* Wszechwiat był zamknięty i koncentryczny. Porodku miał moje maleńkie schronienie. Wokół znajdowała się kolejna warstwa, rzšdzona przez potwora i patrolowana przez jego pachołków. Jeszcze dalej leżała kolejna, z czym jeszcze bardziej potwornym i niezrozumiałym, czym, co może niedługo pochłonšć nas wszystkich. Nie zawierał nic więcej. Ziemia była mglistš hipotezš, nieliczšcš się w tym kieszonkowym kosmosie. Nie znajdowałem dla niej miejsca. Przez dłuższy czas przebywałem w jego centrum. Nie zapalałem wiatła. Nie jadłem. Wykradałem się z namiotu, tylko żeby się wysrać i wysikać w ciasnej toalecie koło fabrykatora i tylko wtedy, gdy w kręgosłupie nikogo nie było. Na spalonych błyskiem plecach wyrosło mi całe pole bolesnych bšbli, gęsto jeden przy drugim jak ziarna na kolbie kukurydzy. Otwierały się przy najlżejszym otarciu. Nikt do mnie nie zapukał, nikt nie zawołał mnie przez ConSensus. I tak zresztš bym nie odpowiedział. Może jakim sposobem o tym wiedzieli. Może trzymali się na dystans, szanujšc mój spokój i moje upokorzenie. A może po prostu gówno ich obchodziłem. Od czasu do czasu wyglšdałem na zewnštrz, zerkałem na taktyczne ekrany. Widziałem, jak Scylla i Charybda wyprawiajš się do pasa akrecyjnego i wracajš, holujšc w wielkiej, wydętej sieci między nimi porcję masy reakcyjnej. Obserwowałem, jak nasz przekanik satelitarny osišga swój cel w totalnej pustce, jak do buforów Tezeusza powoli ciurkajš kwantowe wskazania antymaterii. Fabrykator łšczył masę i specyfikacje, uzupełniał nasze rezerwy, a także wykuwał narzędzia, potrzebne Jukce Sarastiemu do jego planu, jakikolwiek to był plan. Może przegra. Może Rorschach pozabija nas wszystkich, ale najpierw zabawi się z Sarastim tak, jak on ze mnš. Na to warto byłoby popatrzeć. A może najpierw Bates zbuntuje się i wygra. Pokona potwora, przejmie statek i zawiezie nas wszystkich w bezpieczne miejsce. Lecz potem przypomniałem sobie: wszechwiat jest zamknięty i bardzo mały. Naprawdę nie ma dokšd pójć. Nasłuchiwałem wszystkich okrętowych transmisji. Docierały do mnie rutynowe polecenia drapieżnika i ofiary, rozmawiajšcych szeptem. Włšczałem tylko dwięk, nigdy obraz; wizja rozwietliłaby mój namiot, byłbym nagi i na widoku. Słuchałem więc w ciemnoci, jak gadajš między sobš. Teraz to się nie zdarzało często. Może zbyt dużo już zostało powiedziane, nie było już nic do roboty poza pilnowaniem odliczania. Czasem przez godzinę słyszałem tylko kaszlnięcia lub chrzšknięcia. A kiedy się odzywali, nigdy o mnie nie wspominali. Tylko raz słyszałem aluzję do mojego istnienia. To był Cunningham, rozmawiał z Saschš o zombiakach. Siedzieli w kambuzie nad niadaniem, szalenie rozmowni. Sascha przez dłuższy czas nie była wypuszczana i teraz chciała to nadrobić. A Cunningham z sobie tylko znanych powodów na to pozwalał. Może uspokoił już obawy, może Sarasti wyjawił swój strategiczny plan. A może po prostu chciał zapomnieć o bliskoci wroga. - Ciebie to nie dręczy? - pytała Sascha. - Mylisz, że twój umysł, co, co czyni cię tobš, jest tylko pasożytem? - Daj sobie spokój z umysłami - odpowiedział. - Powiedzmy, że masz urzšdzenie do obserwowania... no, na przykład promieni kosmicznych. Co się stanie, kiedy odwrócisz mu czujnik, tak że już nie będzie celować w niebo, ale w jego własne bebechy? - Sam sobie odpowiedział: - Działa zgodnie z przeznaczeniem. Mierzy promienie kosmiczne, choć już na nie nie patrzy. Analizuje własne obwody, używajšc metafor dotyczšcych promieni kosmicznych, bo wydajš mu się właciwe i naturalne, ponieważ po prostu inaczej nie potrafi. Ale to błędna metafora. Więc pojmuje siebie całkowicie błędnie. Może to wcale nie jest taki imponujšcy i wspaniały ewolucyjny skok. Może to raczej błšd w projekcie. - Ale to ty jeste biologiem. Wiesz, że mama miała rację, bardziej niż inni. Mózg żre glukozę tonami. Cokolwiek robi, płaci się za to jak za zboże. - To prawda - przyznał Cunningham. - Więc samowiadomoć musi być do czego potrzebna. Bo jest droga. Gdyby zużywała energię i nic nie dawała w zamian, ewolucja szybko by jš skasowała. - Może już skasowała. - Zrobił dłuższš pauzę, pewnie co przeżuwał albo wcišgał dym. - Wiesz, że szympansy sš inteligentniejsze od orangutanów? Wyższy stopień encefalizacji. Ale nie zawsze rozpoznajš się w lustrze. A orangutany tak. - Do czego zmierzasz? Że bystrzejsze zwierzę to mniejsza samowiadomoć? Że szympansy jš zatracajš? - Albo zatracały, zanim to wszystko zatrzymalimy w pół drogi. - To czemu nam się to nie przydarzyło? - A czemu mylisz, że nie? Pytanie było tak ewidentnie głupie, że Sascha nie znalazła odpowiedzi. Wyobrażałem sobie, jak gapi się na niego w milczeniu. - Mylisz powierzchownie - powiedział Cunningham. - Nie chodzi o jakich zombiaków czajšcych się z rozpostartymi ramionami i plujšcych twierdzeniami matematycznymi. Inteligentny automat wtapiałby się w tłum. Obserwował ludzi wokół, naladował ich zachowanie, postępował jak wszyscy. Cały czas kompletnie niewiadomy tego, co robi. Niewiadomy nawet własnego istnienia. - A po co miałby to robić? Co by go motywowało? - Jeżeli zabierasz rękę z płomienia, co za różnica, czy robisz to z bólu, czy dlatego, że jaki algorytm ze sprzężeniem zwrotnym mówi wycofaj, jeli strumień ciepła przekroczy krytycznš wartoć T. Dobór naturalny nie interesuje się motywami. Jeli udawanie kogo zwiększa sprawnoć, natura odsieje złych udawaczy spomiędzy dobrych. Pocišgniemy to wystarczajšco długo i żadna wiadoma istota nie wykryje zombie w tłumie. - Kolejna pauza; słyszałem jak przeżuwa. - On będzie nawet umiał brać udział w takich rozmowach jak ta. Będzie umiał pisać listy do domu, udawać prawdziwe ludzkie uczucia, majšc zerowe pojęcie o własnym istnieniu. - No, nie wiem, Robert. To wydaje się takie... - No jasne, pewnie nie będzie idealny. Czasami będzie się powtarzał albo, tłumaczšc co, używał zrzutu informacji. Ale to robiš nawet prawdziwi ludzie, nie? - I w końcu nie zostanie nikt prawdziwy. Tylko roboty, udajšce, że to je obchodzi. - Może. Zależy od dynamiki populacji i paru innych rzeczy. Ale można się domylać, że takiemu automatowi brakowałoby jednego: empatii. Kiedy nie umiesz czuć, trudno ci się odnieć do kogo, kto umie, nawet jeli udajesz, że czujesz. No i włanie: ciekawa sprawa, że w górnych warstwach społecznych pojawia się tak wielu socjopatów, prawda? Że w stratosferze tak wychwala się bezwzględnoć i zdrowy egoizm, podczas gdy na poziomie morza posiadaczy tych cech wywozi się do więzień razem z Realistami. Całkiem jakby społeczeństwo przeobrażało się od rodka. - Daj spokój. Społeczeństwo zawsze było doć... Czekaj, ty mówisz, że nasze korporacyjne elity nie sš samowiadome? - Jezu, nie. Daleko im jeszcze. Może dopiero zaczęły ić w tę stronę. Jak szympansy. - Ale przecież socjopaci wcale się nie wtapiajš. - Może ci, u których się to wykrywa: ale oni z definicji stanowiš dół swojej klasy. Reszta jest za dobra, by dać się złapać, a prawdziwe automaty radziłyby sobie jeszcze lepiej. Poza tym, kiedy jeste już doć potężny, nie musisz postępować jak inni ludzie. To oni zaczynajš cię naladować. Sascha zagwizdała. - Noo. Aktor idealny. - Albo i nie taki idealny. Przypomina ci to kogo? Przypuszczalnie mogli rozmawiać zupełnie o kim innym. Ale dla mnie to było najbardziej bezporednie nawišzanie do Siriego Keetona przez te wszystkie spędzone na nasłuchu godziny. Nikt więcej o mnie nie wspomniał, choćby przelotnie. Statystycznie nieprawdopodobne, zważywszy na to, co przeszedłem na oczach ich wszystkich; kto powinien co powiedzieć. Może Sarasti zabronił im o tym rozmawiać? Nie wiedziałem dlaczego. Lecz teraz już było oczywiste, że wampir od jakiego czasu aranżował wszystkie interakcje załogi ze mnš. Wprawdzie na razie siedziałem w ukryciu, ale wiedział, że w którym momencie zacznę słuchać. Może z jakiego powodu nie chciał, żeby mój nasłuch był... skażony... Mógł po prostu odcišć mnie od ConSensusa. Ale nie zrobił tego. Chciał, żebym został w obiegu. Zombiaki. Automaty. Pieprzona wiadomoć. Do cholery, raz w życiu co zrozum. Tak do mnie powiedział. On albo co innego. Podczas ataku. Zrozum, że od tego zależy twoje życie. Całkiem jakby robił mi przysługę. A potem zostawił mnie w spokoju. Reszcie na pewno rozkazał to samo. Keeton, słuchasz?. I nie zablokował mi ConSensusa. * Stulecia wpatrywania się we własny pępek. Milenia masturbacji. Od Platona, przez Kartezjusza i Dawkinsa, po Rhandę. Dusze, zombiaki i jakoci mentalne. Złożonoć Kołmogorowa. wiadomoć jako Iskra Boża. wiadomoć jako pole elektromagnetyczne. wiadomoć jako orodek funkcjonalny. Przestudiowałem to wszystko. Wegner uważał jš za streszczenie dla kierownictwa. Penrose słyszał w piewie uwięzionych elektronów. Nirretranders miał za oszustwo; Kazim nazywał przeciekiem z równoległego wszechwiata. Metzinger w ogóle nie przyjmował do wiadomoci jej istnienia. AI stwierdziły, że jš rozpracowały, a potem obwieciły, że nie mogš nam tego wyjanić. Okazało się, że Gödel miał rację: żaden system nie może w pełni zrozumieć samego siebie. Nawet syntetycy nie potrafili tego przetransformować. Nasze dwigary po prostu nie wytrzymałyby takiego obcišżenia. A wszyscy oni nie zrozumieli sedna problemu. Tyle teorii, tyle narkotycznych snów, eksperymentów i modeli próbujšcych wyjanić, czym jest wiadomoć; żaden nie tłumaczy, po co jest. Bo nie potrzeba. To oczywiste: wiadomoć czyni nas tym, czym jestemy. Pozwala nam dostrzegać piękno i brzydotę. Unosi do wzniosłego królestwa duchowoci. Prawda, paru outsiderów - Dawkins, Keogh, czasem pisarzdyletant, ledwo ...
sunzi