Karol May
"Skarb Inkow"K~ROt 1~1
~Y
V
D D
V~OVV
D
Długą i pełną niespodziewanych przygód drogę
musi przebyć brat Jaguar ze swymi towarzyszami,
aby dotrzeć do legendarnego skarbu Inków.
Akcja powieści toczy się w tajemniczym
Gran Chaco i w wysokich Andach, wśród
wrogich plemion indiańskich.
Jednym z bohaterów powieści jest ostatni
potomek inkaskich królów. Jakie były losy
poszukiwanego skarbu dowiecie się Państwo
z książki, którą oddajemy w wasze ręce.
Życzymy przyjemnej lektury.
OĄICYNA
p. ttt
vlC~
f
z
6
i i i ,jG.;
kReKO~ a~
"Skarb Inkow"Espada
- Corrida de toros, corrida de toros! - rozlegało się z ust nawoły-
waczy, którzy przystrojeni barwnymi szarfami i kokardami ciągnęli
ulicami Buenos Aires.
Corrida de toros był to temat, który omawiano szczegółowo we
wszystkich gazetach miasta, corrida de roros była przedmiotem roz-
mów we wszystkich lokalach publicznych i prywatnych mieszkaniach.
Corrida de toros, walka byków, to słowa, które budzą entuzjazm
każdego Hiszpana i tych, którzy w żyłach mają choć kroplę hiszpafi-
skiej krwi. Miłośnik coiridy nic sobie nie robi z zastrzeżeń przeciw-
ników jego ulubionego widowiska, którzy udowadniają, że jest ono
naganne nie tylko ze względów moralnych, ale i rozmaitych innych.
Pędzi do cyrku, by wrzeszczeć triumfalnie na całe gardło na widok
dręczonych zwierząt i szaleje z zachwytu, kiedy potężny byk rozpruwa
brzuch konia albo nadziewa na rogi toreadora.
'1'dk, corrida de toros! Jakże długo nie widziano już w Buenos Aires
walki byków; jak dawno nie słyszano na Plaza de toros rżenia koni,
ryku byków, okrzyków walczących oraz radosnych wybuchów publi-
czności! Minęlo już wiele lat od ostatniej walki bykbw. Awinę pono-
siły te parszywe stosunki polityczne w kraju.
5
Wojna, w którą Lopez, dyktator Paragwaju, wciągnął konfederację
argentyfiską, kosztowała dotąd tę ostatnią czterdzieści milionów pe-
so i pięćdziesiąt tysięcy istnień ludzkich, nie licząc dwustu tysięcy
ofiar, które pochłónęła przywleczona wraz z wojną cholera. Wtedy
nie było co myśleć o widowiskach. Armia argentyńska wciąż przegry-
wała z Lopezem, ale w ubiegłym tygodniu odniosła znaczne zwycię-
stwo. Świętowano je w Buenos Aires iluminacjami i uroczystymi
pochodami i, by żaskarbić sobie przychylność ludzi, nowo wybrany
prezydent Sarmiento skorzystał z okazji i dał zezwolenie na walkę
byków.
Chociaż na przygotowania pozostało niewiele czasu, sprzyjające
okoliczności wskazywały, że ta corrida de toros będzie niezwykle
emocjonująca. Buenos Aires posiadało bowiem licznych toreadorów,
którzy wyrobili sobie nazwisko i żaden z nich dotychczas nie doznał
porażki. Przepełnieni wzajemną zawiścią, aż się palili do walki, aby
pokaza~, który z nich jest najlepszy. Ale oto zgłosił się jakiś obcy;
, Hiszpan z Madrytu, który od kilku dni przebywał w hotelu "Labastie"
i poprosił, aby wolno mu było ubiegać się o nagrodę. Kiedy wymienił
swoje nazwisko, panowie z komitetu organizacyjnego bardzo chętnie
udzielili mu zezwolenia, był to w końcu nie byle kto, tylko senior
Crusada, słynny w całym krblestwie Hiszpanii espada:
Wiadomość o tym wprawiłą mieszkaficów miasta w podniecenie,
ale wkrótce okazało się, że to jeszcze nie wszystko. Zgłosiło się
mianowicie jeszcze dwóch seniores, których chęć przystąpienia do
walki wzmogła podniecenie. Jeden z nich był właścicielem wielkich
stad bydła. Prżed laty, nie bacząc na koszty, sprowadził wiele północ-
noamerykafiskich bizonów, by spróbować skrzyżowania ich z rodzimą
rasą byków. Te potężne zwierzęta okazały się jednak tak dzikie i
; nieposkromione, że właściciel postanowił je zastrzelić. Zapropono-
wał, że najsilniejszego spośród nich dostarczy za darmo na walkę.
Drugi senior był właścicielem hacjendy w okolicy San Nicolas. Jego
peoni, chcąc złapa~ jaguara, który przetrzebił mu stada owiec, założyli
wnyki i tak im się poszczęściło, że złapali drapieżnika nawet nie
zranionego. Nie zabito jaguara, chcąc go sprzedać, a teraz hacjendero
oświadczył, że sprowadzi tu zwierzę, by sprezentować go komitetowi.
Nietrudno sobie wyobrazić, że obecność słynnego toreadora oraz
perspektywa walki z bizonem i jaguarem były ogromnie ważne nie
tylko dla publiczności, ale przede wszystkim dla tutejszych toreado-
rów. 'Ibreadorzy albo toreros - słowo to pochodzi od toro, byk -
dzielą się na poszćzególne grupy, z których każda ma do wykonania
własne zadanie. 'Idk więc są to picadores, którzy drażnią byka oszcze-
pami, pozostając na koniach. Następnie banderilleros, którzy - jeśli
picador znajdzie się w niebezpieczeństwie-mają za zadanie odwró-
cie od niego uwagę byka za pomocą kolorowych szarf i skierować ją
na siebie, a potem wbić mu w kark cienkie pręty zaopatrzone w
zakrzywione haki, banderillos. Wreszcie espada.~, właściwi zawodnicy,
którzy muszą dobić byka mieczem. Nazwa ta pochodzi od słowa
espnda, miecz: Espados nazywają się inaczej ynatadores, od słowa
matar, zabijać i obowiązkiem ich jest zadać bykowi cios ostateczny;
jeśli nie został trafiony śmiertelnie, ale już padł.
Jak wspomniano, nawoływacze przemierzali ulice Buenos Aires,
by ogłosiE, że jutro odbędą się walki byków. Było to wieczorem. Kto
mógł, zamykał swój sklep, by udać się do kawiarni lub do confiterii i
fam porozmawiać o wydarzeniach dnia. Confiterias to lokale, w któ-
rych spożywa się jedynie lody i ciastka.
"Cafe de Paris", uznana za najwytworniejszą kawiarnię w Buenos
Aires, była tak przepełniona gośćmi, że trudno byłoby w niej znaleźć
wolne miejsce. Panowało tam duże ożywienie, zwłaszcza przyjednym
stoliku, do którego wciąż zwracały się oczy obecnych, gdyż siedzieli
przy nim trzej argentyńscy espadas, którzy nazajutrz mieli udowodnić
swą odwagę. Choć wobec siebie pełni zawiści, byli zgodni w twierdze-
niu, że komitet popełnił niewybaczalny błąd, dopuszczając do walki
Hiszpana. Postanowili uczynić wszystko, by odebrać mu dotychczaso-
wą sławę. Jeden z nich, który najwięcej się chełpił, oświadczył, że już
pierwszym ciosem powali południowoamerykafiskiego bizona. Za-
propnował nawet obecnym, by poszli z nim o zakład, że słowa dotrzy-
ma.
Obok, przy innym stoliku, siedziało czterech wytwornie ubranych
panów. Zwłaszcza jeden rzucał się w oczy. Był olbrzymem i choć mógł
mieć niewiele ponad pięćdziesiątkę, jego gęsta długa broda była biała
jak śnieg. Włosy miał również siwe. Mocno opalona twarz wskazywa-
ła, że to gauczo lub w ogóle człowiek, który przebywa tylko na wolnym
powietrzu, na pampasach lub nawet w dzikich ostępach, lecz eleganc-
kie, uszyte wedle najnowszęj paryskiej mody ubranie świadczyło ó
czymś. wręcz przeciwnym. 'Ii~zej jego współbiesiadnicy byli również
mocno opaleni. Jeden z nich zwrócił się do niego ze słowami:
- Słyszałeś tego samochwałę, Carlosie?
Brodacz tylko skinął głową.
- I co ty na to?
Zapytany wzruszył ramionami, a po jego poważnej twarzy prze-
mknął lekceważący uśmieszek.
- Jestem całkowicie twojego zdania - ciągnął tamten. - Trzeba
mieć nie byle jakie umiejętności, by tutejszego toro dobić mieczem,
zanim osłabnie. A ty wiesz lepiej od nas, co to znaczy bizon północno-
amerykański, bo przecież przebywałeś tam dwa lata i polowałeś na
bizony. 'I~n espada nie będzie chyba w stanie dotrzyma~ obietnicy.
- I ja tak sądzę. Bizona nie zabija się słowami.
Powiedział to głośniej, niż zamierzał. Espada to usłyszał, zerwał się,
podszedł i rzekł niemal rozkazującym tonem:
- Senior, czy zechce mi pan zdradzić, jak się nazywa?
Siwobrody zmierzył go wzrokiem nad wyraz obojętnym i odparł:
- Czemu nie; jeśli przedtem poznam pafiskie nazwisko.
- Moje nazwisko jest szeroko znane, jestem Antonio Perillo.
I .,: ' Na te słowa oczy olbrzyma na chwilę zabłysły, ale zaraz przymknął
' ` powieki i rzekł takim samym tonem jak przedtem:
- Nazywam się Hammer.
- Czy to niemieckie nazwisko?
-1'dk.
- Czy jest pań Niemcem?
- Owszem. .
- Więc niech pan trzyma język za zębami, kiedy idzie o tutejsze
sprawy. Jestem porteno, rozumie pan?
Wypowiedział to słowo z naciskiem i spojrzał przy tym dumnie z
góry na tamtego. Porcenos-tak nazywają siebierodowici mieszkaficy
kraju. Jeśli espada sądził, że tym słowem wywrze wrażenie, to się
pomylił, gdyż olbrzym jakby nie wiedział, co to słowo oznacza i espada
ciągnął coraz gniewniej.
- Wyraził się pan o mnie z lekceważeniem. Czy zechce pan cofnąć
te słowa?
- Nie. Powiedziałem, że bizona nie zabija się słowami, a ponieważ
jestem Niemcem, zawsże wiem, co mdwię.
-Caramba! To niesłychane! Ja, najsłynniejszy espada w tym kraju,
mam pozwolić, by szydził ze mnie Niemiec! Co pan na to powie, je5li
wyzwę pana na szpady?
- Nic, ponieważ nie warto o tym mówić - odparł Hammer,
odchylając się na krześle i rzucając na espadę spojrzenie, które bynaj-
mniej nie wyrażało obawy.
'Ib wzburzyło tamtego jeszcze bardziej. Z błyszczącymi od gniewu
oczami podszedł o krok bliżej, podniósł ramię jakby do uderzenia i
zawołał:
- Co, nie chce pan cofnąć swej obelgi i dać mi satysfakcji?
- Nie.
- Dobrze, więc naznaczę pana jako pozbawionego czci tchórza.
Ma pan! .
Chciał uderzy~ Niemca pięścią w twarz, ale ten zapobiegł uderze-
niu, szybko się zerwał, wziął espadę za ramiona i cisnął nim o ścianę,
aż zadudniło.
Wszyscy goście zerwali się z miejsc, by zobaczyć, co się teraz stanie.
9
Espada ubrany był według francuskiej mody, a więc należało się
spodziewa~, że nie ma przy sobie broni. On jednak szybko się zerwał,
sięgnął pod surdut, wyciągnął długi nóż i z rykiem wściekłości rzucil
się na Niemca. 'I~n nie cofnął się ani o cal, chwycił szybkim ruchem
rękę trzymającą nóż i tak silnie przycisnął espadę, że ten z okrzykiem
bólu upuścił broń. Potem rozkazał groźnie:
- Daj spokój, Perillo! Nie ze mną w ten sposób. Znajdujemy się
w Buenos Aires, a nie w Salina del Condor. Zrozumiano?
Przy tych słowach przeszył przeciwnika tak ostrym wzrokiem, jak
gdyby chciał zajrzeć w głąb jego serca. Peńllo cofnął się i z przeraże-
niem spoglądał na mówiącego. Zbladł jak płbtno, oczy mu migotały
niepewnie, a głos drżał,,kiedy powiedział;
- Salina del Condor? Nie wiem, co to znaczy.
- Wiesz aż nazbyt dobrze, widzę to po tobie. '
- Nie wiem, o ćzym pan mówi: Nie chcę mieć z panem nic do
czynienia. .
- Masz po temu wszelkie powody, Peńllo!
Sięgnął do kieszeni, rzucił na stół lcilka papierowych peso, by
zapłacić za konsumpcję, zdjął kapelusz z haka i poszedł do drzwi. Nikt
nie odważył się go zatrzymać. Kiedy wstał, wszyscy ujrzeli, że z tym
goliatem lepiej nie zaczynać. Jego trzej towarzysze poszli za-nim.
Kiedy drzwi się na nimi zamknęly; espada znów nabrał odwagi.
Zwrócił się do swoicb towarzyszy, by załagodzić porażkę, ponieważ
jeden z nich zawołał szyderczo:
- Co za hafiba, Perillo! On cię przewrócił!
- Biegnij więc za nim i oddaj mu! Z takim olbrzymem nikt nie
wygra!
- Możliwe. Ale mówił do ciebie "ty". A ty pozwoliłeś na to, sam
mówiąc mu "pan".
1..:.
- Wcale tego nie zauważyłem.
- A co znaczy to Salina del Condor? Co on miał na myśli?
- Skąd mam wiedzieć? Ten Niemiec cierpi na jakieś urojenia.
Przecież wiecie, że wszyscy Niemcy są trąceni. Dajmy temu spokój.
Zapewne nie skończono by z tym tematem, ale właśnie wszedł ktoś,
kto przyciągnął oczy wszystkich. Był to gauczo, tak mały i cherlawy,
jakiego żaden z obecnych jeszcze w życiu nie widział. Człowieczek ten
miał na sobie białe, szerokie spodnie, sięgające do kolan i czerwoną
bawełnianą c~iripa. Jest to koc, który mieszkańcy pampasów owijają
na ukos dookoła bioder, podciągają z przodu i z tyłu, a potem okręcają
wokół ciała w talii.` Rękawy koszuli, równie śnieżnobiałej jak spodnie,
mały człowieczek zakasał za łokcie, tak, że przedramiona miał odkry-
te. Nad pasem przewiązana była czerwona szarfa, której końce zwisały
po bokach. Równie czerwone poncho okrywało górną połowę ciała.
Na nogach miał buty, jakie zwykli nosić gauczo. Aby wykonać takie
buty to, podczas zarzynania konia ściąga się skórę zjego pęcin, ale się
jej nie wyprawia, tylko ciepłą wkłada do wrzątku, by łatwiej było
zeskrobać sierść. Kiedy skót~a jest jeszcze mokra, wciąga się ją na nogi
jak pończochy i czeka, aż wyschnie i w ten sposób otrzymuje się
odporne na niepogodę obuwie, którego co prawda nigdy już nie
można zdjąć. Nosi się je tak długo, aż spadną z nóg. Ocżywiście
osłonięte są tylko podudzia i wierzchy stóp. Palce natomiast wystają,
podeszwa także jest bosa. Gauczo, który nosi takie obuwie, chodzi
więc boso, jeśli w ogóle chodzi. Najczęściej bowiem porusza się tylko
wówczas, kiedy jest we własnej ~ chacię, poza tym zawsze siedzi na
koniu. Falce nóg muszą być bose ze względu na strzemiona, bo te są
tak tnałe, że wchodzi do nich tylko duży palec. Za to ostrogi, które
gauczo zwykle nosi, są ogromne. Ten mały mężczyzna miał na głowie
szary filcowy kapelusz, z którego zwisał chwościk, a pod nim jedwab-
ną, czerwoną chustkę. Chustkę nosi gauczo pod kapeluszem, by
chronić kark przed żarem słonecznym. Chustka daje również ochłodę
podczas jazdy konnej, bo wiatr wydyma ją i chłodzi kark. U pasa pod
szarfą przybysz miał długi nóż i pistolet, a na ramieniu podwójną
flintę, która była niewielę krótsza od niego samego. W rękach trzymał
dwie książki. .
11
'Pd ostatnia okoliczność zwróciła szczególną uwagę. Gauczo z
książkami! 'l~go jeszcze nigdy nie widziano. W dodatku był on gładko
ogolony, co także wydało się dziwne. Mężczyzna zatrzymał się na
- chwilę przy drzwiach i pozdrowił wszystkich głośnym buenos dfasl
odszedł do stolika, który właśnie się zwolnił, usiadł, otworzył
Potem p
obie l~.siążki i zaczął gorliwie je studiować. Były to dwa traktaty
Królewskiej Akademii Nauk w Berlinie Daltona i Weissa.
...
Joasia_8611