Quinn Spencer - Chet i Bernie na tropie.doc

(1166 KB) Pobierz

SPENCER QUINN:

 

CHET i BERNIE NA TROPIE:

 

Przełożył Radosław Nowakowski

Wydawnictwo Literackie

 

Tytuł oryginałuThereby Hangs a Tbil

              Copyright 2010 by Spencer Quinn Copyright for the Polish translationby Wydawnictwo Literackie, 2010

              Wydanie pierwszeISBN 978-83-08-04472-8

              Książkętę dedykuję Dianie.

 

 

Sprawca rozejrzał się ależ on miał wredne oczka!

i zobaczył, że ztegomiejsca nie mawyjścia.

Znajdowaliśmy się w jakimś magazynie, dużym i ciemnym, z kilkoma zapapranymi oknami sięgającymisufitu i wysokimi stosami części do maszyn.

Nie pamiętałem, skąd się tu wziął tenmagazyn,naprawdę,ani czego dotyczyła cała ta sprawa; wiedziałem tylkoponad wszelką wątpliwość, przez te wstrętne oczkai ten kwaśny odór, trochę jak koszernych pikli, któreBernie dostał z kanapką typu bekon-sałata-pomidor[jeśli chodzi o te koszerne pikle, spróbowałem ich razi ten raz wystarczy, bo na bekon z sałatą i pomidoremzawsze znajdę czas), że ten facet był sprawcą.

Rzuciłem się doprzodu i chwyciłemgo za nogawkę.

Sprawazamknięta.

              Sprawca wrzasnął z bólu,wydał z siebie jakiśokropny, wysoki dźwięk, który sprawił,że chciałemzatkać uszy.

Jaka szkoda, żenie mogę tegozrobić, alenie narzekamjestem szczęśliwy, żejestem taki, jakijestem (nawet jeśli mam uszy nie do pary, co odkryłem jakiś czas temu, ale niebędę się tym teraz zajmował).

Sprawca dalej wrzeszczał i wreszciedotarłodomnie, że możetrzymam go za coś więcej niż nogawkę,Czasami to sięzdarza; no cóż, moje zębysą prawdo.

 

 

podobnie dłuższe i ostrzejsze niż wasze.

Co to było?

Smak krwi.

Mójbłąd, tak, alemimo wszystko bardzopodniecający.

              Zawołaj go!

krzyknął sprawca.

Poddaję się!

Bernie nadbiegał z tyłu.

              Dobrarobota, Chetpowiedział, sapiąc i ziejąc.

Biedny Bernie, znowu próbował bez powodzeniarzucić palenie.

              Zabierz go!

Gryzie mnie!

              Chet by nie ugryzł rzekł Bernie.

Nienaumyślnie.

              Nie naumyślnie?

Coty mi.

              Z drugiej strony, chyba właśnie w takim momencie lubi usłyszeć, jak ktoś się przyznaje.

              Hę? Co zacholernypies.

              Język rzekł Bernie.

              Wredneoczka sprawcy latały, rozglądał się dziko.

              Ale to pies.

              Fakt rzekł Bernie.

              Pomachałem ogonem.

I może z powodu świetnegohumoru, w jakimbyłem (czy może być coślepszego niż dobrze wykonana robota?

),trochę poruszałemgłową na boki.

              Aiiii!

Przyznaję się!

Przyznaję!

              Do czego?

              Doczego?

Do skoku na jubilera w El Camino, namiłość boską!

              Doskoku na jubilera w El Camino?

spytałBernie.

A nam chodzi o podpalenie baru J GuestRanch.

              Do tego też rzekł sprawca.

Zabierz gojużodemnie.

              Chet?

rzekł Bernie.

Chet?

No dobra, ale co z tym smakiem,z ludzką krwią?

Uzależniaczy nie?

              Kilka godzinpóźniej mieliśmy dwaczeki: jeden zapodpalenie i jeden za skok najubilera.

Całkiem nieźle,bo nasze finanse były w opłakanym stanie alimenty,utrzymanie dzieciaka, nietrafiona inwestycja w firmę,która miała robić hawajskie spodnie na wzór hawajskich koszul noszonych przez Berniego na specjalneokazje, a ostatnio niezbyt dużo roboty, z reguły małozabawne sprawy rozwodowe.

Prowadzimy agencję detektywistyczną,jai Bernie.

Nazywa sięMała AgencjaDetektywistyczna od nazwiska Berniego, które brzmi:

              Mały.

Ja mamna imię Chet, po prostu.

Siedzibaznajduje się wnaszym domu przyulicy Jadłoszynowej fajne miejsce z dużym drzewem od frontu,idealnym, by uciąć sobie pod nim drzemkę.

Do tego z tyłucały kanion jest łatwo dostępny, jeśli się zdarzy, żektośnie zamknie furtki.

A tam, w kanionie.

lepiejnie mówić.

              Trzeba touczcić rzekł Bernie.

Co powieszna pasek dożucia?

              Żarty sobie robi?

Kto by powiedział "nie" paskowido żucia?

Otworzył szafkę nad zlewem, gdzietrzymałpaski do żucia.

Jednego razu, bardzo miłegorazu, byłyna otwartejpółce, niżej.

              A skorojuż tujesteśmy.

 

 

Ho, ho, Bernie sięgnął po butelkę burbona stojącątuż obok pudełka z paskami.

              Siedliśmy z tyłu za domem, słońcezachodziło,a my patrzyliśmy, jakświatło zmienia się po drugiejstronie kanionu.

Bernie przy stole sączył burbona, japod stołem próbowałem rozprawić sięz paskiem.

Tonie był jakiś tam pasek, ale wysokiejjakościrzemieńo smaku bekonowym wyprodukowany przez Łazikai Spółkę, firmę, której właścicielem był nasz kumpelSimon jakiś tam, a którego poznaliśmy, prowadzącdochodzenie w sprawie zaginięcia, co jest naszą specjalnością.

Zapach bekonu, najlepszy jaki jest, unosił się wokół mnie gęstym obłokiem.

Spojrzałem naBerniego przez szklanyblat.

Czy on czuł ten zapach?

Prawdopodobnie nie.

Słabość jego węchu, i węchuludzkiego w ogóle, to było coś, do czego nie mogłemsię przyzwyczaić.

              Spojrzałna mnie.

              O czym myślisz, piesku?

Dziesięć do jednego,że myślisz o tym, jak dopadłeś tego faceta.

              Wcale nie, ale w tym momencie schylił się i podrapał mnie między uszami,dokładnie w miejscu,co do którego nie zdawałem sobie sprawy, że tak bardzo domagałosię podrapania, więc machnąłem ogonem.

Bernie roześmiał się.

              Czytamw twoich myślach powiedział.

No, niezupełnie, ale niezwracałem na to uwagi,mógł sobie wyobrażać, co chciał, dopóki mnie takdrapał, przeczesywał paznokciami po prostu eks10

              pert.

Przestał.

Za wcześnie, jak zwykle za wcześnie.

Zapytał:

              Co powiesz na Suchy Parów?

Docholery,przecież zasłużyliśmy sobie na niego!

              Wstałem od razu, łykając to, co jeszcze zostałoz paska.

Restauracja Suchy Parówbyłajedną z naszych ulubionych.

Przed wejściem stał wielki drewniany kowboj raz podniosłem na niego nogę, niedobrze, wiem, ale za bardzo mnie kusiło aż tyłubyłtaras zbufetem, gdzie moi pobratymcy byli milewidziani.

Wsiedliśmy do brązowego porsche, z żółtymi drzwiami, starego ibez dachu które zastąpiłoto nie-tak-stare,też bez dachu, które zleciałoze skałytamtego niezapomnianegodnia,chociaż w zasadzieto już prawie go niepamiętam.

Bernie za kierownicą,jana siedzeniu obok.

Uwielbiamjeździć na przednimsiedzeniu!

Czy może być coślepszego?

Wystawiłemgłowę na wiatr: zapachy pędziły tak, że nie nadążałemz ich sortowaniem.

Uczta dla nosa,aleobawiamsię,że nigdy tego nie.

              Ej, Chet,posuń no się, kolego.

Ups.Za bardzo mniezniosło na stronę Berniego.

Przesunąłem się bliżej drzwi.

              I przestańsię tak ślinić.

              Ślinić?

Ja? Odsunąłemsię tak daleko, jak tylkomogłem i przez resztę drogi siedziałem sztywno,z grzbietem wyprostowanym, wzrokiem skierowanymdo przodu pełen dystans.

Jeśli chodzi o ślinienie,to nie byłem w tym osamotniony więcej niż raz.

 

 

widziałem Berniego, jak ślini się przez sen, i Ledęteż, byłą żonę Berniego.

Czyli: ludzie się ślinią, i tocałkiem nieźle,ale czy kiedykolwiek robiłem z tegoaferę albo pomyślałem o nich gorzej?

No powiedzciesami.

              Usiedliśmy na tarasie w restauracji Suchy Parów Bernie na stołku, na skraju,ja na podłodze.

Letniupałnietyle gorąco, co duchota, jakjakiś narzucony na głowęciężki koc już zelżał, ale było jeszczecałkiem ciepło i dotyk chłodnych płytek sprawiał miprzyjemność.

Bernie wskazał brodą na cośpo drugiejstronie ulicy.

              Co to?

              Coco?

spytał barman.

              Ta dziura w ziemi.

              Apartamentowce rzekł barman.

Z dziesięćpięter, może piętnaście.

              Bernie miał ciemne,wystające brwi, które mówiłyswoim własnym językiem.

Czasami, jak teraz, stroszyły sięi całajego twarz, zwykle taka przyjemna,chmurzyła się.

              A jeśli warstwa wodonośna wyschnie, to cowtedy?

              Warstwawodonośna?

spytał barman.

              Ile teraz może mieszkać ludzi w Dolinie?

spytał Bernie.

              W całejDolinie?

Abędzie tego.

Bernie spojrzał przeciągle na barmana i zamówiłpodwójnego burbona.

              12

              Obok stolika przeszła kelnerka w kowbojskim kapeluszu.

              Czyto Chet?

Nie widziałam cię tuostatnio.

Przykucnęła, pogłaskała mnie.

Dalej lubisz skrawkisteku?

              Adlaczegóż miałbym już nie lubić?

              No, spokój, piesku.

              Bernie dostał burgera i kolejnego burbona, ja skrawki steku i wodę.

Jego twarz znowu stałasię normalna.

Uff.

Bernie straszniemartwił się o warstwę wodonośną i czasami, kiedy zaczynał o tym mówić,to niemógł przestać.

Cała nasza woda brała się zwarstwy wodonośnej słyszałem, jak w kółko to powtarzał, chociaż mój wzrok w życiu nie spocząłna takiejwarstwie, cokolwiek by to było.

Nie mogłemsię wtympołapaćw Doliniebyło mnóstwo wody!

Jakinaczejwytłumaczyć całeto spryskiwanie pól golfowych,ranoi wieczorem, i te piękne, małetęcze produkowaneprzezzraszacze?

Mieliśmy wody do cholery i ciut,ciut.

Wstałem i przycisnąłem głowę do nogi Berniego.

Trochę mnie podrapał między oczami, wmiejscu, którego nie mogędosięgnąć.

Och, cudnie.

Wypatrzyłemfrytkę pod stołem tuż koło Berniego i chapsnąłem ją.

              Jeden albo dwa burbonypóźniejpojawił się porucznik Stine z miejskiego wydziałupolicji,zadbanyfacecik w ciemnym garniturze.

Bernie pracował dlaniego czasami w zamierzchłej przeszłości, przed moimi przygodami w szkole K-9 (totalna klapa w ostatnimdniu pobytu długa historia, i nie jest tajemnicą, żebył w to zamieszany kot), i odegrał pewną rolę w do13.

 

 

prowadzeniu do naszego spotkania, chociaż szczegółypozostają dosyć mgliste.

              Słyszałem,że załatwiłeś sprawę El Caminorzekł porucznik Stine.

Dobra robota.

              Szczęście, przede wszystkim odparł Bernie.

              I na dodatek do wszystkiegosię przyznał.

              To już zasługa Cheta.

              Porucznik Stinespojrzał w dół, zobaczył mnie.

Miał chudą twarz i cienkie wargi.

Niewidziałem, żeby uśmiechał się zbyt często,ale teraz to zrobił,cosprawiło, że wyglądał nieco groźnie.

              Niezły z niego śledczy powiedział.

,

              Najlepszy rzekł Bernie.

Nastawiłemuszu.

              Rozumiem, że w ślad za tym poszła spora nagroda rzekł porucznik.

Jakiś facet w hawajskiej koszuli,siedzący kilkastołków dalej, obejrzał się.

              Nie narzekam powiedział Bernie do porucznika Stine'a.

Czego się napijesz?

              Chwilę później stuknęli się szklankami, a ja pogubiłem się w liczeniu burbonów liczenie nie jestmoją mocną stroną, chyba że do dwóch.

              Cieszę się, że wpadłemna ciebie powiedziałporucznik Stine.

Jest pewnadrobna rzecz,chybaw sam raz dla was.

              Mianowicie jaka?

              Porucznik Stine spojrzał w dół na mnie.

              Jeśli nad tym pomyśleć,tona pewno dla was powiedział.

A oprócztegopotencjalnie lukratywna.

              14

              Zatem słuchamy uważnie rzekł Bernie.

Porucznik Stinezniżył głos, ale daleko mu byłodo granic moich możliwości.

Czy wspominałem jużoostrości, z jaką słyszę, czy może dotyczyło to ostrościmoich zębów?

W tej chwili naprzykład słyszałem, jakprzy stoliku w przeciwległymkącie sali skulona nadkomórką kobieta mówi: "Przepisują mi coraz więcejleków".

Brzmiało to tak interesująco, że umknął mipoczątekwywodu porucznika, a kiedysię na niegoprzestawiłem, zdołałem złapać tylko:

              ...Wielkozachodnia Wystawa Psów Rasowych.

              Nigdy o niej nie słyszałemrzekłBernie.

              Dziwne,tyle się o tym trąbi.

              Bernie wzruszył ramionami.

Uwielbiam to wzruszanie.

Gdybym mógł tak robić!

Próbowałem,ale tylkomi się włos zjeżył na grzbiecie.

              ...odbędzie się w Arenie pod koniec przyszłegotygodnia mówił porucznik.

Miała być w Denver,ale burmistrz ściągnął ich tutaj.

              Dlaczego?

              Dla pieniędzy, jakie toprzyniesieDolinie.

A dlaczegóż byinnego?

              Jakich pieniędzy?

              Hotele, jedzenie, picie, cały ten turystyczny bajzel powiedział porucznik Stine.

Same kwiaty tojuż ze ćwierć melona.

              Kwiaty?

spytał Bernie.

              Dokładnie rzekł porucznik.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin