Noszę w sercu tajemnicę. Moja tajemnica ma swoje tajemne imię, które aby zostać odczytanym, musiałoby na to pozwolić. Ale nie zrobi tego, dopóki będę go potrzebować. Moja tajemnica, wbrew pozorom, jest rodzaju męskiego. Jak bez, który rośnie tuż pod oknem mojej sypialni. Kiedyś wychyliłam się przez nie i z czubka samego zerwałam pięciopłatkowy kwiat. Zjadłam go z lubieżną powolnością, żeby nakarmić mojego tajemnica. Noszę więc w sercu tajemnica karmionego bzem. Bzowy tajemnic.
Pewnego dnia szłam otulona ciężką, deszczową ciemnością, moknąc radośnie, bo kocham deszcz. Nie wiem czy powinnam się cieszyć, wracałam bowiem z pogrzebu mojego jedynego przyjaciela. Powinnam się smucić, a przez całą ceremonię się uśmiechałam. Na szczęście była krótka. Dlaczego się uśmiechałam? Obietnica złożona umierającemu, gdy trzymał kurczowo moją dłoń w swojej wychudzonej ręce jest dla mnie bardzo wiążąca. Mój przyjaciel nie pozwolił mi płakać, powiedział, że w stosownym czasie będzie za mnie płakał deszcz. Jak zwykle miał rację. Dobrze więc, że czułam radość w deszczu, przynosił mi ulgę. Nie spieszyłam się absolutnie, bo nieskończoność nocy daje poczucie zwolnienia przepływu czasu.
Spojrzał na mnie tak bardzo kocio i tak bardzo kocio chronił się jak mógł przed wilgocią. Wyglądał jakby za sekundę miał zacząć syczeć. Zamiast tego zapytał głębokim, miękkim głosem:
- czy ten deszcz sprawia Pani przyjemność, że idzie Pani tak wolno?
Odpowiedziałam odruchowo, przyzwyczajona do tego pytania:
- deszcz jest moim kochankiem.
Moja odpowiedź zamiast spodziewanego zdziwienia wywoła na jego twarzy uśmiech.
Tajemnic wrósł w me serce całkowicie niepostrzeżenie. Trochę to trwało, pewnie dlatego nic nie zauważyłam. Cóż historia tajemnic różnie się plecie w zależności od ludzi, w których one żyją. Czasem jednak zastanawiam się czy tajemnic żyje dla mnie i ze mną, czy też ja żyję w nim i dla niego. Trudno mi się rozeznać w tej kwestii. Kiedy w końcu objawiła mi się obecność tajemnica przyjęłam to zrazu zdziwieniem, by po chwili poddać się ogarniającemu całe ciało miękkiemu ciepłu radości. Ciepło, które rozgrzewało duszę jak kocyk na strachy z dzieciństwa. Mój tajemnic jako ciepły kocyk, jakże dziecinnie to brzmi.
Noszę się zawsze na czarno, bo dla mnie jest to najpiękniejszy kolor świata. Pochłania inne kolory, powstaje z ich zmieszania, to tak jakbym w rzeczywistości nosiła całą paletę barw zawartą w tym jednym, prostym kolorze. Włosy mam czerwone, czerwienią krwi od najwcześniejszego dzieciństwa. Babcia mówiła mi kiedyś, że to dlatego, iż chwiejnie krocząc na tłustych nóżkach, zaledwie roczna i radosna wpadłam z impetem na mojego ojca trzymającego kieliszek wina. Oczywiście zostało ono wylane na moją do tej pory pokrytą jasnym meszkiem główkę. Wkładam to między bajki. Tak samo jak historię moich bzowych oczu. Jak mój bzowy tajemnic, tak i oczy karmione były pięciopłatkowymi kwiatami bzu. Uwielbiam bez. Myślę, że to ten kolor tak mi smakuje. Fiolet, drugi po czerni.
Na grobie mojego przyjaciela zasadziłam malutkie drzewko wyhodowane z podsypialnianego bzu. Prawie słyszę jak szepcze do mnie z głębi ziemi poprzez to drzewko. Oczywiście ubzdurałam to sobie. Dlaczego nie? Jednak prawdą jest, że umarli mówią do nas tylko naszymi wspomnieniami o nich. Jedyny przyjaciel, którego mogłam tak nazwać bez poczucia kłamstwa odszedł w śmierć. Ostrzegał mnie, że tak się stanie, ale nadal mam mu to za złe. Bezduszność duszy. Chciałam żeby żył. Dla mnie. Mówiłam mu to wielokrotnie patrząc jak niknie w oczach. Ripostował, że dla mnie, to on właśnie umiera.
Słyszysz mój przyjacielu? Dziś dla Ciebie śpiewam. Słyszysz tę tęsknotę. Ona jest tylko dla Ciebie. Chciałabym opowiedzieć Ci o moim tajemnicu. Ale nie widzę w tym sensu. Na pewno wiedziałeś na długo przede mną. Patrzę na nagrobek, pod którym robaki zjadają Twoje szczątki. Dobrze, że to już nie Ty. Mój tajemnic domaga się pożywienia. Zerwę więc jeden kwiat pięciopłatkowy lub dwa czteropłatkowe, już nie tak smaczne. Dostarczę bzu memu sercu. Może zabije nieco szybciej. Chciałabym tego, bo czuję się prawie jak duch, przepływ krwi jest jakby niewystarczający. A przecież to nie ja jestem martwa.
Dąb. Wspinam się na niego, żeby zerwać z czubka żołędzie. Jeden dla mnie, jeden dla tajemnica, jeden dla ciebie mój przyjacielu. Może spadnę, dołączę do Ciebie? Nie spadnę, ciało mam za lekkie. Zwieje mnie wiatr i bardzo spokojnie, razem z liśćmi ulecę kawałek dalej. Tajemnic niecierpliwi się. Łapię więc przyjazny podmuch i już jestem przy nim. Przytula mnie mocno i ciasno i przenika na powrót do mego serca, mimo że nigdzie nie odchodził. Wsącza się kolejny raz. Gdy mnie całuje czuję smak bzu i zapach deszczu. Chcę spać w tych ramionach.
Pamiętam kiedyś kazano mi płakać. Ale nie mogłam. Oczy pozostawały uparcie suche. Jak las letnią porą. Teraz, nie proszona, płaczę cały czas. Ze szczęścia, ze smutku. Zawsze jednak z moich rzęs skapuje po pół łzy na jedno oko. Jedna łza, trzydzieści łez miesięcznie. Co dwa dni mój tajemnic zbiera łzy do flakonika, co dwa dni zlizuje je z moich policzków. On sam nie zna łez, fascynują go. Kiedy jest na mnie zły rzuca flakonem o ścianę. Płaczące ściany, zranione gniewnym szkłem. Jego złość jest taka zabawna.
Czasami mam do Ciebie żal mój przyjacielu, że nie pozwoliłeś mi płakać, kiedy umierałeś. Choć z drugiej strony w tamtym czasie płacz mógł mnie wyczerpać, pozostawić bezsilną, przykuć do łóżka, do rozpaczy.
Tajemnic spowalnia dziś moje serce. Wspominam, ale to nie są dobre wspomnienia.
Biegnę, nie uciekam jednak, tylko biegnę do rzeki. Tajemnic ciąży mi trochę. Nie wiem czy pozwoli mi wskoczyć w toń, nie lubi zbytnio mokrości. Tak jak bez, którego korzenie opiły się za nadto i mogą pęknąć, tak i on dla własnego bezpieczeństwa unika nadmiaru wilgoci. Ale wciąż biegnę, uskrzydla mnie radość. Już czuję świeżość rzeki, skaczę, powierzchnia zamyka się nade mną. Otwieram oczy i widzę: światło otula mnie w wodzie. Uśmiecham się. Odbijam się od dna i na nowo rodzę. Pierwszy haust powietrza jest jak narkotyk, upaja, dociera do mózgu i wywołuje prosty śmiech. Tajemnic miota się w sercu. Chce żebym już wyszła z wody. Jeszcze chwila. Chwileczka i wyjdę na brzeg i wytarzam się w trawie, i zrobię stokrotki w cieście. Będę miała dziecko.
Bawełnousty myślę, nie wiedzieć czemu.
Zamykam oczy by nie widzieć pogardy i obrzydzenia na twarzach przechodniów. Siedzę na ławce i krwawię z nosa. Ciekawa jestem co bardziej ich drażni, sam widok krwi, czy też fakt, że pozwalam płynąć jej swobodnie aż do chciwego języka. Dziecko szepcze do mnie:
- chodźmy tam gdzie jest dobrze.
Posłusznie dźwigam się z ławki pod podwójnym ciężarem i niosą przed sobą dziecko jak tarczę, idę. Zerkam w dyskretne lusterko wydobyte z kieszeni i poślinioną chusteczką zmywam resztki krwi. Dochodzimy do śpiących ludzi, do dobrego miejsca, do Ciebie przyjacielu. Skąd dziecko wie, że to dobre miejsce? Cisza, spokój i nienachalna obecność martwych ludzi. Bez wyciąga do mnie nagie ramiona, chcąc zostać przytulonym. Nie ulegnę tej niemej prośbie. Może tylko lekko pogładzę.
- Nie możesz ufać wszystkim. Nie możesz tak zaraz się przyklejać, tylko dlatego, że ktoś posłał Ci jeden przyjazny uśmiech. Tak łatwo Cię zranić.
Powtarzałeś to ciągle i wciąż, mój przyjacielu, zapominając, że w Tobie położyłam swoje zaufanie przy pierwszym naszym spotkaniu. Przysiadłeś na tamtej ławce w parku, gdzie zwykłam przychodzić, żeby poczytać słuchając szeptów drzew i traw. Tak zwyczajnie, kpiąco się uśmiechnąłeś i nagle przestałam pamiętać o czym jest książka. A jednak to właśnie Ty zraniłeś mnie najsilniej, najdotkliwiej zdradziłeś. Odszedłeś. Od bólu, który stał się sensem Twoich ostatnich chwil, to rozumiem. Odszedłeś też ode mnie, tego nie rozumiem. A teraz mam tajemnica i on mówi to samo innymi słowami:
- ufaj mi i nikomu innemu.
I znów ufam, całą sobą. A przecież czuję, że niedługo pewnie nadam mu imię. I przestanie być moją potrzebą.
Niedługo urodzę wspaniałą córeczkę. Już czuję jak gwałtownie wyrywa się do tego świata, w którym dobro i zło stanowią esencję każdej jednostki. Czekam.
Krzyczałam, tak strasznie krzyczałam, kiedy córka rwała się na świat. Tajemnic był przy mnie dodawał otuchy, ale to wcale nie pomagało. Był tylko ból. Bez strachu, ale jednak ból. Czy Ciebie też tak bolało?
Myślę, że bolało Cię bardziej, bo ból nie wiązał się z nagrodą, z nadzieją. Moja Nadzieja, moja córeczka. Dzięki niej mam kogoś tylko swojego do kochania. Tajemnic rzeczywiście powili ode mnie odchodzi, czy też ja pozwalam mu się odsuwać. Niedługo, już bardzo niedługo jego imię opuści moje serce.
To ciepłe, miękkie ciałko, tak ufnie, tak naturalnie leżące w moich ramionach. Bez na Twoim grobie bije w oczy fioletem i z moich oczu bije fiolet i z tej małej twarzy też błyskają bzowe kamyki. Trwamy tak przez chwilę, zjednoczeni kolorem. To pożegnanie. Będę tu nadal przychodzić, ale odtąd tylko dla Ciebie. Czas dać Ci prawdziwie odpocząć. Wybacz, że tak długo trwało nim się zdecydowałam. Odnalazłam Twoje imię w moim sercu, mój tajemnicu, mój przyjacielu. Spójrz jakie piękne dzieło dane nam było razem stworzyć. Kocham Cię. Żegnaj.
wangmu