R�a Luksemburg LISTY (1916 - 1918) 2 Listy (1916-1918) Wronki, 21 listopada 1916 Sonieczko moja ma�a, najdro�sza! Dowiedzia�am si� od Matyldy, �e brat Wasz poleg�. Do g��bi wstrz��ni�ta jestem tym nowym ciosem, jaki w Was uderzy�. Co te� wy przej�� musicie w ostatnich czasach! A ja w takiej chwili nie mog� by� przy Was, aby Was troch� utuli� i podnie�� na duchu... Jestem niespokojna o Wasz� matk�, jak zniesie to nowe nieszcz�cie. Czasy s� z�e i ka�dy z nas ma w swoim �yciu d�ug� list� strat do spisania. Jak podczas obl�enia Sewastopola miesi�ce licz� si� dzi� za lata. Obym Was mog�a niebawem zobaczy�, t�skni� za t� chwil� ca�ym sercem. Jak dotar�a do Was wiadomo�� o bracie, przez matk� czy bezpo�rednio? A jakie macie wiadomo�ci o drugim bracie? Tak bardzo pragn�am przys�a� Wam przez Matyld� jak�� drobnostk� � ale, niestety, nic nie posiadam. Chyba t� ma�� kolorow� chusteczk� � nie �miejcie si� z tego! Niech ona powie, jak bardzo Was kocham. Napiszcie pr�dko par� s��w, abym wiedzia�a, w jakim jeste�cie usposobieniu. Tysi�ce pozdrowie� dla Karola. �ciskam Was jak najserdeczniej. Wasza R�a Pozdrowienia dla dzieci. Wronki, 15 stycznia 1917 ...Ach, dzi� prze�y�am chwil�, kt�r� z gorycz� wspominam. Gwizd lokomotywy o 3.19 powiedzia� mi o odje�dzie Matyldy, gdy w�a�nie odbywa�am sw�j zwyk�y �spacer" jak zwierz� w klatce tam i z powrotem wzd�u� muru. Serce skurczy�o si� we mnie z b�lu na my�l, �e te� nie mog� odej�� st�d, o, byle st�d odej��! Ale to nic! W tej samej chwili wymierzy�am memu sercu klapsa � musia�o si� uciszy�. Ju� od lat niby dobrze wytresowany pies przyzwyczajone jest do pos�usze�stwa. � Nie m�wmy ju� o mnie. Sonieczko, wiecie, gdy wojna si� sko�czy, musimy pojecha� razem na Po�udnie. Zrobimy to. Wiem, �e marzycie o wsp�lnej ze mn� podr�y do W�och. Albo jeszcze lepiej, powioz� Was na Korsyk�. To jeszcze co� wi�cej ni� W�ochy. Zapomina si� tam o Europie, przynajmniej o Europie wsp�czesnej. Wyobra�cie sobie szeroki majestatyczny krajobraz z ostrymi konturami g�r i dolin. Wysoko w g�rze nic, tylko nagie z�omy ska� ze szlachetnego granitu, ni�ej � bujne oliwki, krzewy laurowe, prastare kasztany. A nad tym wszystkim przedwieczna cisza. Nie s�ycha� g�osu cz�owieka, ani ptaka, tylko strumyk s�czy si� gdzie� w�r�d kamieni, 3 tylko w g�rze mi�dzy wierzcho�kami ska� szepce wiatr, ten sam, kt�ry d�� w �agle Odyseusza. A spotykani ludzie doskonale harmonizuj� z krajobrazem. Zjawia si� np. nagle na zakr�cie perci karawana � Korsykanie chodz� nie tak jak nasi ch�opi, gromad�, ale jeden za drugim wyci�gni�tym szeregiem. Przodem biegnie zazwyczaj pies, a za nim post�puje powoli koza albo osio�ek, objuczony workami kasztan�w, nast�pnie kroczy wielki mu�, a na nim, profilem do zwierz�cia, siedzi kobieta z dzieckiem na r�ku. Siedzi wysoko, jak cyprys smuk�a, nieruchoma, obok post�puje brodaty m�czyzna, silny, spokojny � oboje milcz�. Mo�na by przysi�c, �e to �wi�ta Rodzina. A takie sceny powtarzaj� si� tam na ka�dym kroku. Za ka�dym razem by�am tak zachwycona i przej�ta, �e mimo woli chcia�am osun�� si� na kolana, jak zawsze przed doskona�� pi�kno�ci�. Tam �ywa jest wci�� jeszcze biblia i staro�ytno��. Musimy tam pojecha� i tak jak ja to uczyni�am, przemierzy� pieszo ca�� wysp�, co noc spoczywa� gdzie indziej, ka�dy wsch�d s�o�ca wita� ju� podczas w�dr�wki. Czy Was to nie n�ci? By�abym szcz�liwa wprowadzaj�c Was w ten �wiat... Czytajcie du�o, musicie rozwija� si� tak�e duchowo, a Wy to potraficie. Jeste�cie jeszcze tak m�oda i podatna. A teraz trzeba ju� ko�czy�. B�d�cie w dniu dzisiejszym spokojna i dobrej my�li. Wasza R�a Wronki, 18 lutego 1917 ...Od dawna nic tak mn� nie wstrz�sn�o, jak kr�tka wiadomo�� Marty o Waszych odwiedzinach u Karola, o tym, jak ujrzeli�cie go za krat� i jak to na Was podzia�a�o. Dlaczego przemilczeli�cie to? Mam prawo bra� udzia� w ka�dym Waszym b�lu i nie pozwol� mych praw ukr�ci�! Fakt ten przypomnia� mi �ywo moje pierwsze widzenie z rodze�stwem przed 10 laty w Cytadeli Warszawskiej. Widzenia odbywaj� si� tam w podw�jnej klatce, tak jakby w wielkiej klatce znajdowa�a si� mniejsza, oddzielona b�yszcz�c� siatk� drucian�, przez kt�r� wi�niowie porozumiewaj� si� z przyby�ymi. By�am w�wczas tak os�abiona po sze�ciodniowej g�od�wce, �e musia� mnie rotmistrz (u nas � komendant wi�zienia) niemal wnie�� do pokoju widze�, a ja, boj�c si� upa��, trzyma�am si� mocno obu r�koma kraty sprawiaj�c przez to jeszcze bardziej wra�enie dzikiego zwierz�cia z Zoo. Odrutowana klatka znajdowa�a si� w ciemnym rogu sali i brat m�j przyciska� twarz swoj� tu� do �elaznej kraty. �Gdzie jeste�?" � zapytywa� bezustannie, ocieraj�c binokle z �ez, kt�re nie pozwala�y mu patrze�. Jak ch�tnie i z jak� rado�ci� zaj�abym miejsce Karola w Luckau, aby mu oszcz�dzi� pobytu w klatce. Po�lijcie, prosz�, Pfemfertowi moje najserdeczniejsze podzi�kowania za Galsworthy'ego. Doko�czy�am go wczoraj i bardzo si� z tego ciesz�. Powie�� ta o wiele mniej mi si� podoba�a ni� �Posiadacz", nie pomimo to, lecz dlatego, �e dominuje w niej tendencja spo�eczna. W powie�ci zwracam zawsze uwag� na jej 4 warto�� artystyczn�, nie na jej tendencj�. W �Powszechnym braterstwie" razi mnie zbytnia b�yskotliwo�� Galsworthy'ego. To Was zadziwi. Ale Galsworthy jest tym samym typem cz�owieka co Bernard Shaw a tak�e Oskar Wilde, typem bardzo dzi� rozpowszechnionym w�r�d angielskiej inteligencji; typem cz�owieka bardzo rozumnego, wysubtelnionego, ale zblazowanego, kt�ry na wszystko w �wiecie spogl�da z u�miechem sceptycyzmu. Subtelne, ironiczne uwagi, kt�re wypowiada Galsworthy z najpowa�niejsz� min� o swoich w�asnych personae dramatis, pobudza�y mnie cz�sto do g�o�nego �miechu. Ale jak prawdziwie dobrze wychowany i dystyngowany cz�owiek nigdy albo bardzo rzadko drwi ze swego otoczenia, cho� wszystkie jego �miesznostki zauwa�a, tak prawdziwy artysta nigdy nie kpi ze stworzonych przez siebie postaci. Czy� nie uwa�asz, Sonieczko, �e to nie jest satyra w wielkim stylu! Np. �Emanuel Quint" Gerharda Hauptmanna jest chyba najkrwawsz� satyr� na wsp�czesne spo�ecze�stwo, jaka ukaza�a si� w ostatnim stuleciu. Ale sam Hauptmann nie wyszydza tego. W ko�cu dr�� mu wargi, a w szeroko rozwartych �renicach b�yszcz� �zy. Natomiast Galsworthy ze swymi b�yskotliwymi uwagami, czynionymi na stronie, robi na mnie wra�enie s�siada za biesiadnym sto�em, kt�ry przy wej�ciu ka�dego nowego go�cia do salonu szepce o nim do ucha jak�� z�o�liwo��... ...Dzi� znowu niedziela � �miertelnie smutny dzie� dla wi�ni�w i ludzi samotnych. Jestem smutna � pragn� jednak gor�co, aby�cie Wy ani Karol smutni nie byli. Napiszcie pr�dko, kiedy i dok�d wyje�d�acie wreszcie na wypoczynek. �ciskam Was jak najserdeczniej i pozdrawiam dzieci. Wasza R�a Czy nie m�g�by mi Pf. przys�a� jakiej� dobrej ksi��ki? Mo�e co� T. Manna? Nie znam nic z jego rzeczy. Jeszcze jedna pro�ba. S�o�ce zaczyna mnie na dworze razi�. Mo�e mi przy�lecie w kopercie metr cienkiej, czarnej woalki w czarne punkciki! Z g�ry serdeczne dzi�ki. Wronki, 19 kwietnia 1917 Ucieszy�am si� wczoraj serdecznie z otrzymanej od Was karty z �yczeniami, pomimo �e brzmia�a tak smutno. Jak�ebym pragn�a by� teraz z Wami by zn�w do �miechu Was pobudza�, jak w�wczas po aresztowaniu Karola. Czy pami�tacie jeszcze, jak w kawiarni �F�rstenhof" salwy naszego weso�ego �miechu zwraca�y uwag� doko�a? Jak dobrze by�o w�wczas mimo wszystko! Nasze codzienne wycieczki samochodem wczesnym rankiem na plac Poczdamski, potem jazda do wi�zienia poprzez kwitn�cy Tiergarten w�r�d ciszy Lehrter Strasse, wysadzanej wysokopiennymi wi�zami. A potem powr�t, obowi�zkowy przystanek w F�rstenhofie, nast�pnie Wasza obowi�zkowa wizyta u mnie na S�dende, gdzie wszystko b�yszcza�o majow� kras�. Zaciszne godziny w mojej kuchni, gdzie wraz z Minii czeka�y�cie cierpliwie przy bia�o nakrytym 5 stole na wytwory mojej sztuki kulinarnej (czy pami�tacie jeszcze doskona�e haricots verts a la parisienne?...). Zachowuj� nadto �ywe wspomnienie niezmiennej, promiennej i upalnej pogody, bo tylko taka daje prawdziwie radosne wra�enie wiosny. A potem wieczorem znowu moja obowi�zkowa wizyta u Was, w Waszym kochanym pokoiku; lubi�am Was, Soniu, zawsze tak bardzo w roli gospodyni, tak bardzo to Wam pasowa�o, kiedy�cie, Soniu, z Wasz� sylwetk� podlotka, stali przy stole przyrz�dzaj�c herbat�. A potem o p�nocy nasze wzajemne odprowadzania si� do domu poprzez ciemne, wonne ulice! Czy pami�tacie jeszcze te bajeczne ksi�ycowe noce na S�dende, kiedy odprowadza�am Was do domu, kiedy wierzcho�ki dom�w ze swymi spadzistymi, czarnymi konturami wydawa�y nam si� na tle �agodnego b��kitu nieba starymi rycerskimi zamczyskami? Soniusza, tak chcia�abym wci�� by� z Wami, rozerwa� Was, rozmawia� z Wami lub milcze�, aby�cie ju� nie zag��biali si� w rozpaczliwe rozmy�lania. Pytacie w Waszej karcie: �Dlaczego wszystko jest takie?" Bo, dziecko, od dawien dawna �takie" jest �ycie i zawsze jest w nim cierpienie, roz��ka, t�sknota. Trzeba je tylko zawsze bra� ca�e i we wszystkim widzie� pi�kno i dobro. Ja przynajmniej tak czyni�. I nie jest to wym�drkowana postawa, lecz po prostu p�ynie to z mojej natury. Czuj� instynktownie, �e jest to jedyna w�a�ciwa postawa wobec �ycia, i dlatego w ka�dej sytuacji czuj� si� naprawd� szcz�liwa. Nie pragn� nic z mojego �ycia usun�� ani nie chc� dla siebie innego �ycia, ni� by�o i jest. Gdybym Was mog�a nak�oni� do takiego ujmowania �ycia!... Nie podzi�kowa�am Wam jeszcze za podobizn� Karola. Jak�e mnie ona ucieszy�a! By� to doprawdy najpi�kniejszy podarunek urodzinowy, jaki mogli�cie mi przys�a�. Stoi w �adnych ramach przede mn� na stole i wsz�dzie za mn� id� jego oczy (wiecie zapewne o istnieniu portret�w, kt�re zdaj� si� patrze� na cz�owieka, gdziekolwiek si� je umie�ci). Po...
kandr