HYCLE Przestali zachowywać pozory na długo przed tym, zanim Sou-Hon Perreault zasiliła ich szeregi. Kobieta wiedziała, że był taki czas, kiedy chorych z Pasa leczono na miejscu. Przychodnie znajdowały się tuż obok prefabrykowanych biur, gdzie uchodcy przychodzili z formularzami i nadziejš. Wtedy Pas uważano jedynie za tymczasowe rozwišzanie, zwyczajnš zapchajdziurę do momentu nadrobienia zaległoci. Ludzie stali pod drzwiami i pukali, a przez budynki przelewał się ich nieprzerwany strumień. To i tak było nic w porównaniu z kaskadš piętrzšcš się z tyłu. Teraz biur już nie było. Przychodni też nie było. NAmPac dawno dało za wygranš w obliczu wzbierajšcej fali, a o Pasie od wielu lat nikt nie mylał jak o przystanku. Teraz była to stacja końcowa. A gdy za murem działo się co złego, brakowało przychodni, którym można byłoby to powierzyć. Teraz pozostali już tylko hycle. * Pojawili się tuż po zachodzie słońca, pod koniec jej zmiany. Zanurkowali w dół niczym wielkie, metalowe szerszenie - paskudniejszy rodzaj muchobotów o twarzach najeżonych igłami oraz wypustkami taserów i brzuchach rozdętych od nadprzewodzšcych urzšdzeń, zdolnych unieć człowieka, wykorzystujšc efekt przypowierzchniowy. Na ogół nie było to konieczne. Mieszkańcy Pasa przywykli do sporadycznych najć w imię zdrowia ogółu. Znosili igły i badania ze stoickim spokojem. Jednak tym razem, niektórzy kłapali zębami i warczeli. Perreault dostrzegła szamoczšcego się uchodcę, unoszonego w powietrze przez dwóch współpracujšcych hycli - jeden skupiał się na poskramianiu mężczyzny, drugi pobierał próbki. Obie maszyny wykonywały swoje zadania poza zasięgiem dziwnie niezadowolonego tłumu. Pochwycony przez nich okaz za wszelkš cenę próbował wydostać się na wolnoć, dziesięć metrów nad ziemiš. Przez chwilę wyglšdało na to, że może mu się to udać, ale Perreault zmieniła kanał, nie chcšc być wiadkiem, jak to się skończyło. Nie było sensu kręcić się po okolicy. Hycle znały się na swojej robocie, a ona miała inne obowišzki. Zajęła się zbieraniem informacji. Na wybrzeżu wcišż huczało od masy sprzecznych ze sobš plotek. Lenie Clarke jest na Pasie, Lenie Clarke opuciła Pas. Zbiera armię w NoCal, została pożarta żywcem na północ od Corvallis. Ona to Kali, a Amitav jest jej prorokiem. Jest w cišży, a Amitav jest ojcem jej dziecka. Nie można jej zabić. Już nie żyje. Gdzie się nie pojawi, ludzie otrzšsajš się z letargu i wpadajš w szał. Gdzie się nie pojawi, ludzie ginš. Historii było aż nadto. Nawet jej muchobot zaczšł je opowiadać. * Przesłuchiwała akurat jakš Azjatkę niedaleko granicy z NoCal. Ustawiła filtr na kantoński i przez okno wywietlacza HUD przewijał się teraz przetłumaczony tekst, który dodatkowo zestaw wizualizacyjny odczytywał jej na głos. Nagle obraz przestał zgadzać się z dwiękiem. Perreault usłyszała: Nie znam tej Lenie Clarke, ale słyszałam o mężczynie nazywanym Amitavem, ale tekst na wywietlaczu wyglšdał zupełnie inaczej: ...anioł zemsty. Nie ciemniam. Nazywała się Lenie Clarke... ...dowiedzieć się o niej czego więcej, ale ta Lenie Clarke to nie ginšcy gatunek... ...o miejscu zwanym Beebe? W każdym razie, z tego co... - Chwila. Poczekaj chwilę - powiedziała Perreault. Kobieta posłusznie zamilkła. Jednak tekst wcišż się przewijał: ...Lenie? Tak ma na imię? Zniknšł doć szybko, gdy Perreault wyczyciła okno. Wtedy przemówił znów jej zestaw. - Lenie Clarke była bardzo... Wyglšdało na to, że nie działały na niš nawet wasze antydepresanty - powiedział. Słowa Amitava. Pamiętała je. Ale rzecz jasna, nie jego głos. Co chłodnego, pozbawionego modulacji i bez ladu akcentu. Co znajomego i nieludzkiego. Wypowiedziane słowa, przekształcone na ASCII na potrzeby transmisji, po czym zrekonstruowane na drugim końcu. Powszechnie stosowana sztuczka, pozwalajšca zmniejszyć rozmiary pliku. Niestety, po drodze zgubił się ton i emocje. Słowa Amitava. Głos Wiru. Perreault poczuła, że po karku przechodzš jej ciarki. - Halo? Z kim rozmawiam? Przesłuchiwana kobieta znów zaczęła mówić. Perreault nie miała pojęcia, co konkretnie powiedziała. Ale na pewno nie było to... Brander, Mi/ke/cheal Caraco, Jud/y/ith Clarke, Len/ie Lubin, Ken/neth Nakata, Alice ...a to włanie pokazało się na ekranie. - Co z Lenie Clarke? - Nie istniał żaden sposób, pozwalajšcy namierzyć ródła sygnału. Zdaniem systemu dane wejciowe pochodziły od skonsternowanej Azjatki, znajdujšcej się na wybrzeżu NoCal. - Lenie Clarke - powtórzył cicho beznamiętny głos. - Nagle znikšd pojawiła się ta Kselektorka. Wyglšdała jak taka istota z dawnych ksišżek. No wiesz. Wampir. - Z kim rozmawiam? Jak udało ci się dostać na ten kanał? - Czy chcesz wiedzieć o Lenie Clarke. - Gdyby słowa te padły z ust jakiegokolwiek stworzenia z krwi i koci, utworzyłyby pytanie. - Tak! Tak, ale... - Wcišż jest na wolnoci. Les beus pewnie jej szukajš. W oknie pojawiły się informacje: Imię: Clarke, Lenie Janice WHID: 745 143 907 20AE Data urodzenia: 07/10/2019 Status wyborczy: pozbawiona praw w 2046 (niezaliczony egzamin przedwyborczy) - Kim jeste? - Ying Nushi. Już mówiłam. Głos należał do kobiety na wybrzeżu, najwyraniej przywróconej znów do obiegu. Co, co zajęło jej miejsce, zniknęło. Sou-Hon Perreault nie potrafiła sprowadzić tego z powrotem. Nie wiedziała nawet, jak się do tego zabrać. Przez całš resztę zmiany miała nerwy napięte jak postronki, czekajšc na enigmatyczne wiadomoci i podskakujšc na każdy trzask albo szum w słuchawkach. Nic się nie wydarzyło. Poszła do łóżka i w nieskończonoć wpatrywała się w sufit, ledwie zauważajšc, gdy Martin położył się obok niej, nie naciskajšc. Kim jest Lenie Clarke? Czym jest Lenie Clarke? Z pewnociš kim więcej, niż tylko przypadkowo ocalałš osobš. Kim więcej, niż tylko wygodnym dla Amitava symbolem. A nawet kim więcej, niż tylko wichrzycielskš legendš, jak kiedy mylała o niej Perreault, wypalajšcš sobie drogę przez Pas. Jednak na ile kim więcej, tego już nie wiedziała. Wcišż jest na wolnoci. Les beus pewnie jej szukajš. Jakim cudem Lenie Clarke znalazła się w sieci.
sunzi