Wyznania pułkownika.pdf

(75 KB) Pobierz
68337554 UNPDF
Wyznania pułkownika
Po 35 latach milczenia były pułkownik Armii USA opowiada o swej roli w badaniach
pozaziemskiego pojazdu, odnalezionego po katastrofie w Roswell.
Podczas swojej 21-letniej kariery wojskowej Philip J. Corso pracował
jako oficer wywiadu w Korei, doradca IB-1 bezpieczeństwa narodowego
prezydenta Dwighta Eisenhowera i otrzymał 19 odznaczeń za wzorową
służbę. Mimo przejścia na emeryturę znów został doradcą do spraw
bezpieczeństwa, pracując dla senatorów Jamesa Eastlanda i Stroma
Thurmonda, a w 1997 r. zeznawał przed Komisją Bezpieczeństwa
Stanów Zjednoczonych w sprawie jeńców wojennych, przetrzymy-
wanych w Korei Północnej.
Jednak to okres, kiedy kierował działem techniki przy Instytucie
Badawczo-Rozwojowym Armii Amerykańskiej, sprawił, że w świecie
ufologicznym zawrzało. Właśnie wtedy – jak opisuje w książce The Day
After Roswell („Nazajutrz po Roswell”) – miał za zadanie rozłożenie na
części i zanalizowanie budowy pozaziemskiego pojazdu, który rozbił się
w 1947 roku w czasie lądowania w Roswell.
Podczas obchodów 50. rocznicy tych wydarzeń pułkownik udzielił Faktorowi X wywiadu.
Przy wspólnym śniadaniu złożonym z rogalików i kawy zapytaliśmy, dlaczego tak długo
zwlekał z ujawnieniem swojej roli w tej sprawie.
– Ostatnio często zadaje mi się to pytanie. Dlaczego to zrobiłem? Pewnego dnia wnuczek
zapytał mnie: „Dziadku, czy widziałeś kiedyś kosmitę?” Odrzekłem mu: „Całkiem
niewykluczone, że tak”. Zawsze chciałem opisać moje wojskowe doświadczenia i nawet
zacząłem robić notatki, dotyczące mojej pracy w wywiadzie – spisywałem wyłącznie fakty. Lecz
kiedy poznałem Billa (Williama Birnesa – współautora książki), zaczęliśmy koncentrować się
głównie na Roswell. Bili zebrał moje notatki, dopracował je i stworzył z nich historię zrozumiałą
dla ogółu.
Kiedy zaczęliśmy pisać, musieliśmy zmierzyć się ze znaczeniem i z konsekwencjami tej
historii, częściowo związanymi z obcą technologią i UFO, a także z walką wywiadów i
bezpośrednim zagrożeniem wojną w tamtych czasach. Wydawca powiedział nam: „Zbliża się 50.
rocznica wydarzeń w Roswell, zabierzcie się za to zagadnienie”.
Czy mógłby Pan pokrótce streścić książkę?
– Chodzi przede wszystkim o to, że zabraliśmy z miejsca wypadku różne przedmioty oraz
sprzęt i przekazaliśmy je Amerykanom. To, czego działanie udało nam się zrozumieć,
wprowadzaliśmy do produkcji – dlatego w latach 60. technika zrobiła duże postępy. Weźmy
choćby światłowody. Gdy zobaczyłem je po raz pierwszy, nie wiedziałem, do czego służą; teraz
opiera się na nich cała komunikacja.
Książka dotyczy analizy i rozwoju techniki przyniesionej z pustyni w 1947 r. Pomyślmy o
laserach, układach scalonych i noktowizorach. Niektórzy powiadają: „Niemcy i Brytyjczycy
dysponowali techniką noktowizyjną już pod koniec II wojny światowej – nie wmawiajcie, że
pochodzi ona spoza Ziemi”. Lecz armia była bardzo ostrożna przy wprowadzaniu takich
urządzeń do przemysłu.
Jak udało się Panu wprowadzać obce technologie, unikając niewygodnych pytań?
– Badaliśmy je w laboratoriach należących do prywatnych firm i zajmujących się podobnymi
zagadnieniami. Naszym jedynym warunkiem było to, że dokumentacja nie może zawierać śladu
68337554.001.png
informacji, skąd ta technologia pochodzi. Na początku nie mieliśmy o tych rzeczach
najmniejszego pojęcia, ale wydawały nam się ważne. Przedsiębiorstwa otrzymywały fundusze na
badania i przedmioty pozaziemskiego pochodzenia – lecz nie wiedzieli, skąd je mamy.
Otrzymywali obiekty, musieli się dzielić z nami odkryciami, ale pieniądze pozostawały u nich.
Takie postępowanie wydało nam się słuszne.
Czy byliście w stanie wyciągnąć jeszcze jakieś wnioski na podstawie znalezisk w
Roswell?
– Bardzo wiele odkryć zawdzięczamy brakowi pewnych elementów – to, czego nie było,
okazywało się równie ważne jak to, co odnaleziono. Na pokładzie statku nie odkryto żadnego
jedzenia, wody, ani urządzeń do ich przechowywania. Nie było tam też toalety ani udogodnień
medyczno-wypoczynkowych. Od tego wyszliśmy, starając się wymyślić produkty umożliwiające
dalekie podróże człowieka w kosmos, np. odnawialne źródła tlenu i pożywienia. Odkryłem, że
ciało odżywiane elektromagnetycznie jest w stanie przeżyć. Nasz pomysł, żeby
napromieniowywać jedzenie, wykorzystano później do przechowywania żywności na pokładzie
statków kosmicznych.
Co się stało z Obcymi? Czy któryś z nich przeżył katastrofę?
– Nie, wszystkich pięciu zginęło. Ponieważ byli klonami, ich zwłoki ulegały bardzo
szybkiemu rozkładowi. Udało mi się zobaczyć jedno z ciał z Roswell. Miałem przyjaciela,
sierżanta, który 6 lipca 1947 r. wpuścił mnie do budynku weterynarii i pokazał istotę, zanurzoną
w płynie wypełniającym drewnianą skrzynię. Ciało przypominało bardzo niskiego człowieka, ale
miało czteropalczaste dłonie, bladoszarą skórę i nieproporcjonalnie dużą głowę w kształcie
żarówki. Istota nie miała uszu, brwi ani zarostu, usta były wąziutkie jak szczelinka, a ogromne
oczy przypominały kształtem migdały. Miałem nadzieję, że będzie można wytłumaczyć to
wszystko jakoś inaczej, ale z drugiej strony wiedziałem, że to kosmita.
Czy widział Pan film wideo, nakręcony w Roswell podczas sekcji zwłok?
– Widziałem cały ten materiał i zauważyłem w nim parę istotnych rzeczy, o których z całą
pewnością nikt inny nie mógł wiedzieć co tylko dodaje mu wiarygodności. Skłaniam się raczej
ku potwierdzeniu jego autentyczności, ale nie jestem tego pewien w stu procentach.
Jak jest Pana stosunek do opinii, że Obcy znalezieni w Roswell byli tylko manekinami
używanymi do testów?
– Nie chcę nikogo krytykować, ale wojsko powinno było wymyślić coś lepszego. Wydaje mi
się, że takie wytłumaczenie jest bardzo głupie. Rozumiem, że chcieli zapobiec panice, ale takie
łatwe do przejrzenia kłamstwo jest wręcz obraźliwe.
Czy dowiedział się Pan skąd pochodzili przybysze?
– Niestety nie. Nigdy nie udało się nam dojść, kim byli ani skąd przybyli. Mieliśmy teorię, że
byli klonami i nazwaliśmy ich „pozaziemskimi istotami biologicznymi”. Wydaje mi się, że
popełniliśmy wielki błąd, nie badając tych ciał dokładniej. Trzeba było przeanalizować wszystko
od początku do końca. Te humanoidy miały skórę odmienną od naszej, ich mózg również
pracował inaczej. Bardzo interesujące były ich kości i mięśnie, bo w przeciwieństwie do
ludzkich, wyjątkowo dobrze znosiły podróże kosmiczne.
Czy domyśla się Pan, jaki mógł być cel wizyty kosmitów na Ziemi?
– Istnieje domniemanie, że byli klonami, wyhodowanymi specjalnie do podróży kosmicznych
przez jakąś wyższą rasę, i że wiele latających spodków uległo katastrofom z powodu błędu
systemu nawigacyjnego, którego częścią byli sami Obcy. Jestem przekonany, że nauka jest w
stanie odkryć, jak wyglądała rasa wytwarzająca takie klony.
Moim zdaniem – napisałem to zresztą w mojej książce – Obcy mieli, i ciągle mają, wrogie
zamiary. Na szczęście dysponujemy już środkami, które mogą zmniejszyć to zagrożenie. Przy
użyciu technologii poznanej podczas analizy pojazdu z Roswell, możemy ich zestrzelić za
pomocą silnych laserów lub nawet strumieniowej broni cząsteczkowej.
Czy po publikacji Pańskiej książki rząd próbował Pana w jakiś sposób uciszyć?
– Nie, nikt nie kazał mi zamilknąć. Przyrzekłem jedynie, że nie będę podróżował do krajów
komunistycznych. Tak zwani „ludzie w czerni”, o których mówi się, że są rządowymi agentami,
wysyłanymi z zadaniem uciszania świadków wizyt kosmitów, nie istnieją. Zresztą byłem
przecież dowódcą wojskowym i nigdy bym sobie na coś takiego nie pozwolił.
Do jak wielu informacji mają dostęp prezydenci? Czy znają na przykład prawdę o
katastrofie w Roswell?
– Mówić tylko mogę o tych prezydentach, których znam. Eisenhower doskonale o tym
wiedział. Wiedział też Reagan i prawdopodobnie również Truman. Jednak na pewno byli też
inni, o których nie wiem. Wydaje mi się niemożliwe, żeby prezydent nie wiedział o tak istotnych
rzeczach. Nosi przecież tytuł głównodowodzącego i jeśli zażąda jakiejś informacji, powinien ją
otrzymać.
Obca technologia
W 1961 roku Corso, wówczas w randze podpułkownika, rozpoczął pracę w Pentagonie w dziale
Obcej Technologii. Jednym z jego pierwszych zadań było zbadanie dokumentacji Roswell. Wśród
papierów znalazło się pudełko z następującymi pozostałościami statku:
Przejrzyste, pojedyncze, podobne do szkła druty, cieńsze niż miedziane (włókna optyczne);
Cienkie, 5-centymetrowe, matowo-szare płytki, wyglądające jak plastik, na których
znajdowała się nieco wypukła druciana siateczka (obwody scalone);
Dwuczęściowy zestaw eliptycznych okularów, cienkich jak skóra. Patolodzy twierdzili, że
pasowały do soczewek kosmitów (noktowizory);
Mała latarka z własnym źródłem zasilania, nie wytwarzająca promienia świetlnego, dopóki
nie została skierowana na jakiś przedmiot. Wtedy czerwone światło stawało się tak
intensywne, że przedmiot zaczynał się dymić. Zdaniem Corso był to instrument chirurgiczny,
który mógł być użyty do okaleczania bydła. (laser);
Ciemna, metaliczna i podobna do folii tkanina, na której nie widać było śladów złożeń lub
zgnieceń (włókna o wielkiej wytrzymałości);
Opaska na głowę z elektrodami z każdej strony. Nie odkryto sposobu jej stosowania; być
może stanowiła zwykłą opaskę podtrzymującą włosy – jednakże, jak twierdzą świadkowie,
Obcy byli ich pozbawieni.
System obrony przed Obcymi?
Corso twierdzi, że technologia użyta w pozaorbitalnym systemie obronnym (SDI), ochrzczonym
mianem „Gwiezdnych Wojen”, została przeniesiona z pojazdu, który uległ wypadkowi w Roswell
(np. akcelerator cząsteczek „Saturn”, używany do wytwarzania pulsujących promieni Roentgena
wielkiej mocy).
Prezydent Reagan – inicjator projektu, który miał bronić USA przed sowieckim atakiem
nuklearnym – opisał go jako „tarczę obronną, która nie skrzywdzi ludzi, lecz unieszkodliwi pociski
nuklearne, zanim dosięgną ludzi”. Corso jest odmiennego zdania co do przeznaczenia tego systemu:
„Oba państwa (USA i ZSRR) zdawały sobie sprawę, jakie naprawdę są cele SDI i nie
chodziło tu o rakiety z głowicami nuklearnymi, lecz o obce pojazdy kosmiczne, które uważały
się za niewidoczne i nietykalne, gdy przemykały się na skraju atmosfery naszej planety”.
Corso posuwa się dalej, uważając, że zimna wojna dobiegła końca dzięki współpracy Stanów
Zjednoczonych i Związku Radzieckiego:
„To, o co walczyliśmy, stało się mało istotne w obliczu zagrożenia ze strony istot tak
zaawansowanych technologicznie. Zdawaliśmy się być niczym więcej, jak tylko ich zwierzętami
hodowlanymi, które mogliby wykorzystać w dowolny sposób”.
Pułkownik Corso jest zdania, że ludzkości udało się to zagrożenie oddalić.
Faktor X
Zgłoś jeśli naruszono regulamin