Nowy40(1).txt

(4 KB) Pobierz
Reflektor
Znów jest prawie zupełnie cicho.
   Stopniowo głosy przestały krzyczeć. Rozmawiajš teraz ze sobš szeptem, omawiajšc kwestie, które dla niego nie majš żadnego znaczenia. Nic nie szkodzi. Przywykł do bycia ignorowanym. Cieszy się z bycia ignorowanym.
   Jeste bezpieczny, Gerry. Nie mogš cię skrzywdzić.
   Co... Kto...
   Nie ma już nikogo. Zostalimy tylko my.
   Ty...
   To ja, Gerry. Cień. Zastanawiałam się, kiedy wrócisz.
   Mężczyzna potrzšsa głowš. Słabe wiatło wcišż sšczy się ponad jego ramieniem. Odwraca się, nie tyle w jego stronę, co w kierunku odrobinę rozjanionego mroku.
   Ona próbowała ci pomóc, Gerry. Ona tylko próbowała pomóc.
   Ona...
   Lenie. Jeste jej aniołem stróżem. Pamiętasz?
   Nie jestem pewien. Mylę...
   Ale jš tam zostawiłe. Uciekłe.
   Ona chciała... Ja... Nie do rodka...
   Czuje, że porusza nogami. Woda obmywa mu twarz. Mężczyzna płynie naprzód. W ciemnoci przed nim powstaje luka.
   Widać przez niš jakie kształty.
   Ona tam mieszka, mówi Cień. Pamiętasz?
   Powoli zakrada się z powrotem w kršg wiatła. Wczeniej rozbrzmiewały tu hałasy, głone i sprawiajšce ból. Było co wielkiego i mrocznego, co się poruszało. Teraz została już tylko ta ogromna kula, wiszšca mu nad głowš jak, jak...
   ...jak pięć.
   Fischer zatrzymuje się, przerażony. Ale wokół jest cicho, tak cicho, że dobiega go ledwie słyszalny płacz, niosšcy się po dnie. Mężczyzna przypomina sobie: Kawałek stšd znajduje się dziura w oceanie, która czasem do niego przemawia. Nigdy nie potrafił zrozumieć, co mówi.
   No dalej, ponagla go Cień. Ona weszła do rodka.
   Nie ma jej.
   Z tego miejsca nie jeste w stanie tego stwierdzić. Musisz podejć bliżej.
   Spodnia strona kuli stanowi chłodne, zacienione schronienie; wiatła na jej równiku nie sš w stanie tu sięgnšć zza wypukłej powierzchni. Na samym biegunie południowym, poród nakładajšcych się na siebie cieni, co połyskuje zachęcajšco.
   No dalej.
   Mężczyzna odpycha się od dna i wlizguje w stożek cienia poniżej tajemniczego przedmiotu. Skierowany ku dołowi, jasny, błyszczšcy dysk o rednicy około metra kręci się wewnštrz okršgłej otoczki. Fischer zbliża się, by przyjrzeć się temu czemu.
   Co odpowiada mu spojrzeniem.
   Przestraszony, robi w tył zwrot i ucieka. Dysk zaczyna wić się pod wpływem nagłych zawirowań. Mężczyzna zatrzymuje się i zawraca.
   Bańka. To tylko bańka. Pęcherz gazu uwięziony pod...
   ...luzš.
   Nie ma się czego bać, uspokaja go Cień. Tak włanie wchodzi się do rodka.
   Wcišż podenerwowany, Fischer wpływa z powrotem pod kulę. Bańka powietrza połyskuje srebrzycie w odbitym wietle. Pojawia się w niej czarna zjawa, niemal całkowicie pozbawiona cech charakterystycznych, za wyjštkiem dwóch pustych, białych przestrzeni w miejscu, gdzie powinny znajdować się jej oczy. Wycišga rękę, by dotknšć jego dłoni. Dwa zestawy palców stykajš się ze sobš, stapiajš i znikajš. Jedna kończyna wnika w swe odbicie po nadgarstek. Po drugiej stronie lustra opuszki muskajš metal.
   Mężczyzna cofa rękę, zafascynowany. Zjawa lewituje ponad jego głowš, bezmylna i beztroska.
   Fischer unosi dłoń do twarzy i przesuwa palcem wskazujšcym od ucha do czubka żuchwy. Zachodzšca sama na siebie, bardzo długa molekuła otwiera się.
   Na gładkiej, czarnej twarzy zjawy pojawia się kilkucentymetrowa szczelina; to, co się pod niš znajduje, w sšczšcym się wietle wydaje się bladoszare. Mężczyzna czuje znajome ukłucia nagłego zimna na policzku.
   Przesuwa palec jeszcze dalej, rozplštujšc skórę" od ucha do ucha. Poniżej plam udajšcych oczy zjawy otwiera się podobne do szerokiego umiechu rozcięcie. Pod jej brodš łopocze odpięty fragment czarnej błony, przymocowany na wysokoci gardła.
   Przez rodek oskórowanej powierzchni biegnie zmarszczka. Kiedy Fischer opuszcza żuchwę, zmarszczka otwiera się.
   Większoć zębów już dawno mu wypadła. Kilka połknšł, resztę wypluwał, jeli obluzowywały się, gdy miał odsłoniętš twarz. To nieważne. Większoć rzeczy, którymi żywi się ostatnimi czasy, jest jeszcze bardziej miękka niż on sam. A gdy czasami jaki mięczak czy szkarłupień okazuje się za twardy lub za duży, by połknšć go w całoci, zawsze zostajš mu jeszcze ręce. Wcišż ma przeciwstawne kciuki.
   Ale teraz po raz pierwszy zobaczył ten ziejšcy otwór, pozbawionš zębów ruinę w miejscu, gdzie kiedy miał usta. Wie, że nie tak powinno to wyglšdać.
   Co się ze mnš stało? Czym jestem?
   Jeste Gerry, mówi Cień. Jeste moim najlepszym przyjacielem. Zabiłe mnie. Pamiętasz?
   Nie ma jej, uwiadamia sobie Gerry.
   Wszystko w porzšdku.
   Wiem o tym. Wiem.
   Pomogłe jej, Gerry. Teraz jest bezpieczna. Uratowałe jš.
   Wiem. Przypomina sobie co drobnego i ważnego, na chwilę, nim wszystko staje się jasne jak słońce: To włanie robisz, gdy naprawdę...

   
   
   
   
   
   
   
   
   
   
Zgłoś jeśli naruszono regulamin