem Fischera i Everitta z Linke. A przed Everittem Singha. A...
   A teraz Yves Scanlon jest tutaj, w ich wiecie. pi na ich koi, oddycha ich powietrzem. Liczy sekundy poród mroku i ciszy. Poród mro...
   Jezu Chryste, co to...
   I ciszy. Wszędzie cisza. Nic nie zawodzi gdzie z głębin.
   Absolutnie nic.
TRANS/OFFI/220850:0945
Rzecz jasna, wszyscy jestemy ssakami. Cechuje nas więc rytm okołodobowy, który dostosowuje się do panujšcego w rodowisku fotoperiodu. Już od jakiego czasu wiadomo, że rytm okołodobowy ludzi pozbawionych jakichkolwiek sygnałów fotoperiodycznych wydłuża się tak, że cały cykl na ogół trwa pomiędzy dwudziestoma siedmioma a trzydziestoma siedmioma godzinami. By tego uniknšć, w większoci przypadków wystarcza przestrzeganie regularnego, dwudziestoczterogodzinnego harmonogramu pracy, pod tym względem nie spodziewalimy się więc problemów na stacjach głębinowych. Zaleciłem ponadto, by jako dodatkowy rodek zaradczy, systemy owietleniowe Beebe funkcjonowały zgodnie z normalnym fotoperiodem; wiatła zaprogramowano więc tak, by przyciemniały się nieco codziennie między godzinš 2200 a 0700.
    Najwyraniej jednak uczestnicy postanowili zignorować owe sygnały. Utrzymujš owietlenie w pomieszczeniach na poziomie ciemniejszym niż zaproponowane przeze mnie ustawienia nocne", i to nawet w cišgu dnia". (Z oczywistych powodów, przez cały czas noszš też nakładki na oczach; choć wystšpienie takiego zachowania nie zostało przeze mnie przewidziane, pozostaje ono w zgodzie z profilem). Godziny pracy sš doć elastyczne, co nie jest jednak niczym zaskakujšcym, bioršc pod uwagę, że cykle snu ryfterów ulegajš względem siebie cišgłym zmianom. Nie budzš się oni na czas, by wykonywać swe obowišzki; wypełniajš powierzone im zadania, kiedy tylko co najmniej dwoje sporód nich akurat nie pi. Podejrzewam również, że czasami pracujš w pojedynkę, co jest naruszeniem przepisów bezpieczeństwa, lecz muszę jeszcze potwierdzić swoje przypuszczenia.
    Na chwilę obecnš, wspomniane nieszablonowe zachowania nie wydajš się niczym poważnym. Wyglšda na to, że najważniejsze zadania sš wykonywane na czas, nawet pomimo niedoboru personelu. Obawiam się jednak, że sytuacja może stać się problematyczna. Przypuszczam, że można byłoby zwiększyć wydajnoć, cilej przestrzegajšc dwudziestoczterogodzinnego cyklu dobowego. Jeli GA zechce mieć pewnoć, że taki cykl będzie przestrzegany, zalecałbym poddanie uczestników terapii proteoglikanowej. Innym możliwym rozwišzaniem jest zmiana połšczeń nerwowych w podwzgórzu; to metoda bardziej inwazyjna, ale jej efektom praktycznie nie sposób się przeciwstawić.
Wampiry. To dobra metafora. Unikajš wiatła i usunęli wszystkie lustra. Może w tym tkwi częć problemu. Przede wszystkim Scanlon miał bardzo logiczne powody, by zalecać zastosowanie luster.
   W przeważajšcej częci Beebe - wszędzie, za wyjštkiem jego kajuty - jest zbyt ciemno dla oczu niewspomaganych nakładkami. Może wampiry próbujš oszczędzać energię. To niezwykle ważna kwestia, kiedy przebywa się tuż obok generatorów wytwarzajšcych jedenacie tysięcy megawatów pršdu. Tak czy siak, wszyscy majš poniżej czterdziestki; pewnie nie potrafiš wyobrazić sobie wiata bez racjonowanej energii.
   Bzdura. Istnieje logika, ale jest też wampirza logika. Nie należy mylić ich ze sobš.
   W cišgu ostatnich dwóch dni wychodzenie na zewnštrz z kajuty przypominało przekradanie się ciemnš alejkš. Wreszcie poddał się i zaczšł nosić nakładki tak, jak pozostali. Teraz Beebe jest dla niego dostatecznie jasna, lecz stała się też wyblakła, pozbawiona niemalże jakichkolwiek barw. Zupełnie jakby co wyssało mu fotoreceptory z oczu.
   Clarke i Caraco opierajš się o gród w pomieszczeniu przygotowawczym; spojrzeniem swych białych oczu ledzš, jak Scanlon sprawdza zbroję do nurkowania. On nie poddał się wampirzej wiwisekcji, co to, to nie. Nie na tak krótkš wycieczkę. Przez ten czas wystarczy sama drobna siateczka i akryl.
   Dotyka rękawicy; kolczuga o ogniwach wielkoci łebków szpilek. Umiecha się.
   - Wydaje się w porzšdku.
   Wampirzyce tylko przyglšdajš się i czekajš.
   Daj spokój, Scanlon, jeste mechanikiem. To tylko maszyny, jak wszyscy inni. Po prostu trzeba je lepiej wyregulować. Dasz sobie z nimi radę.
   - Bardzo ładny sprzęt - chwali, odkładajšc zbroję. - Oczywicie to nic w porównaniu z tym, co wy nosicie w sobie. Jak to jest móc na zawołanie zamienić się w rybę?
   - Mokro - odpowiada Caraco i zerka na Clarke. Może szuka aprobaty.
   Clarke nie przestaje się w niego wpatrywać. A przynajmniej wydaje mu się, że to robi. Cholernie ciężko to stwierdzić.
   Wyluzuj. Ona tylko próbuje cię nastraszyć. Typowa, głupia zabawa w dominację.
   Wie jednak doskonale, że to co więcej. Głęboko w rodku, ryfterzy po prostu go nie znoszš.
   Wiem, kim oni sš. To dlatego.
   We tuzin dzieciaków, jakichkolwiek. Utłucz je i wymieszaj dokładnie, aż powstanš grudki. Du na wolnym ogniu przez dwie czy trzy dekady; powoli doprowad do gwałtownego wrzenia. Wybierz i usuń psychotyków, schizofreników oraz osoby z zaburzeniami dysocjacyjnymi. (Tak po prawdzie, pojawiły się pewne wštpliwoci co do Fischera; ale z drugiej strony, kto nie miał kiedy zmylonego przyjaciela?).
   Zostaw do ostygnięcia. Podawaj z sosem dopaminowym.
   Co otrzymasz? Co nagiętego, ale nie złamanego. Co, co potrafi wpasować się w szczeliny zbyt powykręcane dla wszystkich innych.
   Wampiry.
   - No cóż - przerywa ciszę Scanlon. - Wszystko się zgadza. Nie mogę się doczekać, kiedy jš przymierzę - Nie czekajšc na odpowied - a raczej nie chcšc narażać się na jej brak - wchodzi na górę po drabince. Kštem oka dostrzega, jak Clarke i Caraco wymieniajš spojrzenia. Oglšda się przez ramię, niby od niechcenia, ale ewentualne umiechy zdšżyły już zniknšć z ich twarzy.
   Proszę bardzo, moje panie. Cieszcie się, póki możecie. W mesie nie ma nikogo. Scanlon przechodzi przez pomieszczenie i wychodzi na korytarz. Jeszcze jakie pięć lat i staniecie się przeżytkiem. Jego kajuta - kajuta Actona - jest trzecia po lewej. Jeszcze pięć lat i wszystkie te stacje będš doskonale radzić sobie same, bez waszej pomocy. Otwiera właz; z wnętrza wylewa się cudowne wiatło, olepiajšc go na krótkš chwilę, potrzebnš nakładkom do dostosowania się do innego poziomu jasnoci. Scanlon wchodzi do rodka, zamyka za sobš luk i osuwa się na niego.
   Cholera. Nie ma rygli.
   Po chwili kładzie się na koi i wbija wzrok w zatłoczony sufit.
   Może jednak trzeba było poczekać. Nie pozwolić, by nas poganiano. Gdybymy tylko bez popiechu zrobili wszystko jak należy od samego poczštku...
   Ale nie mieli czasu. Całkowita automatyzacja projektu już na samym starcie przesunęłaby termin jego realizacji, a opinia publiczna miała już tak zaostrzone apetyty, że nie byłaby skłonna dłużej czekać. A przy okazji, wampiry były pod rękš. Przydadzš się na krótszš metę, potem odele się je do domu, a one będš zadowolone, że opuszczajš to miejsce. Kto by nie był?
   Nikt nawet nie wzišł pod uwagę, że istnieje ryzyko uzależnienia.
   Na pierwszy rzut oka wydaje się to szaleństwem. Jak ktokolwiek mógłby uzależnić się od takiego miejsca? Jakaż to paranoja dopadła GA, skoro niepokojš się tam, że personel może odmówić opuszczenia stacji? Ale Yves Scanlon nie jest jakim laikiem, nie da się zwieć pozorom. Nie kieruje się antropomorfizmem. Spoglšdał w te wszystkie nieumarłe oczy, tam, na górze, w swoim wiecie, tu, na dole, w ich, i wie: wampiry żyjš według innych zasad.
   Może włanie ...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin