Brayfield Celia - Kolia.pdf

(2725 KB) Pobierz
261827096 UNPDF
Brayfield Celia
Kolia
Prolog
Londyn, 1991
Nienawidziła wszelkich przesądów z wyjątkiem jednego, który stanowił jej osobisty, własny element rytuału. Jeśli
uda jej się skraść poranek dla siebie, cały dzień będzie wygrany. I dlatego, że wreszcie sama zaczęła w to wierzyć, a
jej kochanek narzekał, kiedy opuszczała go przed wschodem słońca, wolała sypiać samotnie. Jej energia przerażała
ludzi. Ostatnio zaczęła przerażać ją samą.
Ponieważ tego dnia musiała odnieść zwycięstwo, Bianka Berrisford zjawiła się w firmie równocześnie z gońcem z
nocnej zmiany, który właśnie przybiegł z drukarni. Wręczył jej próbną odbitkę katalogu organizowanej przez jej
firmę aukcji rosyjskiej biżuterii i dzieł sztuki. Zaakceptowała wydruki, potwierdzając to nabazgraną parafką, potem
usiadła, żeby je przejrzeć, po czym podpisała całość do druku. I wtedy przypomniała sobie, że niezbędny jest podpis
jeszcze jednego dyrektora. Czekanie stanowiło istną torturę, ale będzie musiała się uzbroić w cierpliwość.
Wstała zza biurka i przyglądała się okładce z różnych stron, zadowolona z jej wyglądu. Rodzina Berrisfordów od
trzech pokoleń była związana z handlem dziełami sztuki. Krążyły opinie, że Sotheby's to krętacze, Christie's
sztywniaęy, zaś Berrisfordowie to prawdziwa klasa.
Bianka Berrisford odniosła sukces, i przynajmniej w tym stała się wreszcie typową członkinią swej rodziny. Dzięki
niej Berrisfordowie z drugorzędnego, zakurzonego domu aukcyjnego, jakich w Londynie wiele, stali się jedną z
prężniejszych i bardziej poważanych firm w branży nie tylko w kraju ale i poza jego granicami. W najlepszych
okresach Berrisfordowie całkowicie kontrolowali rynki światowe.
Ostatnio jednak panował zastój. Londynowi przestało wystarczać paru Japończyków, którzy chcieliby tanio kupić
8
Celia Bray field
kilka niewielkich Renoirów. Dziwne, ale klęska też ma swój specyficzny zapach. W powietrzu, tak jak przed
deszczem, unosi się wtedy delikatna woń: nieokreślona, lecz doskonale wyczuwalna. Właśnie ten zapach czuła teraz
Bianka. Nie bała się. Klęska zapowiadała jej spokój, ciszę, która nadejdzie po ostatecznym upadku. Spokój i
wolność. Ostatnio coraz częściej zdarzały się chwile, kiedy wręcz marzyła o przegranej. Po co się szamotać, skoro
kres i tak był nieunikniony?
Jednak kiedy rozważała wszelkie za i przeciw, nieodmiennie zwyciężał jeden wzgląd. Jeśli przegra, okaże się, że jej
mąż miał rację. Jej były mąż. Każdego dnia w jej pamięci niczym bicie dzwonu dźwięczała jego groźba, że pewnego
dnia ją zrujnuje, o ile ona sama przedtem tego nie zrobi. Lovat dotrzymywał słowa. W innej sytuacji uznałaby to za
zaletę. Teraz Bianka była zmęczona, jej wola walki coraz bardziej słabła. Jednak słowa Lovata jak trzask bicza nad
głową podrywały ją do boju. Musiała walczyć. Jej przegrana stanie się jego zwycięstwem.
Bianka posiadała dar, który czasem okazywał się nadzwyczaj przydatny - w chwilach rozterki wyglądała na spoko-
jną i opanowaną. Niepokój sprawiał, że jej blada twarz stawała się bez wyrazu, miękkie rysy się zaostrzały. Gęste
proste brwi ściągały się w równą kreskę, nozdrza rozszerzały, usta zaciskały w wąską linię. Teraz siedziała
wyprostowana za biedermeierowskim biurkiem - w gabinecie zawsze umieszczała jeden wspaniały mebel albo obraz
w najmodniejszym ostatnio stylu - wsłuchując się w odgłosy budzącego się do życia biura. Nieruchoma, ze
splecionymi ramionami wyglądała jak marmurowy posąg.
Rozległo się pukanie. Wstała, żeby otworzyć podwójne drzwi. Do gabinetu weszli dwaj portierzy ubrani w uniformy
Berrisfordów: koszule w szare paski i zielone filcowe fartuchy. Wnieśli obraz i z rewerencją należną uznanemu
dziełu sztuki umieścili go na sztalugach, które ciągnęły się wzdłuż wszystkich ścian gabinetu. Za mężczyznami
wkroczył jej ojciec, po drodze zostawiając sekretarce płaszcz z wielbłądziej wełny, filcowy kapelusz i czarny
parasol. Wreszcie z miną szczęśliwego posiadacza ustawił się przed obrazem.
- Wyglądasz na zmęczoną.
To było jego tradycyjne powitanie.
- Och, wiesz, chłopcy...
Przywołała na twarz łagodny macierzyński uśmiech i ze-
2
rknęła na biurko, gdzie stała oprawiona w proste, srebrne ramki fotografia dzieci. Nic nie odpowiedział. Pierwsza
runda dla niej.
Bianka miała trzech synów i córkę. Bardzo szybko odkryła, że posiadanie trzech synów to prawdziwy as w rękawie.
Począwszy od lekarzy ginekologów, niemal każdy mężczyzna na wieść, że ma do czynienia z matką trzech
chłopców, zaczynał spoglądać na Biankę z pełnym niedowierzania uwielbieniem.
Matki, zajęte robieniem kariery, przestawały pytać, ile czasu spędza z dziećmi. Na pewnym włoskim kelnerze na
Capri informacja, że Bianka jest matką trzech synów, zrobiła takie wrażenie, że przestał się wzbraniać i dał jej, a nie
jej towarzyszowi, rachunek do zapłacenia. Klienci z Bliskiego Wschodu dowiedziawszy się, że rozmawiają z matką
trzech synów, mogli spokojnie patrzeć jej w oczy. Nikt nie śmiał podawać w wątpliwość wartości osoby, która
urodziła trzech potomków płci męskiej, a już na pewno nie jej ojciec, który miał dwie córki. Bianka gardziła ludźmi,
którzy się poddawali, gdy zagrywała swoją kartą atutową, a szczególną przyjemność sprawiało jej obracanie
przeciwko ojcu jego własnych przesądów.
- Co sądzisz o tym teraz, po renowacji?
Wstała i podeszła do obrazu, przyglądając się z bliska miejscu, w którym dokonano retuszu.
- Bez wątpienia jest to jeden ze wspanialszych portretów, jakie kiedykolwiek sprzedaliśmy - oznajmił.
- Całkowicie się z tobą zgadzam.
Konserwator zostawił lekkie smugi kurzu i nieco zadrapań, żeby obraz wyglądał tak, jakby go w ogóle nie tknięto.
- Kamień milowy w historii malarstwa portretowego. Realizm, narracyjne, niemal alegoryczne wykorzystanie szcze-
gółów, rosyjska bujność i prawdziwie europejskie wyrafinowanie...
Wysoki, zgrabny Hugh Berrisford zaczął się kiwać niczym skrzypek, kołysany melodią własnych słów.
Przerzedzone siwe włosy odsłaniały wysokie, gładkie czoło, na którym przy odpowiednim świetle można było
dostrzec splątaną siatkę żył, charakterystyczną dla starszych ludzi.
- Wyjątkowy obraz - powiedziała Bianka.
- I pomyśleć, że od dziesięcioleci za Żelazną Kurtyną marnowały się takie wspaniałe talenty, nie odkryte, nie
doceniane...
4
Celia Brayfield
- Tak, prawda?
Zaczął się kolejny dzień. Koniec wczesnego poranka, koniec samotności. Do jej świata wtargną nowe wydarzenia,
będą się tłoczyć ludzie. Na okładce katalogu widniała reprodukcja stojącego przed nią obrazu. Bianka wzięła katalog
i trzymając go w wyciągniętej dłoni porównywała z oryginałem.
Prawdziwe arcydzieło. Artystka wybrała młodą kobietę o gęstych ciemnorudych włosach i namalowała ją w
garderobie przed lustrem, gdzie siedzi spoglądając spod krótkich rzęs na swe odbicie. Kobieta miała ciemne brwi
wzniesione w ostre łuki przypominające dwa daszki, które nadawały jej twarzy wyraz zuchwałości, choć starała się
go złagodzić, smarując je teatralną szminką.
Taką twarz dziewczyny znało tylko lustro. Po kilku chwilach widza ogarniało zażenowanie, czuł się intruzem
naruszającym prywatność dziewczyny, ale równocześnie był nią coraz bardziej zafascynowany. Siedziała sama,
próbując różnych kokieteryjnych gestów, które niewątpliwie wkrótce wypróbuje na swoim kochanku, czekającym za
drzwiami. Miało się jednak wrażenie, że dziewczyna flirtuje z własnym odbiciem.
Pod obrazem widniał podpis: Primabalerina Lidia Kuz-mińskąja, namalowana w 1912 roku przez Zinaidę
Sierieb-riakową. Portret, choć olejny, nosił cechy grafiki. Czystość kreski, wierność szczegółów były tak silne, a
temat tak odwieczny, że obraz mógłby równie dobrze wyjść wczoraj spod ręki współczesnego fotorealisty.
Mimo dumnego tytułu primabaleriny, Lidia Kuzmińskaja nie liczyła sobie więcej niż dwadzieścia lat. Była ładna,
ubiór przyciągał uwagę, a otoczenie zostało zgrabnie zakomponowane. Mimo to w obrazie kryło się coś
niepokojącego. Pozornie czarująca scenka, lecz malarka nie dała się zwieść. Kompozycja była przemyślana,
odsłaniała atmosferę bezlitosnej kobiecej intymności, bogactwo obłudnej obserwacji. Schowane w tle barwiczki i
pędzelki do pudru zostały zauważone i drobiazgowo odnotowane. Każdy przedmiot przywodził na myśl sztukę
uwodzenia.
Młoda baletnica miała na sobie kostium - czarną spódniczkę z cekinami i czarnymi piórami - który przywodził na
myśl Odylię, złą księżniczkę z Jeziora łabędziego. Dziewczyna była mocno umalowana, ale rozpuszczone włosy i
ślady zmęczenia wskazywały, że malarka zaskoczyła ją w trakcie przebierania się po występie.
Kolia
11
W głębi garderoby leżały pastelowe ubrania i wstążki, porozrzucane wokół różowego, pluszowego szezlonga
ozdobionego złotymi frędzlami. Można też było dostrzec zarys uchylonych drzwi, tak jakby dziewczyna oczekiwała
gościa. Z wiklinowego kosza w kącie wychylał się bukiet kremowych, pełnych pąków jakichś kwiatów, ale uwagę
bardziej przykuwała rzucona między poduszeczkę na igły a szczotkę do włosów przywiędła gałązka bzu.
- Znakomicie. Bałam się, czy naszyjnik trochę nie zginie, a tymczasem stał się jeszcze wyraźniejszy. Co o tym
sądzisz?
- Przepraszam?
Hugh Berrisford sprawiał wrażenie, jakby nie słyszał, co mówiła jego córka, która się obracała w mniej
uduchowionych sferach.
- Przynieśli mi próbną okładkę katalogu. Chodź zerknąć. Mężczyzna niechętnie wrócił do rzeczywistości i
rządzących
nią praw rynku.
Centralnym punktem obrazu nie była kobieta, lecz kolia. Dziewczyna drobne dłonie przyłożyła do piersi, zwracając
uwagę widza na przedmiot, który właśnie podziwiała. Naszyjnik przylegał do szyi, brylanty skrzyły się zimnym
blaskiem, niczym mróz rysujący wzór na szybie. Całe mnóstwo brylantów, wielkie kamienie, prymitywnie
szlifowane - a wszystko to tak wspaniale namalowane, że widziało się w nich każde najdrobniejsze załamanie
światła. Artystka oddała fakturę brylantów i ich blask. Przyglądając się obrazowi z bliska, można było dostrzec
mnóstwo delikatnych muśnięć pędzla. Wystarczyło odejść na dwa kroki, a patrzyło się na oszałamiający klejnot.
Kolia nie była kwintesencją wyrafinowania i delikatności, przeciwnie, odnosiło się wrażenie, że jej twórca chciał w
jednym naszyjniku zebrać jak najwięcej jak największych brylantów. Malarka oddała wiernie wielkość kamieni, ich
szlif, ale wyraźnie sama nie podziwiała tego dzieła sztuki jubilerskiej. W obrazie kryła się kpiąca wątpliwość, czy
rzeczywiście klejnot, który dziewczyna z taką dumą pokazuje, jest od niej cenniejszy. Oczywiście, widz podziwiał
kunszt malarki, delikatne pociągnięcia pędzla, którymi odmalowała promienie światła rozjaśniające cień pod ostro
zarysowaną bródką, artyzm, z jakim oddała ciężar naszyjnika wrzynającego się w delikatny karczek. Ale widać było,
że dopiero nad samą szyją malarka pracowała z prawdziwym zapałem.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin