05 Dzień Piąty.doc

(485 KB) Pobierz
DROGA TYSIĄCA KILOMETRÓW I STU ZAKRĘTÓW

ALPY 2011

Dzień piąty, środa 22 czerwca.

 

Rano ogarnął mnie leń, dzień zapowiadał się słoneczny i ciepły, kemping bardzo fajny to nic, a nic nie śpieszyło mi się, by go opuszczać. Pierwszy raz w życiu zagotowałem sobie wody przy pomocy mojej chińskiej grzałki. Jak mnie glebneło, gdy dotknąłem metalowego garnuszka, to zobaczyłem w pomieszczeniu całe konstelacje wraz z drogą mleczną. Grzałka fajna, bo mała i szybko gotuje, ale lepiej jej przy pracy nie tykać. Stwierdziłem, że chiński motocykl, to i musi być chińska grzałka he, he. Jelonek tak to nie wierzga.

Zupka z prądem też była wyśmienita. Jeszcze tylko pyszna włoska kawa z automatu, za jedyne 50centów i mogłem ruszać na kolejną przygodę. Trzeba przyznać, że Włosi nie piją byle czego i mają naprawdę wyśmienitą kawę, nawet tą z automatu, a w restauracji to już poezja smaku.

Tylko, gdzie tu jechać? Mam ze sobą wydrukowaną kartkę z Google, z Alpami, gdzie jest kawałek włoskiej strony, ale to tylko zgrubny pogląd na sprawę. Tak mniej więcej, by wiedzieć, gdzie Austria, a gdzie Włochy. No bo ileż może się zmieścić na kartce formatu A4?

Kemping opuściłem dopiero, gdzieś po dziesiątej i ruszyłem w kierunku Cortiny del Ampezzo. Bardzo fajna górska miejscowość dla amatorów zimowego szaleństwa i letniego w sumie też. Wyciąg narciarski pionowo do góry robi wrażenie.

Podpytując  trochę tubylców, obrałem nowy cel, czyli drogę nr SR48 w kierunku przełęczy Passo Falzarego 2117m n.p.m. Droga od razu zaczęła iść ostro pod górę. Świetnie wyprofilowane zakręty z popękanym, ale bardzo dobrze trzymającym asfaltem. Właściwie, to asfalt już się dawno wytarł i sterczały tylko ostre kamyczki, które wgryzały się w oponki.

Widoczki znowu przepiękne i aż nierealne.

Zakręty cudne, można kłaść maszynę ile się chce, a i tak uślizgu nie będzie. Mogłem się wyżyć za wszystkie czasy, bez strachu, że niespodziewanie Jelonek pójdzie ślizgiem. Starałem się jednak trzymać podesty ze dwa centymetry od asfaltu, bo jak zaryję, to na tak szorstkim asfalcie, albo od razu urwie podest, albo obróci  mnie razem z motocyklem. Lepiej to minimum bezpieczeństwa zachować i nie przeginać. Oponkę i tak prawie zamknąłem. Więcej, to można tylko po rozmontowaniu podestów i dolnego tłumika.

Jednym słowem raj dla motocyklistów. Tam jak ktoś ma opory przed pochylaniem motocykla, to szybko się ich wyzbędzie. Na szczycie wystawka zabytkowych traktorów.

 

Jeden był nawet odpalony i można było sobie posłuchać pyr, pyr, pyr. Ciekawe jak by chodził z tłumikiem od motocykla?

Zjazd w dół, to poezja. Dzisiaj wyjątkowo nie mam stracha i pozwalam sobie na odrobinę szaleństwa, oczywiście w granicach przyzwoitości. Jelonek pięknie się wykłada i zwinnie zmienia kierunki niczym sarenka. Droga malowniczo wije się przez górzysty teren, pogoda idealna. Wprost raj dla motocyklowej duszy.

Mijane górskie miejscowości też urzekają swoim klimatem i pogodną aurą. Lokalsi również  tryskają humorem i pomysłowością.

Ciekawe jak się tym jeździ po tych ostrych winklach? Silnik mały dwusuw robiący pocieszne brym, brym, brym. Na początku miałem nawet okazję zasiąść za sterami podobnego wehikułu, ale zbagatelizowałem nadarzającą się chwilę, a później już się nie trafiło.

Musiałem być dosyć wysoko, bo później zjeżdżałem i zjeżdżałem do miasta Bolzano.

Dalej to już główną wypłaszczoną, z dużym ruchem drogą, dojechałem do sporego miasta Trento. Gorąco a nawet upał. Dużo rozgrzanego betonu promieniuje, potęgując uczucie gorąca. Paliwa mam już mało i rozglądam się za stacją. Stacje są, ale pozamykane. Normalnie w środku dnia, zajeżdżam na jedną, zamknięta, no to na drugą, też zamknięta. Ma jednak automat na kasę, no to jestem uratowany. Ta uratowany, automat jest i nawet działa. Chętnie kasę przyjmie, ale sam pistolet na benzynę przypięty kłódką. Ale dlaczego akurat ten do benzyny? Ropę można zatankować, a dlaczego benzyna zamknięta. Kradną? Niestety pora siesty i przez dwie godziny wszystko pozamykane. Jadę dalej, bo szkoda czasu, tylko gdzie?

Zgubiłem tą wydrukowaną kartkę i co teraz? Wiedziałem, że jestem już bardzo blisko Wenecji i Werony, ale nie tam mam jechać. Mózg pracuje na zwiększonych obrotach i staram sobie przypomnieć co było na tej białej z czarnymi kreseczkami karteczce? Rzeka, tam była chyba jakaś rzeka? Muszę ją znaleźć i dostać się na drugi brzeg, a potem chyba trzeba było się trochę cofnąć i odbić na lewo w stronę gór.

Tyle udało mi się przypomnieć, reszta to biała plama. Faktycznie rzekę znalazłem i jak pamiętałem tak zrobiłem, tylko, że po drugiej stronie kierują na płatną autostradę w kierunku Bolzano. Stamtąd przecież jadę, zatem pierwszy zjazd i pudło. Tylko okoliczne miejscowości, no to znowu na trzypasmówkę i  kolejny zjazd miał już drogę na lewo, prowadzącą między górami. Wjechałem w ciemny długi tunel, a mój Jelonek w połowie robi buuuuu. Szybko przekręciłem na rezerwę, ale było już za późno. Motor zdechł. Momentalnie poty mnie zalały, bo jak się teraz zatrzymam w wąskim tunelu, to rozpędzone puszki mnie rozjadą. Wyprzedzać i omijać tu nie wolno, bo nie ma na to miejsca. W takich chwilach założona kamizelka odblaskowa, może być bardzo cenna. Wcisnąłem sprzęgło i tak się toczę na zdechniętym silniku. No i cudem dotoczyłem się do zatoczki SOS. Są kamery, czyli już mnie widzą i zaraz przyjedzie obsługa tunelu. Mandat za coś takiego w tunelu nie należy do tanich, a jeszcze pewnie doliczą słono za holowanie. Musze się śpieszyć, otwieram korek wlewu, by podciśnienie nie spowalniało dopływu do gaźnika i Jelonek odpala od pierwszego. Jedynka, but i już mnie nie ma. To było najdłuższe pięć minut tego dnia. Produkcja adrenaliny zapewniona.

Zatrzymuje się na najbliższej stacji benzynowej. Sjesta im się już skończyła, zatem tankuję do pełna. Będzie 300km spokoju. Na stacji też kupiłem mapę Alp i ku mojemu zadowoleniu, okazało się, że jestem na tej właściwej drodze, na której właśnie powinienem być, czyli SS43, która potem przechodzi w SS42. Czyli jadąc na czuja, pojechałem całkiem dobrze.

Emocje opadły i w nagrodę zakupiłem sobie pyszną kawusię w przyległej włoskiej restauracyjce. W planach mam jeszcze dzisiaj dojechać do przełęczy Stelvio. Jadę jak po sznurku nie żałując manetki. Wspinam się wyżej i wyżej po superaśnych winklach i droga mi się skończyła w jakiejś wiekowej miejscowości. Co jest?

Wyciągam mapę i nie mogę się odnaleźć. Jestem w Peio? Miasteczko urocze, bo położone na niezłej stromiźnie i chętnie bym tu został dłużej, ale plany mam inne. Zjazd w dół i cała godzina w plecy, choć na mapie droga wygląda jak mały sterczący od głównej ogonek.

Zjechałem do miejscowości Ossana i zrozumiałem swój błąd. Brak oznaczeń, a w stronę Peio położony nowiutki asfalcik, gdzie główna przez Ossanę jest stara i popękana. Pewnie nie ja pierwszy się dałem na to złapać. Do tego Włosi oznaczają sobie drogi jak chcą. Raz jest kierunek na większą miejscowość, ale częściej na te najbliższe maleńkie. Numer drogi, za to jest najrzadziej spotykany i to na maleńkich tabliczkach. Żeby było jeszcze śmieszniej, to niektóre drogi mają nazwy własne i wtedy weź się człowieku połap w tym wszystkim? Dobrze, że zakupiłem dokładną mapę. Tylko niedobrze, że wożę ją zamkniętą w kufrze.

Daleko jednak nie ujechałem, bo za jakąś godzinkę zrobiło się niespodziewanie zimno, przy asyście deszczu i też nagle opanowała wszystko gęsta mgła.

Ostre zakręty, mokry asfalt i widoczność na zaledwie kilka metrów, to nie jest dobre połączenie. Samochody wynurzają się w ostatniej chwili, a o nieszczęście nie trudno. Ujechałem tak kawałek i wyczerpany odpuściłem. Tylko znajdź człowieku w takich warunkach dobre miejsce do spania? Jakaś mała miejscowość z hotelami, na który mnie nie stać. W ostateczności zawrócę i pójdę jednak do tego hotelu, ale jadę jeszcze kawałek. Jakiś pomnik po prawej złowieszczo wyłania się z mgły. Jest jakaś szutrowa droga na lewo, to długo się nie namyślam i znikam w białej nieznanej otchłani. 

Po chwili wyłania się jakiś most, czy też brama wjazdowa. Ostrożnie wjeżdżam, a tam jakiś większy plac. Zatrzymałem się i szukam kawałka trawy pod namiot. Deszcz słodko sobie leje, a mgła nie odpuszcza. Pewnie to sama chmura się pofatygowała, a nie tylko jakaś mgła. Bujam się w chmurach, ale, żeby było fajnie i beztrosko to nie powiem.

http://chomikuj.pl/ShowVideo.aspx?id=759053323

Rozglądam się po mlecznej okolicy i ze zdziwieniem zauważam, że nad głową wisi mi wagonik z kolejki linowej. Czadowo, taaka impreza, zostaje do środy he, he.

Jelonka już okryłem pokrowcem, zaczynając procedurę osadniczą, a tu słyszę jakiś samochód. Z mgły wyłonił się pojazd wojskowy 4x4. Mundurowi przystanęli i się patrzą. Ja udaje, że gdzieś dzwonię i że niby ich nie widzę. Postali chwilę i ruszyli dalej. Chyba w stronę koszar? Może tam dalej w tej mgle są jakieś koszary? Przynajmniej tak wyglądało, jakby wracali do bazy, bo po jakimś czasie samochód umilkł.

Tu nie mogę zostać, bo zostałem namierzony. Do tego jeszcze nad głową wyłoniły się dwie krzyżujące się duże linie wysokiego napięcia. Jak deszcz mocniej padał, to złowieszczo trzeszczały i buczały. Będzie przebicie i zaświecę jak żarówka.

Szukam innego miejsca. Jest strumyk, dolinka i trawka. Tutaj będzie dobrze. Trudno ocenić sytuację w gęstej mgle, ale raczej nie powinienem już być widoczny z tej szutrowej drogi. Jak będzie mnie chciało wojsko znaleźć, żywcem się nie poddam. A może chcieli mnie zaprosić do ciepłego, suchego pokoiku w koszarach i poczęstować ciepłą strawą?

Wymęczony i przemoknięty padłem w namiocie. Nawet jeść mi się już odechciało. Góry uczą pokory. Momentalnie warunki zmieniają się na mało przyjazne dla człowieka. Najgorsze, że nie mogłem zasnąć. Może to przez tą wysokość 1935m n.p.m.?

Tylko szum górskiego potoku, dzielnie towarzyszył mi przez całą noc.

 

 

 

Podsumowanie:

Przejechanych kilometrów : 280 zaledwie. Jak tak dalej pójdzie, to jutro nawet 200 nie przejadę.

Widzianych krajów: Włochy

AwarieJelonek jest debeściak!

W najgorszych chwilach jest niewzruszony, tylko o paliwie dobrze jest pamiętać.

 

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin