Powrót księcia - Dodd Christina.pdf

(1283 KB) Pobierz
20245983 UNPDF
20245983.001.png
CHRISTINA
DODD
Powrót
księcia
ROZDZIAŁ 1
Bertinierre, maj 1829 roku
Na balu dla uczczenia dwudziestych piątych uro­
dzin następczyni tronu księżniczka Laurencja, ba­
dawczo przyjrzawszy się falującemu morzu czarno-
-białych, wieczorowych strojów, w jakie wystroili się
zalotnicy, zarówno ci natarczywi, jak i nieśmiali, jed­
ni pyszni, drudzy jakby zakłopotani, niektórzy wielce
elokwentni, inni ledwie zdolni do wyjąkania kilku
słów, pomyślała, że byłoby trudno o zbiorowisko bar­
dziej żałosnych jegomości.
A wszyscy stawili się tu dla niej. Byli do jej dyspo­
zycji co do jednego.
- Moja droga, uśmiechasz się zupełnie jak w chwi­
lach, gdy cierpisz na ból głowy, a przecież czeka cię
jeszcze ceremonia wodowania statku.
Zgodnie z protokołem pozornie nie zwróciła uwa­
gi na słowa ojca. Wszystkie ich gesty, spojrzenia i wy­
powiedzi zostały z góry zaplanowane. Stała po pra­
wej stronie króla Jerome'a zasiadającego na pozła­
canym, starodawnym tronie Bertinierre. Uśmiechy,
zarówno ten na obliczu króla, jak i malujący się
na twarzy jego córki, w pełni zasługiwały na miano
wytwornych. Dżentelmeni kolejno podchodzili
do podium, by skłonić się kobiecie - lub dokładniej:
królestwu - którą mieli nadzieję zdobyć.
5
Jednak glos króla Jerome'a, przeznaczony jedynie
dla jej uszu, wyraźnie pobrzmiewał rozbawieniem.
Co więcej, nie miała najmniejszych wątpliwości, że
uśmiech ojca jest szczery. Niby czemu miałoby być
inaczej? Złożyła mu obietnicę, zgodnie z którą - ży­
wił taką nadzieję - miała w końcu spełnić jego naj­
większe marzenie.
Także i moje, dodała w myślach. Była jedyną na­
stępczynią tronu Bertinierre, niewielkiego, śród­
ziemnomorskiego królestwa. Musi urodzić dziecko,
a jeszcze lepiej dwoje dzieci, nim przeminą lata jej
płodnej młodości.
Szkoda tylko, że za sprawą wszystkich tych zabie­
gów czuła się niczym niezapylone drzewo jabłoni.
- A ci tutaj, to pszczoły - by złagodzić złośliwą
uwagę, obdarowała nieco cieplejszym uśmiechem
pana Andrew N. Sharparrowa, właśnie prezentowa­
nego przez pierwszą damę dworu.
Zachwycony, skłonił się ponownie, na co Weltru-
de pytająco uniosła starannie wyprofilowane brwi.
Stosując się do wcześniejszych ustaleń, Laurencja
dwukrotnie mrugnęła powiekami i Anglika odpro­
wadzono, by inny mógł zająć jego miejsce.
- Może jak już wyjdziesz za mąż, przestaniesz
wreszcie mówić sama do siebie - zauważył król.
- Nie sądzę. Przepadam za inteligentną konwersa­
cją.
Parsknął śmiechem i zaraz ukrył rozbawienie iście
królewskim kichnięciem. - Nie dajesz biedakom naj­
mniejszej szansy.
Zignorowała jego uwagę. - Ty zresztą także roz­
mawiasz sam ze sobą.
Dwoma rękami ujął jej odzianą w rękawiczkę dłoń
i ścisnął. - Niegdyś zwykłem rozmawiać z twoją mat­
ką. Wciąż to czynię, najlepiej jak umiem.
6
Poddając się pokusie, spojrzała w jego ciepłe, brą­
zowe oczy. Żałowała, nie po raz pierwszy, że nie jest
bardziej do niego podobna - inteligentna, ale dobra.
Nie była ani trochę zarozumiała, świetnie zdawała
sobie sprawę ze swojej inteligencji, niestety zmiesza­
nej z pewną dozą zgryźliwości. Wobec dzieci i osób
słabego umysłu nigdy nie brakowało jej cierpliwości,
ale głęboko pogardzała tymi, którzy lenistwem i fry-
wolnością roztrwaniali dary dane im od Boga.
Niestety, dotyczyło to zbyt wielu z tych bogatych,
świetnie prezentujących się dżentelmenów, kręcą­
cych się teraz po tej wspaniałej, kremowo-złotej sali
balowej.
Jakiś szlachcic tak stary, że mógłby być jej dziad­
kiem, przewrócił się, składając oficjalny ukłon. Wel-
trude, postawna, mocno zbudowana i stanowcza
w ruchach dama, zdołała go pochwycić, nim jego gło­
wa zetknęła się ze stopniem.
Jerome wskazał gestem, by któryś z jego przybocz­
nych gwardzistów pospieszył z pomocą starzejącemu
się zalotnikowi. - Jak on śmiał pomyśleć, że zgodził­
bym się oddać mu moją piękną dziewczynkę?
- Nie każdy tak zachwyca się moją urodą jak ty, ta­
tusiu. - Z pewnością nie dotyczyło to Beaumonta,
angielskiego księcia Burlingame... i jej pierwszego
męża. - Czy nie przyszło ci do głowy, że patrzysz
na mnie oczyma rodzica?
- Wyglądasz identycznie jak twoja matka - orzekł
król Jerome.
W jego przekonaniu stanowiło to ostateczną gwa­
rancję urody. Portret królowej Enid i jej czterolet­
niej córki wisiał w królewskiej galerii; przedstawiał
Laurencję jako miniaturę drobnej, delikatnie zbudo­
wanej Walijki królewskiego rodu, która przed trzy­
dziestoma laty zdobyła serce króla. Ale falujące
7
Zgłoś jeśli naruszono regulamin